1. the end of all the endings

112 15 7
                                    

Seria głośnych uderzeń w klatce piersiowej goniła kolejną, i kolejną, i kolejną, dotąd aż oczy zaszły mi łzami, a palce zaciśnięte na sztandze niebezpiecznie zadrżały.

— Barki do tyłu — skarcił mnie tylko stojący obok Pantalone. Przewróciłem oczami; oczywiście, że nie miał nic lepszego do roboty niż odwracanie mojej uwagi irytującymi poprawkami, które i tak nic nie wnosiły. — I zejdź w końcu z maty. Inni czekają.

Obrzuciłem go najbardziej poirytowanym spojrzeniem na jakie potrafiłem się zdobyć i z czystej złośliwości upuściłem sztangę, by wydała głośny, satysfakcjonujący łoskot nawet przy uderzeniu o miękką powierzchnię. Pantalone skrzywił się z niesmakiem, ale odwrócił w końcu głowę i odszedł w stronę innego urządzenia do ćwiczeń.

Odszedłem na bok i wziąłem łyk mojego ulubionego izotoniku, obserwując jak na moje ulubione miejsce wskakuje cherlawy chłopak i natychmiast zdejmuje przynajmniej sto kilogramów wagi. Słabeusz.

— Przepraszam — ktoś zaczepił mnie spokojnym głosem, ale nauczony doświadczeniem z siłowni od razu ustawiłem się w pozycji defensywnej. — To było moje.

Owe słowa wypowiedział inny mężczyzna — w końcu byliśmy na siłowni i to właśnie oni przeważali wśród klienteli, logiczne — podobnego wzrostu, może nieco niższy. Długie, czerwone włosy związał na czubku głowy, a obcisła, czarna koszulka przylegała do jego idealnie rozbudowanej klatki piersiowej... poważnie, byłem pewny, że gdybym mógł sprawić, że jego skóra stałaby się niewidzialna, miałbym przed sobą żywy rysunek mięśni rodem z podręcznika do anatomii.... Może była to trochę dziwna myśl, ale żadne przyziemne porównanie nie było w stanie tego opisać.

Zwłaszcza patrząc na to, że właśnie pociągnąłem łyk z czyjejś butelki, a potem niemal go wyplułem, na widok tak wspaniale wyrzeźbionej sylwetki.

— Proszę wybaczyć — rzuciłem szybko, składając się w pół, a potem wręczyłem nieznajomemu butelkę z powrotem. — Pomyliło mi się.

Po sekundzie zdałem sobie sprawę z tego jak durną rzecz właśnie zrobiłem, a uświadomiła mi to dopiero mina stojącego przede mną boskiego Adonisa. Gdzieś w środku trzymałem w sobie nadzieję, że nie ma żony i dzieci, bo gdyby tak było, umarłbym z zażenowania przez sposób w jaki mój umysł postanowił go nazywać.

Cóż, ważne, że przyjął ode mnie ten izotonik. Może trochę dziwnie się spojrzał i uniósł brew, ale wziął go.

Już miał się odwracać i odchodzić, już widziałem jego stopy zwracające się w bok razem z szerokimi barkami i biodrami, już prawie zniknął z mojego pola widzenia na zawsze i straciłbym go, gdyby nie mój język, który postanowił zareagować szybciej niż mózg.

— Wybacz, nigdy cię tu nie widziałem! — prawie krzyknąłem, co go zatrzymało, a przy okazji zwróciło na nas dwóch uwagę jednej części siłowni. W tym Pantalone. Żałosne. — Też jesteś z uczelni?'

Cóż, wyglądał jakby był w moim wieku. To było najsensowniejsze pytanie jakie mogłem wymyślić. O reszcie wolałbym już na zawsze zapomnieć.

— Nie, nie jestem — mężczyzna uśmiechnął się do mnie, chyba lekko zawstydzony. Coś w mojej klatce piersiowej aż podskoczyło. — Przyjechałem na tydzień. Mam parę spraw do załatwienia.

Och, wymijająca odpowiedź. To chyba znaczyło, że mu przeszkadzałem. Trudno.

— Naprawdę? W sumie fakt, masz obcy akcent. Mogę wiedzieć skąd? Brzmi ciekawie — prowadziłem konwersację tak, jakbym wcale nie krzyczał właśnie wewnętrznie, a moje wnętrzności nie płonęły w desperacji by wyciągnąć od niego chociaż numer telefonu. Nie miał przecież obrączki!

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 04, 2022 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

cruel summer | chilucWhere stories live. Discover now