– Co chcesz? – zapytał, siadając na krześle.

Kiedy zobaczył  minę chłopaka, wiedział już, o co chodzi. Spojrzał się na niego, mrużąc oczy i westchnął. Niebieskowłosy jednak wstał, chowając telefon do kieszeni i z koszyka na owoce, wziął jedno z jabłek, gryząc je. Czuł się tutaj dość swobodnie, bo rodzice siedemnastolatka go bardzo lubili, a poza tym spędzał tutaj wiele czasu.

– Znowu tam byłeś – rzucił, biorąc gryza jabłka, było słodkie i soczyste.

– I co z tego? – blondyn wstał, zaciskając szczękę.

– Chodzisz tam codziennie! Myślisz, że jesteśmy głupi? – odłożył nadgryzione jabłko na blat, zaciskając usta. – Nigdy nie pójdziesz naprzód, jeśli wciąż będziesz się tak zachowywał. Gubisz się już w tym wszystkim, Charlie... – powiedział, po czym westchnął.

Blondyn rozluźnił pięści, które zdążył już zacisnąć i zmrużył oczy. Chciał mu wykrzyczeć w twarz, że się myli, ale wiedział, że chłopak tak naprawdę, miał rację.

Lekko spuścił głowę, wzdychając. Codzienne przychodził na grób swojej siostry. Od jej śmierci, nie opuścił żadnego dnia. Nie było takiego, by tam nie przyszedł. Codziennie tam przebywał, siedząc na ławce. Opowiadał jej o swoim dzisiejszymi dniu, płakał, a nawet śmiał się ze swojej bezsilności. W ciągu dnia potrafił być tam kilka razy i gdyby mógł, to najchętniej wcale nie opuszczałby tego miejsca.

Głównie dlatego właśnie, pokłócił się z rodzicami... Bo martwili się o niego. Uważali, że takim zachowaniem, sam siebie wyniszcza i potrzebuje pomocy. Chłopak nie chciał, jednak ich w ogóle słuchać.

– Bez niej... Bez niej po prostu, to nie to samo – powstrzymywał się od niechcianych łez.

– Wiem, Charlie. Mimo wszystko musisz iść naprzód. Jej już nie ma, a ty... A ty masz własne życie – do blondyna, podszedł niebieskowłosy.

– Brakuje mi jej... – wymamrotał, lekko kręcąc głową.

– Wszystkim nam jej brakuje, Charlie. Ona na zawsze pozostanie w naszych sercach – dotknął jego klatki piersiowej tam, gdzie znajdowało się jego serce. – Ruby na pewno nie chciałaby, byś był, taki nieszczęśliwy – dodał.

Słysząc jej imię chłopak, lekko się spiął. Dawno nie słyszał tego imienia z ust kogoś innego, bo nikt nie chciał o niej wspominać. Rodzice starali się unikać tego tematu, zbyt bardzo cierpli, by o niej mówić, a jego przyjaciele uważali, że po prostu dobrym wyjściem, będzie niewspominanie o niej, przy nim.

– Wiem... – podniósł głowę, spoglądając na swojego przyjaciela. – Tylko nie wiem, czy potrafię inaczej – przygryzł wargę.

– Spróbuj, Charlie. – położył mu dłoń na ramieniu – Wierzę w Ciebie – dodał.

Siedemnastolatek wypuścił powietrze z ust, a następnie przegryzł wnętrze policzka.

– Muszę już iść, mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia – powiedział niebieskowłosy. Wziął z blatu nadgryzione jabłko i poszedł w stronę przedpokoju. Włożył buty oraz kurtkę i spojrzał się na przyjaciela. – Trzymaj się – mówiąc to, wyszedł z domu.

Charlie oparł się o blat kuchenny, ale szybko znów się wyprostował, poprawiając tym samym swoją grzywkę, gdy sobie coś uświadomił.

Jeszcze dzisiaj tam nie był.

Poszedł na górę, a stamtąd ze swojego pokoju wziął telefon, chowając go do kieszeni. Zamykając drzwi od swojego pokoju, nagle zatrzymał się, wstrzymując oddech.

Drzwi od pokoju Ruby były otwarte.

Nie był tam od jej śmierci. Unikał tego pomieszczenia, jak tylko mógł, a jedynie kto tam wchodził to mama, by czasami powycierać kurze lub powspominać swoją córkę. Za każdym razem, wtedy słyszał jej szloch i pocieszającego ją tatę.

Jednak coś go skusiło. Podszedł do drewnianych drzwi i bardziej je uchylił, wchodząc do pomieszczenia. W pokoju nic się nie zmieniło. Ten sam kolor ścian, to samo łóżko, meble, a nawet te same cytaty na ścianie, które Ruby tak lubiła. Na drżących nogach, podszedł do jej łóżka i usiadł na nim. Gdy byli mniejsi, często razem spali. Charlie wtedy mówił, że to tylko i wyłącznie przez nią, bo boi się Pana Stworka, którego wymyśliła, ale tak naprawdę to zawsze uwielbiał z nią spać. Do później nocy rozmawiali, bawili się czy po prostu się przekomarzali. Charlie nigdy się nie przyznał, że tak naprawdę specjalnie do niej przychodził, byle spędzić z nią czas.

Cicho wzdychając, wstał z łóżka i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Wtedy poczuł, jakieś ukłucie w sercu. Czuł, jakby właśnie się coś zmieniało. Jakby przed nim, zaczęła ukazywać się nowa droga, a za nim  zacierała się ta stara, po której szedł.

Jednak blondyn pokręcił głową, zbywając to uczucie i zeszedł na dół. Włożył buty oraz kurtkę i zamykając drzwi, wyszedł z domu.

Szybkim spacerem po niecałych dwudziestu minutach, znalazł się na cmentarzu. Nikogo tutaj nie było, pewnie przez późną porę i ciemne już niebo, z czego Charlie się ucieszył. Usiadł na drewnianej ławce naprzeciwko grobu, a kiedy zobaczył już brudną i przemokniętą od deszczu, maskotkę słoneczka, przygryzł wargę. 

– Byłem w twoim pokoju... Nic się tam nie zmieniło – spojrzał się na swoje buty.–  Bo w sumie co miało? – prychnął sam do siebie.

Cicho westchnął, spoglądając na poustawiane znicze.

– Ja... Już tak często tego nie robię. Co prawda, wczoraj miałem słabą chwilę i to zrobiłem, ale naprawdę się staram – przygryzł wargę.

Przeniósł wzrok na napis na nagrobku i z emocji ścisnął pięści.

– Nie daję rady! – wykrzyknął nagle. – Słyszysz? Brakuje mi Ciebie! – upadł na kolana, nie zważając na wilgotną ziemię.

Złapał się za włosy, ciągnąc je. Pewnie,  gdyby ktoś go teraz zobaczył, uznałaby go za wariata, ale blondyn wcale się tym nie przejmował.

– To wszystko mnie już przerasta... – spojrzał się na swoje zdarte i sine knykcie. – Proszę, daj mi jakiś znak. Cokolwiek... bym chociaż wiedział, że jesteś – mówił. – Daj mi jakiś znak, a będę starał się iść do przodu. Postaram się iść w lepszą stronę – spojrzał się na pomnik.

Ale kiedy przez następne kilka minut, nic się nie wydarzyło, a nawet głupi liść nie spadł na ziemię, Charlie westchnął i wstał z ziemi. W kieszeni od kurtki wymacał dobrze znany mu przedmiot, z którym się nie rozstawał i wiedział, że gdy przyjdzie do domu, to znowu to zrobi.

Miał już odchodzić, kiedy spojrzał się na niebo i dostrzegł dopiero, pojawiającą się gwiazdę. Chłopak zmarszczył brwi, wydawała się ona duża, a kiedy zaświeciła jeszcze mocniej, wstrzymał oddech. Znowu poczuł ukłucie w sercu i zrozumiał, że to ona. Że dała mu znak. Że pragnęła, by szedł lepszą drogą. Pragnęła, by był szczęśliwy.

Na jego usta wkradł się uśmiech, co prawda nikły i mały, ale był to pierwszy uśmiech od wielu miesięcy, który był naprawdę szczery.

Wychodząc z cmentarza, wyrzucił żyletkę do pierwszego lepszego kosza, wzdychając.

Zrozumiał w końcu, że musi obrać inną drogę. Musi znaleźć inne rozwiązanie, bo ona na pewno chciałaby by i on był szczęśliwy.

I może nie była przy nim w dosłownym znaczeniu, ale czuwała nad nim z góry oraz robiła wszystko, by tylko go uszczęśliwić i sprawić, by obrał dobrą ścieżkę w życiu.

Cześć, jestem Ruby i umieramOnde as histórias ganham vida. Descobre agora