1. dwie jaskółki

183 11 10
                                    

Podrzędny sklep skryty za schodami puszczał tą samą, jazzową piosenkę, choć głośniki ledwo wypluwały z siebie przytłumione dźwięki saksofonu i chrapliwy głos piosenkarki. Na dodatek ledy buczały nieznośnie, wypalając receptor po receptorze w siatkówce oka, prowokując każdego w promieniu kilku metrów do popełnienia jakiegoś morderstwa. Takemichi drgał delikatnie, sunąc wzrokiem po rzędzie obrzydliwie słodkich energetyków, które z jakiegoś powodu były kupowane przez Drakena za każdym razem, gdy robili zapasy dla Mikey'a. Kropelki wody sunęły wzdłuż kolumny jego szyi, spadając za kołnierz wysychającej na wietrze koszulki. Zadygotał niekontrolowanie, a żebra liznął ból. Chyba (a nawet na pewno) powinien pójść do szpitala, lecz pomysł potańczył na granicy jego umysłu i spadł za jego krawędź. Wziął jedną z przyjemnie zimnych puszek wyglądających, jakby za ich design odpowiadał dzieciak z podstawówki z dostępem do Painta. Zachwiał się na piętach i odłożył energola na miejsca, a następnie pospiesznie wyszedł ze sklepu, nie zwracając uwagi piłującej za ladą paznokcie kasjerki.

Trampki wystukiwały regularny rytm o mokry od niedawnego deszczu asfalt. Szedł środkiem ulicy, igrając ponuro z losem. Gonił plamy światła stojących rzędem wzdłuż chodnika latarnii bez celu, pomysłu, głębszej refleksji. Po prostu pozwolił swojemu ciału iść na autopilocie, a nuż ponownie jakaś burda owinie wokół niego swoje ohydne dłonie. Ostatnimi czasy wyjątkowo często podawał sobie z nią rękę, co pozostawiało gorzki smak na czubku języka.

Odchylił głowę do tyłu. Niebo zostało wymiecione z chmur i gwiazd, Tokio było za jasne na podziwianie ich. Dopiero daleko od centrum, serca miasta, można było ujrzeć słaby zalążek gwiazdozbiorów. Kiedyś jeździł na przedmieścia z Akkunem i chłopakami, by rozstawić namiot i pogapić się na spadające gwiazdy, przy okazji próbując życia w dziczy. Zazwyczaj kończyło się wizytą na pogotowiu, bo ktoś sobie przypalił skórę ogniskiem lub użarło go jakieś paskudztwo. I w większości przypadków padało na Takemichiego.

Suchy śmiech wypełnił jego pierś. Wtedy w życiu nie powiedziałby, że najpierw zostanie sługusem Kiyomasy, przeżyje naprawdę smutne i żałosne życie, pozna najbardziej efemeryczną dziewczynę w życiu, a następnie zginie pod kołami pociągu, co poskutkowało jego powrotem do przeszłości, by uratować Hinę. Następnym życiem do ocalenia było Drakena, a następnie Bajiego (nie zrobił tego za pierwszym razem i do dziś przed oczami staje mu widok jego zimnego ciała w ramionach Chifuyu) i kolejnych, i kolejnych. Na liście znalazł się również — oczywiście, że tak — Mikey. Oh, Mikey, pomyślał nagle ze smutkiem Takemichi, nie zasłużyłeś na te wszystkie przyszłości.

Czasami trudno było mu spojrzeć w oczy, wiedząc o wszystkim, co już nie istniało, a przecież się wydarzyło. Nadal czuł lepką krew pod palcami, papierową skórę na wierzchu dłoni i te bezdenne, czarne oczy bez śladu życia. Potem przychodziły następne śmierci, puszczane od nowa i od nowa w jego głowie jak zepsuta płyta, zapętlenie zdarzeń. Dlatego dostając propozycję od siły wyższej, żeby w zamian za swoją umiejętność uratować jego przyjaciół, przystał na nią bez mrugnięcia okiem.

Nie wszystko wyszło tak, jakby chciał, ale wszyscy byli żywi, żywi, żywi.

Nie potrzebowali go, wypełnił swoją misję, przestał do nich pasować, więc logiczną decyzją było odejście od nich. Sama myśl, że mógł coś zepsuć, napełniała go paraliżującym strachem. Dlatego powoli odchodził z ich życia, dawno temu stracił przywilej nazywania się ich przyjacielem.

Stanął w pół kroku, gdy przed nim wyrósł jak góra ciemny budynek z wybrakowanym szyldem, który tworzył tylko pokraczne słowo Wyz. W szybach stały smętne stojaki z wyblakłymi broszurami, pomieszczenie oświetlały żarówki o mdlącym odcieniu żółci. Zamrugał kilka razy, stare zdjęcie z roześmianymi ludźmi znad morza niemal z niego drwiło i prowokowało, żeby odszedł. Dlatego pchnął drzwi, a dawno zakopana chęć ucieczki na nowo otworzyła oko, zaczynając żądać. Takemichi przełknął ślinę, podchodząc do pustej recepcji z prośbą na końcu języka.

SZEWC ZABIJA SZEWCA, tokyo revengersHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin