25. Zguba, której szukali

Bắt đầu từ đầu
                                    

— Gdy się zdenerwujesz, zacnie rymujesz — Uniósł szklankę w toaście tego niebywałego osiągnięcia. — Ale nie martw się, kolego, nie zrobię ci nic złego.

— Przestań! — Huknął pięścią w stół. — Nie sądziłem, że mogę żałować czegoś bardziej niż poznania Kierana, ale chyba się pomyliłem.

Uniesiony głos Verhmara przyciągnął parę ciekawskich spojrzeń. Zainteresowanie gości wrzaskami w miejscu niemalże wzniesionym na awanturach i rozróbach wzbudziło w Carvenie niepokój. Wzdrygnął się, ogarnięty przejmującym chłodem. Czyżby wyobraził sobie tego faceta i gadał sam do siebie? Nie, nie mógł zwariować. Czuł się dob… Zachichotał. Wcale nie czuł się dobrze. Czuł się wykorzystany, upokorzony… pokonany. Ale czy to oznaczało, że zwariował?

Przeczesał włosy palcami i zerknął na stojącego przy szynkwasie Gibrilla. Nikt nie chciał się zatrudnić do pomocy przy prowadzeniu Czarnej Owcy, mimo że starszy Verhmar oferował niemałe wynagrodzenie, musiał więc sam obsługiwać klientelę. Gibrillowi jednak brakowało wdzięku karczemnych dziewek, czego chyba sam był świadom, i trunki rozdawał jedynie przy ladzie. Carvenowi zdawało się to świetnym rozwiązaniem; nie musiał oglądać brata wciśniętego w sukienkę i — co ważniejsze — znosić jego zrzędzenia. Obarczony obowiązkami utknął przy kontuarze, a Carven do niego nie podchodził — wstrętne wino przynosił sobie z rezydencji. Na picie iriennu nie zasługiwał.

Carven zmarszczył brwi, gdy zauważył, że brat przypatrywał mu się natarczywie, jakby jednak wyobraźnia młodszego Verhmara wymknęła się poza granice jego umysłu i ukształtowała w dręczącą go zmorę. Doskonale, właśnie szaleństwa mu brakowało, by dopełnić perfekcyjnie wykonany podłością losu portret nieudacznika.

— Kim jesteś? — spytał Carven.

Odchylił głowę, opierając ją o ścianę, i spod przymrużonych powiek spojrzał na towarzyszące mu widziadło. Może powinien poczuć się wyróżniony? Otrzymał kamrata na wyłączność, może irytującego, ale chociaż lojalnego. Stworzone wyobraźnią widmo go nie opuści, wszędzie za nim pójdzie, nawet na ulicę, gdy stanie się żebrakiem gardzonym przez niegodziwców, którym Carven niegdyś sam był. Zaprzyjaźni się sam ze sobą… Czy mogło go spotkać coś gorszego?

— Zapewne widziałeś mnie na bankiecie — odparł mężczyzna. Podsunął Carvenowi swoją szklanicę. — Na podwyższeniu, u boku króla.

Trunek bogaczy — przemknęło Verhmarowi przez myśl, gdy spojrzał na nieruchomą, bursztynową taflę w naczyniu. Eghrra, zwana również smoczym płomieniem, pochodziła z Sihiaernu, miasta położonego na południu Asgernu, w górach Nargazir. Skazane na podmuchy zimnego wiatru i pokryte rzadko topniejącym śniegiem tereny stały się dla jego mieszkańców lodowym więzieniem. W Faswneshu wykształciło się nawet wyrażenie „rozpalić ogień w Sihiaernie”, używane w stosunku do rzeczy uważanych za niemożliwe do wykonania. Sihiaernczycy musieli jednak przetrwać na tym zamarzniętym pustkowiu, a eghrra okazała się dla nich wybawieniem.

— Nie przypominasz małżonki króla — mruknął Carven.

Nie przyjął zaoferowanego przez mężczyznę trunku. Tylko raz go spróbował i to tylko dlatego, że ojciec pokazał mu butelkę i zabronił jej ruszać. Teamis postawił jednak naczynie na widoku, jakby chciał syna sprowokować.

Carven tylko raz spróbował eghrry.

Smakowała okropnie, nieznośnie paliła w przełyk, wyciskając łzy z oczu i zapierając dech w piersi. Mały Carvenek uznał, że ojciec zamierzał go zabić, i nigdy więcej nie sięgnął po to paskudztwo.

— Powinienem zacząć się niepokoić, że z wszystkich osób znajdujących się na podwyższeniu zapamiętałeś tylko moją matkę?

— Powinieneś zacząć się niepokoić, gdybym zapamiętał tylko ciebie, książę. — Zacisnął palce na butelce wina i przysunął ją do siebie. Zamknięty w szkle cierpki koszmar stał się odbiciem jego porażki. — Nie obawiasz się, że ktoś może cię rozpoznać?

Traitor's OathNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ