21. Wszystko jest dozwolone, jeśli przynosi korzyści

Start from the beginning
                                    

— Jak idzie praca, panno Lauvelon?

Pociągnięte barwnikiem wargi Mai wygięły się w ponurym uśmiechu. Nastał definitywny kres jej spokoju.

— Małżonka nie wszcznie ci awantury za samą rozmowę ze mną, Merranie? — odparła, kładąc nacisk na samo imię mężczyzny. Omiotła go powłóczystym spojrzeniem.

— Nie — oparł się dłońmi o blat stołu i nachylił nad planem, śledząc wzrokiem naniesione na rysunek oznaczenia — bo właśnie wyszła.

Mimo pobrzmiewającej w głosie Merrana powagi Mai dostrzegła przekorny błysk w jego ciemnych oczach, zdradzający tłumione w sobie rozbawienie, jakby z przyzwoitości nie chciał wyśmiewać fanaberii żony. Nic jednak panna Lauvelon na to nie rzekła, wskazała jedynie Verhmarowi miejsce obok siebie.

— Co ustaliliście z braćmi?

— Przypuszczamy, że to, co mamy znaleźć, dotyczy działalności naszego ojca, zapewne handlu. Może jakiś przemyt? — zasugerował niechętnie Merran. — Najprawdopodobniej szukamy jakiegoś pisma, pliku dokumentów bądź koperty. — Obszedł stół i usiadł na ławie, lecz w takiej odległości, by nie dotknąć dziewczyny nawet łokciem. — Czegoś, co można łatwo przekazać królowi. — Zerknął na Mai z ukosa. — Wiesz, gdzie to znajdziemy?

— Evallthan jest człowiekiem nieufnym i podejrzliwym, coś tak cennego musi trzymać blisko siebie. — Zmarszczyła brwi, udając, że zastanawia się nad odpowiedzią, choć tak naprawdę już ją znała, ale ten długo wyczekiwany moment, gdy wreszcie liczono się z jej zdaniem, był tak upajający, aż musiała się nim ponapawać. — Jego gabinet. Jest strzeżony… niedostępny, zamykany na dwa różne klucze, z czego jeden zawsze nosi przy sobie Evallthan, a drugi jego syn. Bez pomocy kogoś z wewnątrz nikt nie dostanie się do środka.

— Mamy jedynie jego syna — mruknął cicho Merran. — I żadnej gwarancji na powodzenie.

Poruszył palcami posiniaczonej dłoni, a wstępujący na jego twarz grymas bólu przysłonił odbite na obliczu zakłopotanie. Wyraźnie nie popierał metody młodszego brata, lecz było to — jak powtarzał Veiron — zło konieczne. Zło, po które Mai nie miała oporów sięgać. Jak mawiał jej ojciec: „Wszystko jest dozwolone, jeśli przynosi korzyści”. W tym starciu nie było dobrych rozwiązań ani miejsca na kompromis — zwycięzca będzie tylko jeden. Przetrwa tylko jeden. Dla Mai złoto i władza nie miały znaczenia, bo stawką w tej grze była jej przyszłość.

— Kiedy go wypuścicie?

— Gdy Kieran z Kasenem ustalą, który z nim pojedzie.

Wzrok Mai skierował się w stronę sprzeczających się mężczyzn, lecz dziewczyna nie dostrzegła żadnego z nich. Obaj musieli wejść już do środka. Może o to się kłócili?

— Ktoś musi go pilnować po wyjeździe. Żyjąc w cieniu strachu, powinien milczeć — dodał Merran, dostrzegając, w jakim kierunku dziewczyna patrzyła. — Kasena bardziej się boi, ale Kierana na pewno Evallthan nie zna, czego przy Kasenie nie możemy być pewni.

— Wciąż może wszystko powiedzieć ojcu — mruknęła Mai nieobecnym głosem. — Nie wypuszczajmy go, niech Kasen zmusi go do napisania listu, że nie przybędzie do Taalerh.

— Evallthan nie przyjmuje odmowy. — Potrząsnął głową. — Musimy zaryzykować, więcej i tak nie możemy już stracić.

— Co z tego, że będziecie wiedzieć gdzie iść, jeśli nie wejdziecie do środka?

Merran uśmiechnął się pobłażliwie i wskazał na plan.

— Ty się zajmij rysowaniem, resztę zostaw nam.

Traitor's OathWhere stories live. Discover now