19. Kim właściwie byli oni?

Zacznij od początku
                                    

— Zatem się zgadzamy. — Kasen podniósł się z wdziękiem skradającej się pantery. Przykucnął. — Nie zadawaj więc tak niedorzecznych pytań, inaczej sam zadbam, bym nie musiał ich więcej słuchać.

— Ale…

Carven zacisnął usta, gdy usłyszał szelest poruszanej trawy, i zerknął na zbliżającego się Kierana, zgarbionego niczym chłop z pola dźwigający worki ziemniaków. Odziany w czarny strój niemalże niknął w ramionach otaczającej ich ciemności.

— Grzeczny chłopiec, tak cię zostawiłem — mruknął rozbawiony Kieran. W nagrodę poczochrał Verhmarowi włosy jak małemu dziecku. — To musi być tutaj.

— Za każdym razem tak mówisz — wycedził Carven przez zaciśnięte zęby. Nie poruszył się, mimo że dłoń tego głupka nadal ciążyła mu na głowie. — I jeszcze nie zdarzyło się, byś miał rację.

— Tutaj teren jest zabezpieczony…

— Nic dziwnego — wtrącił chłodno Kasen — jeżeli w przeciągu jednej nocy doszło do czterech włamań do winnic.

— I to ostatnia winnica w tym regionie, na dodatek jedyna granicząca z Taalerh. Jak nie tu, to nigdzie — dokończył niezrażony Kieran, jakby wcale nie przerwano jego wypowiedzi. Mimo że się uśmiechał, wypowiadane upiornym szeptem słowa brzmiały nader przerażająco.

— Gdzie wczoraj były twoje mądrości? — Carven nieznacznie uniósł się na łokciach; przepełniający go gniew utrudniał mu dalsze tkwienie w bezruchu. — Mogliśmy od razu tu przyjechać, zamiast tracić czas na cztery poprzednie winnice.

— Idziemy — zawyrokował Kasen, ucinając całą absurdalną dyskusję. — Jeśli cię złapią, nie przyznawaj się, jak się nazywasz.

Ogarniający Carvena chłód zdławił mu głos w gardle. Nie zapytał więc, dlaczego Kasen tak uporczywie to powtarzał, ani dlaczego skierował te słowa wyłącznie do niego. Przytaknął jedynie sztywno głową, zbyt przerażony, by sprzeciwiać się wydawanym poleceniom. Podniósł się niezgrabnie. Nogi wydawały mu się niemożebnie ciężkie, jakby ciągnął za sobą kulę armatnią. Nie mógł się ruszyć ani nawet ustać. Kolana się pod nim ugięły i z powrotem upadł na ziemię. Przeklął. Musiał się ukryć, inaczej go zobaczą… Na bogów, zobaczą go! Nerwowo potarł drżącą dłonią zdrętwiałe udo. Nie chciał spoglądać na rozpościerającą się przed nim dolinkę. Obawiał się, iż ujrzy zmierzających w jego stronę strażników. Sam już nie wiedział, czy to odgłos zbliżających się kroków dudnił mu w czaszce, czy to jednak tylko jego łomoczące serce. Jeśli tu umrze, zabije tych durni!

Oplatające ramię Carvena ręce bez trudu pociągnęły go do góry i postawiły na nogi. Ze złością spojrzał na niepokojąco uśmiechniętego Kasena.

— Uważaj na głowę.

Carven nierozumnie zmarszczył brwi. Spróbował stanąć o własnych siłach, lecz gdy tylko wyswobodził się z uścisku, Kasen go pchnął. Z piersi Verhmara wyrwał się krzyk, gdy poczuł, iż traci równowagę. Histerycznie zamachał rękami w rozpaczliwej próbie uchronienia się przed spadkiem. Zdążył jeszcze zobaczyć oddalające się sylwetki Kierana i Kasena, nim z rozdzierającym wrzaskiem runął w dół.

To było ostatnie, co zapamiętał.

Gdy odzyskał świadomość, otoczone czernią nocy pola zniknęły. Przymrużył powieki pod wpływem światła rzucanego przez świece umocowane w uchwytach na ścianie. Spróbował się podnieść, lecz towarzyszący najmniejszemu ruchowi ból z powrotem obalił go na plecy. Czuł się fatalnie, jakby… stoczył się ze wzniesienia, waląc łbem w podłoże. Skrzywił się paskudnie.

Traitor's OathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz