63

157 5 0
                                    

- Coś Ty taka markotna? Przerwałem wam? - zapytał Lead, gdy wszedł do mojego pokoju z wieszakiem okrytym pokrowcem i pudełkiem.

- Nie, po prostu to wszystko mnie przytłacza i momentami mam ochotę wyskoczyć przez okno.

- Widzę po twoich oczach, że wam przerwałem. Nie widzę żebyś była w połowie rozebrana ani jakoś bardzo rozpalona. Macie całkiem niezłe hamulce.

- Przyszedłeś mnie ubrać, czy rzucać aluzjami?

- Przyniosłem Ci sukienkę i buty. Mam nadzieję że Ci się spodobają - odłożył pudełko na stolik i rozsunął pokrowiec - Co sądzisz?

- Jest śliczna. Jak każda, która wychodzi spod twojej ręki.

- Do tego masz obcaski - podał mi sukienkę i wyjął buty z pudełka.

- Katujesz mnie tymi cholernymi obcasami

- Przebieraj się, rach ciach

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i wskoczyłam do łazienki. Trochę z ulgą zrzuciłam biel, bo jakoś średnio czułam się w tym kolorze. Odsunięcie zamka kosztowało mnie trochę wysiłku, ale nie chciało mi się prosić Leada o pomoc. Jakoś nie miałam na to weny. Postanowiłam nie ściągać od razu kozaków, bo nie będę przecież boso chodzić po zimnych płytkach.

Białą sukienkę powiesiłam na haczyku i niemal od razu wskoczyłam w kolejną sukienkę. Ucieszyłam się, że Lead, przynajmniej na razie, dał mi spokój z sukienkami do ziemi. Nic przyjemnego balansować na szpilkach i dodatkowo uważać, żeby przez przypadek nie nadeptnąć na materiał (zaliczając glebę).

Zasunęłam sukienkę, wzięłam tą z haczyka i wróciłam do pokoju. Oddałam Leadowi białą zmorę i z zaciśniętymi ustami wzięłam od niego obcasy.

- Możesz się fochać, ale to nie ja wymyśliłem twój dzisiejszy strój. Projekt był mój, ale nie ja wybierałem.

- To kto? Hyler? - usiadłam na brzegu łóżka i rozsunęłam suwak u kozaków.

- Gorzej. Jego ojciec.

- Serio?! - odrzuciłam jeden but na puchowy dywan - Czy on zawsze musi wpieprzać się w nieswoje sprawy. Niedługo będę musiała prosić to o pozwolenie na wyjście do toalety - sfrustrowana rzuciłam drugim kozakiem - Czy nie mogę mieć choć chwili spokoju?

- Powinnaś zacząć się przyzwyczajać. Od dziś mieszkasz w Kapitolu.

- Nawet mnie nie denerwuj - spojrzałam na niego wściekłym wzrokiem.

- Czy Hyler mówił Ci już, że z furią Ci do twarzy?

- Błagam Lead, zaraz wezmę wazon z komody i roztrzaskam go na twojej głowie.

- Coś Ty teraz taka nie w humorze. Jeszcze rano tryskałaś energią... - powiedział Lead, zaczynając kręcić moje włosy

- Zaraz dostaniesz tym wazonem. Nie żartuję.

- Uważaj, żeby Cię się to czkawką nie odbiło. Skąd będziesz brać czaderskie szmatki jak Lead się obrazi? - powiedział Haymitch, opierając się o framugę drzwi.

- Odczep się. Jestem nie w humorze. Idź wnerwiać kogoś innego

- Ja się zastanawiam, jak twój kochaś z Tobą wytrzymuje.

- Uważaj, Haymitch, bo zaraz to twoja głowa oberwie tym wazonem . Uciekaj puki jeszcze żyjesz, przyjacielu - odezwał się Lead.

Roześmiałam się. Miło się patrzyło, jak mój stylista doskonale dogaduje się z moim byłym mentorem. W życiu nie uwierzyłabym, gdyby ktoś powiedział mi, że z Haymitchem można się dogadać.

Haymitch widząc moje rozbawienie również się uśmiechnął i wyszedł. Lead skończył zajmować się moimi włosami i zabrał się za makijaż. Zastanawiało mnie dlaczego sam wszystko robi, skoro ma pod sobą trójkę innych osób które mogłyby to robić. Nie żeby mi przeszkadzało. Szczerze wolałam obecność Leada niż całej ekipy przygotowawczej. Oni wszyscy byli tacy ekstrawaganccy jak na moje standardy. Mój stylista z kolei nie ubierał się jakos bardzo kapitolijsko. Zwykle widywałam go ubranego na czarno, bez makijażu i ze starannie ułożonymi czarno-zielonymi włosami. Nie inaczej było teraz.

Lead skończył mnie malować idealnie w momencie, gdy Hyler stanął w drzwiach.

- Pierwsi goście już przyszli. Jesteś gotowa?

Pokiwałam głową i wstałam. Hyler wziął mnie pod ramię, przeprowadzi przez salon i stanął przy schodach.

- Jeśli zejdziemy na dół, nie wrócimy do pokoi wcześniej niż po północy. Gotowa?

- Chyba tak.

~***~

Nie mam siły opowiadać co działo się na bankiecie. Dla mnie było dość nudno. Trochę potańczyłam z Hylerem, trochę z innymi "ważnymi osobistościami".

W ciągu całego bankietu blisko 6 razy Angus proponował mi sławny napój, dzięki któremu można było jeść więcej (Chyba nie muszę tłumaczyć). Za każdym razem odmawiałam. Serio nie rozumiem co Kapitolińczycy mają w głowach. Rzygać, żeby móc więcej zjeść? Błagam. W dystryktach ludzie umierają z głodu, a oni rzygają, żeby móc więcej zeżreć. Po prostu skandal.

___________________

Dobra udało mi się coś napisać.

Ps. Zna ktoś to uczucie gdy w głowie macie cały zarys nowej historii ale za nic w świecie nie chce wam się tego pisać? (Wpadłam na genialny pomysł napisania czegoś o wampirach [Nie fanfiction, ale coś swojego i popapranego])

Całuski 😘

Dla Ciebie powstanę jak feniks z popiołów|| Igrzyska śmierciWhere stories live. Discover now