60

187 7 1
                                    

Rano obudził mnie czyjś ruch. Po zapachu poznałam, że to Hyler, który przytulał mnie od tyłu.

- Zostań - wychrypiałam. Niechętnie przestał się gramolić i wrócił do przytulania mnie.

- Wybaczysz mi kiedyś? - zapytał z poranną chrypką

- Już wybaczyłam - obróciłam się twarzą do niego - nie każdy facet, po kłótni i dwóch dniach ciszy, przyszedłby utulić mającą koszmary byłą.

- Dlaczego byłą? Nadal jesteś moją Jeanine - powiedział i mnie pocałował.

Na koniec delikatnie pogładził moją bliznę.

- Dlaczego się jej nie pozbyłaś? - zapytał

- Chcę, żeby coś mi przypominała. Że arena wyzwala w tobie wewnętrzne zwierzę, gotowe zabić każdego, kto stanie na jego drodze. Miałam na ranie 7 szwów, które zostawiły blizny. Jak 7 trybutów których zabiłam.

- Ale dlaczego chcesz pamiętać? Sama mówiłaś, że to zmieniło Cię na zawsze. To przez arenę śnią Ci się te cholerne koszmary. Dlaczego chcesz pamiętać?

- Nie chcę pamiętać igrzysk, tylko to jaką cenę zapłaciłam za ich przetrwanie. Że aby przetrwać musiałam zabić. 7 razy.

Zapadła cisza. Objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Przyznam, że przez okres naszej (A raczej mojej) złości tego najbardziej mi brakowało. Jego ciepła, róż, którymi pachniał i tego cudownego, czasem zachrypniętego głosu.

Odwróciłam się na plecy i wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Poleżeliśmy tak kilka minut ale musieliśmy się wybrać na śniadanie.

Hyler poszedł do swojego przedziału się przebrać, a ja skierowałam swoje kroki do łazienki. Załatwiłam poranną potrzebę i rozczesałam włosy.

Z komody wyjęłam czarne spodnie i bordową tunikę, po czym się ubrałam. Byłam gotowa dokładnie w momencie, gdy Hyler po mnie przyszedł.

Razem poszliśmy do przedziału jadalnego, wesoło ze sobą rozmawiając. To nie tak, że zapomniałam co powiedział zaledwie dwa dni wcześniej. Po prostu gdy obudziłam się obok niego, zrozumiałam jak bardzo to kocham i byle słowa tego nie zmienią.

- Patrzcie Państwo, czyżby nasze gołąbeczki się pogodziły? - zapytał Haymitch, już nieco pijanym głosem.

- Żeby Pan wiedział, Panie Abernathy - powiedział Hyler, po czym wziął mnie za rękę i pocałował w policzek.

Usiedliśmy za stołem. Zażyczyłam sobie kawę i wzięłam sobie tosty z dżemem. Po śniadaniu, jak zwykle Renti przedstawiła nam plan dnia. W czasie wywodu mojej opiekunki, Hyler wziął mnie na kolana.

- Nie uważasz, że jestem na to trochę za ciężka - wyszeptałam mu do ucha.

- Ważysz nie wiele więcej od piórka.

- Więc około 22 wracamy do pociągu, żebyśmy zdążyli dojechać do Dwunastki - dokończyła Renti.

- Nie wracam do domu - spojrzałam na Hylera - zostaję w Kapitolu. Z narzeczonym - spojrzeliśmy sobie w oczy. 

- Przyjmiesz go z powrotem? - zapytał, wyjmując z kieszeni pierścionek.

- Tak, paniczu Snow - odpowiedziałam. Założył pierścionek na mój palec, po czym ujął moja twarz w dłonie i pocałował.

Wszyscy Kapitolińczycy, którzy byli w przedziale zaczęli klaskać. Chyba nigdy nie zrozumiem mentalności Kapitolińczyków.

Byłam szczęśliwa. Przynajmniej część mojego życia układała się tak jak powinna. Miałam jakąkolwiek przyszłość,  i to u boku mężczyzny, którego pokochałam całym sercem.

____________________

Pozdrawiam cieplutko i do następnego 🥰😘

Dla Ciebie powstanę jak feniks z popiołów|| Igrzyska śmierciWhere stories live. Discover now