I. HIACYNTY I WIELKIE WEJŚCIA

Zacznij od początku
                                    

Astoria z zachwytem klasnęła w dłonie, ujęła delikatnie pojedynczy kwiat i lekko pochylając się przed lustrem, sama wpięła go w ciemne włosy. Po chwili wahania ozdobiła jeszcze linię dekoltu, a jej twarz rozświetliła się niemalże dziecięcym samozadowoleniem, gdy okazało się, że kwiaty idealnie pasują do wybranego szala.

— Czy panienka jest pewna tych hiacyntów? Mogłabym przecież przynieść broszki albo srebrne grzebyki.

— Dzisiaj, moja droga Marto, niczego nie jestem pewna bardziej niż właśnie hiacyntów. Nie mogłabym odebrać sobie przyjemności ujrzenia miny starej panny Davis.

Na te słowa Marta w milczeniu poprawiła wydostający się z koka pukiel włosów, a kiedy Astoria odwróciła się do niej plecami, pozwoliła sobie na uśmiech.

Ona również pragnęła ujrzeć minę starej panny Davis.

W końcu czymże jest życie bez drobnych przyjemności?


Jeśli o poranku Astoria miała w sobie odrobinę ożywienia i młodzieńczą chęć do życia, wsiadając do powozu, najpewniej się jej pozbyła. Nie wiedziała właściwie dlaczego, ale brak tej wiedzy nie przeszkadzał w cierpkich grymasach oraz zirytowanych westchnieniach. Nie chodziło przecież o pogodę ani o strój – z obu tych rzeczy Astoria była całkiem zadowolona, a co do podwieczorku u Davisów... Nie należały do jej ulubionych, lecz właściwie nie istniała przyczyna, dla której miałaby tak grymasić przez jedno spotkanie. Coś musi być w powietrzu, stwierdziła w końcu, rezygnując z jakichkolwiek zahamowań, ponieważ z siłami wyższymi nie miała zwyczaju walczyć. Oparła łokieć na podłokietniku i całkowicie odpuszczając pozycję godną arystokratki, odwróciła się od rodziców.

— Edwardzie, naprawdę mógłbyś przestać tak traktować moją siostrę, nawet nie wyobrażasz sobie, co ona musi przeżywać! Twoje uwagi doprowadzają ją na skraj wytrzymałości.

— Nie mam zamiaru ignorować faktu, że ktoś krąży po obcym domu od samego rana i wprasza się tam, gdzie nikt jej nie oczekuje.

— Edward! Jak możesz tak mówić...

Ciekawe, kto tak właściwie pojawi się na tym podwieczorku. Wprawdzie nie było to oficjalne rozpoczęcie sezonu, ale z poprzednich lat Astoria wiedziała, że większość rodzin nie odpuści sobie okazji, pozwalającej zaprezentować się z jak najlepszej strony. Nie miała wśród żadnej z nich bliskiej przyjaciółki, ale cieszyła się, że będzie mogła porozmawiać z Tracey – zawsze tak zabawnie opowiadała o siostrze swojego ojca, a jej uwagi na temat innych gości bywały niezwykle trafne. Astoria nie miała nic przeciwko towarzystwu pozostałych dziewcząt, ale Pansy, która była blisko z Dafne, czasami ją przerażała, a Milicenta nigdy nie przejawiała ochoty na rozmowę o czymś poważniejszym niż pogoda i obecni dżentelmeni.

Ich Astoria nie była już tak bardzo ciekawa. Większości brakowało ikry oraz charyzmy. Dbali jedynie o własne majątki i umocnienie pozycji na arenie arystokratów, a przez brak zainteresowania poezją i sztuką wydawali się Astorii okropnie nudni. W trakcie każdej rozmowy musiała powstrzymywać się od ziewania i jedynie ostrzegawcze spojrzenia matki znad wista sprawiały, że trzymała fason, zarazem nie podejmując prób ucieczki. Żaden nie nadawał się na narzeczonego, ani nawet sekretnego, pełnego pasji kochanka. Nie wiedziała, czy zrzucać to na karb wychowania, a może tego, że byli Anglikami, ale faktem pozostawała otaczająca ich aura znużenia. Ach, gdyby tylko w tym sezonie pojawił się ktoś nowy!

— Irene, nie zmieniaj teraz tematu. Dobrze wiesz, co miałem na myśli.

— Mógłbyś przestać się tak zgrywać, Bóg raczy wiedzieć, o czym tak naprawdę myślisz. Astoria, wyprostuj się. Astoria!

Jutrzenka pachniała hiacyntami → DRASTORIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz