58

184 9 0
                                    

Odeszłam od mikrofonu, ustępując miejsca burmistrzowi, który był wyraźnie poruszony. Łzy płynęły już ciurkiem po moich policzkach. Stanęłam przodem do Hylera, który objął mnie w pasie i pocałował w czubek głowy.

Wierzchem dłoni otarłam łzy starając się nie rozmazać misternego makijażu Leada. 

- Było doskonale - wyszeptał Hyler do mojego ucha. Przekręciłam pierścionek na palcu. 

- Zawsze mogło być lepiej - odparłam i oparłam o niego głowę.

Potem jak zwykle dostałam pamiątkową tabliczkę i weszliśmy do ich Pałacu Sprawiedliwości na obiad. Oczywiście jak zwykle mieliśmy około godzinę na przygotowanie się do niego - zmianę ubrań i butów.

- Mam wrażenie, że nie oddałam odpowiedniej czci - powiedziałam siadając na kanapie w pokoju przydzielonym mnie i Hylerowi.

- Kogo to obchodzi. Są tutaj tylko dlatego, że muszą. Gdyby nie to, nikogo by nie było. Przestań się obwiniać.

- Powiedział syn prezydenta, który nigdy nie zaznał strachu przed igrzyskami, a tym bardziej nie musiał w nich uczestniczyć!

- Myślisz, że to takie przyjemne, musieć się przyglądać tworzeniu areny i patrzeć jak dzieciaki się zabijają na arenie. 

- Właśnie! Patrzysz jak dzieciaki jak ja, zabijają się nawzajem na arenie! Nigdy nie zrozumiesz co przeszłam! Mówisz, żebym się nie przejmowała, ale nie wiesz, jak to jest mieć wyrzuty sumienia po zabójstwie! - skoczyłam na równe nogi i podeszłam do Hylera -Nie wiesz jak to jest zabijać, by nie zabito Ciebie! Nie wiesz jak to jest tkwić w sytuacji bez wyjścia! W sytuacji w której, każdy twój wybór, prowadzi do tragicznych konsekwencji!

- Myślisz, że ja nigdy nie miałem pod górkę?! Bo co, jestem synem prezydenta!

- Tego nie powiedziałam! Chcę Ci tylko uświadomić, że twoje postrzeganie świata, bywa błędne. Świat nie jest idealny, Hyler. Ciągle patrzysz na to wszystko, jakby przez palce! Przejrzyj wreszcie na oczy! 

 - Wiesz co!? Masz rację! Patrzę na świat przez palce! Może byłoby lepiej, gdybyśmy się nigdy nie poznali!

 Zabolało. Jego słowa uderzyły w mój umysł. Poczułam jakbym dostała obuchem po głowie. Cała złość, którą wcześniej czułam, gdzieś wyparowała. 

 Po krótkiej chwili do Hylera dotarło co powiedział. Ale nie było odwrotu. Byłam rozgoryczona i wściekła. Zajęłam pierścionek z palca i powiedziałam: 

 - Nie prosiłam o to!  Wiesz co?! Zabierz go sobie i wracaj do tego cholernego Kapitolu!  - krzyknęłam i rzuciłam mu pierścionek pod nogi. Potem odwróciła się na pięcie i wyszłam z z pokoju rycząc jak głupia i zapominajcie, gdzie jestem. 

 Słyszałam za sobą głos Hylera, ale nawet nie rozróżniałam jego słów, bo w mojej głowie cały czas wybrzmiewało to co powiedział wcześniej. Nawet nie wiem jak znalazłam się w ramionach Renti. O coś pytała, ale jedyne co wychodziło z moich ust, to szlochy i westchnienia.

Urwaliśmy się wcześniej, nie zostając na obiad z burmistrzem. Haymitch wytłumaczył to moim złym samopoczuciem.

Wróciliśmy do pociągu. Najpierw poszłam do barku po butelkę, a później  do swojego przedziału zamykając za sobą drzwi. Położyłam się na łóżku i zwinęłam w kłębek, przyciskając do siebie flaszkę, jakby to był pluszowy miś.

Po kilkunastu minutach przyszedł Hyler, cały czas pukając w drzwi, przepraszając i prosząc, żebym otworzyła.

~***~

 - Wiesz co!? Masz rację! Patrzę na świat przez palce! Może byłoby lepiej, gdybyśmy się nigdy nie poznali! - krzyknąłem. Jean momentalnie pobladła. Zerwała pierścionek z palca. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie co powiedziałem.

- Nie prosiłam o to! Wiesz co?! Zabierz go sobie i wracaj do tego cholernego Kapitolu! - wrzasnęła i rzuciwszy pierścionek w moją stronę, wybiegła z pokoju. Schyliłem się i włożyłem do kieszeni, po czym pobiegłem za nią.

Znalazłem ją płaczącą w ramię Renti, która tylko zmarszczyła brwi na mój widok. Bezgłośnie zapytała: "Co się stało?". 

Nie byłem w stanie jej odpowiedzieć. Spuściłem tylko wzrok i wpatrywałem się w idealnie biały dywan pod stopami. Renti zmierzyła mnie trochę matczynym spojrzeniem i pokręciła głową. Potem przyszedł Haymitch i poszedłem z nim wytłumaczy naszą przyszłą nieobecność na obiedzie. 

Potem wróciliśmy do pociągu. Od razu poszedłem do wspólnego salonu, gdzie miałem nadzieję znaleźć Jean. Niestety jej tam nie było. Za to siedzieli tam Lead i Renti, pijąc coś z kieliszków, sądząc po kolorze - wino.

- Gdzie Jean? - zapytałem

- Szatynka z szarymi oczami i jakieś metr sześćdziesiąt wzrostu? - zapytał Lead. Pokiwałem głową - Ostatnio widziałem jak wzięła z barku butelkę wódki i zamknęła się w przedziale. Nieźle się pożarliście, mam rację?

- A żebyś wiedział - odpowiedziałem styliście i poszedłem do sąsiedniego wagonu.

Stanąłem na przeciwko drzwi do przedziału Jean i zapukałem. Zero odzewu.

- Jean, mogę? - znów cisza - Jean, tak bardzo przepraszam. Ja nie chciałem. Proszę, wybacz mi. Jean, proszę. Chcę to naprawić. Jean, proszę, otwórz. Przepraszam, tak bardzo Cię przepraszam. Jean... - oparłem się czołem o drzwi do jej przedziału.

Siedząc, a właściwie klęcząc przy drzwiach Jean, uświadomiłem sobie, że moja mama miała rację, gdy mówiła, że to słowa ranią bardziej niż czyny. Uświadomiłem to sobie, dopiero, gdy mnie to dotknęło. Gdy popełniłem chyba najgorszy błąd w swoim życiu.

Było mi tak bardzo wstyd. Powiedziałem dziewczynie, którą kocham, że lepiej byłoby, gdybyśmy się nie spotkali. Jak mogłem być tak głupi. Wszystko zniszczyłem. 

Oparłem się plecami o drzwi i wyciągnąłem pierścionek z kieszeni marynarki. Spojrzałem na niego i z powrotem schowałem. Oparłem głowę o drzwi i zamknąłem oczy, a w głowie na pierwszy plan wybijała się jedna myśl - czy między mną, a Jean będzie jeszcze tak jak kiedyś?

__________________________________

Myślicie, że się pogodzą?

Powiem szczerze, że pomysły na ten rozdział przychodziły w bardzo dziwnych i raczej nie odpowiednich chwilach. Sama kłótnia powstała w środku nocy, z kolei ciąg dalszy w czasie pisania rozprawki z polskiego. 

Dla Ciebie powstanę jak feniks z popiołów|| Igrzyska śmierciWhere stories live. Discover now