— Czasem zastanawiam się, czy to ja mówię niewyraźnie, czy jednak to ty jesteś po prostu głuchy. — Przyklęknął przy chłopcu, podał mu rękę i pomógł wstać. — Mówiłem ci, żebyś tu nie przychodził.
— Nie głuchy, głodny — odparł pogodnie Liriam.
— Dlatego przyszedłeś tutaj, gdzie nie zjesz nic. — Gibrill zmarszczył brwi powątpiewająco. Lekkomyślne zachowanie jego syna niezależnie od okoliczności zawsze zadziwiało go tak samo. — Gdzie twoja opiekunka?
Liriam wzruszył ramionami, a wkradający się na jego usta przebiegły uśmieszek sugerował, że nie był tak niewinny, za jakiego starał się uchodzić.
— Dostałem zadanie. — Hardo zadarł podbródek i dumnie wypiął pierś, by przy rosłym ojcu wyglądać odrobinę dojrzalej i poważniej. — Ważne. — Pokiwał gorliwie głową i dodał z przyjęciem: — Bardzo ważne.
— Nie wątpię, Smarku — odparł Gibrill.
Przymrużył powieki i podejrzliwie spojrzał ponad ramieniem Liriama na opartego o obiegający karczmę parkan uśmiechniętego Kierana. Gniewnie zmarszczył brwi. Ten głupek prosił się, by oberwać. Verhmar nie był zaskoczony widokiem Raumaera — domyślał się, że to on przysłał tu dzieciaka z tym jakże ważnym zadaniem — ale nie podobało mu się, że wysługiwał się jego synem, by osiągnąć tylko jemu znany cel w toczącej się rozgrywce. Tego Gibrill nie zamierzał zignorować, a tym bardziej tolerować. Nie po to trzymał Smarka z dala od usnutych szemranymi interesami tajemnic Verhmarów, by Kieran przez swoją głupotę bezmyślnie wepchnął go w sam środek bałaganu.
— Mam list. — Liriam wyciągnął rękę, w której trzymał czarną kopertę. Gibrill nie musiał zaglądać do środka, by wiedzieć, kto ją nadesłał. — Dla ciebie.
— Dobrze się spisałeś, Smarku.
Chłopiec rozpromienił się ze szczęścia, jak gdyby uhonorowano go tytułem godnym legendarnego bohatera, i kiwnął głową w stronę nowego nabytku Verhmarów, rozpadającej się karczmy, którą Gibrill — z polecenia młodszego brata — miał doprowadzić do stanu używalności. Z zewnątrz budynek nie prezentował się tak tragicznie, jak w środku — wymagał jedynie kilku drobnych napraw, wzmocnienia oraz wymiany niektórych elementów — lecz przez skromny budżet Gibrill musiał zająć się tym sam. Sam, tylko po to by na końcu wszystkie jego zasługi zgarnął ten parszywy gnojek, uwięziony w odległych marzeniach o majątku, które rozpaczliwie próbował uchwycić i przeobrazić w rzeczywistość. To odbierało mu jakiekolwiek chęci do pracy.
— Możesz się rozejrzeć — zwrócił się do syna Gibrill. Odebrał od chłopca list i wyprostował się. — Tylko się nie oddalaj i niczego nie jedz, Smarku. Zaraz wracamy do… domu.
Skrzywił się, te słowa z trudem przeszły mu przez gardło. Edresh nie był jego domem, a na pewno nie domem Liriama, ale burza nieporozumień, wrogości i podziałów Verhmarów jeszcze nie zakłóciła spokojnego świata chłopca i Gibrill nie chciał zbyt wcześnie niszczyć jego beztroskiego dzieciństwa.
— Uroczy chłopiec — zawołał Kieran, zbliżając się do Verhmara, gdy tylko Liriam zniknął w środku karczmy. — Z oryginalnym imieniem, Smark, pewnie po matce?
— Tak, po twojej. — Gibrill westchnął. — Nie lubi swojego imienia — dodał szorstko. Obrzucił Kierana spojrzeniem przepełnionym budzącą się z uśpienia zimną furią, aż ten się zatrzymał, nie wyglądał jednak na przestraszonego. — Nie mieszaj go w to, Raumaer. Jeszcze raz to zrobisz, a będziesz szukał swoich zębów w żołądku.
— Dzieciom czasem trzeba pokazać, że też są ważne. — Niedbale wzruszył ramionami, a wstępujące na jego twarz bezbrzeżne niezrozumienie płaszczem zdumienia zakryło przebiegły uśmieszek mężczyzny. — Nic nieznaczący list, a ile radości mu sprawił.
YOU ARE READING
Traitor's Oath
FantasyRodzeństwo Verhmar nie łączy nic więcej poza nazwiskiem, nawet rodzinna tragedia nie jest w stanie ich do siebie zbliżyć. Kiedy lord Teamis umiera, najmłodszy Carven jest gotów na wszystko, by odziedziczyć jego majątek wbrew mającym go za nikczemnik...
14. Tylko jedno wyjście
Start from the beginning