- ROZDZIAŁ 3 -

5.9K 578 879
                                    

Otworzyła gwałtownie oczy, jakby właśnie wydostała się spod tafli zamarzniętej wody. Czarna postać nadal stała na środku ulicy i patrzyła prosto na nią. Doskonale wiedziała, że to chłopak z przerażającym uśmiechem i zatrutymi oczami. Strach sparaliżował każdy jej zmysł – kolejny raz nie mogła się ruszyć. W ciszy i bezruchu obserwowała, jak dystans między nimi zmniejszał się z każdą kolejną sekundą. Wreszcie znalazł się na tyle blisko, że bez problemu mógłby ją złapać. Ale tego nie zrobił.

Jasna smuga światła z mieszkania jednej z kamienic padła na jego twarz. I wcale nie wyglądał tak strasznie, jak zapamiętała. Ciemne włosy pozostawił w nieładzie, jakby niedawno zmierzwił je ręką. Tym razem uśmiechał się chłopięco, a w jego policzkach uformowały się dołeczki. Wyglądał trochę jak upadły anioł – niemal nienaturalnie przystojny. Był niezapominany. Tylko w jego oczach wciąż pozostawało coś niepokojącego. Coś, co idealnie nadawało się do odegrania roli sadysty, kanibala, a przede wszystkim Lucyfera.

– Wybacz. Maniery. Nie mieliśmy okazji się poznać – powiedział z opanowaniem w głosie. – Malachai Yordan, ale możesz mówić mi Kai – dodał, po czym ukłonił się teatralnie. – A ty?

Carmen miała wrażenie, że jej wyobraźnia zaczęła płatać figle. Ciężko było jej uwierzyć w nagłą zmianę zachowania ze strony chłopaka. Wyciągnął do niej rękę, ale nie była w stanie jej uścisnąć. Na jego twarzy pojawił się grymas, a w oczach zalśnił cień rozczarowania. Zapadła krępująca cisza. Carmen czuła, jak tęczówki chłopaka ślizgają się po jej sylwetce, jakby była ofiarą, którą zmierzał pożreć. Ona natomiast rozglądała się po okolicy z nadzieją, że za moment samochód Camerona wyłoni się zza zakrętu.

– Spytałem, jak się nazywasz. – Tym razem brzmiał mrocznie. Wydawało się, że był coraz bardziej roztargniony i zirytowany. Spojrzała na niego, ale jego widok zbyt ją onieśmielał, dlatego odwróciła wzrok.

– Nie musisz znać mojego imienia – burknęła hardo.

W oddali zauważyła, że ktoś biegł w ich stronę. Holden zatrzymał się przed Kaiem i ulokował dłoń na jego ramieniu. Dyszał ciężko, a kosmyki blond włosów całkowicie przysłoniły mu twarz, dlatego odgarnął je do tyłu wolną ręką. Kai się zaśmiał – histerycznie, głośno i gardłowo. Carmen poczuła, jak ciarki pojawiają się na całym jej ciele.

– Wyluzuj, Kai – mruknął, kiedy szatyn zaczął się szarpać. Holden z trudem odciągnął go do tyłu i naparł na niego, by zmusić go do ruszenia się z miejsca. Mimo tego Kai cały czas nie spuszczał dziewczyny z oczu, które wydawały się płonąć gniewem. Na jego ustach znowu pojawił się diabelski uśmiech, jakby był częścią Piekła.

– Możesz uciekać, ale przede mną się nie ukryjesz. – Jego głos niósł się po całej okolicy. Słowa te utknęły gdzieś w umyśle Carmen, gdzie odbijały się głośnym echem, zupełnie tak, jakby już zawsze miała je pamiętać. – Nie istnieje żaden sposób, żebyś zniknęła gdzieś, gdzie cię nie znajdę – zaśmiał się, ciężko oddychając. – Dogonię cię, kochanie.

Chłopacy powoli zniknęli z zasięgu jej wzroku. Kiedy pierwsze łzy wypłynęły z kącików  oczu, oślepiło ją jasne światło. Przetarła twarz dłońmi, by nie wyglądać na przerażoną, chociaż jej białka nadal były zaczerwienione. Czarne auto zatrzymało się kilka centymetrów od niej. Odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała za kierownicą Camerona.

– Co do cholery? – jęknął, jednak kiedy ujrzał jej zaszklone oczy, trochę się uspokoił. Uśmiechnął się pokrzepiająco z nadzieją, że Carmen odwzajemni ten gest. Nie zrobiła tego. – Nie będę w to wnikać, ale wisisz mi tatuaż.

Pośpiesznie zajęła miejsce pasażera i zatrzasnęła za sobą drzwi. Nie była w stanie odpowiedzieć. Mętnym wzrokiem wpatrywała się w zmieniający się za szybą obraz, zastanawiając się, czy kiedykolwiek uda jej się uwolnić.



MALACHAI: Ofiara | WYDANEWhere stories live. Discover now