- PROLOG -

15.5K 920 953
                                    

Carmen Clark od kilku minut skubała plaster na wskazującym palcu. Był brudny i lepki, chociaż przykleiła go zaledwie parę godzin wcześniej. Odklejał się z jednej strony, jednak nie chciała go ściągać. Zdążył też przemoknąć do cna, kiedy w najgorszym deszczu stała na przystanku, czekając na pociąg, który jak zwykle nie przyjechał na czas.

Jechała podmiejskim pociągiem. O dwudziestej cztery był wypełniony po brzegi. Ubrania przemoczonych od deszczu pasażerów parowały. Okna zostały uchylone, by do środka przedostała się, chociaż odrobina rześkiego powietrza. Mimo tego nad głowami nadal unosił się nieprzyjemny zapach mieszanki perfum, papierosów i potu.

Była na siebie zła, ponieważ rano nie zabrała ze sobą parasolki, chociaż zapowiadało się na deszcz. Czuła się tak, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Dżinsowe spodnie, które miała na sobie jeszcze bardziej przyległy do jej ud, a bawełniana bluzka stała się krępująco prześwitująca. Dlatego mocno przyciskała czerwoną, skórzaną torebkę do klatki piersiowej, by nikt nie musiał oglądać jej koronkowego stanika.

Pociąg zatrzymał się na przedostatniej stacji. Metalowe drzwi rozsunęły się z nieznośnym piskiem. Stała przodem do nich, przez co zacinający deszcz uderzał prosto w jej twarz. Ludzie przepychali się obok niej, szturchali w ramię, rzucali groźne spojrzenia i przekleństwa pod nosem, jednak nie zwróciła na to większej uwagi. Z zaciekawieniem przyglądała się trzem chłopakom, którzy stali niedaleko torów.

Zamrugała gwałtownie. Z początku miała wrażenie, że widok, który miała przed sobą, utknął gdzieś między jej oczami a mózgiem. Mężczyźni byli podobnego wzrostu, ale jeden z nich szczególnie się wyróżniał, ponieważ wydawał się po prostu czarny i zarazem bardzo wyraźny. Nikłe światło latarni padało na ich figury. Dostrzegła, że była tam jeszcze jedna osoba.

Ktoś w skulonej pozycji leżał na ziemi.

I wcale jej się to nie spodobało.

Serce Carmen momentalnie podeszło do gardła. Nie miała pojęcia, co zrobić – stać dalej w ciszy, czy rozpaczliwie wołać o pomoc. Niespodziewanie usłyszała krzyk jednego z chłopaków. Widziała jego twarz, jednak znajdował się zbyt daleko, aby mogła dostrzec więcej szczegółów. Uśmiechał się, a uśmiech ten wywoływał dreszcze w dole kręgosłupa i na zawsze zapadał w pamięć. Białe, lśniące kły szczerzyły się arogancko, a w policzkach formowały się dołeczki, które wcale nie były urocze. Powoli wyciągnął coś zza paska spodni. Jej źrenice rozszerzyły się nienaturalnie, gdy uświadomiła sobie, że to pistolet.

Celował prosto w leżącą postać.

Zamknęła oczy i instynktownie odwróciła głowę. Zakryła uszy, gotowa na głośny dźwięk wystrzału, ale nic takiego nie nadeszło. Strach, który utkwił gdzieś wewnątrz niej, podpowiadał, by nie otwierała oczu. Serce biło tak szybko, jakby za moment miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Ze stresu żołądek skurczył się do takiego stopnia, że Carmen miała ochotę zwymiotować. Wreszcie zebrała się na odwagę i otworzyła oczy.

Ktoś krzyczał.

Ktoś uderzał.

Ktoś strzelał.

Chłopak, który do kogoś strzelił, powoli odwrócił głowę, a jego spojrzenie padło prosto na nią. W jego ciemnych tęczówkach było coś nieludzkiego. Z początku miał poważną minę, ale chwilę później znów uśmiechnął się złowieszczo. Kiwnął głową, a później szepnął coś do znajomego, który momentalnie zaczął biec w jej stronę.

Panikowała. W jej głowie wszystko świeciło się na czerwono, wszystko krzyczało i wszystko było wykrzyknikami. Nie! NIE! N I E !!!

Rozejrzała się rozpaczliwie na boki, przez co zorientowała się, że była sama w wagonie. Modliła się w duchu, by konduktor wreszcie zamknął te przeklęte drzwi. Inaczej mogła być kolejną, wykrwawiającą się na chodniku osobą.

Bacznie obserwowała sylwetkę chłopaka, która z każdą sekundą znajdowała się coraz bliżej. Instynktownie cofnęła się, aż wpadła na okno po drugiej stronie. Wydawało jej się, że za moment zemdleje. Kolana ugięły się pod nią, nie mając siły dłużej trzymać ciężaru jej ciała. Krew szumiała w uszach, jakby za moment jej czaszka miała eksplodować.

Cały czas na niego patrzyła. Był już tak blisko...

I wtedy drzwi zaczęły się zasuwać. Odetchnęła z ulgą, jednak w powietrzu nadal wisiał niepokój. Chłopak dobiegł do drzwi w tej samej chwili, w której się zamknęły. Na głowie miał kaptur, który zasłaniał połowę jego twarzy, ale oczy błyszczały w ciemności. W przypływie złości uderzył pięścią w szybę.

Ostatnią rzeczą, którą zobaczyła przed odjazdem, był wytatuowany na jego dłoni krzyż.

Skrzypnięcie,zgrzyt i pisk – pociąg ruszył, a on zniknął jej z oczu.



***

Cześć robaczki!

Jest mi niezmiernie miło, że mogę was tutaj powitać i wreszcie podzielić się z wami tą historią. Długo zastanawiałam się, w którym momencie powinnam zacząć ją publikować i padło na dzisiejszy dzień. Szczerze przyznam, że pracowałam nad tym sporo czasu i nadal jestem w trakcie pisania. Miałam naprawdę wiele wersji tego opowiadania, ale wreszcie udało mi się stworzyć coś co zadowala mnie w stu procentach. Mam nadzieję, że wam też to wystarczy.

Mam cichą nadzieję, że prolog przyciągnie was na tyle mocno, abyście czekali na dalsze losy bohaterów. Będzie mi bardzo miło jeśli zostawicie gwiazdkę, wyrazicie opinie i polecicie znajomym (nie bójcie się tego!). Chciałabym się zorientować, jaki będzie tego odbiór.

Rozdział pierwszy pojawi się za dwa tygodnie, gdy skończę publikację "Lavender town".

Liczę na to, że będziecie czekać.

Miłego dnia! Love you, K.

twitter - karr4mba - #MALACHAIPL
spotify - jank0viak - M A L A C H A I

start: 08.05.20

MALACHAI: Ofiara | WYDANEWhere stories live. Discover now