- ROZDZIAŁ 1 -

9.3K 755 1.3K
                                    

Nogi same zaprowadziły ją do domu. Ręce drżały tak mocno, że z trudem udało jej się wcisnąć klucz w zamek. Wpadła do środka niczym największy huragan. Zatrzasnęła drzwi, a później kilka razy upewniła się, czy aby na pewno nikt nie zdoła przedostać się do środka. Oparła się o nie i wreszcie pozwoliła sobie odetchnąć z ulgą. Szybki bieg z przystanku ją zmęczył, a w dodatku strach czaił się w zakamarkach jej podświadomości. Była pewna, że nie będzie w stanie pozbyć się z głowy tej mrożącej krew w żyłach sceny.

W jej umyśle nadal toczyła się walka. Chciała zadzwonić na policję, by opowiedzieć o wszystkim, co widziała, jednak racjonalna strona podpowiadała, aby tego nie robiła, ponieważ najprawdopodobniej nikt by w to nie uwierzył. Fakty były takie: widziała zaledwie twarz jednego z napastników, nie pamiętała żadnych szczegółów, prócz tatuażu na dłoni, a w dodatku minęło ponad pół godziny odkąd ich widziała.

„Nie ma dowodów, nie ma zbrodni" – te słowa niespodziewanie pojawiły się w jej głowie. Słyszała je już wiele razy, podczas seansów z serialami kryminalnymi, które maniakalnie oglądał jej przyjaciel. Jednak dopiero wtedy nabrały dla niej prawdziwego sensu.

James Cameron najwyraźniej wyczuł to, że o nim pomyślała, bo jak na zawołanie wyłonił się ze swojego pokoju. Włosy miał mokre i zaczesane do tyłu. Przez dłuższą chwilę wlepiał w nią zielone oczy w kształcie migdałów. Ściągnął zarośnięte brwi w jedną linię, chcąc ją rozszyfrować.

– Co jest, robaczku? – spytał. Zrobił krok naprzód i pochylił się nad nią, by mógł lepiej się jej przyjrzeć. Carmen też nie spuszczała z niego wzroku, chociaż czarny tusz spływał po jej policzkach, a wilgotne ubrania nadal ciasno przylegały do ciała. Wysiliła się na krzywy uśmiech. – Coś się stało? – W jego głosie pojawiła się troska, jakby samo spojrzenie na nią podpowiedziało mu, że coś było nie tak.

W odpowiedzi pokręciła głową, jednak Cameron jej nie uwierzył. Splótł ręce na torsie, dzięki czemu bardziej opięły czarny sweter. Jego oczy niemal krzyczały, aby wreszcie wyznała mu prawdę. James był osobą, której nie dało się tak po prostu zbyć. Potrafił być jak rzep na ogonie, co często ją irytowało.

– Czekam – ponaglił ją. Carmen wyminęła go, a on bez zastanowienia podążył za nią prosto do kuchni. – Dlaczego nie chcesz powiedzieć, co doprowadziło cię do takiego stanu? – jęknął Cameron, wydymając dolną wargę, by wyglądać na smutnego.

– To po prostu było... – ucięła. Nie potrafiła znaleźć słów, które odpowiednio opisałby tę sytuację. – Hm, dziwne. – Wstawiła wodę na herbatę, a później opadła na krzesło. – Widziałam kilku chłopaków. Jeden z nich do kogoś strzelił – wydusiła na jednym wdechu, po czym zagryzła policzek od środka. Dopiero gdy wypowiedziała te słowa na głos, zrozumiała jak absurdalnie brzmiały. Cameron nie odezwał się słowem, przez co pomyślała, że jej nie uwierzył. I dobrze. Sama też by sobie nie uwierzyła. – Zresztą, nieważne. – Machnęła ręką, prychając pod nosem.

Zostawiła go w kuchni, zapominając o tym, że miała zaparzyć herbatę. Weszła do swojego pokoju z nadzieją, że wreszcie pozbędzie się przemoczonych ubrań, jednak w progu drzwi pojawił się Cameron.

– Carmen – powiedział przejętym głosem. – W tym mieście ludzie się nie zabijają.

Kiwnęła głową i wysiliła się na uśmiech. Może miał rację. Może nie stało się nic wielkiego. Kiedy odszedł, miała ochotę się rozpłakać, ale by do tego nie dopuścić, zaciskała usta i powieki. Rzuciła się na łóżko, przyłożyła poduszkę do twarzy i zaczęła krzyczeć.

A krzyk ten nie miał końca.


*

Holden Yordan nie potrafił zrozumieć, co się stało.

MALACHAI: Ofiara | WYDANEWhere stories live. Discover now