PRÓLOGO

402 10 9
                                    

Prolog

Włożyłem papierosa między usta i zacisnąłem je, czując smak filtra. Nie lubiłem tej marki, zawsze paliłem Coredy. Wyciągnąłem benzynową zapalniczkę z kieszeni jeansów i odpaliłem koniec papierosa, zaciągając się jednocześnie dymem.

Poczułem go aż w płucach. Gorzki smak, duszące uczucie ciężkości na żołądku. Ulga.

Dzisiejszy dzień to była masakra. Dwie godziny snu w samochodzie to było wszystko jeżeli chodzi o wypoczynek.

Musiało mi to wystarczyć, dzień jeszcze nie dobiegł końca, a ja miałem zaplanowane dwa spotkania z mensajero.

Przetarłem twarz dłonią. Pociłem się jak świnia. Godzina dwudziesta, obserwowałem zachód słońca z drogi Keightley, która położona była na Gibraltarze, tuż nad Morzem Alborańskim. 

Widoki z tego miejsca były unikalne. Gdybym miał czas, codziennie mógłbym przesiadywać w tym miejscu tylko po to, żeby patrzeć na fale. 

Posłaniec spóźniał się już dziesięć minut. Czas to pieniądz, więc co chwilę spoglądałem na zegarek na ręku i wyliczałem sekundy. Tyle rzeczy mogłem zrobić w tym czasie. Co najmniej kilka tysięcy mogłoby wpaść do mojej kieszeni, gdybym wiedział, że będzie miał poślizg. 

Na horyzoncie nie było żywej duszy. Jeszcze chwilę temu przejeżdżali drogą jacyś turyści, zwracając na mnie uwagę, ale tylko dlatego, że opierałem się o swojego Mercedesa SLS. Robił wrażenie. 

Nadal go nie ma. Piętnaście minut psu w dupe. Jeszcze pięć minut i jadę w pizdu, nie mogę się spóźnić, bo wtedy to ja dostanę kulę w łeb. 

Cóż, nie ja będę miał przesrane jeżeli w ogóle nie dostanę paczki w ręce. Ten gość, który za nic ma mój czas i czas mojego aktualnego pracodawcy chyba nie wie do czego oboje jesteśmy zdolni. Nie znałem danych poręczyciela, więc nie mogłem ocenić czy się znamy. Może wiele razy próbował mi poderżnąć gardło, a teraz dla niego robię. Nie wiem. Ale w tym gównie wszyscy są bezduszni. Każdy mógłby zabić swoją własną rodzinę za pieniądze. 

W paczce miał znajdować się milion przepranych dolarów. Milion, który miał trafić w wybrane ręce, dokładnie o tej porze, którą ustalono. Zegar tykał.

Wybiła dwudziesta dwadzieścia, a ja otworzyłem drzwi samochodu i miałem wsiadać, gdy nagle zobaczyłem ścianę kurzu, która przemieszczała się w moją stronę.

Wydawało by się, że to burza piaskowa, ale gdy się przyjrzeć, można zobaczyć, że piach wydostaje się z pod kół Seata Inca, który jedzie z prędkością, o którą nie podejrzewałbym tego samochodu.

Moje brwi powędrowały ku górze. Wkrótce fala pyłu dotarła i do mnie, gryząc moje gardło i podrażniając płuca. Zacząłem kaszleć i osłaniać się przed drobinkami piasku. Samochód zatrzymał się obok mojego Mercedesa.

Widziałem przez przednią szybę, że ktoś się porusza wewnątrz pojazdu, ale przez wszędobylski pył, nie mogłem dostrzec kto to był. Prawdopodobnie nie znałem tej osoby, ale to nic. Musiałem się tylko upewnić, że to kurier.

- Buenos dias!

Mężczyzna niewielkiej postury, ubrany w czerwoną koszulę i bejsbolówkę wysiadł z samochodu. Zatrzasnął przeżarte rdzą drzwi, poprawił czapkę i spojrzał na mnie uważnie.

Gdy upewnił się, że nie jestem przypadkowym gościem, który przyszedł popatrzeć na widoki, ruszył w moją stronę.

Nie mogłem go brać na poważnie przez jego wygląd. Był taki mały. Przy moim wzroście, metr dziewięćdziesiąt, wyglądał jak wiewiórka. Tym bardziej można go było pomylić z gryzoniem przez jego lekki zarost i ledwo widoczny wąs.

Znalazłem Cię Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora