Rozdział 10

37.3K 2.8K 1.6K
                                    

Minęłam tabliczkę, która informowała o wjeździe na teren przyłączony do dzielnicy o nazwie Rockdale. Na moje szczęście bez problemu dojechałam do celu w ciągu pół godziny. Nawigacja nie wprowadziła mnie w błąd; wskazała najkrótszą drogę, wyłączając płatne autostrady. W czasie mojej podróży starałam się dodzwonić do Will'a. Martwiło mnie, że chłopak nie rozmawia ze mną od kilku dni. Pokłóciliśmy się dosyć ostro, ale nie sądziłam, że Will potraktuje całą awanturę poważnie. Potrzebowałam go, natychmiastowo. Ostatnie wydarzenia nie pozwalały mi ufać znajomym Ashtona. W moim życiu wszystko stało się podejrzane; karta, Cassie i Luke, matka Ashtona, również latająca mucha za oknem. Byłam zmuszona czuwać, mieć oczy szeroko otwarte oraz wierzyć swojej intuicji, podpowiadającej, że Anne Marie jest czymś więcej niż tylko puzzlem pasującym do całej układanki, której autorem był Logan lub... kto wie? Ashton? Bo znak zapytania, jeżeli chodzi o jego śmierć nie zniknął, a jedynie pogrubił się.

Zaparkowałam wóz naprzeciwko domu, który zamieszkiwał wuj oraz matka Ashtona. Myśl, że za moment miałam poznać rodzicielkę kryminalisty, dzięki któremu moje życiowe priorytety zniknęły nie budziła we mnie tak ogromnego przerażenia, jak fakt, że nie była ona w stu procentach osobą zdrową. Moja styczność z ludźmi chorymi psychicznie nie należała była nijaka. Brakowało mi doświadczenia. Bałam się, że mogę zadać pytanie, które wstrząśnie kobietą do tego stopnia, że popadnie w panikę lub wywołam jakiś atak, którego nie przeżyje albo pobudzę nim jej agresję. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyłam na tym spotkaniu to awantura. Poniekąd żałowałam, że nie zabrałam dokumentów z Hurstville. W środku na pewno opisano typ choroby pani Irwin. Bez informacji mogłam tylko gdybać, a także wierzyć, że jest ona stabilna emocjonalnie, a kilka pytań dotyczących syna nie dotknie za bardzo jej matczynego serca.

Pogoniłam się do ruszenia czterech liter z auta. Nie przejechałam parunastu kilometrów po to, aby rozsiąść się wygodnie w fotelu. Po kilku minutach zastanawiania się, czy powinnam zatruwać życie biednej kobiecie, która niedawno straciła swoje jedyne dziecko, zadecydowałam zająć jej dosłownie kilka chwilę, chociaż nawet i pięciominutowa gadka szmatka mogła obfitować w niezłą kłótnie. Ryzyko chyba mi odpowiadało.

Dom nie przypominał tego z puli najbogatszych willi. Właściwie, różnił się znacząco od posiadłości w Hurstville. Teren zdawał się być mniejszy, jak również budynek. Furtka z drewna pomalowana na czerwono potrzebowała wymiany. Gdy pociągnęłam za drzwi, głośno zaskrzypiały. Myślałam, że nikt nie oliwił ich, bo odkryto nową funkcję - zawiadamianie domowników o przyjściu gościa, jednak pomimo okropnego dźwięku nikt nie wyjrzał przez okno, żeby sprawdzić kto przyszedł. Weszłam na ogrodzony teren nie tracąc nadziei. Jednopiętrowy dom przypominał wypoczynkową chatkę, która często widnieje w komediach romantycznych. Z przodu mieściła się weranda, na której stała ławka i stoliczek. To miejsce emanowało spokojem i ciepłem. Słyszałam, że Rockdale należy do jednej z najspokojniejszych dzielnic, ale nie sądziłam, że plotki sprawdzają się w stu procentach. Czułam się tutaj dobrze, miło, przyjemnie. Mogłabym mieszkać w tej dzielnicy, gdzie cisza jest określana priorytetem, a samo miejsce jest takim, gdzie chcesz zgubić się na zawsze.

Stare schody wydały nieprzyjemny dla ucha dźwięk, kiedy moje stopy zderzyły się z podłożem. Stawiałam nieśmiałe kroki, oglądając jeszcze otoczenie. W oddali widziałam krzątających się po podwórku sąsiadów. Miałam pewność, że ktoś zamieszkuje to sąsiedztwo. Zbliżyłam się do drzwi wejściowych na których wygrawerowano nazwisko Ashtona. Uniosłam rękę do góry, formując dłoń w pięść. Już miałam pukać, ale nagle drzwi otwarły się z rozmachem, zwiększając odległość między nami. W ich progu stanął mężczyzna ubrany w luźny t-shirt i przetarte dżinsy. Proste blond włosy układały się po swojemu, tworząc na głowie artystyczny nieład. Zarost na twarzy faceta miał może tydzień lub dwa. Od razu spostrzegłam, że nie był zachwycony moją wizytą. Skupionym wzrokiem zbadał moją osobę od góry do dołu, a później posłał mi chłodne spojrzenie. Dawał po sobie poznać, że nie lubił gości, ale żeby nikt nie musiał zgadywać udowadniał swoje negatywne nastawienie powitalnym zapytaniem.

Cień 2 - PułapkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz