❀ 1 cz. 2 ❀

8.1K 138 16
                                    

Kiedy wyobrażasz sobie zestresowane dziecko, raczej pierwsze, co przychodzi ci do głowy, to zapłakana i zasmarkana twarz, głośny płacz i krzyki. Chris Coleman stanowi wyjątek od tej reguły i nie jestem pewna, czy działa to akurat na korzyść drużyny.

— Chris — mówi Abril i ciężko wzdycha — jestem pewna na sto procent, że meteoryt nie spadnie na boisko, nie zacznie też padać żabami ani...

— A jeśli złamię sobie nogę? — dopytuje z poważną miną. — I, co gorsza, to będzie złamanie otwarte? Wystająca kość zrasta się znacznie wolniej, proszę pani. Może nigdy już nie będę mógł grać...

Widząc, że Abril się poddaje, postanawiam wkroczyć do akcji. Zachęcają mnie do tego też miny innych chłopców z drużyny, którzy z przerażeniem przysłuchują się wywodom Chrisa o ewentualnych zgonach podczas rozgrywki. Poważnie. Chyba byłoby lepiej, gdyby płakał.

— Nawet jak złamiesz sobie nogę, w co wątpię, to potem będziesz mógł się chwalić, że tak dzielnie walczyłeś o wygraną. — Postanawiam obrać kompletnie inną taktykę od tej Abril, bo skoro przekonywanie Chrisa, że nic sobie nie zrobi, nie zadziałało, to trzeba użyć innych sposobów. — A na gipsie możesz sobie narysować, co chcesz. Będzie... byłby — poprawiam się, widząc jego wielkie oczy — duży, więc sporo na nim zmieścisz.

Chłopiec milknie i spuszcza głowę, zastanawiając się nad moimi słowami. Tata wyłapuje ten moment i radośnie oznajmia:

— No a każdemu, kto zagra, kupię po meczu lody!

Dzieci przyjmują to z entuzjazmem, ale ja i Abril na siebie spoglądamy. Jedna gałka to dolar, ale nie można zaoferować takim ucieszonym dzieciom tylko jednej — jeśli wygrają, najlepiej świętowałoby im się przy dwóch, a z kolei jeśli przegrają, jedna będzie rozczarowująca. Dwadzieścia dwa dolary na lody to spory jednorazowy wydatek — tata ewidentnie tego nie przemyślał.

Ale kiedy widzę ten jego szeroki uśmiech i błyszczące oczy, cieszące się nie mniej niż u chłopców, nie chcę go o tym uświadamiać. Jest odpowiedzialny za te dzieciaki, kocha je i kocha to, że może je czegoś nauczyć i uszczęśliwić. To niezła ironia losu, że zapalonemu fanowi piłki nożnej, marzącemu o tym, by wytrenować przyszłego piłkarza (lub kilkunastu), urodziła się córka, którą interesują typowo dziewczęce tematy.

Zerkam na wyświetlacz telefonu. Mecz powinien zacząć się za około dziesięć minut.

— No dobra, drużyno! Lecimy po zwycięstwo i lody! — krzyczy tata, w czym wtórują mu chłopcy. Uśmiecham się pod nosem, widząc, że Chris przyłączył się do aplauzu.

❀❀❀

Myślę, że radzimy sobie całkiem nieźle, ale tata nie pozwala sobie nawet na chwilę oddechu, bo chodzi wzdłuż boiska, wykrzykuje rady do chłopców i stara się ich motywować na różne sposoby. W pewnym momencie słyszę nawet coś, co brzmi jak „czekoladowe", „śmietankowe", „truskawkowe" i zaczynam się zastanawiać, czy z taką motywacją w ogóle możliwym jest, aby nasza drużyna przegrała.

Przeciwnikami są dzieci z pobliskiego miasta, trochę mniejszego od naszego. Przewodzi nimi facet po pięćdziesiątce, który ze znacznie mniejszym zaangażowaniem pomaga swojemu zespołowi. Wykrzykuje polecenia z krzesełka, niejednokrotnie karci też jakiegoś chłopaka, jeśli ten dał odebrać sobie piłkę, przepuścił bramkę albo nie trafił w pole przeciwnika. Zresztą, już patrząc na wyraz jego twarzy i budowę ciała, która zawiera w sobie charakterystyczną oponkę, nietrudno odgadnąć, jaki z niego zapalony sportowiec. W przeciwieństwie do taty, który biega codziennie rano i wieczorem (czasami daję mu się przekonać do wspólnego „treningu"), odżywia się zdrowo i chodzi na siłownię, to wielka różnica. Sporo chłopaków z mojej szkoły nawet nie umywa się do jego poziomu. Kiedyś, gdy chłopcy dopiero zaczynali zapraszać mnie na randki, powiedział, że da szansę temu, kto zdoła go prześcignąć. Ja jednak nigdy nie miałam odwagi, żeby przekazać ten wymóg jakiemuś adoratorowi i zwyczajnie odmawiałam, nie wspominając o tacie.

That (not) good girl | stara&nowa wersjaWhere stories live. Discover now