❀ 1 cz. 1 ❀

10.8K 393 330
                                    

Co roku, zawsze pierwszego lipca, w moim mieście organizowany jest festyn z okazji rozpoczęcia wakacji. Burmistrz, który dogląda jego przygotowań, jest tradycjonalistą i nie lubi, gdy padają propozycje kompletne inne od tego, co sam chciał zorganizować. Tegoroczna impreza nie zapowiada się więc innowacyjnie — co najwyżej mogą dołożyć budkę z maszyną do popcornu, bo wiem, że przez jej brak dzieciaki ostatnio były niepocieszone. Nie zmienią się jednak na pewno inne atrakcje, mowa burmistrza (a raczej podziękowania dla poszczególnych osób za organizację) czy atmosfera. Bo ta zawsze jest taka sama — i nie mam tu na myśli nic złego.

Większość nastolatków i młodych dorosłych już od paru dni wypoczywa za granicą albo nad jeziorem, wieczorem jedząc przy ognisku pianki, opowiadając sobie straszne historie i opędzając się od komarów. Muszę przyznać, że właśnie dla takich chwil poniekąd warto mieć przyklejoną etykietę podrywaczki. Żadna grupa nie zaprosi cię na Malediwy, dziewczyny stanowczo się nie zgodzą. A na uczestnictwo w męskim biwaku zwyczajnie nie wypada się zgadzać — nawet nie chcę myśleć o tym, co powiedziałby tata, gdybym poprosiła go o zostawienie swojej jedynej córki na noc w lesie z paroma facetami.

Na festynie przechadzają się głównie małe dzieci i osoby starsze, które wyprowadziły się ze stolicy stanu, żeby zaczerpnąć trochę świeższego powietrza i odpocząć. A szczególnie teraz, gdy ponad połowa osób w moim wieku wyemigrowała na jakiś czas poza miasto, warunki są bardzo sprzyjające.

Kiedy odrywam kawałek waty cukrowej, kupionej chwilę temu w jednej z budek z przekąskami, zaczynam rozglądać się za tatą. Powinien być gdzieś niedaleko, bo niedługo jego grupka małych piłkarzy rozegra pokazowy mecz, tak jak w dwóch poprzednich latach. Jednak zanim ja znajduję tatę, to ktoś znajduje mnie.

— Lia! — Słyszę wesoły świergot tuż za swoimi plecami. Odwracam się i napotykam szeroki, przymilny uśmiech pani Jordan. — Tak myślałam, że to ty. Figurę masz nawet lepszą od mojej, gdy byłam młoda — dodaje z taką dumą, jakbym odziedziczyła ją po niej.

— Dzień dobry, pani Jordan — odpowiadam, odwzajemniając uśmiech staruszki. — Myślałam, że wyjechała pani już do syna?

Podczas naszej ostatniej rozmowy nasłuchałam się o tym wyjeździe naprawdę sporo. Może dlatego, że pani Jordan uwielbia chwalić się życiem swojego dziecka w stolicy, a może dlatego, że dała naszej sąsiadce szczegółowe instrukcje na najbliższe dwa dni, jak powinna zajmować się jej pięcioma kotami podczas nieobecności ich właścicielki.

Pani Jordan ściąga brwi i mlaska z niezadowoleniem — zmarszczki na jej twarzy nabierają jeszcze wyraźniejszych rysów. Małe, niebieskie oczy utkwione są nadal we mnie.

— Bo taki miałam zamiar. Wszystko już spakowane, ja mam zaraz wyjść na autobus, a tutaj Mike dzwoni i mówi, że wypadła mu pilna podróż i wróci dopiero za tydzień.

Chyba jestem w stanie zrozumieć jej rozgoryczenie — nie widziała rodziny od ponad dwóch miesięcy, a w tym czasie jej wnuk zdążył nawet skończyć osiemnaście lat. Ludzie morza mają jednak specyficzny zawód, a transport różnych ładunków z jednego końca kraju na drugi to niekiedy tylko część ich obowiązków. Być może pani Jordan dobrze o tym wie — w końcu jej syn wypływa na ocean już od około dwudziestu lat — ale wciąż czuje się wystawiona.

Odsuwam się bardziej na pobocze ścieżki, gdy zauważam goniące się dzieci. Unoszę watę cukrową w górę, żeby czasem żadnemu z nich nie wplątała się we włosy. A klejące się włosy, nieważne, czy od waty cukrowej lub, na przykład, gumy balonowej, zawsze powodują ogromny dyskomfort.

— Czy to znaczy — zaczynam, starając się brzmieć w miarę obojętnie, a może nawet i z żalem — że nie muszę przychodzić do kotków?

Pani Jordan kręci głową, a ja powstrzymuję się od zrobienia szerszego uśmiechu.

That (not) good girl | stara&nowa wersjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz