21 stycznia 1793 roku.

24 2 0
                                    

Claude nigdy nie lubiła brać udziału w egzekucjach. To przedstawienie z gilotyną,

La Guilltoine Permanente podśpiewywane przez tłumy ludzi. Zaduch i biedni ludzie, skazywani na taki wstyd tuż przed śmiercią. Między zebranymi dostrzegła osobnika w grafitowym płaszczu, z twarzą schowaną pod materiałem kaptura. Zaraz za dziwnym asasynem szła Elise. Chatier zmarszczyła brwi i przy użyciu Wzroku Orła odkryła, że razem z młodą de la Serre jest też jakiś asasyn.

-Elise! – złapała rudą za nadgarstek i uśmiechnęła się uroczo. – Nieciekawe okoliczności, ale dawno się nie widziałyśmy.

-Może dlatego, że naopowiadałaś jej koleżankom jaka to jest fałszywa? – obok Templariuszki przystanął mężczyzna w płaszczu o podobnym kroju co jej własny.

-Ah, panicz Dorian. – przytaknęła. – Ile to się nasłuchałam na twój temat. Wielki, odważny syn Charlesa Doriana! Mieszkasz w Cafe Theatre, a jeszcze ani razu cię nie widziałam. – prychnęła.

-Idź zajmij się swoim zadaniem Claude. – mruknęła kobieta, po czym złapała mężczyznę za przegub i pociągnęła za sobą. Claude natomiast skrzyżowała ręce na piersi i zaśmiała się pod nosem.

-Taka sama jak przedtem. – pokręciła głową i odwróciła się na pięcie, gdy nagle czyjaś dłoń zacisnęła się na jej ramieniu.

-Claude de Chatier? – pewny siebie, kobiecy głos wprawił Claude w lekkie zaskoczenie.

-Oui, kto pyta? – uniosła lewą brew i wyczekująco spojrzała na kobietę.

-Suzan Eastwood z angielskiego bractwa. – ruchem ręki zdjęła kaptur, spod którego wylały się pukle blond falowanych loków, sięgających pasa.

-Nadal nie rozumiem, czego może chcieć ode mnie angielskie bractwo? – prychnęła.

-Pomóc wam zlikwidować Gillesa Bachelota. – blondynka zerknęła przez ramię na lekkie zamieszanie, które zaczęło się po drugiej stronie placu. – Robi się gorąco, myślę, że najlepiej byłoby po prostu się stąd ulotnić.

-Znam miejsce, gdzie będziemy mogły porozmawiać w spokoju. – złapała blondynkę za ramię i pociągnęła w wąską uliczkę. – Proszę za mną, mademoiselle. – dodała odbijając się od podłoża i łapiąc oburącz znak oznajmiający, że znajdują się na terenie sklepu, którego szyby zostały już dawno zabite dechami. Chatier uśmiechnęła się złośliwie, spoglądając na blondynkę z dachu.

-Dorian znowu spieprzył sprawę. – pokręciła głową, obserwując asasyna walczącego z bandą templariuszy.

-Chcesz mu pomóc? – zapytała kobieta. Claude zaśmiała się, wyłapując akcent przybyszki.

-No co ty?! – ściągnęła brwi, spoglądając na dziewczynę z lekkim niedowierzaniem. – Spierdolił, to niech naprawia.

-Nie lubisz go. – mruknęła Eastwood przeskakując nad jednym z kominów.

-Przyjechał i ma się za nie wiadomo kogo. Wszyscy skaczą przy nim jakby był jakiś nieprzeciętnie wyjątkowy, a tak naprawdę to pijak do potęgi. – ruda wskoczyła na linki łączące dachy domostw po przeciwnej stronie ulicy. – Plus zadaje się z Elise-pierdolniętą-podróbką-templariusza de la Serre.

-To się nazywa szczerość. – Suzan zaśmiała się, klepiąc dziewczynę po ramieniu.

-Jakbym mogła, to już bym jej ten pusty łeb odstrzeliła. – westchnęła Francuzka, opierając rękę na biodrze. – To templariusz.

-Znam wielu... – blondynka zesztywniała zaskoczona, kiedy Claude przycisnęła jej palec do ust.

-Wiem, że kiedyś pomagali nam, a my im. Po prostu nadal nie umiem wybaczyć mu tego, że dla tej suczy zabił Bellec'a. Lubiłam dziadygę, chociaż miał surowe poglądy, to lał śmiecia jak należy. – zeskoczyła z dachu na balkon, po czym usiadła na jego poręczy.

-Byłaś przy tym? – zielonkawe oczy przybyszki zaczęły się wpatrywać w panoramę miasta.

-Znalazłam Bellec'a. Ostatnimi resztkami sił powiedział, że mam zatroszczyć się o jego nieślubną córkę, która nawet nie wie o jego istnieniu. - spuściła wzrok i zamilkła.

-Angielskie bractwo interesuje także budowa waszych Widmowych Ostrzy. – mruknęła Suzan.

-Używam Widmowych, ale znacznie bardziej polecam wam te w bucie. – palcem wskazała na jej prawy but z którego podeszwy wysunęła się lśniąca klinga. – Ojciec posiadał kolekcję ostrzy. – wzruszyła ramionami.

-Preferuję łuk. – blondynka pokręciła głową.

-Każdy ma inne upodobania. – ruda zacisnęła palce na balustradzie i powoli się z niej zsunęła. – Broń biała jest stanowczo bardziej przydatna.

-Chyba nigdy nie widziałaś, jak w koloniach wasi strzelali do Brytyjczyków jak do much. – blondynka wylądowała z gracją godną mistrzyni obok Chatier.

-Nie, nie widziałam. – odparła dziewczyna. – I nie chcę widzieć. Nasz naród ma wystarczająco problemów tutaj.

-Nie proponowałam nawet...

-To tutaj. Cafe Theatre. – wskazała na kawiarnię i siedzących w środku ludzi. – Lionel Leclair zajmuje się sprawą Bachelota. Poznasz go po niewyobrażalnie wielkich ramionach i bliźnie na twarzy. – poklepała blondynkę po ramieniu i z uśmiechem odeszła.

-A ty? – kobieta przystanęła w wejściu i spojrzała na rudą, która przysiadła na murku, przerzucając przez niego nogi.

-Mam ważną sprawę do kogoś z rady. – skłamała i zeskoczyła na piasek. W wejściu minęła drobnego blondyna w zielonym płaszczu. Włosy miał spięte w kucyk, przewiązany czarną wstążką.

-Bonjour mademoiselle. – zawołał Norweg, z uśmiechem spoglądając na Chatier.

-Witaj Mads. – przystanęła w miejscu i powoli zwróciła się w jego stronę. – Widziałeś się z Paulette?

-Tak, przedwczoraj. – blondyn powoli opuścił wzrok starając się ukryć rumieniec, którym spłonęły jego policzki.

-Bądź tak dobry i pozdrów moją kochaną siostrzyczkę. – złapała jego ręce i delikatnie skrzywiła się czując zimno bijące od Bruuna. – Powiedz jej, że przyjadę najszybciej jak będę mogła.

-Dobrze, Claude. – przytaknął, powoli odchodząc.

-Ah! I jeszcze jedno! – uniosła palec w górę, uśmiechając się szeroko. – Wasz potomek ma mieć na imię Claude!

-Oui, o ile doczekamy się jakiegoś. – pokręcił głową, a ruda wybuchnęła śmiechem.

-Czyli nie powiedziała Ci... – westchnęła i zniknęła za drzwiami prowadzącymi do siedziby bractwa.

_____________________

Hej! Nie było mnie długo, ale łapcie rozdział!

Miłego dnia, wieczora etc. 


xoxo,mmensss

Darkness in the light... || Assassin's Creed Where stories live. Discover now