Rozdział 10

622 35 17
                                    


Vincent pov. (kto by się spodziewał)

Dojechałem z Tony'm do domu. Wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się w stronę salonu, gdzie siedziała reszta chłopaków zachwycająca się nowym członkiem rodziny. Szczególnie Will, zachowywał się jak ojciec tego kota. Tony popatrzył zdziwiony na stworzenie, co nawet lekko mnie rozbawiło. 

- Co tam, młody? Tłumacz się z tej bójki! - powiedział Dylan, lekko śmiejąc się z tej sytuacji.

- Nie jesteś aż tak starszy ode mnie - burknął brunet, przewracając oczami.

- W sumie racja - skomentował Will, dalej głaszcząc białego przybysza po głowie. Kociak lekko ziewnął, na co Will i Shane zareagowali jakby widzieli najpiękniejszą rzecz na całej ziemii.

- Wracając, Shane wspominał o tym, że miałeś jakiś powód by przynieść tutaj to zwierzę. - poprawiłem swój garnitur, strzepując z niego resztki pyłu leżące na nim.

- Nie zwierzę, tylko Katy - wyszczerzył się Shane.

- Czyli daliście jej już imię? Naprawdę uroczo. Zawsze chciałem mieć sierściucha pod moim dachem, mówię wam! - sarkastycznie wypowiedział się bliźniak chłopaka.

- Nie, Shane'owi po prostu coś się wymcknęło z ust, prawda? - Will spiorunował wzrokiem dalej uśmiechniętego Shane'a.

- Nie wiem, nie wiem, może sam go spytasz o to, dlaczego Will tak bardzo chce zaimponować Mi...- Shane przedłużył ostatnie słowa, co na prawdę wzbudziło we mnie ciekawość. Jednak nie na długo, bo po chwili znów usłyszałem wibracje dochodzące z mojego telefonu.

- Zamęczą mnie tymi telefonami... - szepnąłem i odebrałem. Mogłem się spodziewać po drugiej stronie pana Beauclerck'a. Przeprosiłem chłopaków i poszedłem do innego pokoju, klnąc w głowie że musze po sytuacji na spotkaniu z nim rozmawiać.

- Witam, panie Monet - uprzejmie przywitał się mężczyzna.

- Witam, w czym mogę pomóc, ponieważ spodziewam się, że dzwoni pan do mnie w jakiejś prośbie. 

- Można to tak nazwać. Chciałbym żeby pan i moja córka - Tutaj już mi ciśnienie podskoczyło. Czy ten staruszek nie rozumie jednego prostego słowa " N I E"? - umówili się na kolację w pewnej restauracji. Moja Elizabeth chciałaby przedstawić panu plany na jej własną firmę, i prosi o pańskie rady. - W takim razie nie mogła sama do mnie zadzwonić? 

- Rozumiem, mógłbym ją prosić do słuchawki?

- Jak najbardziej. - Pan Beauclerck nawet nie musiał przywoływać córki, bo odezwała się praktycznie od razu po jego słowach.

- Dzień dobry, a raczej dobry wieczór, albo dobre popołudnie... - wyczułem stres z jej słów, co lekko mnie rozbawiło. Tak, czasami mam gorszy humor i takie pomyłki mnie bawią. No dobra, zawsze mnie bawią. - Nie ważne! Ma pan jutro czas by spotkać się w restauracji "La réunion des sept anges" o godzinie najlepiej 17? - nie byłem zdziwiony wyborem restauracji, jest to jedna z najlepszych w całej Ameryce, a w dodatku jedynie około 30 minut stąd. Ale ceny są tam olbrzymie, a jako gentleman pewnie będę musiał stawiać. 

- Jasne, z wielką przyjemnością się tam z panią wybiorę.

- Proszę, nie panią, tylko Elizabeth, a najlepiej Eliza.

- Rozumiem, Elizo - usłyszałem ciche chichoty za słuchawką.

- Zatem umówieni - dziewczyna szybko się rozłączyła, dając mi znak, że nie ma odwrotu. Jedyne co mnie pocieszało to to, że Lucy nie chodzi do takich restauracji, więc nie muszę się bać o niechcianą sytuację. 

To uczucie - Vincent MonetWhere stories live. Discover now