Rozdział 9

672 26 2
                                    


Vincent pov.

Po tym rozkosznym spotkaniu prędko wróciłem do domu, szczerze byłem zaskoczony że będzie mi proponowane małżeństwo z... No, "tą" dziewczyną. Szczególnie nie spodobał mi się nieudany podtekst mężczyzny, a przynajmniej poczułem zniesmaczenie. Will był wyjątkowo rozruszony, a gdy tylko na mnie spojrzał jego oczy przepełniało rozbawienie. Jednak w tej chwili miałem większe utrapienie, a dokładniej obiekt westchnień MOJEJ Lucy. Zaplanowałem każdy szczegół pozbycia się tego prostaka. 

1- Puszczamy plotke

2- Gość dostaje depresji

3- W razie potrzeby naślemy moje wtyki na niego

4- Wyjedzie z Pensylwanii 

Wszystko wyglądało jak bułka z masłem. Wystarczyła odrobina cierpliwości i odwagi, a tego zdecydowanie u mnie nie brakowało. Było grubo po 16, zatem skierowałem się prosto do domu, obiecałem że zjem dzisiaj obiad z Dylanem i pomogę mu w jakimś projekcie. Jednak coś tu było nie tak, on nigdy mnie nie prosił o pomoc. Tak czy siak, ludzie się zmieniają i może uznał że jednak warto kogoś kiedyś poprosić o pomoc. Podjechałem pod dom i zaparkowałem samochodem w garażu, był to ładny garaż, ściany były białe, dużo światła, a także marmurowa podłoga. Zdecydowanie było to przejrzyste i estetyczne miejsce, tym bardziej patrząc na luksusowe samochody zajmujące trzy czwarte tego pomieszczenia. Poszedłem schodkami do salonu, gdzie czekało pachnące jedzenie. Mogłem wyczuć w powietrzu soczystego łososia na parze ze szparagami i jakąś ostrzejszą zupę. Odłożyłem mój neseser na kanapę i usiadłem przy stole, łapiąc delikatnie i kulturalnie za sztućce. Na drugim końcu stołu siedział Dylan, uśmiechający się w dziwny sposób. Coś mi wtedy tu śmierdziało, więc popatrzyłem na niego z podejrzeniem w oczach, a on dalej kontynuował uśmiech. Po kilkunastu sekundach tego żenującego kontaktu wzrokowego chłopak złapał za widelec i zaczął wcinać łososia z ostrożnością. Wyglądał na zestresowanego, tak jakby miała na nas spaść bomba. Na prawdę nabrałem ogromnych podejrzeń. Gdy nalałem sobie zupy, Dylan zrobił to samo. Podczas lania zupy spojrzał się na mnie jakbym miał naprawdę zaraz wybuchnąć. Uniosłem lekko jedną brew, przez co chłopak odwrócił kontakt wzrokowy. Wykonał wtedy dziwny gest dłonią i spojrzał na kanapę za mną, tak ostrożnie jak to możliwe. Szybko odwróciłem głowę i ujrzałem chyba najbardziej szokujący widok. Dobra, nie był on szokujący, ale nie spodziewałem się tego. Stał tam Will i Shane. Ten drugi trzymał małą, puszystą kulkę w dłoniach. Gdy się mocniej przyjrzałem, kulka wystawiła głowę i głośno ziewnęła. Był to mały kotek, biały jak śnieg, a jego minka była tak urocza, że każdego o sercu by to ruszyło.

Problem w tym, że ja nie mam serca.

Skrzywiłem się lekko, po czym spojrzałem na Dylana pytająco, a on tylko drapał się w kark.

- Noo, słuchaj, Vince, jaaa... - próbował się tłumaczyć, ale gestem dłoni mu przerwałem.

- Skąd te stworzenie... - zacząłem

- Kotek, nie stworzenie - Shane uśmiechnął się głupio.

- Zatem, skąd ten kot wziął się w naszym domu? - Każdego z nich zmroziłem wzrokiem.

- Vince... - rozpoczął Will - To miała być niespodzianka - Popatrzyłem na niego z miną mówiącą "domyślam się" - z okazji dnia kota - uśmiechnął się głupio.

- Dnia kota, tak? A ten dzień nie jest przypadkiem... A raczej był, z 3 miesiące temu?

- Dobra, wiecie co? Ja w tym nie uczestniczyłem - Dylan podniósł ręce i zaczął kierować się do wyjścia, ale prędko złapałem go za ucho.

- Ty też w tym uczestniczyłeś, mój drogi, więc siedzisz tutaj razem z nimi - podniosłem delikatnie głos, i głową rozkazałem wszystkim usiąść na kanapie. Zacząłem robić im rozprawkę z tego jak bardzo nieodpowiedzialne jest robienie czegoś za moimi plecami. Owszem, bronili się argumentami typu "ty byś nigdy się nie zgodził", ale było to na tyle głupie i dziecinne że nie miałem ochoty tego słuchać.

- Powiedzcie mi, po co wam ten kot?

- To wszystko wymyślił Will by się przypodobać...! - Shane chciał coś powiedzieć ale Will zatkał mu usta.

- Przypodobać komu? - zapytałem z tkzw. "Poker face"

- Nikomu - Młodszy brat zaśmiał się nerwowo. Mina Shane'a jednak pokazywała co innego. Ponownie oblałem chłopaków podejrzanym spojrzeniem, ale przerwał mi telefon. Był to nieznany numer, ale tak czy siak odebrałem. Była to dyrektorka ze szkoły najmłodszych chłopaków. Tony wpadł w bójkę i złamał jakiemuś chłopakowi nos. Moje ciśnienie podskoczyło i natychmiast rozłączyłem się. Teraz to chłopacy patrzyli na mnie jak na wariata.

- Tony wdał się w bójkę, muszę pojechać do jego szkoły. - skomentowałem krótko.

Tak jak powiedziałem, prędko podjechałem pod budynek gdzie stała karetka. W środku leżał chyba ten chłopak z którym pobił się Tony. Wyglądał wyjątkowo paskudnie, złamany nos to było mało powiedziane. Obok karetki stał Tony i jego dyrektorka, dająca mu porządną reprymendę.

- Och, jak dobrze że pan tu jest! Ten o to młodzieniec to chyba najgorszy uczeń w całej szkole! - wrzasnęła przez co przeszedł po mnie dreszcz.

- Przykro mi to słyszeć, ale przypominam że w bójce nie uczestniczy tylko jedna osoba. - skomentowałem jej wypowiedź praktycznie bez uczuć w swoim tonie.

- D-dobrze, panie Monet - powiedziała lekko przerażona dyrektorka, przez co Tony lekko się uśmiechnął, ale chwile po tym także go spiorunowałem wzrokiem. Kobieta już więcej niż nie mówiła, więc pociągnąłem Tony'ego za ramię i zaprowadziłem go do samochodu.

- Masz wytłumaczenie? - zapytałem patrząc na obrażonego nastolatka siedzącego na tylnym siedzeniu.

- To on zaczął, naprawdę, słowo honoru! Po prostu.. Wyśmiał naszą rodzinę, powiedział że jego rodzice mówią że jesteśmy tylko bezmyślną elitą i niedługo się sprzeciwią nam! Że planują coś nam zrobić, przez co spadniemy "ze stołka"! - Krzyczał przejęty, a ja westchnąłem i delikatnie się uśmiechnąłem.

- Dopóki żyje, nikt nas nie zniszczy, a jeśli chcesz zachować naszą reputację, nie wyprawiaj takich akcji, dobrze - spojrzałem na niego czule. Widziałem zdziwienie w jego oczach.

- Dobrze, Vince.

- No to się rozumiemy - spojrzałem się na drogę. 


Heeejka! Udało się wstawić rozdzialik, mam nadzieję że się cieszycie tak samo jak ja! Pozdrowionka, Bekon! 

944 słowa!


To uczucie - Vincent MonetWhere stories live. Discover now