Rozdział 4

1.1K 31 1
                                    


Lucy Pov. 

Był ranek. Obudził mnie potworny ból głowy, jakbym musiała się wczoraj okropnie nachlać. W sumie to tak było. Wstałam, zauważyłam że mam na sobie ubranie z wczoraj. Zdjęłam z siebie sukienkę i na jej miejsce trafił biały t-shirt + dresy. Poszłam w stronę kuchni i sięgnęłam po tabletki leżące na białej półce obok lodówki. Połknęłam proszka zapominając o wodzie, i tak, był to błąd. Zaczęłam krztusić się małym, zielonym bydlakiem. Pobiegłam do kranu i wzięłam pierwszy lepszy kubek. Szybko nalałam do niego wody i wychluptałam ją tak jakbym nie piła od  tygodnia. Duszności błyskawicznie zniknęły, zatem wróciłam do sypialni biorąc po drodze książkę z przedpokoju i zaczęłam w ciszy ją czytać. Był to kryminał słynnej pisarki, w który naprawdę się wczułam. Opowiadała o pewnej fanatyczce średniowiecznych egzekucji, która zaczęła szukać ofiar. Kochałam tego typu książki, i może nie byłam jakimś molem książkowym, ale dobra lektura naprawdę poprawiała mi dzień. Biorąc pod uwagę że była sobota, praktycznie zapomniałam o wczorajszym dylemacie związanym z pracą. Jedyne co, to nie mogłam sobie przypomnieć wczorajszego wieczoru. Siedziałam z nosem w pierzynie jeszcze z 40 minut, dopóki nie usłyszałam dzwonka do drzwi. Kto o tej porze coś by ode mnie chciał. Odłożyłam kryminał i pobiegłam w stronę wejścia do mieszkania. Patrząc przez Judasza zauważyłam jedynie skrawek krawatu. Ah, pewnie Vince. Energicznie otworzyłam drzwi i widok za nimi wcale mnie nie zdziwił. Stał tam wcześniej wspomniany brunet.

- Czego chcesz o takiej godzinie - markotnie zapytałam patrząc na jego chłodny wyraz twarzy.

- Potrzebuję twojej pomocy - odpowiedział - oczywiście ci się odpłacę.

- Do rzeczy.

- Kojarzysz moich braci?

- Mhm.

- Najmłodsi, Shane i Tony zostają sami w domu. Może są już "duzi" - na moich ustach zaistniał uśmieszek. Ten stary cap chce bym się bawiła w niańkę! - ale nie ma naszej gosposi a sam ich nie zostawię.

- A Dylan lub Will? - zapytałam.

- Jadą ze mną - rzucił zerkając przy tym na zegarek - proszę, Lucy, szybka decyzja.

- Spoko - ponownie się uśmiechnęłam.

- Nawet nie wiesz jak jestem wdzięczny - odwzajemnił uśmiech, ale o wiele delikatniej - podwiozę cię.

- Stary - zaśmiałam się - daj mi chociaż założyć stanik.

- Jak sobie życzysz - odwrócił wzrok. Zboczuch.

Tak jak powiedziałam, poszłam ubrać się w normalne ciuchy i wzięłam nerkę z telefonem w środku. Po chwili byłam już przy czarnym samochodzie Vincenta, szybko wsiadłam na przednie siedzenie, a po mnie brunet. W kilkanaście minut byliśmy już pod bramą wjazdową do posesji chłopaków. Podróż minęła naprawdę sympatycznie, udało mi się nawet "roześmiać" Vinca. Zaparkował w swoim giga garażu i wysiadł z auta, po chwili szoku (spowodowanym przez ilość fur stojących w pomieszczeniu)  poszłam w jego ślady. Jeszcze kilka razy rozejrzałam się po tym prywatnym salonie zarąbistych autek. Brunet wskazał mi wyjście z garażu, w którym pojawił się Will.

- Cześć Will - machnęłam do niego co on odwzajemnił szerokim uśmiechem. Poźniej za nim dojrzałam jakąś sylwetkę, w której rozpoznałam Dylana.

- Łoo młody ale urosłeś - spojrzałam na już wyższego od Vincenta chłopaka. Nie tylko wzrost, ale muskularność zwróciły moją uwagę.

- Mhhh - burknął i skierował się do Jeepa Willa, który w sumie już tam siedział. Uznałam że to pora by iść już na górę. Zatem szłam po szklanych schodach na górę, a gdy zauważyłam znajomy dla mnie salon poszłam w stronę mojej ukochanej czarnej kanapy. Usiadłam na miękkim meblu i rozłożyłam nogi na stół. Zaczęłam rozglądać się by znaleźć pilota, ale zamiast niego zauważyłam schodzącego Tony'ego.

- Siemka młody! - krzyknęłam. Chłopak natychmiast odwzajemnił spojrzenie, ale nie dostrzegłam żadnego uśmiechu.

- Kim jesteś? - zapytał niepewnie, przez co wybuchłam śmiechem. Aż tak źle wyglądam, czy aż tak źle wyglądałam? Tony wyjął ze swojej kieszeni pistolet i go we mnie skierował. Co jest kurde? Skąd on ma broń.

- Ej, ej! Spokojnie! To ja Lucy, Vince kazał mi ciebie i twojego braciszka pilnować. Plus, źle trzymasz ten pistolet - mrugnęłam do niego, a on tylko westchnął i schował broń. - chcesz coś zjeść? - spytałam, czując głód. Jeśli zrobię mu to będę miała wymówkę czemu zniknęło pół lodówki.

- Nie - NOSZ KURDE

- Okej, gdzie twój brat? - z myślą o drugim kaszojadzie skierowałam się do powoli znikającego nastolatka.

- Nie wiem - odpowiedział. Jedynie przewróciłam oczami i kontynuowałam szukanie pilota.

Reszta dnia minęła szybko, cały czas oglądałam netflixa korzystając z nieobecności połowy domowników, tym bardziej że mnie nie było stać na takie "bajery". Chłopcy praktycznie nie wychodzili ze swoich pokoi, tylko raz zobaczyłam Shane'a, który przyszedł z prośbą zamówienia pizzy. W końcu wróciła reszta chłopaków, a Will zaproponował mi odwiezienie do domu z czego skorzystałam. Nigdy nie jechałam jego Jeep'em, a przynajmniej tego nie pamiętam, więc była to dla mnie czysta przyjemność. W domu przyszykowałam się do spania, ale miałam dziwne wrażenie że ktoś mnie obserwował. Cóż, może dlatego że była już noc?

Hejka! Dopiero książka się rozkręca, ale mam nadzieję że jeszcze ktoś będzie to czytał, dopóki akcja się nie rozkręci :') Jak na razie moja głowa jest pełna pomysłów, więc szybko tej książki nie skończę! Bardzo proszę, napiszcie swoje zdanie i to co mogę w tej książce zmienić.

 Pozdro, Bekon!

835 słów


To uczucie - Vincent MonetWhere stories live. Discover now