ROZDZIAŁ 16

275 15 4
                                    

     Następnego dnia niebo było czyste, a słońce oświetlało miasto złotym blaskiem. Wzeszło jak zwykle i nad dobrymi, i nad złymi. W powietrzu wisiała nadchodząca wiosna.
-Czekam przy samochodzie!- z dołu rozległ się głos pani Chase.
     Cassie w ciszy przyjrzała się po raz ostatni swojemu pokojowi. Spędziła tutaj niemalże osiemnaście lat swojego życia. Tyle radości i uśmiechu. Trudnych chwil zwłaszcza ostatnich. Jej historia w tym domu zaczynała się w bardzo jasnych barwach- takich jak pogoda za oknem- słoneczna, czysta, pełna nadziei. Ale z czasem nadeszły i chmury. Bardzo ciemne.
     Chwyciła karton z podłogi i wyszła na korytarz. Powolnym krokiem schodziła po schodach spoglądając na wyłaniający się duży pokój. Uśmiechnęła się niemalże widząc wszystkie wspomnienia jakby odgrywały się przed jej oczyma właśnie w tym momencie. Po raz ostatni, na pożegnanie.
     Wyszła z domu zamykając cicho drewniane drzwi. Zeszła po kilku stopniach i obróciła się. Mrużąc oczy objęła wzrokiem błękitny dwupiętrowy dom i ogród. Część niej zostanie tutaj i część stąd odejdzie.
-Żegnaj, Cassie- szepnęła pod nosem czując, że zostawia tutaj starą siebie. Uroczą, grzeczną, trochę zlęknioną, ale pełną radości i nieświadomości zła mogącego się odgrywać już za rogiem.
     Do Springpeaks wprowadzi się nowa Cassie.
     Uśmiechnęła się do mamy i podeszła do auta. Włożyła karton do bagażnika i wsiadła do przodu.
-Niesamowite, co?- zagadnęła kobieta ściskajac kierownicę.- Niby kilka cegieł, drewna i betonu, a tak się można przywiązać.
-To tylko miejsce-odparła Cassie gładząc ramię matki.- Ludzi, do których się przywiązałam zabieram ze sobą.
     Widziała pojedynczą łzę wzruszenia spływającą z błękitnego oka pani Chase.
-Zawsze powiesz coś co trafia do serca- uśmiechnęła się odpalając silnik.- Niesamowity dar.
     Cassie uniosła dłoń i pomachała do miejsca, w którym się wychowała. Odjechały powoli czując jak słońce ogrzewa ich twarze. Nie opuściło ich całą drogę.

     Adam Chase wpatrywał się w wielką bramę więzienia w Rosefall siedząc w samochodzie razem z Wildenem. Wypuścił papierosowy dym przez uchylone okno i zerknął na deskę rozdzielczą. Dochodziła trzecia po południu, Ella razem z Cassie były już dawno w drodze do nowego domu, ale on nadal tkwił pod tym przeklętym więzieniem. Nie mógł sobie odpuścić tego widoku, choć wiedział, że poczuje jad z sączącej się na dumie rany. Musiał na własne oczy zobaczyć jak Zayn Malik wychodzi z więzienia.
-Coś nowego w sprawie wczorajszego zgłoszenia?- zagadnął zaciągając się.
     Toby nie odrywając wzroku z tego samego kierunku upił kawy z plastikowego kubka na wynos.
-Myślę, że robota tego samego sprawcy. Ciało leżało na wejściu do lasu niedaleko parku, dziewczyna owinięta w białe płótno z podciętym gardłem, wcześniej upuszczono jej krew- zacisnął szczękę stukając palcem w szybę.- Tym razem mało artystycznie.
     Adam prychnął i wyrzucił niedopałek przez okno.
-Tym razem wiadomość brzmiała "Wilczy głód bywa okrutny", napisano krwią ofiary na materiale. W laboratorium potwierdzono, że pomadka, którą pomalowano usta ofiary to ta sama, której użyto w poprzednich morderstwach kobiet.
     Pan Chase zacisnął dłonie w pieści, jedną z nich przyłożył do zmarszczonych brwi.
-Nie wiem czy uda mi się o tym zapomnieć- westchnął.- Cholera, na pewno mi się nie uda.
     Urwał gwałtownie widząc jak rozsuwają się skrzydła bramy więzienia ukazując stojącego, ubranego w czarny garnitur i płaszcz Wilka.
-Ale się odstawił- mruknął Toby krzyżując ramiona na piersi.
     Adam nic nie odpowiedział. Zmrużył oczy i z rosnącą irytacją obserwował jak mężczyzna wychodzi na ulicę. Na początku starał się mu pomóc, bo pamiętał tego zlęknionego chłopca znalezionego w mieszkaniu, w którym jego ojciec zmasakrował matkę. Czuł się poniekąd winny za późniejsze piekło, które sprawił mu los. Niejednokrotnie zastanawiał się pochylając nad ciałem ofiar, czy gdyby Zayna posłano do innego domu jego ścieżka wyglądałaby odmiennie. W którym miejscu znajdował się ten zapalnik? Ta iskra gniewu i zemsty prowadząca go prosto w ciemność? Czy znajdowało się tam chociaż wspomnienie światła?
     Brunet przekładając z ręki do ręki dużą torbę poprawił skórzane rękawiczki. Rozejrzał się przelotnie i uniósł twarz ku słońcu. Przez kilka chwil ani drgnął napawając się jedynym światłem, które do siebie dopuszczał, po czym otworzył oczy i spojrzał z tajemniczym uśmiechem na samochód, w którym siedział Adam. Komisarza przeszył dreszcz, choć wiedział, że ujrzenie go mogło być utrudnione ze względu na odległość.
     Za kilka chwil podjechała taksówka i dopiero wtedy Zayn poruszył się. Podszedł bliżej samochodu, otworzył drzwi i gdy już miał wsiadać spojrzał ponownie w kierunku Adama i zasalutował mu z kpiącym uśmiechem.
     Zniknął we wnętrzu taksówki, która minęła samochód komisarza. Przez chwilę ujrzał jego profil, a tajemniczy uśmiech nadal widniał na twarzy.
     Ciężko wypuścił powietrze i zgrzytnął zębami.
-I to by było na tyle- powiedział zgorzkniale.- Nie ma sprawiedliwości na tym świecie Toby- pokręcił głową.- A przynajmniej nie w Rosefall.
     Spojrzał na szatyna, który w zamyśleniu gładził zarost. Był tak samo zaskoczony jak Adam, że wyjście tak groźnego człowieka jak Wilk, odbyło się tak zwyczajnie. Przez chwilę poczuł strach, że od teraz, kiedy doświadczony Adam Chase odchodzi na emeryturę, odpowiedzialność spada na niego.
-Dasz radę, Wilden- westchnął kiwając głową.- Jesteś dobrym śledczym- spojrzał na szatyna.- Praca z tobą to była czysta przyjemność, ale tylko w tej części. Cała robota jest gówniana- pokręcił głową.- I wychodzi na to, że tyle samo warta.
     Toby parsknął śmiechem i spojrzał na mężczyznę.
-Dla mnie praca z panem to był zaszczyt- powiedział Wilden z uznaniem.- Podwieźć pana gdzieś?
-Dzięki, ale to jeszcze nie koniec atrakcji- odparł otwierając drzwi.- Czeka mnie jeszcze pożegnalny opieprz od komendanta.

     Morskie fale delikatnie zalewały brzeg, spokojna tafla odbijała  jasnoszare niebo. Cassie wpatrywała się w zamglony horyzont, a rześki, poranny wiatr rozwiewał niemalże białe, proste włosy. Dziewczyna nadal próbowała poradzić sobie z minionymi wydarzeniami, ukrywała przed rodzicami jak bardzo na nią wpłynęły. Że kiedy zamykała oczy leżąc na łóżku w ciemnościach widziała złote wpatrzone w nią oczy o magnetyzującym  mrocznym pojrzeniu, takim, które obiecuje zarówno rozkosz jak i doszczętne zniszczenie. Kiedy uchylała powieki spojrzenie jej nie opuszczało. Obserwowało ją z sufitu, z przeciwległego kąta pokoju, zza okna na tle czarnego nieba. Noc należała do niego.
     Wbiła mocniej dłonie w kieszenie szerokiej, żółtej kurtki idąc powolnym krokiem brzegiem morza. Nie wiedziała kiedy przemierzyła tak długą drogę i znalazła się naprzeciwko zejścia z plaży. Zazwyczaj wybierała dzikie wejście skryte między skałami, ale tym razem postanowiła skrócić poranny spacer. Chciała wybrać się na cmentarz w Middletown, tam gdzie leżała Emily, jedna z dziewczyn zabitych przez... właśnie kogo? Większość uważała, że przez Wilka, ale Cassie wiedziała, że to niemożliwe, przecież cały czas był w więzieniu. Zayn musiał mieć swojego naśladowcę.
     Skręciła w ulicę, na której mieścił się dwupiętrowy, szary dom z pięknymi wysokimi, białymi oknami. Gdy się zbliżyła zobaczyła, że coś dostarczono do skrzynki pocztowej. Wyciągnęła klucz z kieszeni i przekręciła w zamku, sięgając do środka po kilka kopert. Już miała zamknąć skrytkę spowrotem, gdy dostrzegła paczkę leżącą z tyłu. Sięgnęła po karton i wyciągnęła, pozostałe listy wcisnęła do kieszeni. Spojrzała na kartkę z danymi na przodzie. Piękne, zadbane pismo. Ale to brak nadawcy wywołał w niej dreszcz. Podświadomie czuła od kogo mogłaby być to przesyłka, jednocześnie wypierała tę wiadomość.
     Weszła cicho do domu starając się nie obudzić rodziców. Ich relacja mocno ucierpiała, a przeprowadzka tylko wyostrzyła różnice i przepaść zaczynała robić się coraz większa. Od jakiegoś czasu nie poznawali się. Tak bardzo przywykli do wymijania się i nieobecności. 
     Cassie weszła po schodach do pokoju na piętrze, wychodzącego oknami na widniejące na horyzoncie morze. Zdjęła kurtkę i usiadła do biurka pod oknem. Przez chwilę wpatrywała się nieruchomo w paczkę.
     To niemożliwe. Nikt poza najbliższymi nie zna ich adresu, a już na pewno nie on.
     Wyciągnęła nożyczki i ostrożnie przecięła papier, otworzyła kartonik, a jej oczom ukazało się zawiniątko czarnego aksamitnego materiału. Ujęła je w dłonie i rozwinęła. Rozszerzyła oczy w zdziwieniu gdy jej oczom ukazał się średniej długości nóż. Wyjęła ostrze z osłony. Całość była czarna, a na rękojeści wykuto misterne zdobienia przypominające pnącza. Schowała nóż do pochwy i odłożyła na aksamit. Z pudełka wyciągnęła jeszcze złożoną na pół kartkę z grubego papieru.

     Możesz go potrzebować, gdy się zobaczymy. Z okazji nadciągających osiemnastych urodzin- z najlepszymi życzeniami mój Aniele.

     Kilkukrotnie czytała słowa, ale ich sens nadal do niej nie docierał. To było tak surrealistyczne. Czy on jej groził? Teraz? Skąd wiedział gdzie mieszka?
     Tysiące pytań urodziło się w jej głowie, ale zatrzymała się na jednej myśli: jeśli wiedział gdzie jest, nie spocznie póki jej nie dostanie.
     Tak jak obiecał.

***
To ostatni rozdział "tej" części opowiadania, części, którą pisałam będąc inną, a jednocześnie tą samą dziewczyną-z pewnością odrobinę młodszą.
Następny będzie przeskokiem w czasie i mam nadzieję, że ta forma się Wam spodoba.

Birden

Let meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz