Simple love

obojetna_ द्वारा

15.2K 999 166

Dawno, dawno temu, a dokładnie w roku 1983, spotkały sie dwie, malutkie istotki. Czarnowłosa odrazu przypadła... अधिक

Beginning
Start of the school year
And damn sexy
You are doing a nice show to guys
You won't murder anyone today
Don't do it because you'll stay like this
Hi girls how are you having fun?
Can we forget about all this?
Don't laugh, fairy tale. Your lady is waiting for you
You check his so much that you burn he in
We see each other in our room my partner
What did you pack there? Stones?
Em Taylor. Ally Taylor
I saw your condoms in the pocket of a suitcase
Where's your Romeo?
I just can't
Kissing his left cheek
Beaten purple potato

Move, old dumpling!

832 57 10
obojetna_ द्वारा

Łapcie i cieszcie się – jeśli jest z czego!

Destiny

Oblizałam wargę, poprawiając mój lekko rozwalony kucyk. Pot niemal spływał ze mnie, a czoło z pewnością świeciło się jak jakaś świąteczna choinka na targu. Przewróciłam zirytowana oczami, widząc jak męska część szkolnej drużyny siatkarskiej właśnie wchodzi na halę.

– Co do cholery – warknęłam, sprawdzając godzinę na ogromnym, cyfrowym zegarku. Skrzywiłam twarz, widząc że jeszcze dobre czterdzieści minut treningu. – Po co oni tu przyszli? – zapytałam zdyszana Triny, która łapczywie połykała każdą kroplę wody. Po chwili odwróciła się w moim kierunku, bezwiednie wzruszając ramionami.

– Nie wiem do cholery, ale oby Dolores się ogarnął, bo wkurwiają mnie jego humorki – warknęła, zaciskając usta w wąska kreskę. Przyznałam jej racje, oblizując od wewnątrz zęby.

– Dziewczyny! Do mnie! – wrzasnął pan James, gwizdając w ten swój z pewnością zaśliniony gwizdek. Obleśne. Cała harda chłopaków stała już u jego boku, głośno o czymś debatujący. Jak zwykle Reuben przeraźliwy gestykulował, przez co finalnie zdzielił swojego kolegę z drużyny. Finn fuknął na niego wściekły, trzepiąc go w ramie.

Z głośnym westchnieniem podeszłam do nich, machając ręką na dziewczyny, aby poszły za mną. W końcu przez ich głośne sapanie mogły nic nie usłyszeć.

– Za dwa miesiące mamy w cholerę ważne zawody – zaczął trener, skanując wszystkim tym swoimi chorobliwie dziwnym wzrokiem. Przełknęłam głośno ślinę, rozglądając się na boki. Oczywiście, zderzyłam się z tymi cholernymi zimnymi, jasnymi oczami. – Zawody będą się odbywać najpierw u nas w szkole z sąsiednimi dwoma miastami, następnie, jeśli przejdziemy dalej, odbędzie się turniej z najlepszymi drużynami w hrabstwie, a dwie najlepsze drużyny pojadą na zawody krajowe. Każde hrabstwo będzie reprezentowany przez dwie najlepsze drużyny, a wygrana dostanie dofinansowanie dla szkoły oraz samego składu oraz niespodzinkę, nie powiedzieli jeszcze co – wyjaśnił mężczyzna, na co wszyscy momentalnie się poruszyli. Zaczęły pojawiać się szepty, a każdy się do kogoś obracał, chcąc przekazać albo coś obgadać. Standard. – Ciszej! – warknął Dolores, mierząc nas wszystkich wzrokiem. Momentalnie się opanowali, a ja dalej stałam jak słup soli. To się nie działo naprawdę. Trener właśnie ogłosił, że weźmiemy udział w Volleyball competition co było mało prawdopodobne. Te zawody odgrywały się średnio co cztery lata, ponieważ były ogromnym przedsięwzięciem, a nam się do cholery udało. Akurat byliśmy tym szczęśliwym rocznikiem. – Niestety albo też i stety, w tym roku zasady uległy malutkiej zmianie – mruknął niechętnie pan James. Wszyscy zaciekawieni unieśliśmy na niego nasza spojrzenia, pod którymi lekko się spiął. Cóż, większość miała powyżej metra siedemdziesiąt albo i dużo więcej, a nasz trener posiadał zaledwie sto siedemdziesiąt pięć centymetrów. – Będzie tylko jeden skład z naszej szkoły, nie dwa jak zawsze – wytłumaczył, na co wszyscy momentalnie się ożywili. Nawet ja. To było wręcz niemożliwe, zawsze startowali i chłopcy i dziewczyny. Nie mogli przecież kogoś wywalić, nie mogli nas dyskryminować. – W tym roku będą drużyny mieszane – dodał po kilku minutach, na co wszyscy zamarli. Wystraszone kilkanaście par oczu wlepiło swoje w twarz mężczyzny, który zestresowany odciągnął kołnierzyk swojej bluzki i przełknął głośno ślinę. – Skład ustalą kapitanowie, którzy maja już zagwarantowane miejsca w pierwszej szóstce – mruknął trener Dolores, na co niemal dostałam zawału. Jak w amoku odwróciłam głowę w jego kierunki, w tym samym czasie kiedy to Reuben Evans zacisnął swoją szczękę i przełknął ślinę.

Cholera

***

Stałam tam, w tym cholernym gabinecie czując jego spojrzenie na sobie. Niemal bez skrępowania, cały czas obserwował mnie, kiedy ja niemal srałam pod siebie ze strachu.

– Przykro mi, że tak wyszło – mruknął trener, zmęczony przecierając dłonią swoją twarz. – Jednak zasady to zasady. W listopadzie odbędzie się turniej u nas abo w którymś z sąsiednich miast. Rozegracie w sumie od pięciu do siedmiu meczy w zależności ile szkół się na to zdecyduje. Narazie musimy się skupić na pierwszym etapie, to jest teraz najważniejsze – powiedział, patrząc się nas uważnym wzrokiem. Pokiwałam głowa, obejmując się ramionami. Boże, ile obowiązków. – Może będzie to dla was trudne, w końcu klasa maturalna nie jest zbyt łatwa. Do tego ten cały stres związany z nimi, a na was spadnie ogromna odpowiedzialność. Jednak nie bez powodu wybrałem akurat was. Wierzę w to, że dacie sobie radę. Drużyny was słuchają, jedyna trudność to teraz tylko i wyłącznie się dogadać – powiedział, uśmiechając się do nas blado. Zszokowana patrzyłam na trenera, prawie nie kontaktując. Aż tak nam ufał? Aż tyle nadziei w nas pokładał? Uniosłam wzrok, blokując z nim spojrzenie. Czułam jak wielkie cielsko Reubena opada na drewniane krzesło tuż obok mnie. Głośno westchnął, przez co równie głośno przełknęłam ślinę. Pan Dolores usytuował swoje łokcie na blacie biurka, następnie splatając dłonie razem. Spojrzał na nas uważnym wzrokiem, chwilę nad czymś intensywnie myśląc. – Treningi odbywać się będą teraz trzy razy w tygodniu po dwie godziny. Będziecie od przyszłego tygodnia razem ćwiczyć, a w co drugą sobotę będziemy grać sparingi między sobą – powiedział, drapiąc się po swojej brodzie. – Wiem, że to będzie bardzo trudne, ale musicie stworzyć jak najlepszą drużynę. Musi być tyle samo dziewczyn co i chłopaków. Mam nadzieje, że wybierzecie dobrze. Ja się nie będą wtrącał w wasz wybór, na który będę czekać do końca września – westchnął, przymykając lekko powieki i masując swoje skronie.

Zszokowana zwyczajnie siedziałam i patrzyłam. To było tak nierealne, że wybrał mnie. Że to ja i on mieliśmy stworzyć jedną, zgraną drużynę, która miała nas poprowadzić na zwody krajowe. Jeju.

– Myśli pan, że się nam uda? – zapytał po chwili ciszy Evans. Zerknęłam na niego kątem oka, widząc że lekko zestresowany drapał się po swojej ręce.

– Oczywiście, że tak – odparł. Czując, że to już koniec rozmowy, odsunęłam trochę krzesło, powolnie z niego wstając. Słyszałam, iż brunet zrobił dokładnie to samo. – A, zapomniałbym – zawołał ożywiony, również wstając z miejsca. – Za dwa tygodnie jedziemy na tydzień na mały obóz siatkarski w góry. Wszystko jeszcze powiem drużynie, jednak możecie im przekazać, że będzie miał on na celu zintegrowanie was wszystkich. Dlatego też większość będzie robić w parch. Damsko-męskich, a wy bezsprzecznie jesteście razem w jednej parze – mruknął trener, na co rozszerzyłam oczy.

No pięknie.

***

Odchrząknęłam, poprawiając się wygodniej na łożu. Podrapałam się po głowie, mocniej naciągając na siebie szary kocyk. Za oknem była już niezła szarówka, a światło wydostawało się jedynie z mojego włączonego laptopa. Zastopowałam "Avengers:Czas Ultrona„ słysząc jak ktoś dobija się do drzwi. Przekręciłam głowę w ich kierunku, unosząc brwi ku gorze.

– Czego?– westchnęłam, spoglądając na wysokiego bruneta stojącego w progu. Nonszalancko oparł się o framugę, oblizując swoje usta.

– Nic – prychnął, wchodząc głębiej. – Co oglądasz? – zapytał, spoglądając przez moje ramie na laptopa.

– Avengers – odparłam, z powrotem na niego patrząc. Co ten ułom ode mnie chce? – Co chcesz? – ponowiłam pytanie, wygodniej się sadowiąc na miękkim materacu.

– Nic, nudzi mi się – odparł, wzruszając ramionami a następnie rzucając się z gracją słonia na moje łoże. – Już nie można spędzić czasu ze swoją siostrzyczka? – zapytał retorycznie, wrednie się do mnie uśmiechając.

Prychnęłam, odsuwając się od niego na bezpieczną odległość, na co Charlie wielce rozbawiony pokazał mi swój obleśny język. Następną godzinę spędziliśmy oglądając Marvela oraz komentując co drugą tak dobrze znana nam serie. Tak, zdecydowanie byliśmy fanami tego formatu.

– Ej – szturchnął mnie po chwili, na co uniosłam na niego spojrzenie znad ekranu mojego laptopa. – Savannah się pyta czy jedziemy na ognisko. Ponoć Peterson organizuje w lesie przy tej opuszczonej chatce – wyjaśnił, zerkając to na mnie, to na swojego iPhone'a. Przewróciłam oczami, przeciągle jęcząc.

Poważnie?

– Nie chce mi się – jęknęłam, przymykając oczy i przecierając twarz palcami. W piątkowe wieczory preferowałam łóżko. I laptop. I jedzenie. No czasem również jakieś towarzysko w postaci Charliego, Lindsay czy też Ethana.

– Jezu – mruknął Charlie, przeczesując swoje bujne włosy. – No chodż, cały czas tylko gnijesz w tym łóżku – podsumował, patrząc na mnie z góry, bo ja leżałam plackiem na kołdrze, a on siedział wyprostowany jak struna.

– Bo ty niby jesteś lepszy – odcięłam się, mrużąc na niego cwanie oczy. Ten dureń większość czasu spędzał przed swoim ukochanym MacBookiem niż ze swoją zgrają przyjaciół z podstawówki. Tak, nie zaaklimatyzował się zbyt dobrze w ogólniaku.

– Haha, zabawne – rzucił ironicznie, przewracając oczami. Tak, to chyba było u nas w genach. – No chodź – mruknął po chwili, wstając z mojego łoża.

Ja również przewróciłam oczami, przeciągle wzdychając i wydając z siebie bliżej nieokreślone dźwięki. Doskonale wiedziałam, że jestem introwertczką. Może i trochę byłam aspołeczna, ale lubiłam to w sobie. Uwielbiałam siedzieć w domu, sama w kompletnej ciszy, objadając się jakimś niezdrowym żarciem przed telewizorem w dużo za dużej bluzie oraz spranych dresach. W takich momentach to byłam ja. Zwykła Destiny Williams.

– Poważnie? – mruknęłam, patrząc na niego oczami kota ze Shreka. Znaczy, mi się tak wydawało, ale obrzydzająca mina bruneta chyba jednak nie podzielała mojego zdania. – Charlie, no! – krzyknęłam, czując jak ten pacan zaczyna ciągnąć mnie za nogawkę moich zielonych dresów. Warknęłam na niego, zamaszystym ruchem ręki zamykając laptopa i szybko odstawiając go na swoje miejsce. Ojciec by mnie zabił gdybym go zbiła. Kolejnego.

– Rusz się, stara klusko – charczał i sapał jak lokomotywa, jakby ważyła co najmniej z tonę. No przepraszam bardzo, aż tak to ja jeszcze nie zgrubłam! Jeszcze.

– Lepiej się odsuń, zasrany bałwanie – powiedziałam, mierząc go wzrokiem, tworząc z moich oczy małe szparki. Cóż, tak wyglądały nasze kłótnie. Całkiem normalnie.

Kiedy już otwierałam usta, aby znowu go obrazić, oboje usłyszeliśmy dźwięk przychodzącej wiadomości. Spojrzeliśmy na siebie w ciszy, a kiedy nasze tęczówki się spotkały, momentalnie zerwaliśmy się ze swojego miejsca.

– Kurwa, debilu! – warknęłam, próbując się przepchać do mojego telefonu. Powtarzam: mojego!

Brunet jedynie szyderczo zaśmiał się na moje słowa, a następnie z kpiącym uśmiechem na ustach, przeczytał wiadomość. Poprzedzając pytania: tak miałam blokadę, ale nie ustawiłam tego, że wiadomości są zakryte czy jakoś tak. Wiecie o co chodzi.

– Od Ethana: ruszaj się z domu, idiotko idziemy na ognisko– przeczytał Charlie, z niewyobrażalnie wysokim głosem. Znudzona na niego spojrzałam, zaplatają ręce pod biustem. Tak, wściekłość dalej we mnie tkwiła, tylko błagam. Akurat Ethan miał bardzo, ale to bardzo niski głos, przez które nie raz dostawałam gęsiej skórki. Nie dziwiłam się, że te wszystkie laski miały kisiel w majtkach po zaledwie jego jednym słowie. Zwyczajnie miał bardzo seksowną barwę głosu.

Brunet spojrzał na mnie po chwili z chytrym uśmieszkiem, a ja już wiedziałam, że nie ma opcji abym dzisiejszy wieczór spędziła przed laptopem w moim ukochanym łóżku.

Po trzydziestu minutach, stałam przed lustrem w łazience, poprawiając swoją pomadkę na ustach. Po wiadomości od blondyna, chwile jeszcze sprzeczałam się z Charliem, jednak i tak wyszło na to, że dwadzieścia minut po dwudziestej, Ethan miał po nas przyjechać.

Przyjrzałem się w swoim odbiciu. Przede mną stała wysoka dziewczyna o ciemnych, brunatnych włosach sięgających lekko za łopatki. Związałam je w wysokiego kucyka, a kilka kosmyków luźno opadało na moją twarz. Miałam na sobie lekki makijaż składający się z tuszu do rzęs, kredki do brwi, korektora, kremu BB, pudru, rozswietlacza oraz płynnej matowej pomadki o ciemnym, burgundowym odcieniu. Na nogach miałam swoje ukochane, czarne rurki z wysokim stanem oraz przetarciami. Przepięknie opinały one moje szerokie biodra oraz, cóż, dosyć sporych rozmiarów tyłek. Czarny top wcisnęłam luźno w spodnie, narzucając na niego postrzępioną, jeansową kurtkę. Była ona niestety konieczna, bo nie do końca akceptowałam swoich szerokich barków, oraz co za tym idzie, grubych ramion.

– Gotowa? – usłyszałam po chwili, kiedy ktoś kilkakrotnie zapukał do drzwi. Westchnęłam, myjąc jeszcze raz dokładnie ręce, a po chwili wyszłam z pomieszczenia.

– Tak – mruknęłam niezbyt zadowolona, omijając brata. Dosłownie na kilka sekund wpadłam do sypialni po swoją czarną, niewielką torebkę w której znajdowały się już wszystkie potrzebne rzeczy. Czyli telefon, chusteczki, słuchawki, gumy do życia, pieniądze oraz klucze do domu.

Jeszcze raz omiotłam wzrokiem swój pokój, po chwili z niego wychodząc, głośno trzaskając drzwiami. Taki nawyk. Zbieglam po kręconych schodach, słysząc charakterystyczny dźwięk iPhone'a, co oznaczało, że Ethan czekał już na nas na podjeździe.

– Tato, wychodzę! – krzyknęłam, będąc już na dole. Katem oka widziałam jak tata przytulający Hope, odwraca się w moją strone. Oczywiście, Osioł Charlie już wyszedł.

– Gdzie idziesz? – zapytał, skanując mnie wzrokiem. Po chwili powrócił do mojej twarzy, unosząc jedną brew ku gorze, co w połączeniu z jego nielicznymi zmarszczkami jak i burzą czekoladowo-siwych włosów było troszeczkę komiczne. Troszeczkę.

– Na ognisko ze znajomymi ze szkoły. Charlie też idzie – odparłam, posyłając mu lekki uśmiech. Będąc już w przedpokoju, zaczelam zakładać swoje niezawodne, czarne vansy.

– Kiedy wrócicie? – Jego sylwetka oparła się o framugę drzwi odzielających przedpokój z salonem. Krótko na niego spojrzałam, sznuryjąc swoje obuwie.

– Nie wiem, gdzieś koło dwunastej pewnie. Nie czekaj na nas – mruknęłam, mrużąc oczy, a następnie lekko go przytulając.

– Macie pieniądze w razie czego? – zapytał z głową utkwioną w moich włosach. Lekko przestraszona oderwałam się od niego, starając się wygładzić swojego kucyka. Nie dość, że niezbyt komfortowo się czułam w takim uczesaniu to jeszcze ktoś prawdopodobnie mi go zepsuł. Super.

– Tak, pa! – krzyknęłam, słysząc trąbienie za oknem. Całując szybko w polik swojego ojca, wyszłam na zewnątrz, gdzie czekało już na mnie czarne Maserati mojego przyjaciela.

Z uśmiechem na twarzy podeszłam do auta, od razu otwierając drzwi po stronie pasażera. Mój uśmiech momentalnie opadł, widząc że na moim siedzenie zasiadło pryszczate dupsko Charliego. No nie wytrzymam zaraz.

– Co? – zapytałam niemiło, niemal zabijając wzrokiem swojego ukochanego braciszka. No, może nie do końca ukochanego.

Siadaj do tyłu – roześmiał się brunet, posyłając mi swój popisowy, chamski uśmieszek.

Zabije.

Zatłuke.

Wybebesze.

Wyrwę...

– Spokojnie, Des. Był pierwszy – odezwał się Ethan, wzruszając ramionami. Przelotnie na niego spojrzałam, zamykając wściekła drzwi od auta. Musiałam się powstrzymywać, gdyż blondyn prawdopodobnie by mnie zatłukł jeśli trzasnęłabym nimi, tak jak to miałam w zwyczaju.

Usiadłam na tylnym siedzeniu, zaplątując ramiona pod biustem. Nienawidziłam siadać z tylu. Czułam się zwyczajnie nie komfortowe, będąc w pewnym sensie oddzielona od kierowcy. Odpowiadało mi to tylku w dwóch przypadkach. Jeśli jeździliśmy gdzieś większą grupą albo jechałam uberem bądź taksówką. Wtedy to byłam w stanie niemal zabić, aby usiąść z tylu.

– Co tam u was? – zapytał radośnie Miller, wyjeżdżając spod mojego domu. Jego orzechowe oczy spotkały się z moimi, kiedy spojrzał we wsteczne lusterko.

– Okej – odparłam, wzruszając ramionami. –Pewnie byłabym teraz gdzieś w połowie Spider-mana, gdyby nie te cholerne ognisko, ale tak to jest ok – powiedziałam, uśmiechając się sztucznie w jego strone. Momentalnie pojawił się u niego gigantyczny uśmiech, a sam chłopak po chwili parsknął smiechem.

Uwielbiałam w nim właśnie te jego optymistyczne nastawienie do życie, jego śmiechy i radość z najmniejszych rzeczy. I byłam mu również ogromnie wdzięczna za to, że był w stanie się opanować w odpowiednich sytuacjach. Bardzo, ale to bardzo irytowały mnie osoby, które tej zdolności zwyczajnie nie posiadały bądź też nie miały hamulców.

Prawie najgorszy typ ludzi.

Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu w akompaniamencie puszczonego radia. Za każdym razem wystukiwałam rytm utworu, aż nie dotarliśmy do skraju lasu Darlington. Na "parkingu" stacjonowało już około dziesięciu aut. Ethan musiał się nieźle nagimnastykować, aby wcisnąć gdzieś jego ukochany samochód. I tak, wyróżniało się ono cholernie. Bo było cholernie pięknie i drogie. Dostał je na prezent od rodziców rok temu, na jego siedemnaste urodziny. Cóż, bardziej to od ojca. Liam Miller i Melanie Richard byli od ponad dziesięć lat rozwiedzeni. Blondyn nie czuł do ojca zbyt wielkiego żalu, bo wydarzyło się to jeszcze za dzieciaka i nie było w tym żadnej zdrady czy nie wiadomo jak wielkiej nienawiści. Zwyczajnie oboje stwierdzili, ze to nie to i po orostu, puf! Rozwiedli się. Jego ojciec zamieszkał w północnej części Darlington, gdzie my wszyscy w południowej. I żyli sobie spokojnie, chociaż Liam Miller był najbardziej cenionym lekarzem w całym hrabstwie Durham.

– Chodźcie – zawołał Charlie, wypakowując się ze środka. Ja już dawno stałam na zewnatrz, obserwując rozpalone ognisko oddalone od nas jakieś trzysta metrów. Była tam ogromna polana, wokół której rosły różnorakie drzewa. Na samym jej końcu znajdowała się Nawiedzona Chatka. Nikt nie wiedział do kogo wcześniej należała, jednak niektórzy spekulowali, że do państwa Darlington, którzy utworzyli całe nasze przewspaniałe miasteczko. Inni mówili, że był to czasowy pobyt wiedźm z Salem, a jeszcze inni, że to tu ukrywali się Tatiana wraz z Travisem trzysta lat temu. Była to popularna legenda w naszych hrabstwie, która niby miała ostrzegać młodych ludzi przed doszczętnych zakochaniem się w drugiej osobie.

Cóż, mnie to nie groziło.

– Destiny! – Po chwili poczułam jak moje ciało niemal odrywa się od ziemi przez silny uścisk dziewczyny. Jej czarne włosy smagaly mnie jak zwykle po twarzy, na co sfrustrowana fuknęłam pod nosem. Cholerne kłaki.

– Hej, Trina – mruknęłam, odklejając się po chwili od nastolatki. Jak zwykle miała na sobie niebieskie mom jeansy do których wsadziła obcisły top w kolorze khaki. Na jej ramionach spoczywała czarna, krótka bomberka, która zlewała się z jej oszałamiącymi włosami.

– Jak leci? – zapytała, kierując mnie w stronę jednej z kłód. Usiadłam na niej, w milczeniu obserwując okolice. Charlie stał przy drzewie, rozmawiając ze swoimi znajomymi z klasy. Ethan poszedł się przywitać z resztą, bo wrócił dopiero cztery dni temu, nie zjawiając się jeszcze w szkole. Cóż, ze mną się widział od tamtego czasu pięć razy, nie skromnie mówiąc.

– Co? A tak, wszystko gra – lekko ją zbyłam, uśmiechając się do niej niezręcznie. Ta, jakby rozumiejąc, delikatnie się odsunęła, a na jej miejsce po chwili usiadł Rhys, posyłając mi swój promienny uśmiech.

– Des, co tam? – zapytał, delikatnie mnie ściskając za ramiona. Jak zwykle, nie potrafiłam oderwać wzroku od jego pięknej twarzy. Idealnie symetryczne grube brwi, skrojone, pełne usta oraz te ostry rysy twarzy.

Ideał.

– Wszystko okej, Rhys – odparłam, uśmiechając się do niego. Widziałam jak lekko rozbieganym wzrokiem obserwował tłum, starając się zgrywać luzaka. Cóż, chyba nie zbyt mu wychodziło. – Lindsay ma dziś kolacje rodzinną – powiadomiłam go, szczerząc się jak głupia do sera. Momentalnie oprzytomniał, wbijając we mnie ostre jak i lekko niezręczne spojrzenie.

O jejciu.

– Ja wcale jej nie szukałem – wyjaśnił, drapiąc się po policzku a następnie szeroko ziewając.

– Jasne, jasne – odparłam, patrząc na niego z politowaniem, kiedy ten niemal zabił mnie, klepiąc mnie z całej siły w udo.

Ałć.

***

Ognisko trwało w najlepsze. Wszyscy się śmiali, jedli oraz tańczyli w rytm puszczanych piosenek. Niektórzy udali się w ustronne miejsca, aby dac się ponieść czułościom. Cóż, nie ja.

Ja jedynie siedziałam na tym cholernym pniu, ściskając w ręce zielony kubeczek w whisky. Nie za często piłam, jednak to był dopiero mój pierwszy, a dobiegała już jedenasta w nocy.

Ze zdezorientowaniem obserwowałam grupkę ludzi. Wśród nich znajdował się ten cholerny  Reuben Evans, jednak nie to powodowało moje zdezorientowanie. W tym całym tłumie, nie potrafiłam się doszukać ani Blondi ani Nathaniela. A byli zawsze tam, gdzie był ich pan i władca, czyli w tym przypadku Evans.
Ze zmarszczonymi brwiami obserwowałam jak znajomi z jego drużyny gadają, śmiejąc się z czegoś. Jedynie on siedział z marsową miną, obojetnie niemal taksujący wszystkich wzrokiem. W ręce ściskał również zielonkawy kubeczek, co chwile z niego popijając. Zastanawiając się tak nad przyczyną braku jego najbliższych znajomych, on odwrócił twarz. Spojrzał centralnie na mnie, a nasze spojrzenia się, przysłowiowo, zderzyły ze sobą. Jego wyrażało jak zwykle obojętność oraz, o wow, lekkie zdezorientowanie. Moje pewnie było podobne, jednak z pewnością posiadało więcej emocji.

On je tak doskonale maskował. Od zawsze. Zawsze mało okazywał uczuć, nikt nigdy nie wiedział czemu. Nie doświadczyła go jakaś ogromna tragedia, aby zamykał się na świat oraz na uczucia, które z pewnością odczuwał. Zwyczajnie taki był. Zdystansowany, obojętny z dozą niepewności. Cały cholerny Reuben Evans, którego znałam od lat. Pomimo tych wszystkich kłótni, sprzeczek i tego całego sygu, wiedziałam, że nie zrobiłby mi nic złego celowo. Ja mu również. W końcu dorastaliśmy razem, byliśmy sąsiadami, nasze mamy... Nasze mamy były kiedyś przyjaciółkami.

Nie potrafiąc wytrzymać siły jego spojrzenia, odwróciłam głowę w bok. Trochę mnie to przerastało. Po przemaglowaniu w głowie setny raz tej imprezy, nie rozumiałam nic. Kompletnie nic. Jeszcze ta jego prośba z kawiarnii. Jasne, rozumiałam. Miał dziewczynę, a tak jakby ją zdradził. Jednak nie to było ważne. Ważne było dlaczego to zrobiliśmy. Dlaczego on to zrobił. Dlaczego ja to zrobiłam. Dlaczego na to pozwoliliśmy.

Czując lekkie pulsowanie, pomasowałam skroń. Czasem miewałam większe bądź też mniejsze zawroty głowy, także nie było to dla mnie nowością. Wstałam powolnie na nogi, wpatrując się w rozszalałe języczki ognia. Chłopaki się spisali, ognisko ani razu nie przestało się palić, a jego charakterystyczny zapach unosił się w powietrzu, osiadając na nas samych. Wiedziałam, że po powrocie do domu będę zmuszona wziąć prysznic, a wszystkie ubrania wrzucić do prania. Takie były minusy tych cholernych ognisk.

– Ałć! – krzyknęłam zaskoczona, zderzając się z kimś. Jego umięśniony tors sprawił, że odbiłam się niemal jak gumowa piłeczka. Uniosłam głowę wyżej, od razu natrafiając na te cholerne tęczówki, które jeszcze przed chwilą taksowały mnie wzrokiem.

Zdezorientowana patrzyłam na jego twarz, która była bez wyrazu. W prawej dłoni nadal spoczywał kubeczek, a lewą obejmował mnie w pasie, abym nie upadła na wydeptaną trawę. Nie wiedziałam co się dzieje. Nie wiedziałam dlaczego to wszystko się działo. Nie wiedziałam dlaczego tak nagle, zaczęliśmy na się siebie wpadać w tak niekomfortowych i trudnych do wyjaśnienia sytuacjach. Poczułam jedynie po chwili jego ciężki oddech na moim policzku, a następnie lekkie jak piórko muśnięcie. A następnie mnie wyminął, lekko szturchajac z bara. A ja nadal stałam, z szokiem wymalowanym twarzy, zadając sobie jedno zasadnicze pytanie.

Co do, kurwy nędzy?

***

Przed północą Maserati zajechało pod mój dom. Czym prędzej z niego wysiadałam wraz z zalanym Charliem, który gadał od rzeczy o jakiś motylkach i ropuchach. Tak, totalnie mu padło na łeb. Niezadowolona pożegnałam się z Ethanem, który po szybkiej pomocy z przetransportowaniem bruneta do domu, odjechał spod podjazdu.

Warknęłam, ciągnąc go po schodach. Starałam się zachowywać w miarę cicho, aby nie obudzić Hope a tym bardziej ojca. W końcu, do cholery, ten dureń nawet szesnastki jeszcze nie skończył. Mały gówniarz.

Po jakiś piętnastu minutach mordęgi, wreszcie rzuciłam go na jego posłanie, ściągając mu koszulkę wraz ze spodniami. Oczywiście, Charlie coś tam mówił, że skoro chciałam go rozbierać to wystarczyło poprosić. Ja nie wiem kiedy się stał takim debilem. Doskonale wiedziałam, że był prawiczkiem.

Po kilku minutach wreszcie byłam w swoim pokoju. Przebrana już i pachnąca, wślizgnęłam się pod swoją kołdrę, opatulając się pod samą szyję. Po pół godzinnym sprawdzaniu social-mediów wreszcie opadłam głową na wygodną poduszkę, gasząc lampkę na stoliku nocnym.

I zapewne spałabym o tej pierwszej w nocy, gdyby nie cholerne trzaski drzwiami za oknem. Dom Evansów cały zaczął świecić, przez zapalanie w nim świateł w pomieszczeniach. I wiedziałam, że była to sprawka Reubena, który minutę wcześniej podjechał swoim Mustangiem pod dom. Chłopak następnie trzasnął wszystkimi chyba możliwymi drzwiami, gasząc również i światła. Następnie jego sylwetka pojawiła się naprzeciwko mnie, za szybą. Widziałam jak wściekły przemierza swój pokój, zaczynając się rozbierać. I nie mogłam odwrócić wzroku. Nie mogłam przestać na niego patrzeć. Może i było to spowodowane tym, że był praktycznie goły. Jednak bardziej prawdopodobne było to, że widziałam nagle tak wiele emocji na jego twarzy. Zaczynajac od gniewu a kończąc na jednej, ogromnej łzie która płynęła na wskroś jego policzka. Później jakby oprzytomniał. Podniósł głowę ku gorze, spotykając się ze mnie spojrzeniem. Niemal sparaliżowana obserwowałam jego nagle zobojętniały wzrok, następnie widziałam już tylko ciemność. Jego granatowa zasłona opadła na ogromne okno, oddzielające mnie od niego. Z głośnym westchnieniem odwróciłam się na drugi bok, zastanawiając się.

Bo to było tak dużo, tak dużo się zaczynało zmieniać.

I nie sądziłam, że aż tak się zmieni.

***
Hejka wszystkim.
Mam nadzieję, że się podobał. Tu jest prawie 4tys słów, czyli najdłuższy mój rozdział. Taki przejściowy, ale dosyć sporo informacji w nim jest zawartych jak dla mnie ?¿
Ogólnie co do tych hrabstw i tak dalej, to nie sugerujcie się tym zbytnio. W sensie na początku miałam stan - to miało większy sens, bo stany są jednak większe od hrabstw. Jednak później zdałam sobie sprawę, ze ja przecież pisze, że to w Anglii. Ale zostawiam jak jest, może są tam jakieś ogromne hrabstwa, kto wie. Durhan jest dosyć małe z tego co sprawdzałam 😁
Mam nadzieje, że się podoba.
A, no i wygrała 1 okładka 😁
Do środy!
Pa.

पढ़ना जारी रखें

आपको ये भी पसंदे आएँगी

8.4K 180 22
historia opowiada o grupie przyjaciół nagrywających materiały na YouTube, może będzie więcej związków w tej grupie? Zapewniam was że będzie ciekawie...
Time Of Dark Truth Rosa द्वारा

किशोर उपन्यास

21.7K 1.1K 40
Płakałam, wołałam, krzyczałam, aż przestałam. Nie było dla mnie już szans. Zostałam z tym sama zamknięta w swoim ciele. Chaos odgrywający się tam był...
12K 524 35
Siedemnastoletnia Caroline Hunter jest zmuszona do przeprowadzenia się ze Stanów Zjednoczonych do Wielkiej Brytanii oraz porzucenia świetnie rozwijaj...
Rodzina Monet -Malutka OliwiaZelek द्वारा

किशोर उपन्यास

40.2K 1.3K 50
( uwaga w książce mogą pojawić się błędy ortograficzne bo jestem dyslektykiem i czasem i się to zdarza ) A co gdyby Hailie pochodziła z patologiczne...