Sezon na grilla [boyxboy]

Da Inertia8

168K 12K 13.3K

Igor jest honorowy... nie donosi na psy. Igor jest opiekuńczy... zdarza mu się zajmować zwłokami nawalonej si... Altro

1. Na Zagórnej
2. Kontakt wzrokowy
3. Ranking na najlepszą głowę rodziny
4. Brudna robota
5. Jednostronne negocjacje
6. Wiarygodny kabel
7. Niejeden gej w otoczeniu
8. Nieuzasadniona wściekłość
9. Kiedy gaśnie światło
10. Zwyczajny czwartkowy wieczór
11. Dwa wrogie obozy
12. Mieć kota i wypić piwo
13. Odwrócona psychologia
14. Po złej stronie mocy
15. Lepiej myśleć niż nie
16. Cztery osobowości w dwóch ciałach
17. O tym, jak kibol chciał dożyć spokojnej starości
18. Bezgłośny wybuch
19. Powrót do początku
20. Dzień godny świętowania
21. Fatalny duet
22. Bez odcieni szarości
23. Skazany na sukces
24. Ryzyko subiektywizmu
25. Paralaksa
26. Bezwzględny świat
27. Zupełnie inny rodzaj strachu
29. Niepewne reguły gry
30. Prawo dżungli
31. Planeta trojańska
32. Białostocki blues (część 1)
33. Białostocki blues (część 2)
34. Śmierć sarnom
35. Mutualizm
Bonus 1. "Z kamerą wśród zwierząt"
Fanarty
Bonus 2. "Romantyczna randka"

28. Cisza przed burzą

3.2K 285 402
Da Inertia8

7 maja 2017

Wielokrotnie w swoim życiu odczuwał strach — we wszelakich postaciach. Połączony ze stresem, kiedy miał trudny egzamin; połączony ze wstydem, kiedy coś spieprzył i nie był pewny, czy da radę poradzić sobie z konsekwencjami; połączony z ekscytacją, kiedy bardzo chciał czegoś spróbować, ale brakowało mu odwagi; a nawet w czystej postaci, kiedy raz w środku nocy zadzwoniła do niego matka. Nic się wtedy nie stało, wręcz przeciwnie — kobieta wracała z jakiegoś spotkania z koleżankami i zamiast wybrać numer Andrzeja, wybrała przez przypadek jego... ale i tak zdążył się przestraszyć, bo telefon od rodzica w środku nocy rzadko kiedy zwiastował coś dobrego.

Nigdy jednak nie poczuł tak gargantuicznego strachu, jak tamtego, nieszczęsnego dnia.

Początkowo wydawało mu się, że wybudza się z bardzo głębokiego snu, choć jego przebudzenie było dziwnie rozwleczone w czasie i czuł tak ogromne zmęczenie, że chyba po drodze poddał się kilka razy i ponownie zasnął. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie był w stanie sobie tego przypomnieć.

Za którymś razem wreszcie odzyskał świadomość, czując dziwne pulsowanie w czaszce i nienaturalne odrętwienie na całym ciele.

Postanowił więc otworzyć oczy i wtedy...

Serce zaczęło walić mu jak oszalałe, odgłosy docierały do niego jak spod ziemi, nie mógł się poruszyć i... nie widział! Próbował zamrugać powiekami, żeby upewnić się, że faktycznie otworzył oczy, ale... nic, kompletny mrok! A może... może była noc?

Na samo wspomnienie tego strachu, aż przechodziły go dreszcze. Był wtedy tak cholernie bezradny, że już bardziej się nie dało. Ktoś go dotykał, ktoś do niego mówił, ktoś go o coś prosił, ale kompletnie nie potrafił się na tym skupić i nic do niego nie docierało.

Minęło kilka godzin... albo dni? — Tego też nie był już pewien, bo w zasadzie niewiele pamiętał z tych pierwszych dni w szpitalu. Za to ten przeszywający strach utkwił mu w pamięci aż za dobrze. Powoli zrozumiał, że jest w szpitalu i coś mu się stało. Nie pamiętał, jak tu trafił ani dlaczego. Jego ostatnie wspomnienie dotyczyło tego, że brał prysznic i planował wpaść do rodziców na obiad, a potem... film się urywał.

Nigdy nie czuł się tak bezsilny. Nie widział i nie pamiętał, co się z nim stało, wszystko go bolało, ledwie mógł oddychać. Aż powoli zaczynał żałować, że się w ogóle obudził. Może lepiej by było, gdyby po prostu umarł? Ale był pieprzonym warzywem, więc nawet nie był w stanie sam dokończyć tego, co ponoć zrobiła z nim jakaś banda wykolejeńców. Kilka razy nie wytrzymał i po prostu się popłakał. Nie chciał tak żyć.

Praktycznie cały czas była przy nim mama, która ze wszelkich sił próbowała podtrzymywać go na duchu. To paradoksalnie wprowadzało go w stan jeszcze większego przygnębienia, bo choć bardzo chciał, to nie potrafił tego docenić. Chciał zostać sam i żeby wszyscy dali mu spokój.

Ciągle odwiedzała go też Martyna i ojciec. Dziewczyna, podobnie jak Ada, zagadywała go bez przerwy, mimo że nie odpowiadał, a jak musiał, to robił to półsłówkami. Próbowała odciągnąć jego uwagę od stanu, w jakim się znajdował i opowiadała, jak idą jej ostatnie egzaminy oraz że stresuje się obroną pracy. Ojciec w zasadzie tylko czasami wtrącał jakieś słówko, kiedy odzywała się jego matka. Ewidentnie nie wiedział, jak podejść do syna. Jedynie kilka razy wspomniał, że robi wszystko, żeby znaleźć zwyrodnialców, którzy mu to zrobili.

W związku z tym przyszedł też do niego ten sam policjant, który go kiedyś dorwał na ulicy i Kuba wylądował z nim na kawie. Tym razem był z partnerem i okazało się, że oficjalnie prowadził sprawę jego pobicia. Niestety Krzykowski nie był za bardzo pomocny, bo kompletnie nic nie pamiętał — a nawet nie chciał sobie przypominać — i brakowało mu pomysłów, kto mógłby go tak dojechać. Francuz zasugerował, że być może ma to jakiś związek z Redeckim... ale przy kolejnej wizycie oświadczył, że Hubert przestał być w kręgu osób podejrzanych, bo nie było go w tym czasie w mieście i nie istniały przesłanki, które łączyłyby go ze sprawą. Przez to całe śledztwo utkwiło w martwym punkcie. Ofiara nic nie pamiętała i nie było żadnych świadków ani dowodów, które byłyby pomocne. Znalezienie sprawców wydawało się graniczyć w takim przypadku z cudem.

Kubę odwiedziło też kilku kolegów, którzy w ogóle nie dali po sobie poznać, że odczuli jego przygnębienie, a co więcej, poinformowali go, że zwrócili się w jego imieniu do wykładowcy, który miał przeprowadzać ich ostatni egzamin i mężczyzna podobno stwierdził, że Kuba dobrze sobie radził na zajęciach, więc ostatecznie zwolnił go z testu, stawiając na koniec czwórkę.

Ale nic, dosłownie nic nie było w stanie sprawić, aby w Kubie zapłonęła iskierka nadziei. Czuł się... złamany. Jakby był na dnie. Co gorsza, wcale nie miał ochoty spróbować się od tego dna odbić. Nawet kiedy powoli zaczął odzyskiwać wzrok. Lekarze byli optymistyczni co do jego przypadłości, którą okazała się pourazowa neuropatia nerwu wzrokowego. Przekonywali, że leczenie farmakologiczne działa i przewidywali, że powinno obejść się bez operacji. Średnio już natomiast komentowali fakt, że musieli go w tym celu szprycować sterydami.

Prognozy były dobre. Wszystko wskazywało na to, że się z tego wyliże. Przewieziono go nawet na zwykły oddział, gdzie pozornie nie było już tak przygnębiająco i docierało do niego więcej bodźców ze świata zewnętrznego, a przez to nie czuł się taki samotny.

Ale... nadal leżał niczym warzywo i pragnął zniknąć. Miał już dosyć wszystkiego.

Dni mieszały mu się z godzinami, noce zlewały z dniami, a on tkwił w tym przeklętym miejscu... i wcale nie chciał z niego odchodzić. Nie chciał wracać do rzeczywistości. Bał się. Wszyscy się nad nim litowali i nikt w niego nie wierzył. Nawet... nawet Igor, który musiał stwierdzić, że ma dosyć zadawania się z taką ofiarą losu. To było takim ostatecznym ciosem w i tak już zmiażdżone serce Kuby.

Taki stan rzeczy sprzyjał szaleńczej gonitwie niezbyt optymistycznych myśli. Kuba zamiast starać się dojrzeć choć cień poprawy, zaczął się samoistnie sabotować i roztrząsać każdą życiową porażkę, ostatecznie dochodząc do konkluzji... że on sam był porażką.

Jaki on był naiwny... Niby był tego świadomy, ale jego naiwność wciąż go zaskakiwała i wzbijała się na coraz wyższe poziomy absurdu. Miał wszystko. Rodzice o niego dbali, natura obdarowała go wyjątkową urodą, zawsze przyciągał do siebie mnóstwo ludzi, nigdy za bardzo nie musiał walczyć o swoje, bo zazwyczaj i tak dostawał czego pragnął, a jemu... wciąż było mało. Wciąż czegoś brakowało. Nie potrafił tego wszystkiego docenić, tylko czuł się coraz gorzej sam ze sobą.

Zawsze powtarzał, że nie znosił śliskich typów, którzy sami nie wiedzieli, czego chcą i unikali zobowiązań czy odpowiedzialności... ale on sam był przecież takim typem. Momentami wychodziła z niego pieprzona diwa i potrafił obrażać się o głupie pierdoły, jak to, że ktoś spóźnił się o minutę na spotkanie. Potem zazwyczaj czuł się przez to źle... jednak to było silniejsze od niego. Bał się jak jasna cholera przeciętności, choć uważał, że był przeciętny do bólu. Nie lubił za bardzo wychodzić przed szereg, był humorzasty i bał się czemuś poświęcić w stu procentach, jeżeli nie posiadał wyjścia awaryjnego.

Im dłużej o tym myślał, docierało do niego, że nie był szczęśliwym człowiekiem. Całe życie starał się znaleźć swoje miejsce, ale im był starszy, tym bardziej czuł się zagubiony. Przecież powinien mieć już jakieś plany na przyszłość, powinien wiedzieć, co chce robić... ale otaczała go przygnębiająca pustka. Czuł, że po drodze utracił swoją tożsamość i już nawet nie wiedział, kim był. W aktach złości robił coś totalnie głupiego, a jako że zazwyczaj towarzyszyła mu przy tym adrenalina, starał się udowodnić sobie w jakiś pokręcony sposób, że nie jest przeciętny. Coś musiało w nim przecież być! Jakiś impuls, jakieś alter ego, coś do cholery musiało w nim być! Nie chciał dłużej czuć się jak kompletne gówno, bez jakichkolwiek perspektyw. Jednak kiedy o sobie myślał, widział siebie jako zlepek kompletnie przypadkowych cech i emocji, które nie miały ze sobą nic wspólnego i wcale ze sobą nie współgrały — nie tworzyły całości. Tworzyły za to chaos i bezkształtną osobowość, która w żadnym aspekcie nie była interesująca. Nie miał nic do zaoferowania, żadnych marzeń i ambicji. Był przerażony swoją bezradnością i brakiem woli, by cokolwiek zmienić i nadać swojemu jestestwu kształt.

Nie wiedział, kim był.

Naprawdę nie wiedział, kim był...

Stracił już też wszelką nadzieję na poprawę i kiedy kompletnie pogrążył się w swojej rozpaczy... coś gwałtownie go z niej wyrwało. Czuł, że opada w przepaść bez dna, aż w pewnej chwili, bez ostrzeżenia, jego obolałe ciało przeszedł niezwykle elektryzujący impuls.

— Igor? — wyszeptał cicho. Było już późno i z pewnością pora odwiedzin minęła, ale Krzykowski był prawie pewien, że w jego sali pojawił się ktoś jeszcze. Jego wzrok — choć wyraźnie wracał, to nadal był do niczego. Teraz w polu widzenia tańczyła mu ogromna czarna plama, która przyprawiała go o zawroty głowy, kiedy tylko próbował na czymś się skupić. Wolał więc póki co nie patrzeć, a jedynie sporadycznie sprawdzał, czy coś się poprawiło.

— To bardzo skomplikowane pytanie — odpowiedział mu niski głos, na dźwięk którego poczuł rozlewające się po całym ciele ciepło. Instynktownie spróbował też się zaśmiać, ale targały nim tak skrajne emocje, że w ostateczności westchnął z jękiem i się uśmiechnął się, a w kącikach oczu stanęły mu łzy.

Przyszedł! Nie zostawił go!

Przesunął powoli swoją dłoń po łóżku, w kierunku głosu drugiego chłopaka, i zalała go kolejna fala ulgi, kiedy poczuł, jak ten splata z nim swoje palce.

— No, teraz przynajmniej do siebie pasujemy — rzucił typowym dla siebie tonem Biedrzycki i pogłaskał Kubę po łysej głowie.

Blondyn znowu spróbował parsknąć śmiechem, ale to nie był dobry pomysł, o czym natychmiast poinformowały go obolałe żebra. Poczuł też, że po skroniach spłynęło mu kilka łez. Nie potrafił ich powstrzymać. Był oszołomiony i targało nim zbyt wiele emocji.

— Hej, już dobrze — dodał o wiele łagodniejszym głosem brunet i otarł wierzchem dłoni łzy młodszego chłopaka. — Już po wszystkim. Nikt cię tu nie dosięgnie — obiecał poważnie, na co Krzykowski zacisnął powieki i parsknął.

— A szkoda... mogliby dokończyć robotę — stwierdził gorzko.

— Wtedy i ja dokończę swoją — syknął ze złością Biedrzycki, na co blondyn zmarszczył brwi.

— O czym ty...

— Nieważne — przerwał mu zaraz. — Jesteś już bezpieczny — zapewnił.

— Igor, proszę cię... — jęknął z bezsilności. — Nie widzę, jestem rozkrojony jak prosiak, ledwie oddycham, robię pod siebie i jakby tego było mało, ogolili mi głowę! — powiedział rozżalony, czując, jak z oczu ciekną mu kolejne zły. Nawet nie zamierzał maskować tego, jak się rozkleił.

Biedrzycki parsknął nieznacznie i ponownie pogłaskał delikatnie głowę drugiego chłopaka, skupiając wzrok na opatrunku, jaki miał po prawej stronie. Było mu tak strasznie przykro, że blondyn musiał tu leżeć, cierpieć i to wszystko przeżywać. Serce krajało mu się na ten widok, ale wiedział, że musi być silny.

— Przepraszam... — bąknął wreszcie markotnie.

— Za co? To nie twoja wina.

— Owszem. Wszystko co cię spotyka, to moja wina. — Igor obstawał przy swoim.

— Nawet nie pamiętam, co się stało — zdradził Kuba.

— Przestań... to oczywiste, że ktokolwiek to był, zrobił ci to przeze mnie — upierał się Biedrzycki, stwierdzając, że nie będzie dodawał informacji o tym, że aż wywołał Armagedon, żeby tylko znaleźć tych zwyrodnialców. Jeszcze mu się to nie udało... ale za to Morda ze swoimi kumplami odwiedzili dwa dni temu bar Borysa i zrobili delikatną zadymę. Zgodnie z tym, co przewidywał Antoniuk, zdołali ich szybko pogonić, choć nie obyło się bez kilku siniaków. Cóż... może nawet więcej niż kilku, bo Igor sam wyglądał teraz niewiele lepiej od swojego kochanka. Dobrze, że Kuba nie mógł go zobaczyć.

— Czyli wszystko po staremu — zażartował gorzko student, co mogło zabrzmieć jak wyrzut, choć wcale nie miał tego na myśli i był pewien, że Bambi też tak tego nie odebrał.

— Nie wszystko. Teraz wyglądasz jak prawdziwy Seba — odbił brunet, chcąc rozbawić drugiego chłopaka. Pomimo, że ten leżał cały obolały i ewidentnie przygnębiony, Igor cholernie stęsknił się za jego uśmiechem i uznał, że to jego pieprzony obowiązek, żeby teraz przywrócić blondyna do stanu poprzedniego. Motywacyjne gadki — o ile nie zagrzewał kumpli do spuszczenia komuś wpierdolu — nie były w jego stylu, dlatego musiał zrobić to po swojemu.

I chyba mu wychodziło, bo Kuba znowu się uśmiechnął, wzdychając przy tym lekko.

— Przestań mnie rozśmieszać — poprosił. — Boli, gdy się śmieję — wyjaśnił.

— Mam ci zaśpiewać pieśń żałobną? — zaoferował w zamian Biedrzycki, co znowu przyprawiło Kubę o chichot.

— A mógłbyś? — poprosił blondyn, kiedy się uspokoił.

— Absolutnie nie — zaprzeczył kategorycznie Igor. — Pisałem do ciebie tamtego dnia, zdążyłeś odczytać? — zapytał ostrożnie, zmieniając temat.

— Nie pamiętam. Poza tym ukradli mi telefon — wyznał bardziej markotnym tonem Kuba. — A co pisałeś?

— Słowa — odparł z automatu, na co blondyn z powrotem się uśmiechnął, a Igor poczuł chwilowy atak paniki. Ukradli mu telefon? Co on mu w takim razie dokładnie pisał? Czy było tam coś...? Nie, chyba nie. Zawsze się pilnował, by jego wiadomości nie brzmiały dwuznacznie. Jak widać, takie środki ostrożności były uzasadnione. Po panice przyszła ulga, bo Biedrzycki przypomniał sobie o tych przykrych SMS-ach, które wysłał jako ostatnie. Aż nie chciał sobie wyobrażać scenariusza, w którym Kuba budzi się w szpitalu i je czyta.

— Igor?

— To było całe pytanie? — zapytał w typowym dla siebie stylu brunet, co znowu przyprawiło młodszego chłopaka o śmiech.

— Dziękuję — wyznał szczerze, ignorując wypowiedź Igora i ścisnął mocniej jego dłoń, co przypomniało Biedrzyckiemu, że nadal mieli splecione palce.

— Za to, że zrobiłem z ciebie pseudo-Frankensteina? — spytał z sarkazmem, stwierdzając, że nie może pozwolić zabrnąć tej rozmowie z powrotem w przygnębiające rejony.

— Mówisz tak, jakbyś ty mi to zrobił.

— Masz rację. Ja bym się bardziej postarał. Bo teraz w sumie wyglądasz jak Cyklop Seba, który przebrał się na Halloween za Frankensteina — wymyślił, na co Kuba znowu parsknął, by po chwili skrzywić się z bólu.

— Do pełnej transformacji musiałbyś mi pożyczyć swoją ortalionową zbroję — odbił żart.

— Dobrze, że zbliża się lato, bo w rybaczkach mogłoby ci zmarznąć te zgrabne łydki — brnął Biedrzycki, z każdym zdaniem utwierdzając się w przekonaniu, że dobrze zrobił, obierając taką taktykę. Nawet przez ułamek sekundy nie wahał się w tym celu pojechać po samym sobie.

— Nikt nie potrafi prawić komplementów tak jak ty — zironizował Krzykowski, próbując uspokoić oddech. Choć spotkanie z Igorem sprawiało, że jego ból fizyczny się wzmagał, to paradoksalnie odkąd się obudził, nie czuł się lepiej.

— Ale z łóżka nadal bym cię nie wyrzucił — dodał łaskawie, po raz kolejny obserwując uśmiech na twarzy kochanka.

— Co za ulga.

— Choć gdybyś miał tak leżeć cały czas jak kłoda... — zawiesił wymownie głos.

— Zdecyduj się, czy chcesz mnie komplementować, czy po mnie jechać — upomniał go rozbawiony Kuba.

— Mogę robić te dwie rzeczy jednocześnie — stwierdził zwyczajnie Igor, na co student standardowo delikatnie się zaśmiał, starając się, by ta czynność jak najmniej oddziaływała na jego żebra.

— Co to? — spytał po krótkiej chwili ciszy Krzykowski, kciukiem wyczuwając jakieś dziwne nierówności na knykciach drugiego chłopaka. Przez swój rozemocjonowany stan zapomniał doprecyzować pytanie, o czym sekundę później się przekonał.

— Patrzysz na sufit, jakby co — poinformował go wpierw złośliwie Igor, bo blondyn akurat na moment uchylił powieki. — To taka konstrukcja, oddzielająca...

— Ha, ha, ha. Boki zrywać — zironizował Kuba, przerywając mu. — Biłeś się z kimś? — spytał, a po chwili parsknął. Pytanie Igora o to, czy się bił, było jak pytanie prostytutki, czy uprawiała seks.

— Cóż... — zaczął ostrożnie Bambi. — Powiedzmy, że moja pięść była w ruchu i wpadła przy tym na pewien obiekt — uznał bezpiecznie.

— Obiekt o nazwie człowiek, a twoja pięść była w ruchu, bo nadałeś jej rozpęd? — dopytał błyskotliwie Krzykowski, na co tym razem brunet zachichotał.

— Jak ty już mnie znasz — uznał, uśmiechając się szeroko.

Nie pamiętał, kiedy ostatnio odczuwał taką ulgę. Jeszcze tydzień temu drżał z przerażenia, że Kuba z tego nie wyjdzie, a on będzie musiał żyć w świecie, w którym nie ma blondyna i z poczuciem winy, że to wszystko pośrednio stało się przez niego. Teraz, choć Krzykowski widocznie cierpiał, to zdawał się bardzo powolutku wracać do zdrowia. Jego cichy chichot i przytłumiony, choć szczery uśmiech sprawiał, że i Igor nie potrafił się nie uśmiechnąć.

Jednak podświadomie coś mu krzyczało z tyłu głowy, że właśnie wykorzystali swoją ostatnią szansę.

* * *

20 czerwca 2017

Minął miesiąc, a potem połowa kolejnego.

Wzrok Kuby wrócił niemal do pełnej sprawności, żebra się zrosły, rany zagoiły i nawet włosy odrosły do sensownej długości... a Igor nadal przy nim był. Co nie było łatwe, bo zaraz po wyjściu ze szpitala rodzice zabrali Kubę do domu, bo jeszcze nie był w stanie poradzić sobie samodzielnie. Dobrze, że miał jakiś stary telefon, bo dzięki temu mógł pozostać w kontakcie z Biedrzyckim.

Kiedy blondyn wstał na nogi, wrócił temat obrony jego pracy magisterskiej. Z ostatnim egzaminem mu się poszczęściło, bo nie spodziewał się, że wykładowca okaże się aż tak wyrozumiały, ale egzamin dyplomowy to była już inna bajka. Zresztą przypadał dopiero na połowę czerwca, więc do tego czasu Kuba zdążył w miarę dojść do siebie i nawet się mniej więcej przygotować. W międzyczasie wrócił też do swojego mieszkania, gdzie Martyna prawie nie odstępowała go na krok, choć czasami udawało mu się ją spławić i to właśnie dopiero wtedy mógł ponownie zobaczyć się z Igorem.

Spotkania były trzy.

Pierwsze przypadło kilka dni po tym, jak Kuba wrócił na Mickiewicza i nakazał Martynie pójście na urodziny do przyjaciela. Dzięki temu podstępowi mógł ściągnąć do siebie Biedrzyckiego, który przybiegł do niego jak na skrzydłach, po drodze nawet kupując dobre żarcie na wynos. I to był fenomenalny wieczór. Kuba czuł się wręcz jak na randce. Wypili po jednym piwie, najedli się, Igor bez przerwy wspinał się na wyżyny swojej elokwencji, żeby tylko rozśmieszyć blondyna, co świetnie mu wychodziło. Potem obejrzeli ze dwa odcinki porzuconej przed kilkoma miesiącami „Planety ziemi" i trochę szczerzej porozmawiali, dzięki czemu Krzykowski dowiedział się o swoim kochanku jeszcze kilku niesamowitych rzeczy. Koło północy wracała Martyna, więc musieli się rozstać.

Kolejny raz spotkali się tydzień później i to było... intensywne spotkanie. Tym razem Martyny nie było od rana i miała wrócić dopiero po południu, przez co chłopaki zaplanowali wspólne śniadanie, które przeistoczyło się we wspólną... sesję masturbacji. Kuba absolutnie nie miał jeszcze sił na seks, a i pozornie mniej wymagające pieszczoty okazały się wyczynem, bo kiedy tylko — dzięki wprawnej dłoni Igora — zbliżył się do orgazmu i zaczął płycej oddychać, jego nadal obolałe żebra dały o sobie znać. Mimo wszystko chwilowy ból był wart spełnienia, jakie chwilę później nadeszło. Zresztą Kuba już dawno odkrył, że jego relacja ze starszym o rok chłopakiem była iście masochistyczna i wychodziło na to, że ból w pewnym stopniu go podniecał.

Było mu przez to trochę lepiej — nie przez imitację seksu — sama obecność Igora wpływała na niego kojąco. W sercu Kuby coś się na nowo rozpaliło. Już nie czuł tylko ogromnego żalu i beznadziejności. W końcu na początku Igor dwoił się i troił, żeby jakoś się wślizgnąć do szpitala i spędzić z nim choć kilka minut. To oznaczało, że mu zależało. Tym razem nie zostawił Kuby, kiedy sytuacja zrobiła się kryzysowa. Był przy nim i choć ze wszystkich osób gadał najmniej banałów w stylu „wszystko będzie dobrze", to właśnie on dawał mu namiastkę nadziei.

Przy nim Kubę opuszczało to przytłaczające poczucie winy, że nie spełnia oczekiwań, jakie mieli względem niego rodzice czy inne osoby, na których mu zależało. Igor niczego od niego nie wymagał, przez co blondynowi wydawało się, że jest w stanie dać z siebie więcej. Uwielbiał te momenty, kiedy Biedrzycki w typowym dla siebie stylu mówił różne, dziwne rzeczy i trzeba było przy nim uważać na każde słowo... choć Kuba czasami celowo go prowokował. Wbrew pozorom to było dla niego satysfakcjonujące, że potrafił prowadzić z drugim chłopakiem rozmowę na jego poziomie, i ekscytujące, bo takie potyczki słowne zawsze przybierały nieoczekiwany kierunek, a wtedy zaczynali dyskutować na zaskakujące tematy.

Na początku Kuba lubił myśleć o Biedrzyckim jak o burzy. Ta zazwyczaj nadchodziła nieoczekiwanie, była gwałtowna, groźna, ale szalenie intrygująca i... piękna. Choć kiedy już następowała, można się było do niej przyzwyczaić i nie przerażała aż tak bardzo. Z czasem Kuba odkrył, że w burzy przerażało coś zupełnie innego — cisza przed nią. Wydawało mu się, że to właśnie wtedy panowało największe napięcie, które w każdej chwili mogło przeobrazić się w istny koniec świata. I właśnie tak działo się z Bambim. Był ciszą przed burzą. Poruszał się bezszelestnie, idealnie grał emocjami i nawet kiedy wybuchał, nadal nie można było mieć pewności, czy po wszystkim wyjdzie słońce. On ciągle trzymał w napięciu, ciągle intrygował i wywoływał dreszcze.

Krzykowski uzależnił się od tych wrażeń. Igor żył tu i teraz, nie wybiegał za daleko w przyszłość, bo zdawał się rozumieć, że przy tak intensywnym trybie życia jakiekolwiek dalekosiężne plany były nierozsądne. I to właśnie przez to Kubie było przy nim tak dobrze. On też wtedy nie musiał myśleć o niczym innym. Trwali sobie w jednym momencie, bez presji, nasycając się własnym towarzystwem.

Ta relacja była kompletnie inna niż każdy poprzedni związek blondyna. Pomimo że czasami zgrzytało i robiło się cholernie niebezpiecznie, to Kuba nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to co mają, jest... czyste. Ufał Biedrzyckiemu i wiedział, że może mu o wszystkim powiedzieć, choć oczywiście nie zawsze to robił, bo to byłoby wręcz dziwne. Mimo wszystko czuł, że może zdradzić starszemu chłopakowi swoją najskrytszą tajemnicę. Puszczały mu przy nim wszystkie hamulce i znikały bariery. Doświadczał wolności, wpadał w stan nieuzasadnionej euforii, był beztroski, zafascynowany... aż wstydził się tego przed samym sobą, bo przecież nawet oficjalnie nie stanowili związku i ten układ w ogóle odbiegał od wszelkich związkowych standardów. Lecz to nie miało znaczenia, bo Kuba nie musiał nazywać Biedrzyckiego swoim chłopakiem, by być pewnym swoich uczuć, a chyba... chyba kochał Igora.

Oddałby wszystko, żeby zostało tak zawsze. Chciał zatrzymać go dla siebie... na zawsze.

Ale nie mógł. A przynajmniej nie w tej scenerii. Źle czuł się w miejscu, w którym był i coraz częściej w głowie pojawiała mu się myśl, że powinien uciekać. Czuł się też przez to rozerwany, bo jak miałby uciec bez Biedrzyckiego? Wiedział jednak, że to niesprawiedliwe, aby go o to prosić. Może i brunet nie wiódł najlepszego życia, może i musiał bez przerwy na siebie uważać... ale on przecież wiedział lepiej, czego chce. Miał swój świat i panowały w nim pewne zasady. Kuba nie odważyłby się w nie ingerować. Już i tak zbyt wiele razy zrobił coś głupiego, co wpędziło ich obydwu w kłopoty.

Więc może... może lepiej by było, gdyby dał mu po prostu spokój? Jakiś głosik z tyłu jego głowy podpowiadał, że Igor byłby szczęśliwszy bez niego.

W końcu nastało trzecie spotkanie.

Musieli na nie trochę poczekać, bo ani Bambi nie miał jak się bezpiecznie wymknąć, ani tym bardziej Kuba, który skupił się w głównej mierze na nadchodzącej wielkimi krokami obronie. Kiedy już do niej doszło, okazało się, że cały stres był niewymierny w stosunku do tego, jak przebiegł sam egzamin. Kuba dostał trzy banalne pytania, z czego jedno z nich brzmiało „Dlaczego wybrał pan taki temat pracy?" i naprawdę musiałby się postarać, żeby to spieprzyć. Ale odpowiadał rzeczowo i na temat, a komisja, mając na względzie jego niedawny wypadek, spojrzała na niego łaskawszym okiem i ostatecznie opuścił uniwersytet z piątką na dyplomie ukończenia studiów. No, a przynajmniej formalnie, bo sam dokument mógł odebrać dopiero w lipcu.

Tego dnia poświętował ze znajomymi, kolejnego z rodziną i dopiero na trzeci dzień spotkał się z Biedrzyckim — tym razem w terenie. Pojechali za miasto, nad jeden ze Stawów Dojlidzkich. Choć był piękny czerwcowy dzień i zdawać by się mogło, że wszystkie miejscówki będą oblegane przez studentów czy młodzież szkolną, to Biedrzycki zdołał znaleźć jakiś zagajnik, który może i nie był tak urokliwy jak piaszczysta plaża, położona w cieniu wysokich drzew, ale miał swój klimat, a co najważniejsze, mogli przebywać w nim tylko we dwójkę. Standardowo zaopatrzyli się w dobre jedzenie i początkowo w kompletnej ciszy zajadali ze smakiem swój obiad, pogrążając się we własnych myślach.

Coś się zmieniło. Obaj to czuli.

Igor patrzył na młodszego kochanka z dziwnym ciężarem na sercu i coraz wyraźniej zauważał, że Krzykowski jest... zgaszony. I to nie było nic oczywistego. Jak mistrz pozbierał się po tym przerażającym pobiciu i nawet zdołał zdać ostateczny egzamin na studiach, ale... to już nie był ten sam Kuba. Widać było, że próbował stwarzać pozory, że wszystko wraca do normy. Uśmiechał się, żartował, ripostował i czasami patrzył na niego z pewną dozą nonszalancji, ale kiedy zamyślał się na moment, zapominając, że ma przybrać maskę, Igor dostrzegał, że w drugim chłopaku zaszła jakaś nieodwracalna zmiana. Wzdrygał się z przerażeniem za każdym razem, kiedy wykonywało się w jego pobliżu jakiś nagły ruch albo kiedy wyrywało z zamyślenia. Kiedy dookoła było cicho, dało się dostrzec, że często ciężko wzdychał, jakby coś go trapiło, a on nie potrafił się z tym uporać. Często też się zawieszał, jakby zmęczony ciągłym udawaniem, że wszystko z nim w porządku. Nie było z nim dobrze, a Igor czuł fizyczny ucisk w klatce piersiowej, kiedy patrzył na Krzykowskiego w takim stanie.

Gdy skończył swoją porcję jedzenia, odstawił ostrożnie jednorazowe opakowanie na trawę i ponownie zerknął na Kubę. Ten zastygł w jednej pozie, wpatrując się ze skupieniem w wodę, która spokojnie falowała przed nimi, i gmerał bezwiednie w swoim pudełku, zapominając o tym, że ma jeść, już gdzieś w połowie posiłku. Z zamyślenia nie wyrwało go nawet poruszenie Igora, który choć zachowywał się cicho, to w otoczeniu, w jakim się znajdowali, było wyraźnie słychać jego wiercenie.

Brunet westchnął tylko i powoli wyciągnął dłoń w kierunku głowy Krzykowskiego. Kiedy musnął palcami bliznę, którą teraz częściowo przykrywały odrastające włosy, Kuba momentalnie się wzdrygnął i spojrzał na niego zaskoczony, dopiero po chwili zdając sobie sprawę ze swojej reakcji, przez co nieco zakłopotany odwrócił wzrok.

— Ładnie się goi — skomentował Igor, kładąc dłoń z boku głowy blondyna, po czym potarł kciukiem bliznę. — Prawie jej nie widać — dodał dla otuchy.

— Ta, za to moje zaszyte trzecie oko na czole świeci jak latarnia morska — zakpił młodszy chłopak i wpakował sobie porcję ryżu do ust.

Igor się zaśmiał. Chciał od razu zaprzeczyć, bo to nie była prawda, ale uznał, że skoro Kuba zaczął żartować, to warto było pociągnąć temat.

— Wyglądasz jak Harry Potter — stwierdził zatem, przez co Kuba popatrzył na niego z powątpiewaniem. — Taki trochę po wylewie — doprecyzował i tym razem blondyn zerknął oburzony. — Ale wciąż Harry Potter! — przypomniał obronnie Igor, a Krzykowski wreszcie parsknął szczerym śmiechem.

Po tym żarcie Igora ponownie zamilkli. Brunet starał się udawać, że wcale nie zerka na kochanka, a ten z kolei wreszcie skupił się na jedzeniu.

— No to teraz jesteś pan magister — odezwał się w końcu Biedrzycki, nie mogąc już wytrzymać tej dziwnej atmosfery.

— Ta... — mruknął Kuba, przeżuwając jeszcze jedzenie.

— I... co teraz? — spytał wyczekująco.

— Jem — odpowiedział blondyn, zerkając kpiąco na Igora, który tylko pokiwał głową z uznaniem. Sytuacja się odwróciła i pokonał swojego kochanka jego własną bronią.

Gdy ta osobliwa wymiana zdań dobiegła końca, Krzykowski zjadł ostatnie dwa kęsy swojej potrawki z ryżem i kurczakiem, odstawił opakowanie, odchrząknął i spojrzał poważniej na bruneta, dostrzegając, że ten nadal wlepia w niego swoje ogromne oczy.

— Nie wiem — odpowiedział cicho, wzruszając ramionami.

Bambi tylko skinął nieznacznie głową.

— Czuję się... zagubiony — zdradził jeszcze ciszej, spuszczając głowę.

Igor chciał coś powiedzieć, ale nic odpowiedniego nie przychodziło mu do głowy, więc wyciągnął rękę i położył ją na udzie blondyna, pocierając je czule i niespiesznie. Chwilę potem Kuba położył swoją dłoń na jego.

— Nie widzę się tu — zaczął ponownie, spoglądając przed siebie na staw. — Czuję, że zaczynam wpadać w panikę, kiedy tylko ktoś pyta mnie „co teraz". A ja mam ochotę uciec na księżyc — zrobił krótką przerwę, żeby pozbierać myśli. — Chyba przeprowadzę się do Anglii... — powiedział wreszcie i poczuł, jak Igor zastygł w bezruchu, bo jego dłoń przestała się poruszać. Zerknął więc na niego ostrożnie, ale wbrew jego obawom... Igor uśmiechał się do niego słabo.

— Powinieneś to zrobić — wyznał spokojnym tonem, na co Kuba zmarszczył brwi.

Nie spodziewał się takiej reakcji. W zasadzie to nawet nie wiedział, czego się spodziewał, bo to był pierwszy raz, kiedy komuś wyznał swój plan. Domyślał się, że raczej spotka się z odwodzeniem go od tej decyzji, bo zdążył kilka razy wspomnieć, że chyba postara się o staż w szpitalu, a bycie barmanem gdzieś na wyspach nie brzmiało już tak dumnie. Ale jemu nie chodziło o karierę, a przynajmniej nie w tym konkretnym czasie. Czuł, że się tu dusi i musi się stąd wyrwać, nim kompletnie zatraci się w swojej bezradności.

Oczekiwał, że Igor poda mu jakiś racjonalny powód, żeby odwieść go od wyjazdu. Powie, aby został dla niego... a on tak po prostu się z nim zgodził.

— A... ty? — spytał więc niepewnie.

— Jakoś sobie poradzę.

— Wyjedź ze mną — poprosił w przypływie odwagi Krzykowski, wbrew temu, co sobie ostatnio obiecał.

Bambi w odpowiedzi posłał mu kolejny uśmiech. Co miał niby powiedzieć swojemu blondwłosemu kochankowi?

Fakt, że Kubie ukradli telefon, a w efekcie nie mógł odczytać jego wiadomości, czy też przypomnieć sobie ich treści, jeżeli jednak zdążył je odczytać, był bardzo w tej sytuacji wygodny. Od tamtego dnia, kiedy podjął tę niespodziewaną dla siebie decyzję, zmieniło się wiele kwestii. Gdyby wtedy Kuba odpisał mu coś w stylu: „no to się pakuj, pryskamy stąd", zrobiłby to bez mrugnięcia okiem. Ale od tamtej pory Igor musiał przedefiniować wiele wartości i przeprowadzić ze sobą wewnętrzny dialog, dzięki któremu udało mu się wyciągnąć kilka sensownych wniosków. Nie było to łatwe, bo Bambi nie cierpiał takich głębokich, filozoficznych przemyśleń i zwyczajnie czuł się po wszystkim źle. Bywały jednak momenty, kiedy musiał otworzyć się sam przed sobą i zupełnie szczerze spojrzeć w twarz, dręczącym go demonom. A Kuba dręczył go jak nikt inny.

Igor nigdy nikogo nie kochał w sensie romantycznym, a przez to nie był pewien, czy to co czuł do blondyna, mógł nazwać miłością, ale domyślał się, że obdarowywał go jakimś bliźniaczym uczuciem. Zależało mu na nim, bał się o niego, myślał o nim, pragnął robić z nim rzeczy, jakich nie chciał robić nawet z kobietami i... życzył mu szczęścia, jakkolwiek banalnie i infantylnie to nie brzmiało. Fajnie było pomarzyć, że im się uda. I opcja, w której mogliby sobie dryfować jak dotychczas, tylko bez tych wszystkich dramatów, była jego idealnym scenariuszem na przyszłość. Ale niestety tu nie chodziło tylko o niego i aż sam był zaskoczony tym, że stawiał potrzeby drugiego chłopaka przed swoimi. Scenariusz najbardziej realistyczny zakładał bowiem, że nie może im się udać. Jeżeli Kuba by tu dla niego został, w końcu by zginął albo przynajmniej został kaleką do końca życia. Jeżeli by wyjechali... to nie był świat Igora. Nie potrafiłby tak tyrać po kilkanaście godzin dziennie, a potem wrócić spokojnie do domu i... no właśnie. Nawet nie umiał sobie tego wyobrazić. Nie miał problemu z pracą, bo ta przecież teraz też stanowiła jedną z jego nielicznych stałych. Jednak w przeważającej części sfer życia Igor nie był stały i nawet nie chciał sobie wyobrażać, że mógłby być. Nie taka była jego natura. On musiał coś czasami narozrabiać, wpakować się w jakieś bagno, bo uwielbiał to specyficzne uczucie satysfakcji, kiedy udawało mu się samodzielnie z niego wydostać. Musiał czasami kogoś strzelić po pysku. Musiał czasami być... złym człowiekiem.

Pragnął Kuby. Nawet nie zamierzał się oszukiwać, ale był prawie pewien, że Kuba nie chciał jego — choć sam nie był jeszcze tego świadomy. Widział te jego piękne oczy, to jak czasami na niego patrzył i słyszał te wszystkie rzeczy, które roztapiały mu serce, ale czas, który ze sobą spędzali stanowił zaledwie nic nieznaczący zalążek w porównaniu do tego, jaki spędzaliby wspólnie, gdyby razem uciekli. Krzykowski by go nie zniósł. Po bardzo krótkim czasie by go znienawidził, a Igor bardzo tego nie chciał. Czuł, że po prostu nie nadawał się do zwyczajnego związku. Nie potrafiłby rzucać jakimiś „kochaniami", „misiaczkami", „słoneczkami" czy innymi „rybkami", tak samo jak przez gardło nie przeszłoby mu „kocham cię". Nie dałby rady trzymać Kuby za rękę podczas zwykłego spaceru. Nie potrafił sobie wyobrazić romantycznych kolacji z okazji rocznicy, urodzin czy czegokolwiek innego. A Kuba na to wszystko zasługiwał. Zasługiwał na kogoś, kto go doceni, kto będzie powtarzał mu codziennie, jakim jest wspaniałym człowiekiem i kto będzie gotowy rzucić mu świat do stóp. No i kto nie będzie notorycznie przybliżał go do śmierci.

Niby powinien być z siebie dumny, że zgasił swój samolubny instynkt, który kazał mu to wszystko pieprzyć, porwać Krzykowskiego i uciec z nim na koniec świata, ale był jedynie rozgoryczony, bo wiedział, że po wszystkim będzie czuł się jak gówno i nie będzie potrafił się pozbierać.

Ale musiał pozwolić... Nie, musiał zmusić Kubę do odejścia. Tylko w taki sposób potrafił pokazać mu, że go... kocha.

— Boję się... — zdradził blondyn, po długiej chwili ciszy.

— To tylko jedna z wielu zmian w twoim życiu. Pamiętaj, że ten przerażający okres przejściowy potrwa krótko, a potem wszystko wróci do normy — spróbował zmotywować młodszego chłopaka Igor, zdobywając się na poważny ton. Chociaż... nawet nie chciało mu się niczego kręcić. Ta sytuacja zaczęła go trochę przygnębiać. Zresztą jak zdążył dostrzec, nie tylko jego.

— Nie potrafię tak po prostu... — Kuba na moment urwał. — Od dłuższego czasu czuję się jak gówno — powiedział cicho. — A ty jesteś jedyną osobą, przy której się tak nie czuję i nie chcę, żebyś... — znowu urwał.

— Kuba... — mruknął błagalnie brunet, czując, jak wzbiera się w nim coś na kształt przerażenia pomieszanego ze smutkiem.

— Wiesz, wreszcie do mnie dociera, że mój ojciec ma rację. Razem z mamą dali mi wszystko. Byłem rozpieszczonym gówniarzem i nigdy nie potrafiłem się odwdzięczyć. Jestem roszczeniową ofiarą losu i nawet teraz... przepraszam, wiem, że nie mam prawa cię o to prosić. — Wzruszył na koniec ramionami i odwrócił wzrok, żeby Biedrzycki nie mógł zobaczyć jego zaszklonych oczu.

Igora momentalnie przytłoczyło, że blondyn miał o sobie aż tak niskie mniemanie. Przecież wyglądał jak pieprzone bóstwo, był piekielnie mądry, a do tego oficjalnie wykształcony! Gdy się śmiał, wszystko dookoła nabierało jaskrawszych barw, gdy mówił, jego głos hipnotyzował, a gdy obdarowywał spojrzeniem, Igorowi miękły nogi.

Musiał go zatem szybko wyprowadzić z tego błędnego toku rozumowania.

— Hej, znokautowałeś jedną z kurew Mordy, poszedłeś na ustawkę, otrzepałeś się niczym pies po wpierdolu życia, w międzyczasie użerałeś się z gówniarzami na basenie i zrobiłeś magistra na jebanym Uniwersytecie Medycznym — wyrzucił z siebie kilka pierwszych osiągnięć, jakie tylko przyszły mu do głowy. Po sekundzie zastanowienia mógł wymienić sto kolejnych, ale zamiast tego powiedział coś, co było o wiele bardziej w jego stylu. — Więc powiedz jeszcze raz, że jesteś ofiarą losu, to ci jebnę — zagroził, na co Krzykowski parsknął śmiechem, a Igor dyskretnie odetchnął z ulgą.

— Widzisz — zaczął blondyn, znowu spoglądając na starszego chłopaka. — Znowu to zrobiłeś. Śmiech, to ostatnie na co mam ochotę, ale przy tobie nie mogę inaczej — dodał rozczulony.

— Muszę się zrewanżować za te wszystkie krzywe akcje, przez które prawie wpędziłem cię do grobu i za to, jak cię czasami doprowadzałem do szału. — Bambi uśmiechnął się kącikiem ust.

— Mówisz, jakby to było coś złego, a prawda jest taka, że tylko wtedy czułem coś więcej niż przytłaczającą obojętność — powiedział po chwili Kuba, spoglądając Biedrzyckiemu w oczy i aż przełknął ślinę, czując na sobie jego intensywne, wręcz przeszywające na wylot spojrzenie. — Tylko przy tobie czuję, że żyję — dodał ciszej, pochylając się do niego, a potem nieznacznie musnął jego usta swoimi. Ledwie ich dotknął, a potem ponownie cofnął się o kilka centymetrów, by móc z bliska popatrzeć na twarz bruneta. Nie miał ku temu wiele okazji, bo Biedrzycki raczej unikał aż tak bezpośredniego kontaktu, zwłaszcza kiedy tkwili w bezruchu. Ale teraz obaj mocno przeżywali tę chwilę. W końcu była wyjątkowa. Kuba jeszcze nie do końca wiedział dlaczego, ale czuł, że zapamięta ją na zawsze.

Igor nie był przystojny i w normalnych okolicznościach Kuba nawet nie zaszczyciłby go spojrzeniem, bo ten był cholernie niski, blady, łysy, miał minę mordercy i dziwne, karykaturalnie wielkie oczy. Jednak jego włosy były czarne niczym smoła, przez co nie wyglądał jak typowa łysa pała. Miał też kwadratową, męską szczękę, w jego oczach tylko w promieniach słońca można było dopatrzeć się zarysu źrenic i dopiero z bliska było widać, że miał urocze, drobne piegi na nosie i policzkach. Do tego, wyglądał kusząco zadziornie, gdy się uśmiechał, a w okolicy oczu robiły mu się słodkie zmarszczki.

Powoli położył swoją dłoń na jego policzku, od razu czując pod palcami zaczątki twardego, kłującego zarostu, i potarł go kciukiem. Gdy uznał, że wystarczająco — przynajmniej na razie — nasycił się widokiem jego twarzy, znowu zbliżył swoje usta do jego i skradł mu kolejne dwa, delikatne pocałunki.

Igor czując rozlewającą się w nim falę gorąca, pod wpływem impulsu położył dłoń na karku blondyna i przejął inicjatywę, wręcz agresywnie wpijając się w miękkie wargi Kuby. Przeciągnął pieszczotę do maksimum. Odrywając się od jego ust na kilka sekund z charakterystycznym cmoknięciem, popatrzył w oczy blondyna, w międzyczasie oblizał swoje wargi i na nowo go zaatakował. Tym razem jego pocałunek był jeszcze bardziej szaleńczy i odbierał każdą cząstkę powietrza. Przesunął swoją dłoń z karku blondyna na potylicę i wplótł palce w jego kosmyki. Drugą dłoń położył wysoko na szyi, pocierając kciukiem linię żuchwy Krzykowskiego.

Kuba przerwał na moment pocałunek, bo nie miał już sił, ale kiedy tylko nabrał powietrza, pozwolił Igorowi na dalszy atak, który przyprawiał go o zawroty głowy, niekontrolowane wybuchy gorąca i utratę zmysłów. Aż mruknął z rozkoszą, kiedy poczuł, jak język bruneta łaskocze jego podniebienie. Jedną dłoń nadal trzymał na jego policzku, celowo masując go kciukiem, bo króciutkie włoski zarostu przyjemnie drażniły jego skórę, ale drugą ręką oparł się o podłoże, bo ilość docierających do niego bodźców była zbyt przytłaczająca.

Nigdy jeszcze nie całowali się w ten sposób. Owszem, obdarowywali się pocałunkami w trakcie seksu, czasami kradli sobie nieśmiało całusy, gdy przez przypadek ich twarze znajdowały się blisko siebie — co powodowało chwilowo uroczo niezręczny nastrój — i co chyba było najdziwniejsze, w ten sposób wyładowywali na sobie frustrację. Kiedy tylko opanowywała ich złość, często szli po najniższej linii oporu i zamykali swoje usta pocałunkami. Ale nigdy nie całowali się tak po prostu. Bez powodu.

Kuba aż odetchnął ciężej, czując jeszcze lekkie zamroczenie, kiedy Igor wreszcie się od niego odkleił i spojrzał mu intensywnie w oczy.

I wtedy do niego dotarło, że ten pocałunek wcale nie był bez powodu.

To był pocałunek na pożegnanie.

________________

Hej!

Taki jakiś depresyjny ten rozdział wyszedł, tak na moje oko. W Kubie coś się złamało, być może nieodwracalnie, i ostatecznie postanowił, że nie ma czego szukać w Polsce. Igor natomiast doszedł do wniosku, że nie widzi się nigdzie indziej. Przy takiej różnicy zdań rozwiązanie jest tylko jedno.

Do końca zostało już tak na prawdę tylko kilka rozdziałów, ale jak zapewne się domyślacie, jest jeszcze trochę kwestii do wyjaśniania, więc myślę, że nie będziecie się nudzić.

Chyba tak to dzisiaj zostawię, bo nie przychodzi mi na myśl już nic mądrego do napisania, zatem do następnego - w piątek. :)


Continua a leggere

Ti piacerà anche

100K 7.7K 13
Harry był niewidzialny. Miał przyjaciół i był zakochany w Panie Popularnym, Louisie Tomlinsonie. Nie miał nic przeciwko obserwowaniu i pragnięciu Lou...
6.7K 744 47
❝Luke w ramach zakładu miał rozkochać w sobie przypadkowego chłopaka z internetu. Los chciał tak, że trafił na Michaela. Wkrótce zabawa przerodziła s...
13.8K 487 25
Rodzina monet napisana na nowo, z inną, lepszą bohaterką! Rozdziały we wtorek oraz czwartek! Jakiś czas temu natrafiłyśmy na Rodzinę Monet i chociaż...
150K 12.5K 200
W tej książce bedą spisane ciekawostki o całym naszym świecie i nie tylko, rzeczy których nie wiesz a są bardzo interesujące znajdziesz tu. Zaprasza...