TIME of lies | ZOSTANIE WYDAN...

נכתב על ידי autorkadalva

251K 6.4K 1.3K

Aurora Freeman, obiecująca lekkoatletka, za sprawą stypendium zyskuje możliwość wkroczenia w mury nowego lice... עוד

DEDYKACJA
Prolog
1. Wszystko ma swój początek
2. Upragniony spokój
3. Spływające krople piękna
4. Nowy niedźwiedź w głowie
5. Przyjemny krzyk zagłuszający nieznośną ciszę
6. Początek kształtującego dobra, a może...
7. ...Kształtujące zło
8. Zrób to, co potrafisz najlepiej
9. Nie wiesz, co narobiłaś, dziewczyno
10. Współczesna bitwa pod Saratogą
11. Przypadki losu zahaczające o głupotę
12. Odrobina prawdy
13. Zasady genialnych szaleńców
14. Przegrzany iloraz inteligencji
15. Słodko-gorzkie zwycięstwo
16. Upadek w przewrażliwienie
17. Sztuczna uprzejmość
18. Zaliczony dołek
19. Nietypowa piłeczka golfowa
20. Opady wylewające się spod powiek
21. Syndrom Matki Teresy
22. Wiara bywa zgubna
23. Pierwszy krok w stronę sukcesu
24. Czasami zastanawiamy się, dokąd zmierzamy
25. Bieg ognia w kałuży benzyny
26. Arogancja przysłaniająca prawdę
27. Dar przekonywania
28. Utracona cząstka siebie
29. Bolesność powrotów
30. Ślady niewłaściwych wyborów
31. Smak ekscytującego życia
32. Ludzie zakładają maski nie tylko w Halloween
33. Marzenie o prawdziwym domu
34. Strach ma postać wilków
35. Otchłań, w którą z czasem wpadłam
37. Trzepot skrzydeł motyla
38. Aura potrafi oślepić
39. Nadzieja jest okrutną bestią
40. Bezkres między prawdą a kłamstwem
41. Każde kłamstwo kiedyś się skończy
Epilog
OD AUTORKI, KTÓRĄ PRAWDOPODOBNIE MACIE OCHOTĘ ZABIĆ

36. Czas spowity ogniem piekielnym

6.2K 146 44
נכתב על ידי autorkadalva

03.11.2017 r.

Przychodzą takie chwile, w których tracimy równowagę i popadamy w marazm. Ja również zaczynam popadać w ten stan. Czuję samotność i zmęczenie. Wszechogarniające, psychiczne wyczerpanie. Takie momenty są przez wielu nazywane kryzysem. Chwilową apatią. W trwającym kryzysie można nawet odczuć, że ktoś celowo niszczy nasze życie. Sytuacja kryzysowa przeradza się w stan wyjątkowy, jeśli przeczucia okazują się prawdą.

– Czy ty mnie słuchasz!?

Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Ruby i jej ręka machająca tuż przed moją twarzą.

– Tak, jasne – skłamałam wciąż nieobecnym głosem.

– Tak? W takim razie o czym mówiłam przez ostatnie pięć minut? – Zapytała obrażona, zakładając ręce na klatkę piersiową.

– O Masonie – zgadywałam.

– Okej, to mógł wiedział każdy, kto chociaż trochę mnie zna – zastanowiła się przez chwilę, a jej twarzy nieco złagodniała. – To nie zmienia faktu, że jesteś nieobecna. Co się dzieje? – Tym razem jej mina wyrażała szczerą troskę.

Nie mogłam jej powiedzieć. Zabrzmiałabym jak ktoś niespełna rozumu. To nie miało żadnego sensu. Chociaż po ostatnich dwóch dniach mój rozum z całą pewnością jest zepsuty.

Ledwo byłam w stanie znieść setki głosów w umyśle. Każdy mówił coś innego. Doradzał. Odradzał. Pomagał. Kłopotał. Irytował. Zasmucał. Czuję w sobie tak wiele sprzecznych emocji, a nic nie potrafię zrobić. Nie potrafię tego przerwać. Nie mogę wyrzucić z głowy słów zapisanych na karteczce.

– Czy każda wątpliwość powinno zostać rozwiana? – zapytałam w końcu, przytłoczona.

– Zależy czego dotyczy i czy utrudnia Ci życie. Jeśli to błaha sprawa, osobiście uważam, że niewarto zawracać sobie głowy mało znaczącymi sprawami – odpowiedziała spokojnie, opadając plecami na łóżko.

– A jeśli to nie jest błaha sprawa? – Ciągnęłam dalej, kładąc się koło dziewczyny.

– Wtedy Twoja głowa już jest tym pochłonięta, więc wypadałoby ją odciążyć – odpowiedziała zamyślonym wzrokiem, wpatrując się w sufit mojego pokoju.

– Co, jeśli odciążenie głowy wiąże się z wywróceniem świata do góry nogami?

– Świat wciąż się zmienia. Czasami trzeba pozwolić odpocząć nogom i stanąć na głowie. Prędzej czy później głowa też się zmęczy, a nogi znów zaczną funkcjonować – poruszyła nieco ramionami i wysunęła swoją dolną wargę.

– A gdyby...

– Skończ pieprzyć – przerwała mi, patrząc na mnie z politowaniem. – Pół twojego dotychczasowego życia to gdybanie. Uszy mnie bolą, jak znowu muszę tego słuchać. Jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz. Proste – westchnęła poirytowana.

– Proste – powtórzyłam ledwo słyszalnie.

To nie było ani trochę proste.

Wiadomość mogła oznaczać wyłącznie dwie opcje – albo ktoś obcy próbuje mną manipulować, albo rodzina okłamywała mnie całe życie. Bez względu na to, która z nich byłaby prawdziwa, żadna możliwość nie jest prosta.

Jednak Ruby miała rację w jednej kwestii – skąd miałabym wiedzieć, skoro nawet nie spróbowałam.

– To chcesz mi teraz opowiedzieć, jakie to uczucie całować najbardziej rozchwytywanego chłopaka w Kalifornii? – dziewczyna poruszyła dwuznacznie brwiami, wykonując swoją popisową minę ciekawskiej istoty.

– Nie, nie chcę.

– Oj, no weź! Powiedz cokolwiek! – Zaczęła piszczeć podekscytowana.

Złapałam leżącą obok poduszkę i z całej siły zatkałam nią twarz Ruby.

Od środowego wieczoru trwałam jedynie w zawieszeniu. Oprócz ciągłego myślenia o kartce, którą ktoś włożył do mojej kurtki, nie zrobiłam absolutnie nic. Bałam się. Nie miałam siły ani odwagi. Nawet słowotok Ruby nie był w stanie wyrwać mnie na najmniejszą chwilę z otępienia.

Nie chciałam uwierzyć, że nawet moja rodzina była zdolna do okłamywania mnie. Nie chciałam dopuścić do siebie świadomości, że całe moje życie składało się wyłącznie z kłamstw. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś chciałby mi zaszkodzić. Zniszczyć moje życie. Przyczynić się do utraty zaufanie do najbliższych.

Nie wierzyłam już nikomu ani niczemu. Mogłam jedynie uwierzyć w urzędowe pisma. Takie rzeczy przecież nie mogły kłamać.

Nie chciałam przeglądać rzeczy babci i mamy, ale nie miałam innego wyjścia. Pragnienie wyciszenia myśli było zbyt silne. Starałam się zgrywać dobre pozory w obecności Ruby, gdy spędzałyśmy razem piątkowy wieczór, ale w sobotę nie musiałam okłamywać samej siebie. Spędziłam cały dzień na leżeniu i obserwowaniu ściany. Czekałam, aż babcia Rose wyjdzie z pograć z koleżankami w bingo.

Dom w końcu był pusty, więc z szybko bijącym sercem ruszyłam na dół. Zaczęłam przeszukiwać jej pokój. Przyjrzałam się każdej możliwej rzeczy minimum trzy razy. Przeczytałam każdy znaleziony dokument pięciokrotnie, przy okazji robiąc każdemu z nich zdjęcie.

Po dwóch godzinach poszukiwań, trzymałam w ręce ostatnią kartkę. Na niej również nie było niczego, co w jakikolwiek sposób mogłoby odpowiedzieć na moje pytania. Nie znalazłam niczego. Absolutnie niczego.

Nawet mojego aktu urodzenia.

Odkąd pamiętam, dokumentacja była trzymana wyłącznie u babci. Czy coś się zmieniło? Coś przegapiłam? Nie sądzę.

Mimo wszystko musiałam sprawdzić. Upewnić się. Ułożyłam wszystkie rzeczy na ich wcześniejsze miejsca i ruszyłam do pokoju matki. Nigdy nie lubiłam tego miejsca i od niego stroniłam. Był dokładnie taki sam, jak ona. Ponury, minimalistyczny, nijaki. Cały wystrój utrzymany w ciemnym drewnie. Zero zdjęć, ozdób, czy kwiatów. Nie potrzebowała żadnych dodatków, tylko same konkrety i potrzebne rzeczy. Lily Freeman zawsze była konkretna i oziębła.

Wchodząc do środka, zignorowałam nieprzyjemne uczucie. Skierowałam się do komody po prawej stronie pokoju i zaczęłam wyciągać kolejne każdy przedmiot. Ubrania, bielizna, , ręczniki, firanki. Nic.

Kolejna szafa. Czasopisma, perfumy, produkty do pielęgnacji ciała, szkatułka z biżuterią. Nic.

Została ostatnia szafka. Leki, jakiś alkohol, komplet szklanek, karton po butach. Nic.

Moment.

Dlaczego karton po butach był schowany w szafce, a nie w korytarzu, jak pozostała reszta?

Bez najmniejszego zastanowienia się, złapałam karton w obie dłonie. Ciężar i delikatne zapewniły mnie, że z całą pewnością jest coś w środku.

– Co robisz!? – Nim zdążyłam podnieść wieko pudełka, zza moich pleców rozniósł się kobiecy głos.

– Skończyłaś wcześniej pracę? – Odwróciłam się w stronę swojej matki, nerwowo uśmiechając się, a za plecami odkładając z powrotem do szafki wcześniej dotykany karton.

– Pierwsza zadałam pytanie.

– Chciałam pożyczyć sweter. Ten szary, który wisiał ostatnio na suszarce, ale nie mogę go znaleźć – skłamałam pośpiesznie.

– Pewnie dlatego, że to nie mój sweter, tylko babci Rose – odpowiedziała chłodno, uważnie mi się przyglądając.

– Tak, to by miało sens. Głuptas ze mnie – pacnęłam się w głowę, zapominając o szwach i wciąż bolącej ranie, przez co się skrzywiłam.

– A Tobie co?

– Nie, nic! – Wypaliłam szybciej, niż zamierzałam, udając drapanie po głowie tak, aby zasłonić dłonią ranę na czole, po czym wyminęłam kobietę i wyszłam na korytarz.

Szatynka podążyła za mną wzrokiem, odwracając nieznacznie głowę przez ramię. Jej wyraz twarzy nie wyrażał absolutnie nic.

A gdyby tak... Spróbować się czegoś dowiedzieć?

– Hej, mamo – zaczęłam zestresowana, zatrzymując się przy schodach. – Pamiętasz godzinę moich narodzin?

– A po co Ci wiedzieć takie rzeczy? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie, jeszcze uważniej mi się przyglądając.

– Ruby ma ostatnio parcie na numerologię, znaki zodiaków i inne pokręcone rzeczy. Wyczytała gdzieś, że godzina urodzenia wpływa na naszą osobowość i to, jakie możemy osiągnąć sukcesy. Od tygodnia mnie męczy, żebym jej w końcu podała swoją godzinę – skłamałam, wymyślając na poczekaniu wymówkę.

– Przecież i tak nie osiągniesz żadnego sukcesu – skwitowała.

Powiedziała to tak, jakby wcale nie mówiła tych samych słów dziesięć razy w tygodniu. Mogłaby w końcu wymyślić coś nowego. To już się stało nudne.

– Pamiętasz, czy nie? – Powtórzyłam pytanie, ignorując jej wcześniejsze słowa.

– O dziesiątej w nocy – wychrypiała nieprzyjemnie, odwracając się na pięcie.

Zniknęła za drzwiami swojego pokoju, wcześniej oczywiście nimi trzaskając.

I to rzekomo ja o nic nie dbam? Czasami walnę przypadkowymi przedmiotami, za to ona nie dba ani o drzwi, ani o własne dziecko.

Złość przemieniła się ponownie w rozpacz, gdy tylko znalazłam się w swoim pokoju. Usiadłam na podłodze, opierając się o łóżko. Położyłam głowę na materac, patrząc na krople deszczu, spadające na szybę okna. Ten dzień był pod każdym możliwym względem przygnębiający. A skoro sama nie byłam w stanie płakać, niebo mnie w tym wyręczyło.

Cóż za łaskawość.

Szkoda, że w innych kwestiach nie zostałam ułaskawiona.

Przesunęłam nieco w bok swoje ciało, wyciągając rękę w stronę nocnej szafki. Kolejny, tego dnia, raz wyszukałam w szufladce małą kopertę i przyglądałam się słowom, które wyryły się w mojej pamięci, niczym modlitwa. Patrzyłam na litery, które wzbudziły niepokój. Wprowadziły moje życie w sytuację kryzysową. Zwątpiłam nie tylko w siebie, ale również w swoich bliskich.

Po kolejnej godzinie wpatrywania się w okno, po trzech dniach goryczy i ukrywania się w ciemności, w końcu zdołałam przejść do nieco racjonalnego myślenia. O ile w obecnej sytuacji było to możliwe. Ociężale podniosłam się w podłogi, siadając przy biurku. Otworzyłam pamiętnik, który kilka miesięcy temu podarowała mi babcia Rose. Rozpisałam wszystkie najważniejsze informacje, które jakkolwiek mogły pomóc.

Wiadomość w kieszeni kurtki. Przed klubem jej nie było. Oprócz Janga nikt mnie nie dotykał. Simon chwycił moją kurtkę, kiedy do nas podszedł.

To nie jest charakter pisma Evansa. Pracuje dla kogoś? Czy coś wie?

Clarissa próbowała mnie zabić, czy to jej sprawka? Elegancki papier do niej pasuje.

Czy kobieta z tak wielką władzą bawiłaby się w jakieś gierki, zamiast od razu się mnie pozbyć? Wcześniej chciała zabić, teraz ostrzega? TO NIE MA SENSU.

To naprawdę nie miało najmniejszego sensu. Zirytowana odrzuciłam długopis, wstając od biurka i kładąc się na łóżku. Jestem idiotką. Dałam się ogłupić jakimś kilku słowom, zapominając o najważniejszym.

Gdybym była w domu dziecka, pamiętałabym o tym. Tymczasem każde wspomnienie jest z tego domu, wraz z moją rodziną. Moja pamięć to najlepszy dowód na to, że kartka to stek bzdur i próby manipulacji.

Moja pamięć była najgorszym możliwym dowodem.

– Ledwo siedzisz przy stole – zauważyła babcia w niedzielne popołudnie, kiedy moje oczy niekontrolowanie zamykały się przy obiedzie.

– Nie wyspałam się – odparłam, niezgrabnie mieszając łyżką w rosole, drugą ręką podpierając głowę.

Moja głowa z ledwością utrzymywała się na właściwym miejscu, a przy okazji musiałam wciąż pamiętać o zasłanianiu szwów.

– I przez to wyglądasz jak zombie? – Ciągnęła dalej, patrząc przenikliwie tak bardzo typowym, dla każdej babci, wzrokiem.

– Nie wyspałam się przez ostatnie kilka dni – wyjaśniłam chłodno.

Chociaż sprawę z kartką uważałam za zakończoną, pozostawała jeszcze jedna kwestia. Jang. Wciąż nie wiedziałam, co zrobić z jego kłamstwem, ani jak się czuć w jego towarzystwie. Przez ostatnie dni starałam się go unikać, ale jutro był poniedziałek i z całą pewnością mogłam się spodziewać konfrontacji. To było w jego stylu.

Jeszcze nie wiedziałam, że Timothy Jang będzie spędzał sen z moich powiek niejednej nocy.

– Ale mi nie chodziło o Twoje zmęczenie. Wyglądasz jak zombie, bo masz rozcięcie na czole, więc przestań je w końcu zasłaniać. O ręce też wiem, jeśli Cię to ciekawi – powiedziała chłodno, kończąc swoją porcję zupy, a ja czułam w powietrzu nadchodzącą reprymendę.

– Aż tak widać? – Zapytałam niepewnie, wyginając usta w lekkim grymasie.

– Przecież wiesz, że mam coraz gorszy wzrok, więc nic bym nie zauważyła. Twoja matka mi powiedziała.

– A ona niby skąd wiedziała?

– Przecież jest pielęgniarką. Miała nie zauważyć danych swojej córki na karcie przyjęć? – Spojrzała na mnie z politowaniem.

– Fakt. Nie pomyślałam o tym – przytaknęłam, w duchu karcąc się kompletny brak rozwagi.

– Skąd te rany? On Ci to zrobił? – Zadała kolejne pytanie, a jej głos stawał się coraz cięższy.

– Jaki on?

– Jang.

– Oszalałaś? Dlaczego miałby mi coś robić!? – Odpowiedziałam nieco głośniej i ostrzej, niż chciałam.

– Nie wiem, ty mi powiedz. Ludzie z wyższych sfer są nieobliczalni – powiedziała tak, jakby właśnie w głowie przywoływała jakąś konkretną sytuację.

– O co Ci właściwie chodzi? – Zapytałam, marszcząc oczy.

– O to, że nie powinnaś się zadawać z tymi ludźmi i wchodzić do ich świata – powiedziała oschle.

– W takim razie dlaczego zgodziłaś się na naukę w Lowell High School? Wiedziałam, z czym to się wiąże, a teraz Ci to przeszkadza.

– Sądziłam, że zajmiesz się tylko treningami i nauką. Moja wnuczka nie była kimś, kogo interesowały pieniądze i wpływy – mówiła wciąż nieprzyjemnie.

– Nadal nie jestem kimś takim – odparłam ostro.

– Ja widzę coś zupełnie innego.

– W takim razie naprawdę pogorszył Ci się wzrok, babciu – powiedziałam obojętnie, wstając od stołu z zamiarem wrócenia do swojego pokoju.

– Czuję, że dzieje się coś niedobrego – w przejściu zatrzymał mnie jej zmartwiony głos, przez co skierowałam twarz w jej stronę. – Kiedyś mówiłaś mi o wszystkim, a ostatnio nawet nie rozmawiamy zbyt wiele. Na pewno nie otwarcie. Od kiedy mamy przed sobą tajemnice?

– Ty mi powiedz, babciu. Od kiedy mamy przed sobą tajemnice? – Powtórzyłam jej słowa, starając się uspokoić drżący głos.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odpowiedziała pośpiesznie, odwracając wzrok.

Nie mówiąc nic więcej, wyszłam z kuchni. Nie chodziło już nawet o samą wiadomość z koperty, ale o sytuację z dzieciństwa. Nigdy nie powiedziała, co się wydarzyło na placu zabaw. Nie przyznała, że matka chciała mnie porzucić. Wciąż kłamała.

A jeśli nie powiedziała prawdy o tamtym zajściu, czy było coś jeszcze, o czym nie mówiła? Jeśli zapomniałam o wydarzeniu z tamtego dnia, czy mogłam zapomnieć o innych chwilach?

Może sprawa z karteczką nie była w pełni zamknięta.

***

– Dlaczego znowu oglądasz ten filmik!? – Zmierzyłam Elliota najbardziej morderczym spojrzeniem, na jakie było mnie stać.

– Bo jest genialny – wyszczerzył się, nie odrywając wzroku od nagrania.

Od prawie tygodnia, kilka razy dziennie, Wood oglądał nakręcony przez samego siebie filmik, na którym całuję się z Jangiem.

– I dlatego, że jest genialny, musiałeś go wrzucać od sieci!? – Bulwersowałam się dalej, waląc pięścią w jego rozłożone na kanapie nogi.

– Ała, to boli! – Krzyknął, prostując się. – Przecież już Cię za to przeprosiłem. Naprawdę zapomniałem, że jego matka może zobaczyć nagranie i znów próbować Cię zabić – zrobił minę smutnego szczeniaczka, szturchając głową w moje ramię.

Tak, z pewnością Clarissie Jang nie spodobałoby się nagranie jego syna, całującego niską społecznie dziewczynę. Szczególnie, jeśli tą dziewczyną wcześniej odmówiła jej pieniędzy i zarzekała się, że nic ich nie łączy.

– Po prostu na przyszłość zajmij się swoim życiem uczuciowym, a nie innych – westchnęłam przeciągle, nie chcąc znów wałkować tego samego tematu.

– Dobra, porozmawiajmy zatem o moim życiu uczuciowym – zadowolony odrzucił telefon na sofę i usiadł po turecku. – W weekend doglądałem klubu, wychodzę za budynek, bo miała przyjechać dostawa tequili, a tam dwie gorące laski. Jedna z nich mówi, że teoretycznie są lesbijkami, ale chciałyby spróbować czegoś nowego i czy nie chciałbym im w tym pomóc. A ja na to, że jednej kobiecie się nie odmawia, a dwóm to już całkiem – patrzył przed siebie rozmarzonym wzrokiem, co chwilę wzdychając.

– Mówiąc życie uczuciowe, miałam na myśli miłosne, a nie seksualne – przewróciłam zażenowana oczami.

– To też było życie miłosne! – Natychmiast zaprzeczył, zakładając ręce na piersi.

– Ach, tak? W takim razie jak miały na imię? – Uniosłam wyzywająco brew.

– Okej, może coś mi się jednak pomieszało – zmieszany podrapał się po skroni.

– Rozmawialiście? – Zapytał Ivan, jak tylko wszedł do sali numer sześć i dostrzegł naszą dwójkę.

A może chociaż cześć albo pocałuj mnie w dupę?

– Rozmawialiśmy – odpowiedziałam obojętnie.

– W takim razie co tutaj robisz? Po tej rozmowie jesteś skłonna przebywać z nami, w naszej sali i dalej rozmawiać z Timothym? – Mówił oschle, robiąc kilka kroków w naszą stronę.

– Nie poukładałam jeszcze wszystkiego w głowie, ale wy nie zrobiliście niczego złego, więc dlaczego miałabym przestać z Wami rozmawiać?

– Ma rację. Robiliśmy tylko to, co chciał Timmy, ale przyjaźnimy się dlatego, że chcieliśmy – włączył się do rozmowy Elliot, sięgając wcześniej odrzucony telefon.

– Co on Ci właściwie powiedział? – Zapytał Ivan, coraz uważniej mi się przyglądając.

– Zapewne to, co od dawna wiecie, więc dlaczego miałabym Ci to powtarzać?

– Co dokładnie powiedział? – Powtórzył pytanie, ignorując moją wypowiedź.

– Znacie mnie od jakieś czasu. Szkoła wcale nie przyznała stypendium, tylko Timothy sam opłacił szkołę. Wyzwanie było celowe, bo wiedzieliście, że Simon mnie zdradza i chcieliście, żebym z nim zerwała – mówiłam bez cienia jakiekolwiek emocji, a przynajmniej starałam się, żeby tak to właśnie wyglądało.

– I? – Rozłożył ręce potrząsając głową.

– To tyle.

– Przecież to jest dopiero wierzchołek góry lodowej. Mieliście o wszystkim porozmawiać, a wychodzi na to, że nadal tego nie zrobiliście – uniósł nieco głos, przecierając twarz dłońmi.

– Byli za bardzo zajęci innymi czynnościami – zaśmiał się Elliot, rzucając telefon w ręce Ivana.

– To ja już lepiej pójdę na... Gdziekolwiek, byleby nie siedzieć w tym miejscu – powiedziałam pośpiesznie, zabierając z sofy plecak, po czym skierowałam się w stronę wyjścia.

– Auroro Floro Freeman. Zatrzymaj się – powiedział poważnie Ivan, kiedy moja dłoń znalazła się na drzwiach imitujących regał.

– Skąd znasz moje drugie imię? – Zmrużyłam zirytowana oczy.

– Mamy Twoje akta, nie pamiętasz? I nie zmieniaj tematu. Mogę wiedzieć, co ty wyprawiasz? – Mówił wciąż oziębłym głosem, podchodząc w moją stronę.

– Aktualnie stoję – odparłam obojętnie, wzruszając ramionami.

– Wystarczyło, że się całowaliście i już zaczynasz go przypominać – odpowiedział zrezygnowany, spuszczając głowę. – Dlaczego to zrobiłaś? Myślałem, że masz trochę więcej oleju w głowie – popatrzył na mnie spod byka.

– Bo mam. Chciałam się jedynie zemścić na Simonie. Nic więcej – odparłam, unikając jego spojrzenia.

– Czyli twierdzisz, że to, co widać na nagraniu, to jedynie pozory? Zagrywka? Nic prawdziwego? – Kontynuował szorstko swoją serię pytań.

– Tak – przytaknęłam.

Ale czy powiedziałam prawdę? Sama nie wiem.

– W takim razie powinnaś dostać Oscara. Widziałem wiele filmów, ale jeszcze żadna aktorka nie zagrała sceny pocałunku tak wiarygodnie, jak ty.

– Och, odwal się – skwitowałam nadąsana.

– Odwalić, to ty się powinnaś od niego. Najpierw dowiedz się, dlaczego Clarissa chciała Cię zabić, a potem wpychaj mu język do gardła – wysyczał, ociekając cynizmem.

– A skąd on niby ma wiedz...

– Wie. Doskonale zna powód – przerwał mi.

Do gardła języka z całą pewnością mu nie wpychałam, ale w jednym miał rację. Nie miałam pojęcia, dlaczego jego matka zostawiła mnie na pożarcie wilków.

Nie czekając na moją odpowiedź, odwrócił się i ruszył w kierunku sztalugi. Usiadł na krzesełku przed nią, szukając odpowiedniej wielkości płótna. To oznaczało, że rozmowa została zakończona. Jeśli Ivan Kelly zaczynał malować, tracił kontakt z rzeczywistością.

Ignorując gościa, który ostatnio zachowuje się tak, jakby pozjadał wszystkie rozumy, pożegnałam się jedynie z Elliotem i ruszyłam do wyjścia. Na moje nieszczęście, na korytarzu spotkałam drugą z osób, z którymi nie miałam ochoty i siły wprowadzić dziś dyskusji.

– Dzień dobry, Freeman – powiedział niskim głosem Jang.

On przynajmniej umie zachować odrobinę kultury.

– Dzień dobry, Jang. I żegnaj, Jang – odparłam obojętnie, wymijając bruneta.

– Długo masz zamiar mnie ignorować? – Usłyszałam za swoimi plecami.

– Długo masz zamiar nie mówić całej prawdy? – Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, nawet na chwilę się nie zatrzymując.

– O co Ci chodzi? – Podszedł do mnie i chwycił za ramię, przez co skutecznie mnie zatrzymał.

– Nadal nie wiem, dlaczego Twoja matka chciała mi zrobić krzywdę. Zapewne do końca życia będę miała przez nią bliznę na ręce, więc chciałabym chociaż wiedzieć, z jakiej to okazji.

– Jaką bliznę? – Zapytał cichym, zachrypniętym głosem.

Otworzyłam usta, ale żaden dźwięk nie zdążył się z nich wydobyć. Jang złapał za moje nadgarstki, podciągając w górę rękawy bluzy. Kiedy dostrzegł szycie ciągnące się niemal przez całą długość prawego przedramienia, poczułam, jak jego ciało całe się spina. Jego dotyk chwyt stał się znacznie mocniejszy.

– Możesz puścić? Ta ręka nadal mnie boli – zauważyłam, robiąc kwaśną minę.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? Myślałem, że masz tylko ranę na czole – wychrypiał, puszczając moje ręce.

– Na co dzień nie chwalę się tym, że zaatakował mnie pień, kiedy zlatywałam z górki w lesie – odparłam sarkastycznie, wzruszając ramionami.

– Twoje sarkastyczne gadanie jest strasznie irytujące, więc następnym razem sobie daruj – odpowiedział oschle.

– Wiesz, co jeszcze jest irytujące? Niewiedza. Dlaczego Clarissa zostawiła mnie na pożarcie wilków? – Zmęczona odetchnęłam głośno, opierając się plecami o ścianę.

– Myślałem, że wyraziłem się jasno. To przez stypendium – odparł obojętnie, zakładając ręce na piersi.

– Rozwiń wypowiedź. Raczej samo chodzenie do tej samej szkoły, co jej syn, nie jest wystarczającym powodem – uniosłam wyzywająco brwi, również zakładając ręce na piersi.

– Bardzo prawdopodobne, że miała uszykowane to miejsce dla kogoś innego.

– Nadal bawisz się w jakieś zagadki. Opowiedz wszystko od początku do końca – zażądałam głosem, który nie tolerował sprzeciwu, na co Jang westchnął poirytowany.

– Miejsca w szkole są opłacane nawet z ośmioletnim wyprzedzeniem Kto pierwszy, ten lepszy. Co roku przyjmują dwustu jeden uczniów. Dwustu uczniów, których rodzice najszybciej wpłacili kasę i jeden uczeń, którego rodzice mają najwięcej do zaoferowania komuś z zarządu. Co roku ktoś inny inwestor wybiera bonusowego ucznia. W tym roku przypadała kolej mojej matki. Wybrała jakąś rodzinę, która miała pomóc rozszerzyć działalność naszej firmy nie kolekcję dodatków z diamentami. Jak zapewne się domyślasz, nic z tego nie wyszło, skoro dzieciak nie dostał miejsca w szkole – roześmiał się gorzko.

– Czy ten dzieciak miał dopiero zaczynać liceum? – Zapytałam, na co chłopak przytaknął. – Więc w czym problem? Jestem w drugiej klasie, nadal zostało wolne miejsce w pierwszej.

– Problem w tym, że wpisałem Cię jako jej wybór. Clarissa wkurzyła się z dwóch powodów. Po pierwsze, w drugiej klasie są teraz dwa bonusowe miejsca, a w pierwszej klasie ani jednego, więc inwestorom nie spodobało się złamanie zasad. Po drugie, Jangell stracił współpracę wartą kilka milionów dolarów, a od Twojej rodziny nie dostanie absolutnie niczego w zamian.

– Jakim cudem udało Ci się załatwić to miejsce, skoro Clarissa miała już wszystko zaplanowane?

– Każdą propozycję bonusowego ucznia trzeba przedstawić przed zarządem. Clarissa wyjechała w lipcu w interesach, więc za jej plecami zorganizowałem posiedzenie. Powiedziałem wszystkim, że moja matka ma strasznie dużo na głowie, więc spotkałem się z nimi w jej imieniu, a wybór osoby nie podlega dyskusji.

– Jakim cudem się zgodzili, skoro nie mają z tego żadnych korzyści?

– Powiedziałem, że jeśli odmówią, Jangell cofnie wszystkie finansowania. Musieliby wspólnie nas spłacić, więc to byłby zbyt duży wydatek.

– Dlaczego chciałeś przyznać to miejsce mi, a nie komuś, kto gwarantował rozrost firmy? – Zadałam w końcu pytanie, które najbardziej mnie nurtowało.

– Możesz nie uwierzyć, ale nie zawsze dbam o pieniądze. Pół roku temu chciałem zadbać o to, aby Twój talent zobaczyli inni. Nasza firma i tak ma miliony dolarów przychodu, a ja w końcu chciałem zrobić coś dla kogoś, a nie samego siebie. Wybór był prosty – wyjaśnił bez najmniejszego zająknięcia, wciąż patrząc prosto w moje oczy.

– Czyli Twoja matka chce się mnie pozbyć, bo zepsułeś jej plany?

– Szczerze mówiąc sądzę, że to bardziej problem urażonej dumy – odparł, a na mojej twarzy pojawiła się jeszcze bardziej zdezorientowana mina. – Pewnie wymyśli jakieś zagranie i prędzej, czy później, uda jej się umieścić dzieciaka w szkole, więc tym bym się raczej nie przejmował. Ale problem w tym, że jestem jej jedynym synem. Dziedzicem firmy, który bezinteresownie pomógł biednej dziewczynie. Dla niej zadawanie się z ludźmi niższej klasy jest niedopuszczalne. Podobno psuje to wizerunek naszej rodziny – prychnął oburzony.

– W takim razie powinniśmy wrócić do naszej wcześniejszej relacji – wypaliłam.

– O czym ty mówisz? – Popatrzył przenikliwie, robiąc dwa kroki w moim kierunku.

– Nie oddam swojego miejsca w szkole, bo za bardzo zależy mi na bieganiu, ale nie chcę, żeby Twoja matka mnie zabiła. Najlepiej będzie, jeśli znowu będziemy wrogami. Jak zobaczy, że się nienawidzimy, to może da mi spokój – wyjaśniłam spokojnie, niepewnie się uśmiechając.

– Nienawidzimy się? – Zapytał półszeptem, robiąc kolejny krok.

– Zdecydowanie – odpowiedziałam z coraz szybciej bijącym sercem.

– Czyli całowaliśmy się dlatego, że się nienawidzimy? – Pytał coraz niższym głosem, zdezorientowany obserwując moją twarz.

– To, do czego między nami doszło, to było... – zrobiłam przerwę, aby znaleźć w głowie jakieś sensowne wyjaśnienie. – To był błąd.

– Błąd?

– Część planu.

– Część planu?

– Nieuprzejmość.

– Nieuprzejmość?

– Wypadek.

– Wypadek?

– W każdym razie... – podrapałam się nerwowo po głowie, kiedy chłopak znów się zbliżył w moim kierunku – Powinniśmy o tym zapomnieć. Wróćmy do bycia wrogami – popatrzyłam pytająco, kiwając głową tak, jakbym chciała sama sobie odpowiedzieć.

– Jesteś typem kobiety, która całuje faceta przez przypadek? Nie wydaje mi się – odparł pewny siebie. – A ja nigdy nie popełniłem błędu, jeśli chodzi o moje usta. Jem najlepsze jedzenie, mówię słowa, których nigdy się nie wstydzę i nie żałuję, używam najlepszych kosmetyków do ich pielęgnacji. I jeszcze to, co zrobiliśmy niespełna tydzień temu. Całuję tylko najlepsze kobiety – uśmiechnął się bezczelnie.

Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Kilkukrotnie otwierałam i zamykałam usta. Przy Timothym Jangu zbyt często brakowało mi słów.

– Poza tym, kto niby popełnia tak namiętne błędy? – Zapytał, kiedy nie usłyszał żadnej odpowiedzi.

– To nie było namiętne – prychnęłam onieśmielona.

– Nie? – przytaknął kilka razy, zwilżając językiem swoje wargi.

Patrząc uważnie na moją twarz, pokonał ostatnie sześć stóp, które nas dzieliły. Chwycił moje ramiona, pochylając się w kierunku mojej twarzy.

– Dla mnie to nie był i nigdy nie będzie błąd. Zatem proponuję, abyś jeszcze raz przemyślała swoją odpowiedź – powiedział cicho zachrypniętym głosem.

– Jaką odpowiedź? – Zapytałam, przełykając nerwowo ślinę.

– Czy chwila, którą dzieliliśmy, była błędem, czy pierwszym krokiem do wspólnego życia – wyszeptał do mojego ucha.

Zaraz po tym Timothy odsunął się ode mnie i ruszył w stronę wejścia do ich sali. Po moim ciele przeszła nieprzyjemna fala elektryczności.

– A, jeszcze jedno – z osłupienia wyrwał mnie jego głos, w kierunku którego odwróciłam głowę. – W sobotę Evans ma wyzwanie. W jego przekonaniu jesteśmy razem, dlatego też powinnaś tam być. Napiszę Ci, o której po Ciebie wpadnę.

– W sobotę pracuję.

– Taki problem, to nie problem. Mason zmieni grafik – powiedział pewny siebie.

– Hej, Jang! – Krzyknęłam do chłopaka, zanim zamknął za sobą drzwi, przez co spojrzał na mnie pytająco. – Kto jest drugim, bonusowym uczniem w moim roczniku? – Zapytałam szczerze ciekawa.

– Ruby.

Teraz moja ciekawość była jeszcze większa. Niemal tak duża, jak zdziwienie po usłyszeniu odpowiedzi.

Dlaczego każdy ma tajemnice?

***

– Więc tym razem co wymyśliłeś? – Zapytałam bruneta, kiedy późnym popołudniem jechaliśmy na miejsce wyzwania.

– Coś zabawnego – odpowiedział niewzruszony.

– Ze mną biegałeś, to z Evansem będziesz wyciskać ciężary, czy może grać w golfa? – Powiedziałam pół żartem, pół serio.

– Nasz zakład różnił się od innych. Nie mogła Ci się stać krzywda, więc wymyśliłem coś prostego – wyjaśnił, nie odrywając wzroku od drogi.

Prostego? Ciekawe niby, dla kogo.

– Więc jak normalnie wyglądają Próby Czasu? – Zapytałam zdezorientowana.

– Zobaczysz.

Z całą pewnością nie spodziewałam się tego, co zobaczyłam dwadzieścia minut później. Podjechaliśmy pod ogromny, opuszczony magazyn, a wokół stało pełno samochodów i tłum ludzi.

– I ty naprawdę myślisz, że Evans rozwiąże zagadkę z zegarka i tutaj dotrze?

– Tylko ty dostałaś zagadkę. Chciałem zobaczyć, czy jesteś sprytna. On jest zbyt głupi, więc w zegarku miał karteczkę z datą i adresem – odpowiedział nie cienia emocji, wychodząc z samochodu.

Poszłam w ślady Janga i też opuściłam pojazd. Dogoniłam go i wspólnie przemierzyliśmy niemal połowę ogromnego parkingu, oblegani setkami ciekawskich spojrzeń. Próbując o tym nie myśleć, co chwilę zerkałam kątem oka na chłopaka idącego obok.

Nie mam pojęcia, jakim cudem wyglądał idealnie w każdym możliwym momencie, a jego strój zawsze był wręcz dopasowany do okazji.

Tym razem założył skórzane botki, czarne spodnie, tego samego koloru T-shirt z dekoltem w serek i skórzaną kurtkę, a całość stylizacji dopełniała luźno zawiązana na szyi, czarno-biała apaszka i sygnet na palcu serdecznym.

Idąc koło niego w adidasach, jeansowej kurtce, najzwyklejszej czarnej koszulce i czarnych jeansach, z pewnością prezentowałam się jak bezdomny. A w każdym razie na pewno, jak ktoś biedny.

– Nareszcie jesteście – odezwał się Mason, kiedy dochodziliśmy do grupki naszych znajomych.

– Dlaczego zawsze musisz się spóźniać? – Zapytał chłopaka obok mnie zirytowany Ivan.

– Król się nie spóźnia. To inni są za wcześnie – odpowiedział zuchwale.

Słysząc jego słowa mimowolnie prychnęłam, co również zrobił Elliot chociaż było widać, że jest rozbawiony. Jedyną osobą, która z całą pewnością nie miała dobrego humoru, był Ivan.

– Co tutaj robisz? – Zapytałam zdziwiona Ruby stojącej obok Davisa.

– Miałam przegapić porażkę skurwiela Evansa? Nie ma, kurwa, takiej opcji – odpowiedziała, po chwili zacierając dłonie w akompaniamencie złowieszczego śmiechu.

– Nie wiem, dlaczego zawsze masz tyle frajdy z krzywdy innych, ale powinnaś iść z tym do lekarza – odparł Elliot.

– Ty też z wieloma rzeczami powinieneś iść do lekarza. Z mózgiem na przykład. A bardziej jego brakiem – odgryzła się, wywalając w jego kierunku język.

– Dlaczego zadaję się z takimi dziećmi – westchnął Mason, spuszczając zażenowany głowę.

– Emily nie będzie? – Zapytałam wszystkich, rozglądając się po okolicy.

– Emily nigdy nie była i nie będzie w to zamieszana – odpowiedział chłodno Ivan.

– Och, serio? Pytała się mnie dzisiaj, czy razem z Aurorą pójdziemy z nią na zakupy, to jej powiedziałam, co robimy i gdzie będziemy. Powiedziała, że wpadnie – zdając sobie sprawę, co właściwie narobiła, zestresowana Ruby podrapała się po karku i niepewnie ukazała rząd śnieżnobiałych zębów.

– Czy ty jesteś normalna!? – Uniósł się Kelly.

– Zamknij się. Wszyscy się zamknijcie – odezwał się Jang. – W końcu idzie – powiedział szorstko, wskazując głową na zmierzającego Simona.

– Nie wiem, co to za pojebany teatrzyk, ale miejmy to za sobą – powiedział obojętnie Evans, kiedy znalazł się tuż obok naszej grupy.

– Panie i Panowie, dziękujemy za liczne przybycie! Za piętnaście minut rozpocznie się wyzwanie pomiędzy doskonale każdemu znanym liderem, Timothym Jangiem, a jakimś dupkiem Simonem Evansem! – Powiedział przez mikrofon zadowolony Elliot.

Słowa Wooda zostały powitane gromkimi oklaskami i okrzykami, a ja dopiero wtedy zauważyłam, że niedaleko nas stoją dwa ogromne głośniki i przenośny ekran.

– Auroro, moja najdroższa przyjaciółko – zaczął, oplatając mnie ramieniem. – Udasz się teraz ze mną do środka magazynu i ukryjesz przedmioty, które będą musieli odnaleźć Panowie – wyjaśnił, wyciągając w moją stronę dwie szklane kule.

– Ale dlaczego ja? – Wyszeptałam wkurzona do ucha Wooda tak, aby moje słowa nie padły przez mikrofon.

– Timmy to wymyślił, więc po prostu róbmy, co chce i miejmy to już z głowy – wyszeptał równie cicho, odsuwając na bok mikrofon.

Westchnęłam zirytowana, w końcu kapitulując. Wzięłam w dłonie dwie szklane kule, w środku których dostrzegłam zdjęcie zielono-żółtej zorzy polarnej. W towarzystwie Elliota weszłam do opuszczonego magazynu, rozglądając się dookoła.

– Gdzie mam to niby zostawić?

– Gdzie tylko chcesz. Byle nie w takim miejscu, na które mógłby wpaść Evans.

Inteligencją nie grzeszy, więc to nie będzie trudne.

Magazyn okazał się ogromny. W środku wciąż było pełno kartonów, drewnianych skrzyń, jakieś stare maszyny i masa mniejszych pomieszczeń, które prawdopodobnie wcześniej służyły za biura.

Pomyślałam, że cenne rzeczy powinny być schowane w nieoczywistym miejscu, ale też w takim, który jest gdzieś w zasięgu ręki. Biurko byłoby zbyt oczywiste, podobnie jak szafka lub regał z dokumentami. Chodziłam i rozglądałam się, nie mając pojęcia, jakie miejsce będzie odpowiednie, aż w końcu mnie olśniło.

Weszłam do kolejnego pomieszczenia, którym okazała się stara szatnia. Na końcu pomieszczenia były drzwi do łazienki. Naprzeciwko wejścia dostrzegłam szafkę łazienkową z lustrem. Uchyliłam drzwiczki, układając ostrożnie na półce szklane kule. Zamknęłam szafkę i wróciłam zadowolona do Elliota.

– Moi drodzy, dzisiaj zobaczymy grę w chowanego. Z tą jednak różnicą, że mamy dwóch szukających, a ukryte zostały przedmioty, a nie ludzie – Wyjaśnił wszystkich zebranym, kiedy wróciliśmy do naszych przyjaciół. – Zamontowaliśmy wcześniej kamery, dzięki czemu będziemy przyglądać się poczynaniom – Na te słowa Mason wyciągnął z kieszeni kurtki pilot, włączając nim rzutnik. – Chcecie poznać zasady wyzwania!? – Zapytał entuzjastycznie Lio, na co tłum zawiwatował. – Zatem Panowie... Aurora ukryła w magazynie dwie szklane kule. Obie znajdują się w tym samym miejscu, jednak każdy zabiera tylko jedną. Kto jako pierwszy wyjdzie z magazynu, ten zwycięży.

– I to są te przerażające wyzwania? Bułka z masłem – roześmiał się zadowolony Evans.

– Nie dałeś mi dokończyć – Elliot popatrzył z politowaniem na blondyna, na co ten momentalnie spoważniał. – Na całe zadanie macie trzydzieści minut, czyli mniej więcej tyle czasu, ile zajmuje zgon w wyniku zatrucia dwutlenkiem węgla. Dlaczego o tym wspominam? Otóż po dwóch minutach od waszego wejścia magazyn zostanie podpalony. Oblaliśmy pojedyncze obszary benzyną, aby ogień szybciej się rozprzestrzenił.

– Popierdoliło Was!? Nie ma opcji, że tam wejdę! – Evans zaczął zdenerwowany wymachiwać rękoma, chodząc w kółko.

– Czyli wygrywam walkowerem? Dla mnie jeszcze lepiej. Zrobisz to, co będę kazał, a ja przynajmniej się nie ubrudzę – stwierdził arogancko, strzepując z ramienia niewidzialny kurz.

– Jeśli wygram, ty będziesz musiał zrobić to, co będę chciał? – Zapytał zaintrygowany blondyn.

– Tak to działa – odpowiedział niewzruszony.

– Jebać to – skwitował Simon, ruszając w stronę wejścia do magazynu.

– Czy ty do końca zwariowałeś!? – Krzyknęłam, stając hardo przed Jangiem.

– Martwisz się o mnie, Freeman? – Zapytał z tym swoim cynicznym uśmieszkiem.

– Martwię się o to, że będę miała waszą dwójkę na sumieniu. W końcu to przeze mnie to robisz – odparłam zirytowana.

– Robię to dlatego, że chcę. I nic mi się nie stanie, robiłem w życiu gorsze rzeczy – odparł niewzruszony, kładąc dłoń na moim policzku, muskając przy tym skórę kciukiem.

Popatrzyłam zdezorientowana na jego twarz, na której ujrzałam delikatnie uniesiony kącik ust. To trwało zaledwie ułamek sekundy. Timothy zabrał swoją dłoń i wyminął mnie.

– Ominęło mnie coś? – Z osłupienia wyrwał mnie dopiero głos Emily.

– Poza tym, że Twoi przyjaciele są pierdolonymi psychopatami... – zastanowiła się przez chwilę Ruby. – Nie, absolutnie nic.

– Co to wszystko ma znaczyć? – Patrzyła zdezorientowana i zapewne była w podobnym szoku, co ja.

– Też się nad tym zastanawiam – powiedziałam pod nosem.

– Obiecuję, że wszystko Ci potem wyjaśnię – odezwał się w kierunku szatynki Ivan.

Wszyscy patrzyliśmy teraz na obraz wyświetlany na rzutniku. Elliot zaczął odliczać od trzech, a kiedy skończył, Timothy i Evans weszli do środka. Pierwszy z mistrzowskim opanowaniem, bez żadnego pośpiechu kroczył przed siebie, drugi natomiast wbiegł pośpiesznie i chaotycznie zaczął przeglądać każdy skrawek magazynu.

Całe moje ciało drżało. Nie potrafiłam się uspokoić. Ledwo stałam o własnych siłach. Ruby musiała to zauważyć. Stanęła obok, łapiąc mnie pod ramię. Nie mogłam na to patrzeć. Nie chciałam. Zamknęłam oczy, opierając głowę o ramię przyjaciółki.

Przypuszczam, że właśnie minęły dwie minuty, bo moje ciało aż podskoczyło z przerażenia. Po okolicy rozniósł się ogromny szum, trzask i gwizd. Otworzyłam oczy, patrząc w stronę magazynu. Nad jego dachem zaczęły ukazywać się fajerwerki.

– To też pomysł Timmy'ego. Stwierdził, że nie będziesz chciała na to patrzeć, ale ładne fajerwerki to inna sprawa. No i od nich pójdzie niezła iskra – wyjaśnił Elliot, znów obejmując mnie ramieniem.

– A ty mu w tym pomogłeś?

– Wiadomo! Kręci mnie pirotechnika. Sam zmajstrowałem fajerwerki. Wystarczyło trochę siarki, azotanu potasu, proszku żelaznego, skrobi i tadam! Robi się magia! – Mówił zafascynowany, podziwiając swoje dzieło.

– Z waszymi głowami naprawdę jest coś nie tak – wychrypiałam, patrząc na rozbłyski kolorowych świateł.

– Zgadzam się z Aurorą. Jesteście popierdoleni – powiedziała nieobecnym głosem Emily, a ja pierwszy raz odkąd ją znam, usłyszałam z jej ust przekleństwo.

Minęło kolejne piętnaście minut. Nikt nie wyszedł z magazynu. Zaczęłam się obwiniać. Gdybym wiedziała, jak ma wyglądać wyzwanie, położyłabym cholerne kule na pierwszej lepszej skrzyni przy wejściu.

Jeśli stamtąd nie wyjdą, tym bardziej będzie to moja wina.

– Co się stanie, jak minie trzydzieści minut i żaden z nich nie wyjdzie? – Zapytała Ruby.

– Wejdziemy do środka, wyniesiemy Tima, a Simona zostawimy – odpowiedział niewzruszony Mason.

Pięknie. Czyli nawet nie będzie to wypadek, tylko morderstwo. Zgniję w więzieniu!

– Nigdzie ich nie widzę, a wy? – Zapytał Ivan, wpatrując się uważnie w ekran.

– Nie, dym zaczyna wszystko zasłaniać, trudno cokolwiek wyłapać – odparł Elliot.

Mieli rację. Jedyne, co można było dostrzec na ujęciach z kilku kamer, to dym i ogromne tafle ognia. Wyglądało tak, jakby większość magazynu spowił płomień.

Piekielny ogień na ziemi.

Zostały ostatnie trzy minuty i wciąż nikt się nie pojawił. Teraz z pewnością Clarissa mnie zabije. Przeze mnie umarł jej jedyny syn. Każda inna matka w takiej sytuacji chciałaby mnie pogrzebać żywcem.

– Spokojnie, na pewno wyjdzie – Ruby dodawała mi otuchy, mocniej łapiąc za moje ramię.

Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo moje ciało się trzęsło. Ręce miałam całe spocone, a kark oblewał zimny pot. Serce biło z taką prędkością, że zapewne ilość uderzeń zaliczała się pod zawał.

– Proszę, wyjdź stamtąd. Proszę, przeżyj – zaczęłam w duchu powtarzać na przemian te słowa.

Stały się moją nową modlitwą.

Błagałam, aby nic mu się nie stało.

– Coś widzę! – krzyknął Elliot, w którego głosie można było również usłyszeć poddenerwowanie.

Wszyscy spojrzeliśmy na wejście do magazynu. Wokół było pełno dymu, więc nie byliśmy w stanie dostrzec niczego konkretnego, jedynie zarys jakiejś sylwetki. Staliśmy w kupie. Każdy uważnie obserwował. Czekał. Stresował się.

Czułam się tak, jakby moje serce miało zaraz wyskoczyć z piersi, a przed oczami widziałam same czarne scenariusze.

– Pieprzony dupek – powiedział Ivan, oddychając z widoczną ulgą.

– Stawiam sto dolców, że zrobił to celowo – odparł Mason, wypuszczając sporą ilość powietrza z płuc.

– Moi drodzy, mamy zwycięzcę! Jest nim nie kto inny, jak Timothy Jang! – Wykrzyczał przez mikrofon podekscytowany Elliot, na co tłum głośno zawiwatował.

Każdego oblała fala euforii. Każdego, z wyjątkiem mnie. Ja jedynie byłam w stanie patrzeć na zbliżającego się bruneta z oburzeniem. Bazującą irytacją, że był tak skrajnie nieodpowiedzialny. Był człowiekiem bez zahamowań i skrupułów.

– Mówiłem, że nic mi się nie stanie – powiedział zadowolony, ściągając ze swojej twarzy apaszkę, która wcześniej była zawiązana na jego szyi.

Czyli to nie była część stylizacji, tylko rekwizyt do wyzwania?

Timothy naprawdę miał zawsze wszystko zaplanowane.

Popatrzył na mnie z uwagą, rzucając do Elliota szklaną kulę.

– Oto kula wyciągnięta przez Timothy'ego Janga! – Elliot uniósł przedmiot nad swoją głowę, a ludzie zaczęli bić jeszcze większe brawa. – Dziękujemy za liczne przybycie. A teraz polecamy się rozejść. Niedługo przyjadą na miejsce służby mundurowe – wyjaśnił spokojnie, jednak ludzie słysząc jego słowa zaczęli panikować i niemal biegiem wracać do swoich aut.

– Idźcie go wyciągnąć. Sto metrów od wejścia prosto, potem pięć metrów w lewo za drzwiami – polecił swoim przyjaciołom Jang.

Bez żadnych protestów cała trójka wyciągnęła zza głośników schowane aparaty tlenowe i ruszyła do palącego się magazynu.

– Dlaczego jesteś tak cholernie głupi!? – Krzyknęłam, gdy w końcu zaczęły do mnie wracać funkcje życiowe.

Poczułam w gardle gulę, a oczy zaczęły szczypać. Patrzyłam na bruneta roztrzęsiona, nie poruszając się nawet o cal.

– Nikt głupi by tego nie wygrał. A ja wygrałem – odpowiedział, niemal cały ociekając arogancją i wyższością.

– Nie obchodzi mnie żadna cholerna wygrana! Mogło Ci się coś stać! Mogłeś umrzeć! – Zaczęłam wykrzykiwać z łamiącym się głosem, nie potrafiąc dłużej powstrzymać swoich skrajnych emocji.

Zrobiłam kilka dynamicznych kroków w kierunku Timothy'ego szturchając go palcem w klatkę piersiową. Palec szybko zmienił się w całe dłonie, a one z kolei w pięści. Uderzałam w jego ciało z całą mocą, jaka mi jeszcze pozostała. Byłam na niego tak okropnie zła.

Tak bardzo się o niego martwiłam.

Nie potrafiłam przestać. Bijam na oślep, z zamkniętymi oczami i zalanymi od łez policzkami. A on mi na to pozwolił. Przyjmował każdy cios tak długo dopóty, dopóki nie opadłam z sił i zmęczona otworzyłam oczy, patrząc na jego twarz.

– Skończyłaś? – Zapytał zadziwiająco spokojnie.

– Skończyłam – Przytaknęłam zdyszanym głosem.

– Więc teraz chodź tu do mnie – nie czekając na moją reakcję, wyciągnął ramiona, z całej siły zamykając moje ciało w uścisku.

Nie mam pojęcia, ile czasu stałam nieruchomo. Moje ręce zwisały, a on z każdą sekundą pogłębiał uścisk. W końcu i ja go objęłam, opierając czoło o jego klatkę piersiową. Kilka pojedynczych łez zmoczyło jego skórzaną kurtkę, ale w tamtym momencie nie obchodziło mnie to.

Liczyło się tylko to, że jest cały i zdrowy. Że jego ciało mnie otula, a dłoń gładzi głowę.

– Nie jest z nim tak źle – dobiegł z oddali krzyk Masona, co skutecznie przerwało nasz kontakt fizyczny.

Spojrzałam w tamtym kierunku. Mason z Elliotem ciągnęli za sobą Evansa niczym szmacianą lalkę. Obok nich szedł niezbyt przejęty Ivan ze schowanymi w kieszeniach dłońmi.

To był jeden z najbardziej specyficznych widoków, jakie dane mi było zobaczyć.

– Jest półprzytomny. Zaraz podamy mu tlen i powinno być okej. A w każdym razie lepiej – wyjaśnił Ivan.

– Frajer nawet nie znalazł kuli – zaśmiał się Elliot, kładąc z pomocą Davisa ciało półprzytomnego chłopaka na parkingu.

– Bo ją roztrzaskałem – odpowiedział niewzruszony Jang.

– Co!? Dlaczego to zrobiłeś!? – Przeraziła się Emily, przykładając dłoń do czoła.

– Bo próbował mnie zatłuc deską – Wzruszył ramionami nieprzejęty.

Każdy w szoku patrzył na chłopaka, pośpiesznie mrugając, ale nikt nie chciał się więcej odezwać. Ivan z Masonem podali leżącemu Evansowi tlen. W tym samym czasie Elliot schował do swojego Lexusa nagłośnienie i pozostały sprzęt.

Oparta wraz z Ruby i Emily o maskę Mercedesa tej drugiej, patrzyłyśmy zestresowane na nieprzytomnego blondyna, czekając, aż w końcu się obudzi.

A może, czy w ogóle się obudzi.

– Może jednak powinniśmy go zawieść do szpitala? – Ruby zapytała stojących nieopodal chłopaków.

– Przeżyje – odpowiedział niewzruszony Mason.

Faktycznie przeżył. Dziesięć minut później usłyszeliśmy głośne pokasływanie. Wszyscy niemal jednocześnie spojrzeliśmy w stronę Evansa, który szybko podniósł się do siadu, dotykając zdezorientowany swojego ciała.

– Przeżyłem!? Wygrałem!? – Zapytał pośpiesznie z nadzieją, nie wiedząc, na kogo patrzeć.

– Chyba w snach – odparł chłodno Jang, wychodząc dwa kroki przed szereg, dzięki czemu znalazł się tuż przed blondynem.

Górował nad nim. Evans ledwo siedział na ziemi, Timothy natomiast obserwował go z dumnie podniesioną głową. Wyglądał niczym szatan chwilę przed wymierzeniem wiecznej pokuty.

– Normalnie bym się cieszył, gdybyś zdechł. Ale patrzenie, jak robisz tego, co każę, będzie zabawniejsze – powiedział arogancko, w międzyczasie przyglądając się, jak blondyn próbuje podnieść się z ziemi.

– Naprawdę myślisz, że coś dla Ciebie zrobię? – Zapytał znudzony, spoglądając teatralnie na swoje palce. .

– A chcesz wrócić do tego magazynu? – Zapytał spokojnie Jang.

– Japierdole... Okej. Co mam niby zrobić? – Prychnął, patrząc na bruneta zirytowany.

– Padnij na kolana i błagaj nas wszystkich o wybaczenie, a potem wynoś się z miasta i nigdy do niego nie wracaj.

– Pojebało Cię, gościu!? Kim ty niby jesteś, że każesz mi robić takie rzeczy!? – Oburzył się, wyrzucając ręce.

– Od teraz jestem Twoim największym utrapieniem. Koszmarem. Tyranem. Zmorą – Wysyczał prosto w jego twarz, a z każdym jego słowem w jego oczach można było dostrzec coraz większa otchłań.

– Jesteś nienormalny. Nie będę ani błagać, ani wyjeżdżać!

– Sprawy mają się tak – zaczął, zakładając ręce na piersi. – Magazyn, który właśnie płonie, był punktem rozładunkowym Twojego szefa. Osobiście mu przekażę, że podpaliłeś jego prochy, a wcześniej sprzedawałeś je w klubie mojego przyjaciela. Jak myślisz, ile uda Ci się przeżyć w San Francisco, jeśli usłyszy takie rewelacje? – Zapytał, patrząc na blondyna z czystą kpiną.

– Zmieniam zdanie. Nie jesteś nienormalny. Jesteś popierdolony!

– Czyli nie będziesz błagał o wybaczenie? – Zapytał Timothy, chcąc się upewnić, że to ostateczna odpowiedź.

– A w życiu! – Zarzekł się, zakładając pewny siebie ręce na klatkę.

– Dziewczyny, odwróćcie się – polecił Jang.

– A niby dlaczego miałybyśmy to zrobić? – Zapytałam zdezorientowana.

– Chociaż raz nie ingeruj i zrób to, co mówię – odpowiedział oschle.

Popatrzyłyśmy na siebie niepewnie, w końcu robiąc to, co kazał. Stałyśmy niczego nieświadome, kątem oka zerkając na swoje twarze.

Właśnie wtedy to się stało.

Skuliłyśmy głowy, słysząc głośny hałas.

Wystrzał.

Przestraszona, odwróciłam się pośpiesznie. Nigdy nie sądziłam, że zobaczę coś takiego na własne oczy.

Evans już nie stał. Znów opadł na ziemię. A na górnej części ciała było pełno czerwonych śladów. Krwi.

Tym razem przerażona, popatrzyłam w bok. Zwróciłam się ku czwórce młodych mężczyzn. W samym środku, nieznacznie wysunięty, stał Timothy, na którego twarzy nie pojawiła się nawet najmniejsza emocja.

Patrzyłam na Timothy'ego, trzymającego pistolet w dłoni.

Niewiedza. Strach. Kłopoty. Właśnie tak zaczęło wyglądać moje życie.

*******

Cześć gwiazdeczki! A może bardziej... Dobry wieczór, gwiazdeczki!

Ja naprawdę przepraszam, że rozdział jest w nocy, ale cóż mogę powiedzieć. Wiedza, że zarywacie nocki, żeby przeczytać kolejny rozdział, rozczula moje serduszko ;*

A tak serio - nie mogłam się powstrzymać przed dodaniem kilku wątków, więc publikacja nieco się przeciągnęła.

Oczywiście czekam na wasze reakcje, które wręcz sprawiają, że na mojej buzi pojawia się uśmiech i zaczynam się śmiać do monitora (ciekawe, kto z bohaterów już się nie zaśmieje hehe)

Lekki rollercoaster się zrobił, więc miałam dylemat z wyborem dobrej piosenki, ale chyba w końcu trafiłam na coś idealnego.

Rozdziałowa piosenka: Willyecho - Welcome to the Fire

 I uprzedzając pytania - kolejny rozdział w środę wieczorem ^^

Do następnego!

Wasza Dalva 🌙

המשך קריאה

You'll Also Like

360K 2.3K 7
THE FIRST PART OF THE AMBER TRILOGY Jedno nieplanowane spotkanie, jeden spontaniczny wyjazd i zmieniło się wszystko. Poznali się przypadkowo, a los p...
232K 7K 54
Maeve straciła rodziców w wieku dziesięciu lat. Wychowali ją dziadkowie, a po ich śmierci przeprowadza się do nielubianej ciotki do Los Angeles, zost...
730K 3.2K 5
Ivy zawsze starała się dorównać wygórowanym marzeniom jej rodziców. Nawet jeśli nie chciała wciąż lgnęła w otchłań kłamstw tylko po to, by przez chwi...
141K 4.7K 35
"Tego dnia obiecałam sobie, że do końca życia będę nienawidzić tego okropnego chłopaka. Jake Taylor, już zawsze będzie na mojej czarnej liście." Czy...