Fire in the Silence

נכתב על ידי PraySatan

88.8K 3.3K 7.6K

~Czasami miłość to za mało, więc patrz jak moje serce płonie, a umysł błaga o okrycie się szronem.~ Druga czę... עוד

Prolog
1.Te wszystkie dni.
2.Upadki, wosk i iluzje.
4.Diabeł mi nie straszny.
5.Minęły jebane dwa lata.
6.Nasze sekrety.
7. Chłód bólu.
8. Druga strona róży.
9.Jeden wieczór z kiedyś.
10.Bez uczuć
11.Słońce i księżyc.
12. Tylko ona.
13. Tylko on.
14. Pierwsze spotkanie.
15.Najgorsze potwory.
16.Dystans.
17.Postaraj się zrozumieć.
18.Topielec.
19. TEMPLUM AURORAE

3.Ludzie i inne paskudztwa.

3.5K 178 326
נכתב על ידי PraySatan


Ludzie zawsze byli ciekawymi istotami. Głupimi i egoistycznymi. Gonili ślepo za najważniejszymi wartościami, ale pojęcie najważniejsze od zawsze było niebywale szerokie. Dla jednych były to pieniądze, dla innych zdrowie, a dla jeszcze kolejnych seks, wiedza, lub władza.

Ludzie byli próżni. Kochali to czego potrzebowali i potrzebowali tego co kochali.

Od zawsze miałam problem ze zrozumieniem innych, ale czy w końcu nie należałam do tego samego gatunku? Czy nie kierowały mną takie same zasady? Łamałam obietnicę, kłamałam, byłam pusta. To się zgadzało. Ale dlaczego nigdy nie mogłam ich zrozumieć? Nie rozumiałam, czemu sprawiali przykrość innym, aby samemu poczuć się lepiej. Nie rozumiałam dlaczego wyładowywali się na innych, zamiast na sobie. Ale ja przecież też taka byłam, prawda?

Nigdy nie byłam z stanie niczego zrozumieć. Nie ważne jak bardzo wydrukowane we mnie było.

***

Westchnęłam, wchodząc do sklepu przez automatyczne drzwi i mruknęłam niezadowolona na Harry'ego, czytającego swoją ulubioną gazetę. Cała jego postać była zasłonięta kawałkiem papieru, dokładnie tak samo jak umysł, który nie skupiał się na niczym innym niż rządek małych literek na pożółkłym papierze.

Privet, Harry.— przywitałam się, nieśpiesznie wchodząc za ladę. Byłam dziś zmęczona. Chociaż w sumie zawsze taka byłam.

Zerknęłam na postać mężczyzny, nie słysząc żadnej odpowiedzi. Uniosłam jedną brew w górę, po czym zdjęłam z niego spojrzenie i odłożyłam swoją czarną torebkę pod ladę. Zwykle tam ją trzymałam, razem z zapasową strzelbą Harry'ego. Sięgnęłam po plakietkę ze swoim imieniem i przypięłam ją niezdarnie do materiału swojego czarnego golfa. Mocno pomrugałam, wbijając szpilkę w materiał i słysząc nieprzyjemny dźwięk, który słyszałam już wcześniej. Też były to pękające nici ubrania, ale szybko wyrzuciłam to ze swojej pamięci. Musiałam myśleć o dobrych rzeczach i być normalna. Nie może mi się pogorszyć, bo już nigdy nie wyzdrowieję. Muszę brać leki, udawać szczęśliwą i nauczyć się uśmiechać. Dam radę. To przecież nic trudnego.

— Wiem, że się gniewasz Harry o te pieniądze w ciastkach, ale myślę... myślałam, że w ten sposób...

— W ciastkach są jakieś pieniądze?

Mocno się cofnęłam, słysząc głos, który z pewnością nie należał do starego Rosjanina. Szeroko otworzyłam usta, widząc na ulubionym krześle na kółkach Harry'ego, tego samego chłopaka, który ostatnio został pogoniony przez właściciela ze strzelbą.

Brunet miał na sobie zwykłe, szerokie, aczkolwiek krótkie jeansy odsłaniające jego kostki, brązowy sweter i tą samą bransoletkę imitującą łańcuszek na nadgarstku. Jego podciągnięte rękawy ukazywały skórę pokrytą różnymi tatuażami, a ja wydmuchałam gwałtownie z ust trochę powietrza, aby okazać niechcianemu gościowi moją odrazę i niechęć do jego obecności.

— Gdzie jest Harry?— zapytałam, zerkając ukradkiem na zaplecze.

— Śpi.— stwierdził, składając gazetę i odłożył ją na dalszą część lady. Chłopak którego imię próbowałam sobie przypomnieć, uśmiechnął się do mnie radośnie i figlarnie.— W sumie zawsze to robi...

Śpi?! Ma przecież klientów! Kto u licha ma ich...

Rozchyliłam usta, w momencie w którym mój wzrok skierował się na pierś bruneta. Wróciłam wzrokiem do jego szarych oczu, a następnie ponownie do plakietki z imieniem, bo to co właśnie widziałam, było po prostu nieprawdopodobne.

— Jak... Kiedy w ogóle...— nie miałam pojęcia co chciałam powiedzieć. To było... Sklep był jedyną rzeczą, na jakiej mi zależało. A teraz pojawił się ktoś nowy i przeczucie mówiło mi, że to nie oznacza nic dobrego.

— Ach, to?— zapytał radośnie, dotykając palcami odzianymi w srebrne pierścionki swojej plakietki z imieniem.— A wiesz...

Pewnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi, mocno nimi trzaskając i zaciskając szczękę. Z całych sił zachowywałam łzy dla siebie, ale czułam jak te, coraz mocniej mnie sobą miażdżą. To było nie fair. Zawsze byliśmy tylko ja i Harry. Na mojej prywatnej wyspie i oazie, gdzie mogłam w spokoju i ciszy poprawiać kartony soku, myć podłogę, zbierać śmieci z parkingu, albo nalepiać nowe ceny, nie myśląc o... o cholernych rzeczach, o których nie powinnam i nie mogłam myśleć!

Mocno zacisnęłam dłonie w pięści, wbijając w ich wnętrza paznokcie i tym samym tworząc krwiste półksiężyce. Wnętrza moich dłoni zawsze były mocno zniszczone. Porozcinane, albo poprzepalane. Lubiłam czuć ból z każdą rzeczą jakiej tylko dotknęłam. To było przypomnienie, że nie ważne co bym zrobiła, wszystko i tak potwornie zaboli. I jednym miejscem, gdzie nic nie bolało, była moja wyspa. A oni chcieli ją właśnie unicestwić.

Vstavat', Harry!— krzyknęłam, dostrzegając sylwetkę mężczyzny, rozłożonego na kanapie i przykrytego mocno kołdrą. Wściekłe złapałam za materiał i ściągnęłam go agresywnym ruchem z jego ciała, na co Rosjanin gwałtownie podniósł się do góry.

K oruzhiyu! Ubivayte detey Gitlera i sataninskikh shlyukh!— wykrzyczał, gwałtownie podnosząc się do góry i rozglądając z zaciętą miną po pomieszczeniu.

— Harry wyjaśniać Rusałka w tej chwili!— pisnęłam, z całych sił powstrzymując się przed rzuceniem na Rosjanina z paznokciami i zębami. Dlaczego wszyscy musieli robić mi takie rzeczy?! Czemu wszystko zawsze musiało się tak koszmarnie psuć?!— Nathan co robić jako kierownik?! Od kiedy Harry w ogólne mieć kierownik sklepu?! Rusałka nie dobra? A może kobieta i dlatego!

— Rusałka knebel zaraz.— mruknął zły, że go obudziłam. Założę się, że niczym więcej się nie przejmował.— O co robić krzyki?

— Bo on... Dlaczego mu pozwoliłeś tu być?!— krzyknęłam, całkowicie nie przejmując się tym, że niejaki Nathan może nas właśnie dokładnie słyszeć. Niech wie, że nikt go tu nie chce!

— Iść na emerytura, a ojciec Nathana mieć u mnie przysługę. Chcieć pracować jego syn, to syn pracować.— wymruczał, kładąc się na kanapie i odwracając do mnie plecami.— Nathan dobry chłopak. Polubić go.

Mocno zacisnęłam szczękę, wbijając spojrzenie w plecy Harry'ego. Szybko oddychałam przez nos, po czym rozejrzałam się po całym zapleczu, mając wrażenie, że moje serce zaraz eksploduje, a płuca się zapadną.

— To...— pisnęłam zachrypnięta, po czym szybko pomrugałam, żeby pozbyć się łez i pociągnęłam nosem, nie mogąc sobie poradzić z tymi wszystkimi uczuciami.— To nie fair...

Zabrali mi moją strefę odpoczynku. Moją strefę znajdującą się poza bolesnym światem. Gdzie wszystko mogłam mieć pod kontrolą i gdzie mogłam zapomnieć o swoim istnieniu i problemach. W sklepie byłam tylko Aurorą. Dziewczyną od mycia podłogi, przyjmowania pieniędzy Harry'ego i ustawiania cholernych ciasteczek na półkach. Nie musiałam być tą Aurorą z chorobą, nie musiałam być jego byłą dziewczyną, nie musiałam być kimś nieszczęśliwym. W sklepie zawsze wszyscy mnie lubili i się do mnie uśmiechali, a teraz miałam to wszystko stracić przez jakiegoś Nathana. Miałam stracić swoje szczęśliwe, bezpieczne miejsce, bo wtargnął do niego ktoś obcy.

— Rusałka musi zrozumieć.

— Rusałka nic nigdy nie rozumieć, Harry.

Wyszłam szybkim krokiem z zaplecza, ściągając z policzków łzy, którym udało się uciec. Pociągnęłam nosem, wchodząc na sklep i szybko schyliłam się po swoją torebkę, starając się zachować kamienną minę. Nie chciałam mu pokazywać, że wygrał, a ja przegrałam. Bo zawsze to robiłam.

— Wiesz co? Pomyślałem, że moglibyśmy się umówić na kawę, tak wiesz, jako przyjaciele chyba, że...

— Pierdol się, Nathan.— mruknęłam, szybko zarzucając sobie na ramię torebkę i sięgając dłońmi do plakietki z imieniem.

Niezbyt delikatnie ją wyrwałam, drąc przy tym nitki swojego ubrania i nie patrząc pod szybko poruszające się nogi. Mocno rzuciłam kawałkiem czerwonego plastiku, kątem oka widząc jak ten trafia prosto w twarz bruneta, który intensywnie się skrzywił, wydając ciche jęknięcie z bólu. Gdy usłyszałam jak kawałek plakietki upada na blat, poczułam małe rozczarowanie, że ten jednak nie wbił mu się w oko.

Zasługiwał na to. Wszyscy zasługiwali na ból, bo nie chciałam czuć się z tym wszystkim taka sama i opuszczona. Chciałam, aby cały świat cierpiał i rozleciał się w drobny pył, za to co mi uczynił. Zabrał mi tatę. Zabrał mi jego. Zabrał mi całe życie. Zdrowie, rozum, a teraz chciał odebrać mi moje najszczęśliwsze miejsce, jakie tylko obecnie posiadałam.

Wypadłam na dwór, a silny, chłodny wiatr rozwiał mi włosy. Nie miałam pojęcia gdzie iść, ani co zrobić. Rozejrzałam się po prawie pustym parkingu, wsłuchując się w szumiące nade mną topole. Boże, byłam taka nieszczęśliwa... To wszystko było takie nieszczęśliwe i wyblakłe... Mocno zacisnęłam powieki, próbując nie zacząć krzyczeć, chociaż miałam ochotę zacząć wyć i wrzeszczeć bez najmniejszej kontroli. To była dziwna odmiana po długim czasie uśpienia i obojętności.

— Aurora!

Mocno zacisnęłam szczękę i głośno westchnęłam, starając się zignorować nawołujący mnie głos. Ruszyłam przed siebie, nie oglądając się i próbując opracować sobie w głowie jakiś plan działania. Złapię autostop. Albo rzucę się pod auto. Bez różnicy, ale może ten okropny i natrętny...

— Hej!— gwałtownie się odwróciłam, wyrywając swoją rękę z uścisku długich palców z chłodnymi sygnetami i z ostrzeżeniem spojrzałam na bruneta, który oglądał mnie z wyrazem zdziwienia od góry do dołu.— Możesz mi wytłumaczyć, jaki masz problem?

— Jaki ja mam problem?!— pisnęłam, pierwszy raz dokładniej go oglądając i trochę się cofnęłam, teraz tak naprawdę zauważając jaki chłopak był wysoki i postawny. Jego sylwetka trochę mnie onieśmieliła i wybiła z rytmu. Zadarłam wysoko głowę, starając się nie wyglądać żałośnie, co było dość trudne.— To ty... Ugh! Nie masz lepszych rzeczy do roboty, niż rozwalanie mi życia?!

— Kurwa, mogę się zwolnić w każdym momencie, chciałem tylko spróbować się z Tobą zaprzyjaźnić!

Mocno się skrzywiłam, bo ten pomysł bardzo mi się nie spodobał. Ludzie nie byli bezinteresowni. Zawsze we wszystkim było drugie dno, a ja byłam czymś zdecydowanie nieinteresującym. Nikt nie chciałby się ze mną zadawać bez jakiegoś powodu. Spojrzałam w szare tęczówki bruneta, które przypominały sobą niezapominajki. Jego włosy były poczochrane i okryte czarną czapką. Nathan wpatrywał się we mnie, wyglądające jakby był rozczarowany. Zawsze wszyscy tacy byli w moim towarzystwie.

— Nie mam już firmy.— powiedziałam, na co mina bruneta zmieniła się z rozczarowanej i smutnej na zdziwioną.— Caroline ją całkowicie przejęła.— Mocno przełknęłam ślinę, wsadzając drżące dłonie do tylnych kieszeni swoich jeansów. Wydmuchałam powietrze przez nos, bo to wszystko było tak przerażające. Co się stało z moim życiem? I dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego jego to spotkało? Dlaczego to wszystko...— Nie mam Ci już nic do zaoferowania, bo sama jestem nikim. Więc ty i twój ojciec możecie...

— Aurora, o czym ty pleciesz?— zapytał, podchodząc do mnie i chcąc położyć mi dłoń na ramieniu, na co gwałtownie się cofnęłam.— Co mnie i mojego ojca obchodzi jakaś firma i Coralie? Po prostu... Słuchaj, jesteś bardzo ładna i chciałbym Cię poznać bliżej, bo wydajesz się też taka wewnątrz... Podobasz mi się. A w sklepie zatrudniłem się specjalnie dla ciebie. Cholera, nawet rzuciłem swoją poprzednią pracę, żeby dostosować swoje godziny pracy do tych twoich...

Ponownie cofnęłam się delikatnie, śledząc spojrzeniem postać chłopaka. Nie dam się znowu nabrać, bo nikt mnie nigdy nie chciał. Nigdy tak naprawdę. Pomrugałam parę razy, czując jak powietrze robi się niematerialne i coraz trudniej mi złapać oddech. On sam mi to przecież powiedział tyle razy, a ja się nigdy nie domyśliłam. Te najpiękniejsze sekundy w moim życiu i ta najpiękniejsza miłość nie była w żadnym momencie prawdziwa. Nie miałam o wszystkim pojęcia, gdy przeczesywał śpiąco moje włosy. Gdy łaskotał, przytulał, całował i pieprzył. Gdy obiecywał, gdy płakał, gdy krzyczał. Przez cały ten czas nie miałam najmniejszego pojęcia, a teraz nie żyje. Leży gdzieś zimny, a jego niegdyś cieplutka skóra zamieniła się w pokarm dla robaków. Jego zimne, martwe i nieruchome ciało nie pachnie już limonkami i papierosami. Nie usłyszę już bicia jego serca, ani jego śmiechu. Boże, ja naprawdę już nigdy...

Mocno zgięłam się w pół, czując jak mój żołądek gwałtownie opróżnia całą swoją zawartość na beton. Mocno zacisnęłam powieki, czując dłonie, które odgarnęły mi włosy do tyłu, a ja im nie przeszkadzałam. Byłam zbyt zajęta próbami złapania oddechu między wymiotowaniem, a płaczem pełnym tęsknoty i rozpaczy. Wyprostowałam się, szeroko otwierając usta i zerkając w niebo, jakbym czegoś w nim szukała. Pomrugałam kilka krotnie, gdy ciemne plamki tańczyły mi przed oczami.

— Spokojnie, Aurora. Postaraj się oddychać...

Oparłam dłonie o swoje kolana i opuściłam głowę, ciężko oddychając. Starałam się myśleć o czymś innym niż jego ciało, którego położenia nawet nie znałam. Jak potwornie złą osobą musiałam być, żeby go nie odwiedzić ani razu? Jakim potworem byłam, że ani razu nie przyniosła mu kwiatów i nie zapaliłam znicza, który i tak nic nie zmieni?

— Jesteś chora? Gdzieś cię podnieść?

Wzięłam głęboki wdech, a powietrze mocno podrażniło moją krtań. Wykonałam jeden krok, a potem następny, odpychając od siebie czyjeś dłonie. Każdy kto nie był nim, lub nie pachniał jak on, nie miał prawa mnie dotykać. Lekko przełknęłam ślinę, na co moje gardło zapiekło mnie jeszcze bardziej.

— Aurora!

Poprawiłam swoją torebkę i ruszyłam przed siebie chwiejnym krokiem, wciąż mocno sapiąc i próbując jakoś złapać oddech. To wszystko było tak niesprawiedliwe i okropne... Tak paskudne... Ludzie, wspomnienia, świat...

Wszystko. Na czele ze mną.

***

Mocno wychyliłam się nad szklaną barierką, widząc pod sobą trzy piętra i tłum ludzi obijający się o siebie wzajemnie.

— Myślisz, że ta wysokość by mnie zabiła?— zapytałam, zerkając z zaciekawieniem na jakąś dziewczynę, którą spojrzała na mnie z uniesioną brwią.

— Znam cię?— zapytała nieznajoma, wkładając do ust słomkę od swojego shake'a. Poprawiła swoje okulary przeciwsłoneczne, obdarzając mnie wyjątkowo nieuprzejmym spojrzeniem.

— A to coś zmienia w moim pytaniu?— odpowiedziałam pytaniem na pytanie, skupiając spojrzenie na jej krótkim, czarnym topie i chyba jeszcze krótszych spodenkach. Mieliśmy połowę listopada... Nie było jej zimno?

Dziewczyna stojącą obok mnie prychnęła pod nosem, po czym przewróciła oczami, zakładając swoje okulary na nos i odwróciła się do mnie plecami, postanawiając się oddalić. Pociągnęłam nosem i ponownie mocno się wychyliłam nad barierką w galerii, patrząc na skupisko ludzi z góry. Lubiłam patrzeć na świat z takiej wysokości. Im wyżej, tym lepiej. Tym bliżej.

— Arch, znowu straszysz ludzi na zakupach?— zerknęłam na blondynkę w ładnej, fioletowej sukience, po czym ponownie skierowałam wzrok w dół.

— Myślisz, że gdybym spadła z tej wysokości, to bym się zabiła?— było dość wysoko, a na koniec czekała mnie twarda posadzka. To dość prawdopodobne.

— To raczej prawdopodobne...— wyznałam mi Liv, a ja poczułam jak krzywo na mnie patrzy. Chyba jeszcze nie przyzwyczaiła się do moich dziwnych rozmyślań.

Lubiłam Olivię Jenkins, chociaż nie znałyśmy się długo. Ceniłam ją za to, że nie zadawała głupich i niepotrzebnych pytań oraz nie znała mojej historii. Nie oceniała mnie za to kim byłam, a za to kim jestem. I pomimo tego jak bardzo umarłam, ona mnie chyba naprawdę lubiła.

— Kupiłaś tę sukienkę?— spytałam, bo to właśnie dlatego tyle czasu na nią czekałam. Rozbolała mnie głowa od zbyt wielu kolorów i głośnej muzyki, więc obiecałam, że poczekam na blondynkę przed sklepem.

— Nie wiedziałam na którą się zdecydować, więc kupiłam trzy.— ucieszyła się, podnosząc wyżej wielką, białą torbę z zakupami, jakby chciała mi coś udowodnić.

— To dobrze.— powiedziałam, prostując się i oddając dziewczynie jej czekoladowy shake. Powierzyła mi go tuż przed wejściem do sklepu.

Westchnęłam cicho, odgarniając włosy z twarzy i rozejrzałam się po korytarzu na jakim stałyśmy. Wszędzie kręciło się dużo ludzi i panował dość spory ścisk. Nie przepadałam za takimi skupiskami, ale dziś czułam się chyba dobrze. Ginęłam w tłumie, pozostając niezauważoną. To nie była taka zła opcja. Ruszyłam za blondynką, która pokierowała się wolnym krokiem w tylko sobie znaną stronę. Liv nie należała do osób zbyt rozmownych. Właściwie była nieśmiała i mocno zamknięta w sobie. Rozumiała za to wiele rzeczy, których nie rozumieli inni moi znajomi, chociaż znali mnie dłużej i niby dokładniej.

Ale to jednak Jenkins wiedziała o moich mroczniejszych rozmyślaniach najwięcej i nigdy mnie nie wyśmiewała. Zawsze ze mną o nich rozmawiała, a nie unikała tematu, straszyła powrotem na oddział, czy odwracała spojrzenie tak, żebym nie zauważyła jej przerażenia. Była szczera i pomimo swojej nieśmiałości, nie kryła takich uczuć jak smutek, czy strach. Był w prawdziwą osobą. Kimś, kim sama chciałabym być.

— Jak się dziś czujesz?— to pytanie w jej ustach brzmiało inaczej niż wtedy, gdy wypowiadała je Madison, czy też lekarze. Nie pytała, bo się bała. Po prostu ją to ciekawiło. Tak po prostu.

— Biorę regularnie leki i staram się nie myśleć o smutnych rzeczach.— odpowiedziałam, zerkając w górę i podziwiając mocno rażące moje oczy lampy. Byłyśmy na najwyższym piętrze.

— Pytałam jak się czujesz, Arch. Nie o to co starasz się robić.— przypomniała mi delikatnie, jednocześnie posyłając ten swój dziwny rodzaj uśmiechu. Pełen szczerości i szczypty cukru.

— Nigdy nie czułam się gorzej.— powiedziałam, przymykając powieki i czując jak światła żarówek wtapiają się w moją twarz.

To wszystko było jak owoc granatu. Na zewnątrz byłam twardą skorupą; trudną do oddzielania. A w środku byłam krwistym bałaganem. Czułam jak te wszystkie uczucia szarpią moją duszę. Najgorsza była tęsknota, bo to ona nakłuwała moje serce tak bardzo, że pragnęłam jedynie krzyczeć i zginać się z bólu. Ze wszystkich tych uczuć jakie ostatnio na nowo zaczęłam czuć, to ona była najgroźniejsza. Bo nie ważne co robiłam i jak bardzo się starałam, nie mogłam się jej pozbyć. I jestem pewna, że nigdy nie będę w stanie przestać tęsknić do tych czasów, gdzie razem co noc zasypialiśmy i budziliśmy się obok siebie, uśmiechając się do siebie jak idioci. To zawsze była pierwsza rzecz jaką rano robiliśmy. Budzenie się, uśmiechanie i całowanie, kompletnie nie przejmując się nieumytymi zębami, bo nie miało to dla nas najmniejszego znaczenia. Żadnemu z nas to nie przeszkadzało, bo kochaliśmy siebie... Bo kochałam go... jego wersję tak bardzo, że jedyne co byłam w stanie czuć to ulgę i radość.

— Nie chcesz mi powiedzieć w końcu o co chodzi?— spytała, zwalniając kroku i odwracając głowę w moją stronę. Widziałam jej twarz kątem oka.

Liv nie miała pojęcia o tym wszystkim. O nim, nieprzejściu do drugiej klasy, chorobie, Kevinie... Czasami miałam wrażenie, że tak naprawdę mnie nie zna, bo w końcu jej na to nie pozwalałam, ale czy to wydarzenia z naszego życia nas definiują, czy może to co robimy i mówimy?

— Kiedy w końcu spotkasz się ze mną,  Madison i Laurą?— spytałam, zmieniając niedelikatnie temat.— Nawet nie wiesz jak wyglądają, a one chciałyby cię poznać.

Olivia mocno się speszyła, bo odwróciła i lekko spuściła głowę w dół. Nie lubiła i bała się innych osób. Ze swoim rocznikiem i współlokatorkami też nie miała dobrego kontaktu. Niejaka Emily chowała jej rzeczy po całej szkole, a Florence ją tylko podpuszczała. To było niesprawiedliwe. Ostatnio wszystko takie było i zastanawiam się od jak dawna trwało już te ostatnio.

— Chciałabym, ale...

Wzdrygnęłam się, widząc jak ciało blondynki zderza się z ciałem jakiejś innej osoby w dość nieprzyjemny i zapewne bolesny sposób. Olivia się wyprostowała, przekładając dłoń na obolałe ramię i spojrzała na dwie dziewczyny stojące przed nami, z której jedna przybrała podobną pozycję co Liv.

— Ojej, przepraszam...— powiedziała Liv, chociaż to ta dziewczyna na nią wpadła. Miała krótkie, brązowe włosy, poskręcane w sprężynki. Jej ciało zdobił różowy sweter, oraz najzwyklejsze jasne jeansy.

— Pojebało cię?! Nie widzisz jak chodzisz?! —mocno się skrzywiłam w wyrazie złości i skoncentrowałam spojrzenie na drugiej dziewczynie; właścicielce wściekłego głosu, kierowanego w stronę Olivii. Na mnie nawet nie spojrzała.

— Aurelie, daj spokój...

Nie jaka Aurelie była blondynką, o pięknych, chodź wściekłych, zielonych oczach. Miała na sobie czarną koszulę wciągniętą w również czarne, podarte spodnie i zwykłe, czerwone conversy. Jej włosy opadały lekkimi falami na barki, a mnóstwo srebrnych pierścionków na palcach i kolczyków na twarzy pobłyskiwało, przy gwałtownych ruchach.

— Nie, Sarah! Co ta kurwa sobie wyobraża?! — jej głos był dziwny. Nieprzyjemny ale i zachęcający w tym samym momencie. Niski, chrapliwy ale i w niektórych momentach piskliwy i dźwięczny.

— To nie ona wygląda jakby miała iść na ekspresówkę, żeby puścić się za kasę z tirowcami.— zauważyłam, patrząc na niezbyt subtelny łańcuch na jej szyi i zdecydowanie za mały stanik.

Podniosłam wzrok na dziewczynę, nie zamierzając okazywać jakiegokolwiek strachu, czy zawahania. Nie czułam już takich uczuć. Obraziła Olivie, która nie zrobiła nikomu nic złego. To ta cała Sarah na nią wpadła, a teraz blondyna szuka w niej problemu. Wszyscy to robili. Emily, Florence, koledzy z rocznika...

— Słucham?— zapytała niejaka Aurelie, jakby nie wiedziała, czy naprawdę wypowiedziałam do niej te słowa.

— Pewnie mają problem z odróżnieniem metalu na twojej twarzy, z metalem od drzwi ich ciężarówki. Nic dziwnego, że nie wiedzą gdzie wchodzić.— powiedziałam, mierząc się z nią spojrzeniem. Było w tej dziewczynie coś, co wyjątkowo mocno mnie irytowało, ale nie umiałam tego w żaden sposób wytłumaczyć. Po prostu miałam ochotę złamać jej kark. Bez powodu.

Aurelie wydawała się niezbyt zadowolona. Właściwie była naprawdę wkurwiona, ale i chyba w szoku, bo nie potrafiła się ruszyć. Pewnie nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś mówi jej takie rzeczy wprost.

— Bardzo za nią przepraszam...— powiedziała w końcu Olivia, na co blondynka na nią spojrzała. Ja nie zamierzałem tego robić. Nie odwróciłam spojrzenia.— Nie wzięła dzisiaj leków, gorzej się czuje... Wracamy, Aurora...

— Ach, rozumiem...— powiedziała blondynka, ponownie na mnie zerkając. Oblała moje ciało swoim zimnym spojrzeniem, które nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie w bardzo sztuczny i nieszczery sposób.— Uciekłaś komuś z psychiatryka? Może przedzwonię gdzie trzeba, żeby zamknęli cię w pokoju bez klamek. Wiesz, wariaci są niebezpieczni i bardzo niewiarygodni... Ciekawe komu uwierzą, gdy powiem, że rzuciłaś się na mnie z nożem.

Mocno zacisnęłam szczękę, podobnie jak dłonie. Poczułam charakterystyczny ból, gdy moje paznokcie nacięły wewnętrzną skórę moich dłoni, ale nie przejmowałam się tym. Pewnym ruchem chwyciłam czekoladowy shake Olivii, wyrywając go z jej dłoni i zdjęłam pokrywę, wraz wetkniętą w niego biało-czerwoną słomką. Rzuciłam kawałek plastiku mocno o podłogę, nie przejmując śmieceniem, bo byłam zbyt wściekła, aby myśleć o takich rzeczach. Zrobiłam dwa, pewne kroki w kierunku tej dziwki i uniosłam kubek z zimnym płynem nad jej głowę. Przechyliłam całą całość, a lodowaty napój wyleciał gwałtownie na jej włosy, ramiona i dekolt. Aurelie szeroko otworzyła usta i zacisnęła powieki, czując na skórze niską temperaturę i mokry płyn. Z małym uśmieszkiem satysfakcji zdjęłam kubek znad jej głowy i lekko się pochyliłam, aby dostrzec jej twarz, okrytą mokrymi włosami, które straciły już po części swoje fale.

— Tylko nie zapomnij wspomnieć o tym.— powiedziałam, gdy jej zdenerwowany oddech owiewał mi twarz.

— Aurelie...— powiedziała niepewnie Sarah, wyciągając drżącą dłoń w stronę blondynki.— Posłuchaj...

— POWYRYWAM CI TE PIERDOLONE DOCZEPY!

Szeroko otworzyłam oczy, czując jak ktoś mocno uderza w moje ciało, wywracając mnie tym samym na chłodną posadzkę. Mocno zacisnęłam powieki, wbijając paznokcie w twarz górującej nade mną napastniczki i zaczęłam się szarpać, próbując zamienić się pozycjami i obić jej tą pierdoloną twarz, wygrywając wszystkie kolczyki.

— TO ODŻYWKA EMOLIENTOWA, ŹDZIRO!— pisnęłam, czując jak Aurelie uderza mnie w brzuch i szarpie za podkoszulek na cienkich ramiączkach i jeansową katanę.— ZAMYKAJĄ ŁUSKĘ WŁOSA I JĄ WYGŁADZAJĄ!

— ZARAZ JA CIĘ KURWA WYGŁADZĘ!

Mocno podciągnęłam kolano w górę, ignorując krzyki paniki i wiwaty dobiegające z otoczenia i złapałam tą kurwę za włosy, odwdzięczając jej się i wyrywając porządną garść. Napięłam wszystkie mięśnie i uderzyłam dziewczynę kolanem brzuch z całej siły jaką tylko miałam, na co ta gwałtownie złapała się za obolałe miejsce. Nie zastanawiałam się ani chwili i zrzuciłam ją z siebie, od razu siadając na niej okrakiem i uniosłam pieść w górę, nagle się zatrzymując.

Szybko oddychałam, zerkając to na wykrzywioną bólem twarz blondynki, to na swoją zaciśniętą pięść, gotową uderzyć ją prosto w nos. Aurelie mocno się krzywiła, łapiąc za twarz, co było dziwne, bo oni razu jej w nią...

Szeroko otworzyłam usta, głośno piszcząc z bólu, gdy dziewczyna nagle złapała mnie za włosy i tak mocno za nie pociągnęła, że ponownie opadłam na podłogę, mocno uderzając plecami o zimne kafelki.

— TY KŁAMLIWA SUKO!— pisnęłam wściekła, zaczynając się z nią tarzać po całej posadzce. Najzwyklej w świecie dałam się jej wykiwać!

Aurelie mocno się zamachnęła, uderzając mnie w twarz, a ja poczułam jak na usta zaczyna mi wpływać czerwona ciecz. Nie przejmowałam się tym, bo przez adrenalinę nie czułam bólu. Mój umysł opanowywała jedynie ekstaza i szaleństwo. Nie wiedziałam nawet gdzie i w co trafiam pięściami. Po prostu wyprowadzałam kolejne ciosy i zanim się obejrzałam, znowu znajdowałam się nad jej ciałem.

—Aurora!— ktoś na mnie krzyczał, ktoś inny się śmiał, ktoś inny klaskał ale nie obchodziło mnie nic, poza moimi paznokciami wbijającymi się w jej skórę.

— Hej!— krzyknęłam w pewnym momencie, czując jakieś duże dłonie, które mocno łapią mnie w tali i siłą odciągają od dziewczyny.

Ostatkami możliwości, złapałam ją mocno za kosmyki włosów, na co ten się przypadkowo wyrwał. Zaśmiałam się głośno, czując w ustach metaliczny posmak krwi i wystawiłam w stronę blondynki środkowy palec, gdy ktoś przerzucił mnie sobie przez ramię, coś do mnie krzycząc. Widziałam jak jakiś wysoki, łysy mężczyzna w garniturze i słuchawce podchodzi do dziewczyny i pomaga jej niezbyt delikatnie wstać.

— Poczekaj tylko kurwa, jak cię dorwę! Wiem jak się nazywasz, szmato!— krzyknęła dziewczyna, wciąż siedząc na podłodze i nieskutecznie próbując wyrwać się mężczyźnie.

— Podam Ci swój pierdolony adres!— pisnęłam rozbawiona, zaczynając się mocniej szarpać i chcąc dokończyć to co zaczęłyśmy.— A nie, przecież zamkną mnie w jebanym pokoju bez klamek! Nici z odwiedzin!

Głośno się zaśmiałam ze swojego żartu, wycierając grzbietem dłoni krew skapującą mi prawdopodobnie z rozmiażdżonego mózgu, ale nie ważne, bo świetnie się bawiłam. Jestem dziś straszną suką... Fajnie.

— Jezu, Aurora!— krzyknęła przerażona Liv, podbiegając do mnie i próbując jakoś nadążyć, za niosącym mnie gdzieś mężczyzną.— Coś cię boli? Coś ty zrobiła?!

— A se tak dyndam...— zaśmiałam się, napawając uczuciem adrenaliny, która krążyła mi w żyłach. To było lepsze niż tabletki od Kevina!

— Jesteś normalna?! Dlaczego ją prowokowałaś?!— Liv nie wydawała się ze mnie dumna, chociaż stanęłam po jej stronie. Obroniłam ją. A przynajmniej się starałam.— Poza tym możesz Pan tak nie zapieprzać?! Szybciej się już nie da?!

Przymknęłam powieki, uśmiechając się pod nosem i czując jak całe moje obolałe ciało podskakuje na ramieniu ochroniarza galerii. W głowie szumiały mi krew i krzyki zdenerwowania wystraszonej Olivii, która cały czas gdzieś wokół nas tańczyła, wyraźnie zaaferowana moją pierwszą w życiu bójką. Nigdy dotąd się z nikim nie biłam i byłam z siebie dumna, bo chyba wygrałam tą walkę.

Mocno jęknęłam z bólu, czując jak moje ciało opada w dół i otworzyłam oczy, podnosząc się niezdarnie do pionu i widząc nad sobą niezadowoloną minę mężczyzny, który mnie niósł. Rozejrzałam się dookoła, dostrzegając chodnik na którym siedziałam i parę przechodniów.

— Jak zobaczę was tu znowu, to wzywam policję.— pogroził, odwracając się do nas plecami, na co wysoko uniosłam w górę środkowy palec.

Poczułam jak Olivia gwałtownie ściąga moją dłoń w dół, posyłając mi rozczarowane i zirytowane spojrzenie. Jej brązowe oczy groźnie błysnęły, a usta pozostawały napięte.

— Już wiem, czemu tak bardzo lubił bójki...— wyznałam spełniona i zrelaksowana. To było jak wyładowanie całej swojej złości i bólu na zewnątrz. I chociaż całość nie została zneutralizowana, to jej drobna część owszem.

— Kto?— spytała blondynka, łapiąc mnie za ręce i pomagając mi wstać na równe nogi. Głośno sapnęłam, a moja głowa zawirowała, na co oparłam się lekko na blondynce.

— Nikt. Mocno mnie uderzyła w głowę.— skłamałam, zaczynając się pilnować. Powiem jej. Kiedyś. Jak będzie okazja i możliwość.

— Powinnyśmy jechać do szpitala.— warknęła wściekła pod nosem. Rozumiałam ją i nie przeszkadzałam w wściekaniu się na mnie. Słyszałam i kątem oka widziałam jak się o mnie bała, gdy się biłam.

— No wiem, mogła mi złamać nos...— potwierdziłam, chociaż nic z tego. Nie dam się tam zaprowadzić, bo znowu zamkną mnie tam na klucz przez następne siedem miesięcy.

— Nie, Aurora.— warknęła, łapiąc mnie za materiał mojej jeansowej katany i zaczęła mnie ciągnąć w stronę swojego auta.— Chodziło mi, że do kostnicy, bo mam ochotę Cię zapierdolić.

Przewróciłam oczami, pozwalając blondynce odreagować emocje. Ludzie już tacy byli. Różni, w byciu takimi samymi.

***

Przez moje mięśnie przeszły mocne ciarki, gdy ciepłe powietrze z 7witches owiało moje zziębnięte ciało. Westchnęłam, szukając spojrzeniem odpowiedniego stolika i jednocześnie starałam się zignorować dziwne spojrzenia rzucane mi przez innych klientów. Dyskretnie wytarłam grzbietem dłoni swój nos, chcą się pozbyć resztek krwi, ale chyba nie wyszło mi to zbyt dobrze. Ruszyłam niepewnym krokiem w stronę stolika stojącego w rogu pomieszczenia, gdy dostrzegłam tam znajome czupryny moich znajomych.

— ...gorzej. Z każdym dniem mocniej mu odpierdala.— szepnął Carew, przecierając twarz dłońmi.— Noce są najgorsze. Cały czas jest najebany. Nie wiem, czy...

— W nocy zwykle znika cały świat. Wtedy wyraźniej widać nasze koszmary.— powiedziałam, przerywając Williamowi, na co parę par oczu gwałtownie się wbiło we mnie z przestrachem.

Nie było już tak jak kiedyś. Teraz każdy miał przed sobą jakieś tajemnice, a mi znudziło się zadawanie wielu pytań, na które nigdy nie dostawałam odpowiedzi. Często udawało mi się coś podsłuchać, ale nigdy nie mogłam zrozumieć o co i o kogo chodziło. Myślę, że podświadomie myślałam, że w innym świecie mogłoby chodzić o niego. To było przyjemne uczucie. Wmawianie sobie, że gdzieś tam jednak istnieje i tęskni za mną niemalże tak samo mocno jak ja tęsknię za kimś, kto nigdy nie istniał. To było wyjątkowo przykre, ale nauczyłam się że zwykle te najsmutniejsze rzeczy, mają w sobie najwięcej piękna.

— Boże, Aurora...— powiedziała przerażona Madison, zrywając się na równe nogi i dotykając mojej twarzy.— Co ci się stało?!

Uśmiechnęłam się na przywitanie do Charliego, Laury, Lily, Jackiego, Willa, a także Mike'a; nowego chłopaka Madison, który był jednocześnie bratem dziewczyny Millera. Zaśmiałam się pod nosem, na to skomplikowane określenie.

— Hej!— krzyknęła Clifton, na co skupiłam na niej spojrzenie. Uśmiechnęłam się do niej, chociaż było to niebywałe trudne.— Idziemy, słyszysz, Rori?

Poczułam się trochę gorzej, bo potajemna rozmowa Willa nie chciała przestać siać chaosu w mojej głowie. Mocno ugryzłam się w wewnętrzną stronę policzka i starałam jakoś trzymać. Nic się przecież nie dzieje, prawda? Więc dlaczego mam wrażenie, że niedługo stanie się coś złego? Co jeśli to wróżba? Nie to nie jest wróżba. Nic się przecież nie stało.

Ruszyłam za rudowłosą, która prowadziła mnie w stronę łazienki. Nie chciałam się z nią kłócić, poza tym wypadałoby, abym zmyła z twarzy tą krew.

— To Kevin?!— zapytała rozgorączkowana, gdy tylko zamknęła za nami drzwi i sprawdziła, czy nikt nie znajduje się w pomieszczeniu poza nami.— Przyrzekam Aurora, że jeśli ten chuj cię tknął...

— Nie, biłam się z Aurelią. W galerii.— odpowiedziałam na co Madison gwałtownie przystanęła, a jej ramiona przestały poruszać się w geście oddychania.

— Co?— szepnęła przerażona, po czym odwróciła się w moją stronę. Od razu dostrzegłam jej nie bladą, a wręcz białą karnację, co spowodowało mały uśmiech na mojej twarzy. To miłe, że tak bardzo się martwiła tym pobiciem.

— Nie wiem, z jakąś dziewczyną.— wyjaśniłam, na co ta zaczęła ponownie oddychać.— Pokłóciłyśmy się o tirowców i czekoladowe shake'i.

Madison nic nie odpowiedziała. Odkręciła za to kran z zimną wodą i urwała kawałek ręcznika papierowego, który pod nim zmoczyła.

— A co do Kevina...— powiedziałam, opuszczając wzrok na miętowe kafelki i mocno przełknęłam ślinę, gdy w mojej głowie zawirowały mgliste, bolesne wspomnienia.— Wydarzyło się... Stało... Ostatnio zrobił...

— Nie chcę o nim nawet słyszeć, Aurora.— przerwała mi, na co szybko podniosłam na nią zamglone spojrzenie i parę razy pomrugałam. Jej zielone oczy dziko błyszczały złością i nienawiścią.— Masz się z nim więcej nie spotykać, rozumiesz? To nie jest dobra osoba...

Mocno przełknęłam ślinę, czując w swojej klatce piersiowej dziwne, miażdżące uczucie. Jakby ktoś wstawił właśnie moje serce pod jakąś prasę mechaniczną. Zagryzłam spierzchniętą dolną wargę, żeby odwrócić swoją uwagę bólem, od tego dziwnego, chociaż w pewien sposób uspokajającego uczucia. To było bardzo smutne uczucie, ale ja lubiłam smutek. Był dla mnie czymś doskonale znanym i codziennym.

— Wiem, tak, ale... Will Ci pewnie powiedział, ale chciałam porozmawiać o tym, co ostatnio się stało...— spróbowałam jeszcze raz, mocno szczypiąc się w nadgarstek.

— A co mi miał mówić?— Cliffton podeszła do mnie i sięgnęła po kolejny kawałek ręcznika, który zawieszony był w plastikowej obudowie obok mojej głowy.

— Kevin ostatnio...

— Aurora, mówiłam, że nie chcę o nim słyszeć!— krzyknęła, na co wstrzymałam oddech i rozejrzałam się na boki, próbując pozbyć się delikatnych łez.

Odwróciłam szybko wzrok od dziewczyny, jakbym czegoś szukała. Sama nie byłam pewna czego. Zagryzłam dolną wargę, próbując ją tym samym trochę zwilżyć, a potem wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się do dziewczyny, starając się zrobić to najlepiej jak tylko potrafiłam.

— Jasne... Przepraszam.— powiedziałam, unosząc prawy kącik ust do góry.

Spojrzałam w ścianę znajdującą się za plecami dziewczyny, gdy ta podeszła do mnie i zaczęła zmywać z mojej skóry czerwone, zaschnięte plamy. Mocno zacisnęłam szczękę i przymknęłam powieki, gdy kawałek wilgotnego papieru zjechał na moją szyję, a także dekolt.

— Zamknij się już kurwa...

Westchnęłam cicho, mocno zaciskając powieki i wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu w swojej głowie. Uniosłam prawy kącik ust do góry, po czym pokręciłam głową, próbując przestać to robić i odzyskać jakoś kontrolę nad własnym ciałem. Nie byłam świrem. Nie byłam chora. To wszystko siedzi w mojej głowie, a ja muszę się tylko na nowo nauczyć nad nią panować i będzie dobrze.

— Wszystko w porządku?— spytała Madison, patrząc na mnie spojrzeniem pełnym troski. Zerknęłam na jej dłoń zawieszoną tuż obok mojego policzka.

— Nigdy nie było lepiej.— uśmiechnęłam się delikatnie, modląc o to, że zabrzmiałam wiarygodnie.

Ale jednak było. Kiedy mnie przytulał, a jego cieplutkie i ładnie pachnące ciało stanowiło moją prywatną barierę, chroniącą mnie przed wszystkimi przykrościami. Albo kiedy dziesięć razy dziennie mówił mi, że bardzo ładnie się śmieję, albo że mam zabawne piegi. Albo kiedy raz uczyłam go pleść warkoczyki, a rano obudziłam się z jakimiś nieudanymi supełkami, mającymi na celu imitować warkocze. Musiałam je obciąć, bo zamiast plecionek, wyszły mu dredy. Lub kiedy szukał mnie w nocy i sprawdzał, czy nadal jestem obok. Przytulał jakbym była jego maskotką, odpędzającą koszmary i przykre rzeczy.

I wiedziałam, że mimo wszystko on nigdy by nie dopuścił do takiej sytuacji. Nigdy nie znałam go tak naprawdę, ale dziwne przekonanie żyjące gdzieś głęboko mnie, kazało mi wierzyć, że on nigdy by nie pozwolił na to, aby ktoś mnie tknął wbrew mojej woli. Gdyby tylko był blisko. Gdyby tylko istniał.

— Chyba skończyłam...— podniosłam otępiałe i wyjątkowo załzawione spojrzenie na rozmazaną w moich oczach dziewczynę.— Chodź, Rori. Will chce coś ogłosić. Zróbmy mu tą przyjemność i w końcu na to pozwólmy... Trochę na Ciebie czekaliśmy.

— Tak, pewnie...— uśmiechnęłam się w zbolały sposób, nienawidząc się za to dziesięć razy mocniej niż zwykle.— Liv wolno prowadzi...

— Mówiła coś ciekawego?— strzeliłam z karku, gdy zielonooka wyprzedziła mnie, otwierając drzwi i przytrzymując mi je.

— Kupiła dużo sukienek.—zdradziłam, przechodząc przez salę i mierząc się spojrzeniem z jakimś dziwnym, starszym panem. Nie spodobały mi się jego wąsy. Były zbyt zakręcone i symetryczne.— I planowałyśmy rozjechać Emily. Ostatnio robi się coraz bardziej nieznośna.

— Cóż, Olivia na pewno tylko żartowała z tym rozjechaniem...— powiedziała Madison, jakby chciała mnie ostrzec przed ewentualnym popełnieniem morderstwa. Denerwowała mnie. Traktowała mnie jakbym była niepełnosprawna, albo upośledzona, a ja po prostu chciałabym dla nich wszystkich pozostać starą Aurorą. Tą która jak na ironie, romantycznie umarła razem z nim. Ale nikt poza nami nie musiał o tym wiedzieć.— Może spotkamy się we czwórkę na shake'i? Już tyle czasu się mijamy...

— Powiedziała, że nie chce.— odpowiedziałam, siadając na kanapie obok Charlie'go, któremu posłałam niepewne spojrzenie. Zawsze chciał mnie przytulać, ale dzisiaj się tylko miło uśmiechał, za co byłam mu wdzięczna.— Znaczy nie powiedziała, ale wiem, że się boi i nie chce...

Uśmiechnęłam się sztywno, wbijając wzrok w blat stołu i czując na sobie wiele spojrzeń. Wymruczałam pod nosem wiele odpowiedzi na powitania moich znajomych, chociaż chciałam po prostu posłuchać o czym rozmawiają i wtopić się w towarzystwo. Na chwilkę stać się częścią wystroju.

— Dobra, Will. Myślę, że możesz zacząć.— powiedziała jak zwykle uśmiechnięta Lily. Zmrużyłam oczy, patrząc na jej różowe pasemka ukryte gdzieś w burzy brązowych włosów. Ostatnio często zmieniała fryzury. A może jednak nie? Ostatnio chyba farbowała się na blond w wakacje. To raczej nie było często...

— Wiecie o co chodzi.— wymruczał, wbijając przygnębione spojrzenie w kieliszek z przezroczystym płynem, a następnie pewnie po niego sięgnął i wypił całą zawartość. Odstawił szkiełko z głośnym dźwiękiem na blat i lekko się skrzywił.— Mamy w końcu listopad...

Mocno zmarszczyłam brwi, zatrzymując spojrzenie na Carewie. Wokół nas wszyscy zaczęli się cieszyć z wycieczki do domku letniskowego wujka Williama, ale sam chłopak nie wydawał się podekscytowany. Słyszałam jak Charlie obiecał stworzyć nowe playlisty do słuchania w czasie podróży, Miller obiecał kupić mnóstwo jakiegoś mocnego alkoholu, który ścina z nóg po dwóch kieliszkach, a Mike zachwycił się na myśl o porannym łowienie ryb nad zatoką. Laura i Madison spanikowały, bo nie miały odpowiedniego koloru lakieru do paznokci na ten wyjazd, a Lily postanowiła nauczyć się nowych przepisów na drinki. Ja natomiast byłam zbyt zajęta obserwowanie smutnego Willa, który właśnie prawdopodobnie znajdował się w innym wymiarze.

— Dlaczego jesteś smutny, Will?— zapytałam, tym samym przerywając Jack'owi wykład o tym jak łatwo znaleźć w tamtych lasach wesołe grzybki.

Brunet podniósł głowę, przyjmując na usta nieszczery i wymuszony uśmiech, ale nie nawiązał ze mną kontaktu wzrokowego. I teraz tak myśląc o tym, to chyba nie zrobił tego ani razu, odkąd pojawiłam się w lokalu. Mimowolnie poczułam irytację i zmęczenie, widząc te wszystkie krzywe, niby to pełne radości uśmiechy. Dlaczego każdy musiał tak kłamać?

— Jestem wstawiony i zmęczony po pracy w warsztacie, Rori.— wytłumaczył się, ale mu nie uwierzyłam. William zawsze po alkoholu robił się radosny, a swoją pracę bardzo lubił. Nigdy nie znał umiaru i nie można było go siłą wyciągnąć z tego przeklętego budynku. Nigdy nie miał dość naprawiania cudzych aut.

Westchnęłam cicho, uważnie wbijając w niego spojrzenie. Nikt przy naszym stoliku już nie rozmawiał. Wszyscy byli zbyt zajęci wbijaniem spojrzeń we mnie i Willa, który kłamał. Moje kąciki ust mimowolnie wygięły się ku dołowi, a szczęka mocniej się napięła.

— Wiecie jak to wszystko jest wykurwiście niesprawiedliwe?— spytałam cicho, nie odwracając spojrzenia od Carewa, który westchnął i przetarł twarz dłońmi, jakbym go irytowała. Było mi strasznie przykro, bo to ja miałam powód aby się wściekać, a nie on. Mój głos był cichy i spokojny, a mimo to doskonale było w nim słychać urazę.— Gdzie bym nie poszła, na każdym kroku słyszę tylko o tym, jak ważna jest szczerość. Uczucia, emocje i inny szajs...

— Aurora...— poprosiła ciężko Clifton, ale nawet na nią nie spojrzałam.

— Nie jest tak, Madison?— spytałam, patrząc jak Will dalej chowa przede mną twarz w dłoniach.— Jak to było? "Musisz mówić prawdę, Aurora. Inaczej to nie ma sensu." I kurwa najzabawniejsze jest to, że jestem najbardziej prawdziwą osobą siedzącą przy tym stole. Jesteście w ogóle moimi przyjaciółmi?

— Rori, oczywiście że tak...— szybko zabrałam swoją dłoń z blatu stołu, gdy poczułam jak Charlie kładzie na niej swoją własną. Spojrzałam na niego, mocno zaciskając szczękę i próbując jakoś pozbyć się łez cisnących mi się do oczu.— Ale każdy z nas ma własne problemy i nie zawsze może mieć ochotę o nich rozmawiać, gdy jeszcze sam ich nie przepracuje...

Zaśmiałam się wyjątkowo sarkastycznie, na co moje gardło mnie zapiekło. Charlie też był smutny. Kurwa, wszyscy tacy byli, bo pierdolona Aurora Kenvetch przekroczyła próg tego samego pomieszczenia, w którym znajdowali się jej przyjaciele- terapeuci. To było tak bardzo nie fair... Z ich strony, z mojej i całego wszechświata.

— Zabawne, że tylko wy macie do tego prawo, bo ja jakoś nigdy nie miałam takiego luksusu. Zawsze muszę wam wszystko mówić, a czasem nawet gdy próbuję, to na mnie krzyczycie.— powiedziałam z urazą, mimowolnie zerkając na Madison. Mocno przełknęłam ślinę i pokręciłam głową, wstając od stołu.— Idę zapalić...

— Pójdę z Tobą.— zaoferowała się Laura, szybko wstając i oglądając się za swoją kurtką.

— Nie trzeba. Nie mam zamiaru skakać pod auto, albo się podpalić. Chociaż nie mogę tego stwierdzić... To przecież wy zawsze wiecie wszystko najlepiej i znacie każdą moją myśl, prawda?— mruknęłam zła, pretensjonalnie gestykulując.— W końcu biedna, chora Aurora nie jest sama w stanie ocenić realnie sytuacji.

Wsadziłam dłonie w kieszenie swojej jeansowej katany i odwróciłam się w stronę wyjścia z 7Witches, ignorując nawołujące mnie głosy. Czasami miałam ochotę specjalnie dla nich się powiesić, aby tylko zrobić im na złość i udowodnić, że nie są w stanie mnie kontrolować. I najbardziej przerażające było chyba to, że naprawdę byłabym w stanie się zabić, byle tylko sprawić, aby poczuli się źle. Byłam złą osobą, ale z czasem zaczęłam rozumieć, że nie istnieją takie dobre. Nigdy nie istniały. Nikt nie jest bezinteresowny i niewinny.

Wyszłam na zewnątrz, a chłodne powietrze uderzyło mnie w twarz, ale nie narzekałam, bo wiedziałam, że mi się należy coś dużo gorszego. Oparłam się plecami o zimny mur 7Witches i przymknęłam powieki, zjeżdżają po nim w dół. Chód chodnika mnie nie zraził, ani nie odrzucił. Mocno podciągnęłam kolana pod brodę, po czym niezgrabnie wyciągnęłam z kieszeni kurtki paczkę papierosów i fioletową zapalniczkę. Było już wpół do dziesiątej wieczorem, przez co ruch na chodniku nie istniał. Założę się, że gdyby ktoś mnie spotkał, sypnąłby mi centami, gdyby był hojny, albo sam je posiadał. Wyglądałam jak jedno, wielkie nieszczęście, co było adekwatne do tego co czułam.

Słyszałam auta przejeżdżające po asfalcie i stłumione dźwięki dobiegające z restauracji, ale mimo to miałam wrażenie, jakby otaczała mnie cisza. To w mojej głowie wyły syreny, ostrzegające mnie przed huraganem, który był nieubłagany i nieunikniony. Zaciągnęłam się papierosem, próbując go chociaż trochę opóźnić i spowolnić. Chciałam jak najdłużej odwlekać moment wybuchu, chociaż sama nie wiedziałam dlaczego. Duchy nie bały się ciemności i cmentarzy. Miałam wrażenie, że ja od ostatniego czasu utknęłam na jednym z nich. Wyjątkowo przygnębiającym, cichym i samotnym cmentarzu. Ale czy dusza ma prawo czuć się w takim miejscu samotna? Może tak naprawdę każdy się tak czuje, tylko stara się to ukryć jak może, bo nie jest pewien czy inni też to odczuwają? To było jak tajemnica, o której wiedziała absolutnie każda osoba, a mimo to wierzyła, że zna ją tylko ona. Moje tajemnice nigdy nie były tylko moje. Zawsze musiałam się nimi dzielić z Madison, panią Hoffman, Laurą i Willem. To oni najbardziej na mnie naciskali, myśląc, że jako najbliżsi przyjaciele mają do tego jakieś chore prawo.

— Aurora?

Podniosłam głowę do góry, nerwowo zaciskając palce na filtrze papierosa, gdy dostrzegłam stojącą nade mną osobę, której nie widziałam już dłuższy czas. Ostatnio rozstaliśmy się w bardzo przykrej sytuacji, a on nie zadzwonił przeprosić. Przyjaciele się zawsze przepraszali, a on tego nie zrobił.

— Hej, Kevin...— szepnęłam, po czym mocno przełknęłam ślinę i mimowolnie zerknęłam na drogę dzielącą mnie od wejścia do 7Witches. Wyglądał inaczej. Był mniej blady, a jego purpurowe cienie pod oczami lekko wyblakły i się zmniejszyły.— Co tu robisz?

— Przejeżdżałem i cię zobaczyłem.— odpowiedział, a ja mocno zacisnęłam szczękę, kątem oka widząc jak siada pod ścianą obok mnie. Wlepiałam spojrzenie w beton, nie czując się ani trochę dobrze.— Wszystko w porządku?

Ściągnęłam brwi, parę razy mocno mrugając, bo jak po czymś takim cokolwiek miałoby być "w porządku"? Po czymś takim, on po prostu... Pokręciłam głową i uniosłam w górę prawy kącik ust.

— Jasne.— odpowiedziałam, zerkając na niego i posyłając mały uśmiech. Miał na głowie kaptur od swojej niebieskiej bluzy, spod której wystawały brązowe, delikatnie kręcone włosy.— Wszystko jest... Wszystko jest w porządku.

— Byłem na odwyku. To dlatego się nie odzywałem tyle czasu.— pokiwałam głową, unosząc do ust drżącą dłoń z papierosem. Zaciągnęłam się nim mocno, nie wiedząc co zrobić, ani jak się zachować.— Jakiś skurwiel podłożył mnie policji. Dostałem prace społeczne i skierowanie. Jak jeszcze raz mnie złapią, to pewnie posadzą...

— Przykro mi.— że to wszystko się dzieje. Że nie potrafię umrzeć całkowicie . Zawsze robię to po kawałkach, skazując się na dłuższe cierpienie.

— A co u Ciebie?— zapytał, trącając mnie zaczepnie łokciem w bok, na co mocno się wzdrygnęłam i automatycznie wstałam na równe nogi.

Mocno zacisnęłam usta i posłałam zdziwionemu chłopakowi niepewne spojrzenie. Wyrzuciłam niedopałek na chodnik i niby to pełna spokoju włożyłam trzęsące się dłonie do kieszeni.

— Tak.— odpowiedziałam na jego pytanie.

— Co "tak"? Spytałem, co u Ciebie.— przypomniał mi delikatnie, jakby nie chciał mnie jeszcze bardziej wystraszyć.

— A... Dobrze. Jestem z przyjaciółmi.— powiedziałam, kiwając głową w stronę lokalu.— Właściwie muszę już wracać, bo mogą się wystraszyć... Cześć, Kevin.

Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem ruszyłam w stronę wejścia do 7Witches, modląc się aby...

— Czekaj, odprowadzę cię.— zatrzymałam się, parę razy mrugając, żeby odpędzić z oczu przeklęte łzy i mocno się wzdrygnęłam, czując na barkach jego ramię, które mnie objęło.— Wiesz, w razie jakby jednak już poszli do domu...

— Mhm.— pisnęłam cicho, a mój głos się załamał. Mocno przełknęłam ślinę i szybko oddychałam przez nos, stawiając kroki na wiotkich nogach.

— Między nami dobrze się układa, prawda?— spytał, otwierając mi drzwi i siłą pchając moje ciało do środka. Nie chciałam żeby mnie dotykał. Nikt nie mógł tego robić.

— Mhm.— ponownie mruknęłam pod nosem, zaczynając gubić oddech.

Kevin rozejrzał się radośnie po całym pomieszczeniu, po czym ruszył w kierunku, w którym skupiałam swoje spojrzenie. Nieświadomie zaprowadziłam go do naszego stolika.

Moje przerażone spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Madison. Dziewczynę mocno coś rozbawiło, ale gdy tylko dostrzegła postać idącą obok mnie, jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Opuściłam wzrok, siadając na swoim poprzednim miejscu, a moje gardło mocno się zacisnęło, gdy Kevin zrobił to samo, nie zdejmując ręki z moich ramion. Przy naszym stoliku zrobiło się cicho, a ja zabrałam resztki odwagi, aby podnieść wzrok.

— Chyba sobie kurwa żartujesz...— powiedziała wściekła Madison, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały. Jej twarz zrobiła się całą czerwona, a dłonie zaciskały się na kancie stolika.— Powiedz mi kurwa, że mam jebane halucynacje.

Spojrzałam na rudowłosą z prośbą o pomoc, ale chyba nie rozumiała. Nikt nie wiedział i nigdy nie rozumiał. Nie chciał. Zawsze wszyscy woleli krzyczeć, płakać i przeklinać, niż postarać się przez chwilę mnie zrozumieć.

— Ty musisz być Laura?— spytał Kevin, patrząc na blondynkę siedzącą z otwartymi ustami.— A Ty Madison, prawda? Dużo o tobie słyszałem.

— Mam nadzieję, że same najgorsze rzeczy...— warknęła w jego stronę, po czym posłała mi wściekłe spojrzenie. Pewnie myślała, że po niego zadzwoniłam.

— Właściwie już i tak chcieliśmy wracać, prawda?— wychrypiałam, starając się zignorować to jak mój głos się trzęsie i urywa.— Prawda, William? Ma... Madison?

— Jakoś tych dobrych sobie nie przypominam.— nikt mnie nie słuchał. Nikt mnie kurwa nigdy nie chciał słuchać. Przymknęłam powieki, czując jak pod nimi kręcą się łzy, gdy poczułam na szyi dłoń Kevina, który prawdopodobnie w geście przyjaźni zaczął mnie podduszać, potrząsając tym samym moją głową na boki.— Aurora dużo mi o was wszystkich opowiadała, prawda mała? Podobno niezłe z was skurwysyny.

— Powinieneś stąd iść.— odezwał się Carew, ale nie byłam w stanie dostrzec jego twarzy, bo Kevin dalej mnie dotykał.— Kręci się tu ostatnio sporo policji. Lepiej, żebyś się na nich nie natknął, prawda?

Otworzyłam oczy i wzięłam głęboki oddech, gdy poczułam jak jego dłoń spada z mojego gardła, pozwalając mi tym samym zaczerpnąć trochę powietrza. Starałam się trochę uspokoić, gdy poczułam jak Charlie pewnie przyciąga mnie bliżej siebie, przez co ramię Sparksa ze mnie spada. Najmocniej jak tylko potrafiłam wcisnęłam się w ciało Charliego, dyskretnie szukając swoimi dłońmi jego własnych. Spojrzałam na Willa, który mierzył się spojrzeniem z brunetem. Kevin wyglądał jakby mocno o czymś myślał.

— Aurora, w aucie mam twoją bluzę, którą ostatnio przypadkiem zostawiłaś.— nie zdejmował z niego spojrzenia. Powiedział to wszystko tak bardzo normalnie i lekko, jakby nie krztusił się językiem, ani nie brakowało mu powietrza. I może było tak, bo nikt nigdy nie zrobił mu czegoś takiego, co on zrobił mi.

— Nie potrzebuję. I tak była stara...— mruknęłam cicho, starając się przeczekać huragan.

— Chwila, w aucie?— spytał Miller, mocno marszcząc brwi i posyłając Carew'owi pytające spojrzenie.— Mówiłeś, że Aurora wyrzuciła ją przez okno podczas jazdy do mojego domu?

Lekko rozchyliłam usta, patrząc jak William w końcu po raz pierwszy od tak długiego czasu spojrzał mi w oczy, które wyrażał więcej niż jakiekolwiek słowo. Chłopak delikatnie i dyskretnie pokręcił mi głową w ramach odpowiedzi, na pytanie którego nigdy dotąd mu nie zadałam.

William Carew nikomu nigdy nie powiedział o tym, że zostałam zgwałcona.

Ponownie przeniosłam puste i nieobecne spojrzenie w blat stołu, nie wiedząc co powiedzieć, ani jak nauczyć się na nowo oddychać. Znowu czułam w klatce piersiowej to uczucie. Jakby coś zgniatało moje serce i duszę. Nikt nie wiedział, co tak naprawdę stało się tej nocy. Nikt nie wiedział o tym, że Kevin mnie naćpał, a potem siłą rozebrał. Nikt nie wiedział, że przez niego złamałam najważniejszą obietnicę jaką złożyłam w całym swoim życiu. Nikt nie wiedział o tym jak bardzo płakałam, gdy wracałam do siebie po epizodzie niebrania leków. Nikt nie wiedział jak bardzo bolało i co czułam piorąc swoje jeansy i bieliznę z krwi.

Nikt nie miał o tym pojęcia poza mną. Kevin pewnie nawet tego nie pamięta. Inaczej by przeprosił. Przyjaciele tak przecież do cholery robili! Przepraszali za swoje błędy, więc czemu on nie chce przeprosić mnie?! A Will? Wie tylko o tym, że coś się wydarzyło. I było dość brutalne, skoro było tyle krwi, siniaków, łez i zadrapań.

— Jestem zmęczona...— pisnęłam cicho, powolnie wypowiadając te słowa. Próbowałam pozbyć się łez, które rozmazywały mi pole widzenia i uspokoić jakoś serce.— Chcę już iść spać. Madison, muszę iść spać.

Złapałam się mocno stołu, wstając na drżące nogi i przecisnęłam się między blatem, a kolanami Kevina. Chciałam stąd natychmiast wyjść. Nie ważne gdzie poniosłyby mnie nogi. Chciałam stąd wyjść i znaleźć się gdzieś, gdzie świat nie jest tak potwornie bolesnym miejscem. Byłam zmęczona uciekaniem, gonitwą i chowaniem się. Byłam tym wszystkim, kurwa zmęczona.

— Aurora!— zły głos Sparksa rozbrzmiał dosadnie, a tego wszystkiego zrobiło się zdecydowanie za dużo, gdy złapał mnie mocno za mój nadgarstek, wbijając palce w moją skórę i prawdopodobnie tworząc mi tak siniaki.

Bez zastanowienia szybko się odwróciłam w jego stronę i z całej siły jaką tylko w sobie miałam, mocno się zamachnęłam, aby uderzyć go prosto...

Szeroko otworzyłam usta i przyłożyłam dłoń do połowy twarzy, czując jak całe pomieszczenie wypełnia się hukiem i brzdękiem szkła, boleśnie wokół mnie wirując. Zachwiałam się i w ostatniej chwili podparłam na oparciu kanapy z naszej loży, gdy potworny ból z niesamowicie głośnymi krzykami, towarzyszył mroczkom przed oczami i szumem w mojej głowie.

— Do końca cię popierdoliło?!— dziewczęce piski towarzyszyły dźwiękom jakiejś szarpaniny, wyzwiskom i uderzeniom.

— Aurora! Rora, popatrz na mnie, słyszysz?— pomrugałam parę razy, próbując odzyskać wzrok i dowiedzieć się, gdzie jest pion.

Poczułam czyjeś dłonie, które podtrzymywały moje ciało i dotykały dłoni. Wszystkie dłonie mnie teraz dotykały, ale czułam się, jakbym ich tak naprawdę nie czuła. Czułam ból i ciepłą ciecz, wypływającą z mojej skroni na policzek. Czułam.

Dotknęłam ostrożnie najbardziej obolałego miejsca i skrzywiłam się, gdy mój palec napotkał odłamek szkła.

— Madison, pomóż mi i uważaj na pierdolone szkło!— poprosił Charlie, a ja doskonale słyszałam te wszystkie szybkie oddechy i zaaferowane krzyki innych klientów.

Ktoś mnie zaczął gdzieś prowadzić, gdy mój wzrok powoli się naprawiał, a ból głowy narastał i stawał się powoli nie do wytrzymania. Nim się obejrzałam, znalazłam się w aucie Charliego, wraz z Laurą i Madison.

— Gdzie są kluczyki?! Gdzie są pierdolone kluczyki?!— pisnął wystraszony Wellbur, gdy światła ulicznych latarni robiły się coraz bardziej blade.

— Masz je w jebanej kurtce, kretynie! Odpalaj już ten cholerny rzęch i jedź do szpitala!— krzyknęła Laura, ale nie byłam pewna czy ten głos aby na pewno należał do niej.— Mads, pilnuj jej, żeby...

I wtedy niespodziewanie wpadłam w ciemność. Wszystkie hałasy ucichły, a wszelki ból przestał być odczuwalny. Byłam już tylko na ja i on. Siedzący na pięknej drewnianej altanie, podziwiając zachód słońca, który drzewa i chmury namalowały specjalnie dla nas. Bo tylko my mieliśmy jakiekolwiek znaczenie. My.

__________________________

Słońca, dobra wiadomość:

Najgorsze mamy przed sobą, a najtrudniejsze za mną. Jesteśmy w domu, po tych jebanych, trzech... Nie wiem, jestem wstawiona ale się cieszymy.

Słowa: 9k

המשך קריאה

You'll Also Like

104K 4.1K 44
"Czasem ludzie również obrastają skorupą kruchego lodu." Gdy z dwudziestopięcioletnią gwiazdą łyżwiarstwa figurowego zrywa jeden z debiutujących na l...
391K 35.1K 19
Historia Molly McCann i Aresa Hogana - spin-off dwóch dylogii: "Reguł pożądania" i "Związanych układem". Ostrzeżenie: Książka zawiera treści skierowa...
37.5K 1.4K 16
„Jesień w Boulder City przynosi nie tylko zmieniające się liście, ale także powrót nielegalnych wyścigów samochodowych. Dla 17-letniej Grace, sztuka...
251K 24.7K 22
''No więc... Kim jesteś ty? - Tej siły cząstką drobną, Co zawsze złego chce i zawsze sprawia dobro.'' Wiele lat temu Dante De Ville poprzysiągł sobi...