Rozdział 6. Magnes

Começar do início
                                    

– A Snape?

– Zacznijmy od tego, że on ci nic nie powie, nawet jeśli coś wie.

Westchnęłam i wbiłam wzrok w kołdrę. Wiedziałam, że to, co za chwilę miałam powiedzieć, nie spodoba się Ginny.

– Snape jest denerwujący, owszem – odpowiedziałam powoli, wygładzając dłonią nierówność na pościeli – ale nie rób z niego jakiegoś potwora. Nie lubi mugolaków, mnie nie lubi, Neville'a traktuje jak coś, co trzeba wyrzucić, ale w sumie można się jeszcze tym pobawić, co w tym przypadku znaczy „zgnębić", uczciwością nie grzeszy, jednak z drugiej strony... Taki ma charakter i wątpię, by kiedykolwiek się zmienił.

– Usprawiedliwiasz go? – prychnęła Ginny.

– Nie, tylko zastanów się też, ile on w swoim życiu przeszedł. Może wcześniej był inny, a służba u Voldemorta tak go zmieniła.

– Możliwe. Ale teraz jest naprawdę wkurzający.

Zachichotałam lekko, a Ginny jedynie się uśmiechnęła.

– Jak ci idzie transmutacja? – zapytała.

Moje policzki przybrały barwę niemalże dorównującą kolorowi baldachimu nad łóżkiem, na którym siedziałyśmy.

– Źle – odpowiedziałam krótko. – Te korepetycje nic nie dają, a sam Nott coraz bardziej mnie irytuje. McGonagall oczywiście nie może odebrać mi punktów, bo widzi, jak się staram. Ale świadomość, że tak nagle, bez żadnego powodu pogorszyłam się w transmutacji... To jest straszne – mruknęłam, spuszczając głowę.

– Nie dogadujesz się z Nottem?

– Cóż, jakieś porozumienie nawiązaliśmy, ale nie zmienia to faktu, że ostatnio byłam gotowa uciszyć go za pomocą zaklęcia.

Ginny zachichotała.

– Oj, Hermiono – powiedziała, kręcąc głową. – Tylko porozumienie, co?

Prychnęłam, zakładając ręce na piersi.

– Tak, porozumienie – burknęłam. – Da się z nim czasem inteligentnie porozmawiać, w dodatku na o wiele ciekawsze tematy niż quidditch, ale to wszystko.

Dziewczyna spojrzała na mnie znacząco.

Ręce mi opadły.

– Ginny – jęknęłam. – On mi się nawet nie podoba!

Poczułam się tak, jakbym okłamała rudą, a przy okazji – samą siebie. W sumie nie wiedziałam, czy to, co powiedziałam, było w pełni prawdą. Teodor przyciągał mój wzrok jak magnes. Nie mogłam oprzeć się spoglądaniu na profil jego twarzy skupionej na słowach McGonagall ani nie potrafiłam nie patrzeć w oczy chłopaka. W te piękne, szare oczy, które posiadał on i tylko on, jakby nikt inny nie był ich godzien.

Zadziwiające, że tak bardzo mógł urzec mnie jedynie kolor tęczówek Ślizgona.

Ginny wzruszyła ramionami, czym na początku się zdziwiłam, lecz później zrozumiałam – zmieniła taktykę. Liczyła na to, iż sama przyznam się do zainteresowania Teodorem, skoro ona już odpuściła. Wielu ludzi w podobnych sytuacjach przełamywało się i mówiło, co im leży na sercach. Ja jednak byłam inna – nigdy nie dawałam się nabrać.

– I dobrze – odrzekła. – Chociaż w sumie jest na czym oko zawiesić.

W duchu przyznałam jej rację.

Mimo to spojrzałam na dziewczynę jak na wariatkę.

– Ginny, ostatnio coś za bardzo lgniesz do Ślizgonów – zauważyłam z przekąsem. Wtedy coś mi się przypomniało. – Właśnie, dlaczego pytałaś, czy każdy z nich musi być zły?

Jeden jedyny wyjątekOnde as histórias ganham vida. Descobre agora