𝚍𝚊𝚢 𝚜𝚎𝚟𝚎𝚗: free day, trash, treasure

771 91 37
                                    

a/n
okay, spóźnienie o ponad tydzień... masakra. przepraszam was.
dziękuję za wszystkie głosy i komentarze, za naprawdę miłe słowa i wiadomości na temat tej pracy. szczerze mówiąc oddycham z ulgą, że to nareszcie koniec, głównie dlatego, że ciągnie się to za mną odkąd tak potężnie przekroczyłam deadline.

anyway, ta miniaturka jest w pewien sposób kontynuacją dnia trzeciego, czyli sho zagranicą i kenma znoszący do domu koty
mam nadzieję, że taki fluff na zakończenie się wam spodoba uwu

anyway, ta miniaturka jest w pewien sposób kontynuacją dnia trzeciego, czyli sho zagranicą i kenma znoszący do domu koty mam nadzieję, że taki fluff na zakończenie się wam spodoba uwu

ओह! यह छवि हमारे सामग्री दिशानिर्देशों का पालन नहीं करती है। प्रकाशन जारी रखने के लिए, कृपया इसे हटा दें या कोई भिन्न छवि अपलोड करें।

Hinata był jego skarbem.

Największym, najdroższym i najważniejszym w całym życiu. Powodem, dla którego codziennie wstawał z łóżka, dla którego się uśmiechał. Siłą zapalną do postawienia kolejnego kroku naprzód, motywacją, by się nie poddawać i przyszłością, w którą był stanie patrzeć z nadzieją.

Shoyo był obietnicą. Marzeniem. Wszystkim, czego Kenma kiedykolwiek potrzebował.

Powrót do Japonii trwał wieki; niemal tyle samo, co jego pobyt poza jej granicami, a przynajmniej tak odbierał to blondyn, patrząc błagalnie na zegar i niemiłosiernie powoli zmieniające się na nim cyfry.

Czekał na niego w domu. Yamaguchi zaoferował się, że odbierze rudowłosego chłopaka z lotniska, jak zawsze. Kozume był mu za to niezmiernie wdzięczny, jednak równocześnie nie potrafił powstrzymać także i drobnego ziarenka zazdrości, powodowanej świadomością, że to Tadashi będzie pierwszym, który ujrzy go po tak długiej nieobecności w rodzinnym kraju. Prawdopodobnie po drodze zatrzymają się jeszcze we dwójkę na posiłek, zasiedzą się tam jedząc i rozmawiając, śmiejąc się i nadrabiając minione miesiące pozbawione spotkań. Rozumiał to, oczywiście, doskonale. Zdawał sobie sprawę z tego, że tak będzie, odkąd tylko ustalili, że to rówieśnik Hinaty po niego pojedzie, a mimo to, wyszedł z biura szybciej i teraz siedział na kanapie w salonie, zbyt rozproszony i niepotrafiący się skupić, by nawet spróbować zabić czas graniem. Koty spały, każde na innym drapaku. Kenma kupował po jednym (rzecz jasna internetowo) dla każdego nowego pupila, zaraz po przyniesieniu go do domu. Westchnął, nerwowo kręcąc obrączką na palcu. Dlaczego się denerwował? Przecież tyle razy rozmawiali przez kamerki... Nie pozwolili, by ich kontakt podupadł, nie pozwolili swoim uczuciom obumrzeć. Nadal miał w głowie ciepły uśmiech pełen tęsknoty i miłości oraz zniekształcone nieco przez elektronikę, proste, a głębokie i szczere słowa "kocham cię" wypowiedziane prosto do niego. Dlaczego więc te wszystkie obawy nie chciały go opuścić? Dlaczego jakaś jego cząstka nadal bała się, że po powrocie spojrzy na niego jak na śmiecia?

Dźwięk przekręcanego w zamku klucza go zaskoczył. Zdezorientowany podniósł się na równe nogi i sprawdził godzinę. Było za wcześnie.

Wraz z cichym kliknięciem oznaczającym zamknięcie wejściowych drzwi, rozległo się donośne "wróciłem", a zaraz po nim odgłos kroków, niemal biegu.

— Kenma? — głos Shoyo rozbrzmiał gdzieś niedaleko, a on zdał sobie sprawę, że siatkarz musiał szukać go w pokoju gamerskim.

— S... Shoyo — zawołał słabo, czując nagle obezwładniającą ilość uczuć wywołanych usłyszeniem tego pięknego, dźwięcznego głosu, wypowiadającego jego imię.

Sekundę później, do pomieszczenia wsunęła się ruda głowa z parą nieco skonsternowanych brązowych oczu, które rozbłysły, gdy tylko dostrzegły stojącego po środku jasnowłosego mężczyznę.

— Kenma!

Bez ostrzeżenia rzucił się w jego kierunku i zamknął go w silnym, czułym oraz niesamowicie uradowanym uścisku, który natychmiast został odwzajemniony, choć może nie z aż taką siłą. Kozume się nie przytulał, chyba że chodziło o jego skarb. Tak, swój skarb mógłby przytulać cały czas, ba! Przytulać, obejmować ramionami, by ochronić go tym, przed całym złem świata i już nigdy nie puszczać.

Gdy uścisk Hinaty zelżał, blondyn odsunął się z niechęcią, by zaraz chętnie przyjąc nadchodzący w zamian pocałunek. Boże. Boże, jak on za nim tęsknił. Dopiero w tym momencie naprawdę poczuł, jak bardzo mu go brakowało, a realizacja tego, niemal zwaliła go z nóg.

Był tu. Zaraz obok. Na wyciągnięcie ręki. Patrzył na niego spojrzeniem najszczęśliwszego człowieka na świecie i Kenma wiedział, że w jego wzroku Shoyo mógł dostrzec to samo.

Spoglądali sobie w ten sposób w oczy w milczeniu, przez natłok emocji nie będą w stanie niczego z siebie wykrztusić. Dopiero po kilku długich minutach, Kozume odchrząknął.

— Szybko ci poszło.

Hinata rozumiejąc, co miał na myśli, wyszczerzył się szeroko.

— Ekspresowy powrót do domu! Mieliśmy zatrzymać się na chwilę z Yamą w jakimś fast foodzie, ale po pierwsze to straszne świństwa, a po drugie chciałem cię jak najszybciej zobaczyć.

O Boże. Kenma poczuł, jak jego twarz różowieje. Shoyo, na litość wszystkiego co żyje, nie mów takich rzeczy bez ostrzeżenia... Odwrócił głowę w bok.

— Wziąłem sobie wolne na jutro.

— Wolne? — Rudzielec uniósł brwi w zaskoczeniu. — Nie jesteś przypadkiem w środku jakiegoś ważnego projektu?

— Być może — odparł wymijająco.

— Kenma...

— Poradzą sobie jeden dzień beze mnie, nie martw się. Poza tym, mam swoje priorytety. Teraz liczysz się ty.

Hinata wciągnął głośno powietrze, a Kenma poczuł, jak róż szybko zmienia się w czerwień. Odwrócił głowę jeszcze bardziej, starając się zasłonić ją wypadającymi z niechlujnego koka kosmykami.

— Nie ważne — uciął, nim Shoyo zdążył zebrać myśli i cokolwiek na to odpowiedzieć. — Chodź, przedstawię ci moje dzieci.

Chwycił jego dłoń i pociągnął go w stronę pierwszego drapaka.

— Och. — uśmiechnął się na to jeszcze szerzej niż wcześniej, najpierw patrząc na ich złączone dłonie, a potem unosząc wzrok i wbijając go w oczy miłości swojego życia. — Chciałeś powiedzieć nasze dzieci.

— ...tak. Nasze.

KOT W SŁOŃCU. kenhinaजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें