Tropiciel (cz.1)

162 20 61
                                    

– Petia, proszę po dobroci ostatni raz, gdzie jest twój dziennik?

– Zgubiłem, babciu.

– Jesteś małym, chodzącym kłopotem. Nie pozostaje mi nic innego jak zadzwonić do twojej matki.

Chłopiec wzruszył w odpowiedzi ramionami. Niespecjalnie przejął się pogróżką staruszki. Połączenia międzynarodowe były bardzo drogie, a baba Wira nie grzeszyła rozrzutnością. Petia wiedział, że jej twarde słowa to czcze gadanie.

– Same z tobą problemy, Petia. Same problemy. Mógłbyś brać częściej przykład od Dimy.

Petia zmarszczył buntowniczo brwi, ale zachował milczenie.

– No dobrze, nie mam na ciebie więcej czasu. Chcesz być uparty, bądź uparty. Ja idę do domu. Masz w garnku zupę. Stoi na palniku.

– Czy Sasza już się czuję lepiej? – zapytał chłopiec.

– Od wczoraj już nie wymiotuje. – Z twarzy babci natychmiast zniknęło znudzenie, a pojawiła się żywa troska. – Temperaturę mierzyłam i na szczęście jest w porządku, ale ciągle jest taki blady.

– Zawsze jest blady – zauważył Petia.

– Muszę szybko wracać. Córcia miała przygotować rosołek, ale muszę dopilnować. Zabiegana jest, a ten jej Wasyl zupełnie jej nie pomaga.

Staruszka pośpiesznie zakładała kolejne warstwy ubrań. Na koniec poprawiła grube okulary i otworzyła drzwi.

– Do widzenia. – Babcia energicznie ruszyła przed siebie, nie obracając się ani razu.

Petia zatrzasnął drzwi i ruszył długim korytarzem do kuchni. Podszedł do kuchenki i zajrzał do garnka. Zawartość miała brejowatą konsystencję, a na domiar złego na środku pływała do połowy rozpuszczona kostka rosołowa. Zamknął pokrywkę i rzucił okiem na kwadratowy zegarek stojący na blacie obok.

– Już prawie dziewiąta! – żachnął się i pośpieszył do swojego pokoju.

Przeszukał komodę. Założył pierwsze lepsze spodenki i koszulkę, a następnie chwycił klucze i pognał do wyjścia. Może jeszcze zdąży się wymknąć! Zatrzasnął za sobą drzwi i zbiegł brudnymi schodami do wyjścia z bloku. Na zewnątrz zderzył się z czymś, co przypominało twardy słup.

– Kogo my tu mamy?

Podniósł wzrok i natychmiast cofnął się o krok. Przed nim stał wysoki, wysportowany chłopak, który mierzył go surowym spojrzeniem, orzechowych oczu.

– Cześć Dima. – Głos Peti drżał. On sam szybko spróbował przebiec pod ramieniem swojego brata. Dłoń Dymitra bezlitośnie chwyciła go za kark.

– Dokąd to niby?! Dokąd to?!

– Puść mnie! Do Olega idę! – Mały szamotał się, ale palce brata były jak z żelaza.

– Nigdzie nie idziesz! – Dymitr wrzucił chłopca z powrotem do środka klatki schodowej. – Wracasz do domu, ty mała zarazo! – rozkazał, wskazując palcem na schody.

Petia stał w miejscu. Jego oczy błyszczały od łez, ale minę miał zawziętą. Szukał luk w postawie swojego brata. Ciągle liczył na to, że uda mu się wydostać.

– Nawet o tym nie myśl – uprzedził go Dymitr.

Petia z rozpędu wślizgnął się między szeroko rozstawione nogi swojego brata. Dłoń Dymitra ponownie bezlitośnie zacisnęła się na jego karku.

– Mały zasraniec! – wrzeszczał prosto w twarz swojego młodszego brata. – Myślałeś, że drugi raz dam się na to nabrać?! Same problemy z tobą!

TropicielOnde histórias criam vida. Descubra agora