Prolog

420 66 24
                                    

Słońce powoli wschodziło delikatnie przeganiając ciemne barwy nocy. Nad łąkami unosiła się poranna mgła, a samo powietrze było przyjemnie chłodne i rześkie. Ptaki budziły się ze snu by rozpocząć swój poranny koncert.

Tej nocy Roberto znów nie mógł spać- znów dręczyły go koszmary. Plama krwi, miejsce szarpaniny, otwarte na oścież drzwiczki i najważniejsze, brak Snowflake'a.

Takie noce towarzyszyły mu coraz częściej za czym szła ciągła bladość, worki pod oczami oraz zmęczenie. On oraz Khloe dalej nie mogli się pozbierać po stracie karego ogiera. Gdy wrócili z Gulfstream Park po stajni błyskawicznie rozniosła się informacja o zaginięciu Snow'a, a wśród koni (oczywiście oprócz Immortal'a i Mine Golden oraz ich świt) zapanował smutek i stan żałobny.

W jego oczach znów zebrały się łzy. Nigdy nie pozwalał by ujrzały one światło dnia, by ktoś je zobaczył, ale teraz to było silniejsze od niego. Nikt nie jest z kamienia.

Stanął za barkiem i już wyciągnął rękę po butelkę alkoholu, ale w tym samym czasie drzwi z impetem się otworzyły, a w progu stanął jeden ze stajennych.

- Andrew, co się stało?- zapytał zszokowany widokiem jednego z pracowników stadniny.

- Panie Torres, Royal Song...

- Co z nią?!

- Royal Song... Ona rodzi!

*

- Jak mogliście nie zauważyć, że jedna z lepszych klaczy jest źrebna?! Przez tyle miesięcy?!- krzyczał właściciel wiążąc pasek granatowego szlafroka, gdy biegli w kierunku właściwej stajni.

- Zaniedbał pan stadninę, spadło na nas dużo więcej obowiązków!- bronił się stajenny. Torres zamilkł. Wbiegli do stajni i skierowali się do właściwego boksu przy, którym stało kilku stajennych i weterynarz.

- I c-co z nią?- wydukał starając się uspokoić.

Starszy mężczyzna będący okolicznym weterynarzem uśmiechnął się poczciwie i odrzekł:

- Niech pan sam zobaczy. Piękna klaczka.

Roberto niepewnie uchylił drzwiczki boksu, po czym kucając przyjrzał się klaczce. Jej kara sierść była cała mokra, a jedyną odmianą była gwiazdka na czole przypominająca płatek śniegu. Mała lekko dygotała oszołomiona próbując się podnieść. Zmęczona porodem Song wylizywała swoje źrebię.

- Ale kto jest ojcem?- zapytał cicho Torres.

- Nie przypomina panu kogoś?- podsunął Andrew.

Mężczyzna chwilę się zastanowił przyglądając się klaczce, po czym w jego głowie zapaliła się żółta lampka.

- Snowflake?!- krzyknął trochę za głośno.

Mała była idealną kopią Snow'a tyle, że mniejsze wersji. I innej płci.

- No ale jak? Przecież nie kryliśmy Royal Snowflake'em!

Dziura w płocie..., pomyślała gniada.

Stajenny wzruszył ramionami.

- Ale chyba najważniejsze, że klaczka się urodziła, a Snowflake doczekał się jednak potomstwa.- Roberto musiał przyznać rację Andrew.- Jak ją pan nazwie?

Torres znów się zamyślił na chwilę, po czym odpowiedział:

- Snowy.

***

398 słów.

Cieszycie się z kolejnej części czy nie bardzo? ;)

Jeżeli tak to do następnego!

(((tak, nie umiem pisać mów końcowych, meh)))

SnowyWhere stories live. Discover now