- Drogi panie Baggins. Krasnoludów nie warto nie doceniać. Odzyskaliśmy Erebor. Teraz trzeba go bronić. - odpowiedział, po czym skierował się do zbrojowni. Niedługo potem kompani ruszyli za nim. 

Oparłam się o mur patrząc na miasto. Było pewne,że elfy wkrótce zaatakują. 

Usłyszałam za sobą kroki, lecz się nie poruszyłam. Byłam pewna, że to Bilbo. Jednak obok mnie zjawił się Balin. Nie odzywaliśmy się do siebie. Nie była to jednak krępująca cisza. Jednak był to jeden z gorszych jej rodzajów. Była to cisza przed burzą.

- Dlaczego naraża nas na wojnę? Czy naprawdę nie może zrozumieć, że w każdej chwili możemy stracić Erebor? Że w każdej chwili któreś z nas może stracić życie? - zapytałam cicho patrząc na oddziały elfów.

- O to właśnie chodzi, dziecko. - powiedział, a ja zwróciłam na niego wzrok. - Tak właśnie działa Smocza Choroba. Thorin jest tak zapatrzony w skarb, że nie odda go nikomu, chociażby miał zginąć. Nie widzi niczego poza nim. Jest pewny, że krasnoludy z Żelaznych Wzgórz przybędą i wspólnymi siłami pokonamy wroga.

- W sumie to może się udać. - zgodziłam się z uśmiechem. Balin odwzajemnił gest, lecz jego uśmiech był smutny. Pokręcił przecząco głową.

- Nie sądzę, by marna armia krasnoludów dała radę. Bo nie czeka nas zwykła walka. Myślę, że niedługo rozpęta się tu prawdziwe piekło.

***

Zeszliśmy do arsenału, gdzie krasnoludy dobierały zbroje. Minęliśmy stojącego przy wejściu Thorina. Zmierzył nas zimnym spojrzeniem nie mówiąc ani słowa. 

Zaczęłam szukać odpowiedniego uzbrojenia. Wszystko, co znalazłam było jednak bardzo luźne i niewygodne. Dodatkowo ciężkie kolczatki zmniejszały mi swobodę ruchów. Przebierałam dalej, dzięki czemu dostrzegłam srebrny miecz. Wyciągnęłam go spod sterty zakurzonych włóczni. Ostrze wyszło spod rąk elfów pochodzących z Rivendell. Zawiesiłam je u boku i szukałam dalej. 

W końcu znalazłam kolczatkę odpowiednią do mojej sylwetki. Założyłam ją pod płaszcz. Nie ograniczała moich ruchów, oraz była dość lekka. Wzięłam jeszcze łuki strzały i wyszłam ze zbrojowni. 

Wychodząc na zewnątrz poczułam powiew świeżego powietrza. Gwiazdy dawno rozświetliły niebo. Położyłam się na kocu, który ostatnim razem tu przyniosłam i wpatrywałam się w ich blask. Było to jedyne miejsce, gdzie mogłam usnąć.

Niedługo potem moje powieki zaczęły opadać. Ułożyłam się wygodnie i przymknęłam oczy. Kiedy coraz bardziej opadałam w objęcia Morfeusza usłyszałam stukot kamieni staczających się ze zbocza góry. Raptownie usiadłam napinając łuk. Wycelowałam w miejsce, skąd dochodził dźwięk, lecz nic nie zauważyłam. Opuściłam łuk i wsłuchałam się w nocną ciszę. Po chwili dobiegły mnie oddalające się kroki. Wyjrzałam za krawędź skalnej półki i zobaczyłam postać zakrytą czarnym płaszczem schodzących po ukrytych schodach wyrzeźbionych w zboczu góry. Przewiesiłam łuk przez ramię i rzuciłam się za nim w pogoń. Nieznajomy był dość szybki i kiedy ja pokonałam zaledwie połowę odległości do ziemi, on biegł już w stronę miasta. Zaczęłam biec szybciej znacznie zmniejszając odległość między nami. Nie mogłam pozwolić mu dotrzeć do Dale. Mógł zauważyć, że drzwi od strony północy są otwarte. Mimo, że traciłam siły, a bok rwał silnym bólem nie zwalniałam. Byliśmy tuż przed murami miasta. Nieznajomy znalazł miejsce, gdzie nie było widać strażników i wspiął się na wysoki mur i przeskoczył na drugą stronę. Zwinnie powtórzyłam jego czynność. Spadłam na ugięte nogi chwiejąc się lekko. Podniosłam wzrok widząc uśmiechniętego elfa z kapturem na głowie. Niespodziewanie rzuciłam się na niego pozbawiając go równowagi. Zdjęłam z ramienia łuk i naciągnęłam cięciwę. Ciszę panującą wokół zagłuszył perlisty śmiech. Siedzący na ziemi elf sięgnął do głowy, aby ściągnąć kaptur. Z morderczym wzrokiem cofnęłam dłoń coraz bardziej naciągając cięciwę. Spod czarnego kaptura wyłoniły się jasno-blond kosmyki. Legolas spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczyma wprawiając mnie w otępienie.

HobbitWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu