Rozdział osiemnasty

Começar do início
                                    

Niemal krzyczała. Głos miała przepełniony złością, pretensjami i żalem. Była zła na siebie za swoją upartość, na niego za to, że w ogóle nie myślał i ponownie na Boga, bo przyszykował dla niej taki los. Wcale nie chciało się jej płakać, nie planowała też chować się w czterech ścianach i znowu odcinać się od wszystkich. Po prostu chciała już zrozumieć - dlaczego? Dlaczego ona? I dlaczego Justin był tak strasznie nieostrożny, gwałtowny i porywczy?

- Arleen.

- Zamknij się - warknęła. - Kupię ci piękny wieniec na pogrzeb, obiecuję.

- Co ty do cholery wygadujesz? Słyszysz to co wychodzi z twoich ust?

- Justin - powiedziała takim samym tonem jak on wcześniej. - Więc chcesz mi powiedzieć, że wcale nie planujesz teraz wsiąść do swojego głupiego auta i pojechać do niego? Nie planujesz się z nim spotkać tylko po to, by obić mu pysk?

Miała rację. Planował to, planował wydłużyć każdą sekundę jego cierpienia w nieskończoność. Jego usta ponownie pozostały zamknięte. Nie było sensu zaprzeczać czy kłamać.

- Dopiero co obiecałeś mi, że mnie nie zostawisz - westchnęła ciężko. Zmrużyła oczy. - Pamiętasz? Sekundę po tym jak powiedziałam ci jak ma na imię próbujesz mnie odepchnąć, a teraz jeszcze chcesz pójść prosto do niego. Proszę cię, zacznij myśleć.

- To nieprawda - wymamrotał i ponownie zaczął przyglądać się jej tenisówką.

- Wiesz jak to się skończy?

- Tragicznie? A może moim triumfem? - zapytał na głos wzruszając ramionami. - Jedyne co wiem to, to że zasługuje na ukaranie.

- Więc sam zamierzasz wymierzać sprawiedliwość? - Uniosła brwi patrząc na niego z niedowierzaniem. - Naprawdę znowu chcesz mnie tu zostawić? Samą?

- Wiem do czego zmierzasz Arleen, ale to impuls. Muszę coś zrobić, bo inaczej oszaleję.

- Myślisz, że J... - jego imię nie chciało już po raz drugi wyjść z jej ust. Samo myślenie o nim w takich ilościach działała na nią okropnie. Zerknęła w bok i przełknęła ogromną kulę w gardle. - Że... on nie wrócił do miasta? Minęło tyle dni, że na pewno zdążył się zorientować, że go okłamałam. Kto wie, może właśnie nas obserwuje.

Oblizał usta. Arleen miała problemy z wymienieniem jego imienia, więc dlaczego nie chciała, by ktoś się tym zajął porządnie? To byłoby wyrównanie rachunków, oczywiście nie ostateczne, ale Justin czuł, że zmasakrowanie czyjejś twarzy mogłoby mu przynieść ulgę. I nie mówił tu o kilku siniakach, które wciąż znajdowały się na buzi Spike'a.

- Gdzie go wysłałaś?

Arleen zatrzepotała rzęsami.

- Do Minnesoty - odparła. - Nie wiem czemu tak łatwo w to uwierzył, nie podałam mu nawet nazwy miasta. Powiedziałam tylko, że masz tam jakieś sprawy do załatwienia.

Justin dotknął kciukiem dolnej wargi i lekko przygryzł jego skórę. Lewą ręką podrapał czubek głowy i zerknął na Arleen. Nogi lekko mu zmiękły, a po kręgosłupie przeszedł dreszcz. Zrobił się dziwnie nerwowy.

- Skąd wiesz? - zapytał tak cicho, że Arleen ledwo go usłyszała. - Ktoś ci powiedział?

Szatynka zmarszczyła brwi.

- Co?

- Minnesota, pytam skąd o niej wiesz?

- Jest na każdej miejscowej mapie? - odparła niepewnie wzruszając ramionami. - Nie wiem o co ci znowu chodzi, to pierwsze co wpadło mi wtedy do głowy.

DIABELSKA DUSZAOnde histórias criam vida. Descubra agora