Rozdział 3

22.9K 1.8K 662
                                    

– Na pewno nic nie da się zrobić?

– Przykro mi, panno Cullen. – Jasnowłosa kobieta, która zajmowała miejsce po drugiej stronie biurka uśmiechnęła się ze współczuciem, a potem jeszcze raz zerknęła w kierunku ekranu stojącego przed nią komputera. – Brak pracy znacznie obniżył pani zdolność kredytową, a to podstawa, aby bank zgodził się udzielić kredytu. Mogę sprawdzić jeszcze kilka opcji, ale nie sądzę, aby to cokolwiek dało...

– Rozumiem. – Dziewczyna wstała, zmusiła się do słabego uśmiechu i dodała: – Dziękuję za czas, który mi pani poświęciła.

Gdy opuściła siedzibę banku, wychodząc na jedną z głównych ulic Nowego Orleanu, zdusiła w sobie chęć krzyknięcia.

Wizyta w tym miejscu była jej ostatnią deską nadziei. Po czterech nieudanych rozmowach kwalifikacyjnych straciła jakąkolwiek nadzieję, że zdoła szybko znaleźć pracę i zdobyć pieniądze na opłaty, czynsz, a także jedzenie.

Cóż... istniała co prawda jeszcze jedna możliwość, której Eleanor nie dopuszczała jednak do swojej świadomości. Możliwość nazywała się Madison Cullen i była jej starszą siostrą. Madison należała do osób, które spotkało w życiu szczęście – wyszła za mąż za bogatego inwestora, nie musiała pracować i właściwie czymkolwiek martwić i uznała to za idealny powód, aby czuć się lepszą od Eleanor.

El była więc pewna, że prędzej zamieszkałaby pod mostem niż poprosiła własną siostrę o pożyczkę czy pomoc.

Ściskając w dłoniach teczkę ze swoimi danymi, ruszyła chodnikiem w kierunku przedmieścia. Wybrała drogę przez park. Tego dnia miała paskudny humor i liczyła, że właśnie w tym miejscu nie natknie się na kroki, tłumy i śpieszących się gdzieś przechodniów.

Dzisiaj nie znosiła ludzi odrobinę bardziej niż zazwyczaj.

W pewnym momencie przystanęła i opadła na jedną ze starych ławek, tuż pod ogromną, płaczącą wierzbą. Przez zwisające liście przedarły się promienie popołudniowego słońca, które opadły na policzki Eleanor.

Dziewczyna zamknęła oczy i wypuściła z płuc głęboki oddech. Musiała jakoś sobie to wszystko poukładać – straciła narzeczonego, pracę i powoli kończyły jej się oszczędności, które w ciągu ostatnich dni wydała głównie na wino.

Musiała pić, bo tylko wówczas serce zdawało się boleć odrobinę mniej.

On cię zdradził, upomniała się w myślach.

I choć szczerze go za to nienawidziła, nie potrafiła tak po prostu wymazać pięciu lat, które wspólnie spędzili. Pamiętała wiele momentów, kiedy była naprawdę szczęśliwa. Kiedy śmiała się w głos i czuła, że miała u swojego boku mężczyznę życia.

Miłość była fatalnym zjawiskiem. Chorobą, która niepostrzeżenie atakowała serce, otulała je ciepłem, aby na koniec pozostawić je w opłakanym, żałosnym stanie.

Chłodny powiew wrześniowego wiatru rozwiał jej długie, czarne włosy. Szelest liści i niemal niesłyszalnie stawiane kroki sprawiły, że powoli uniosła powieki. Przed sobą ujrzała pusty park, widniejący w oddali mostek i zasypane liśćmi ścieżki.

Dopiero gdy odwróciła głowę, dostrzegła mężczyznę w czerni. Zajął miejsce u jej boku i patrzył na nią zza szkieł okrągłych, eleganckich okularów.

– Boże! – El pisnęła, zrywając się gwałtownie na równe nogi.

– O ile sięgam pamięcią, ostatnim razem posługiwałem się imieniem ''Vincent'' – odparł z lekkim rozbawieniem i przechylił głowę w bok. Kosmyk białych włosów osunął się na bladą skroń. – Usiądź, Eleanor.

– Myślałam... Byłam pewna, że...

– Że jestem nieprawdziwy? Że tylko ci się przewidziałem?

Dziewczyna pokręciła głową, przełykając z trudem. Od ich ostatniego spotkania minął ponad tydzień. Przez cały ten czas była tak pijana, że kompletnie zapomniała o mężczyźnie o białych włosach.

– Ofiarowałem ci nieco czasu, abyś jeszcze raz przemyślała propozycję, jaką ci złożyłem. – Widząc, że Eleanor nie zamierza podejść bliżej, sam wstał z ławki. W długim, czarnym płaszczu, ciemnych spodniach oraz golfie wydawał się wyjątkowo wysoki i smukły. – A teraz przybyłem, aby uzyskać odpowiedź...

– Nie jestem złodziejką – wtrącił. – Zamierzam zdobyć pieniądze uczciwie...

– A czy Kevin Milton wykazał się względem ciebie równie dużo uczciwością? – zapytał ze spokojem w aksamitnym głosie. Gdy dostrzegł, że El się spięła, stanął tuż za jej ramieniem i pochylając się szepnął: – Zemsta, Eleanor, ma wyjątkowo słodki smak. Gdy choć raz się jej skosztuje, niezwykle łatwo popaść w uzależnienie. Spójrz mi prosto w oczy. – Nagle pojawił się tuż przed nią. Poruszał się niczym wiatr, szybko i bezgłośnie. – I powiedz, że nie chcesz widzieć, jak Kevin Milton pada na kolana. Powiedz, że nie chcesz patrzeć na to ze świadomością, że cierpi równie mocno, jak cierpiałaś ty, gdy postanowił złamać twoje serce.

Brunetka powoli uniosła podbródek. Gdy spojrzała prosto w ciemne niczym noc oczy Vincenta, kącik jej ust drgnął ku górze w lekkim uśmiechu.

– Wszystko, co mówisz jest takie piękne. Składasz obietnice, ale jak wiele tak naprawdę są one warte?

Przesunął wzrokiem po jej twarzy, na moment zatrzymując się na lekko rozchylonych wargach. Uśmiechnął się nonszalancko i pochylając, szepnął:

– Dlaczego nie chcesz się o tym przekonać?

Eleanor znowu poczuła bijący od niego zapach – mięta, dym papierosowy i woń drewna. I tak jak kilka dni wcześniej, zapragnęła zamknąć oczy i nieco się do niego przybliżyć. Tym razem nie była jednak tak pijana, jak podczas ich pierwszego spotkania.

– Moja odpowiedź wciąż brzmi: nie.

– Cóż... – Cofnął się o krok i wyjął z wewnętrznej kieszeni białą wizytówkę. – Zatrzymaj to, proszę. Na wypadek, gdyby chęć zemsty okazała się jednak zbyt silna. – Wcisnął w jej dłoń kawałek papieru.

Eleanor drgnęła, gdy ich palce się ze sobą spotkały. Potem spuściła wzrok, aby spojrzeć na wizytówkę, a kiedy ponownie go uniosła, Vincent rozpłynął się w powietrzu.

***

Gdy wróciła do mieszkania, czekał tam na nią list od właściciela. Wyjęła z lodówki butelkę wina i nie trudząc się sięgnięciem po kieliszek, upiła pierwszy, duży łyk, jednocześnie opadając na kanapę i rozrywając kopertę.

Wezwanie do zapłaty. Trzecie w tym tygodniu.

Właściciel dał jej cztery dni na spłacenie zaległości lub zabranie swoich rzeczy z mieszkania.

Opróżniła butelkę do połowy, zastanawiając się, jak bardzo pijany musi być człowiek, aby podjąć cholernie nieprzemyślaną i ryzykowną decyzję?

Wyjęła z kieszeni spodni pognieciony kawałek papieru, przycisnęła telefon do policzka i zamykając oczy, wsłuchała się w równomierny dźwięk, który po chwili został zakłócony przez aksamitny głos:

– Eleanor.

– Skąd wiedziałeś, że to ja?

– Tylko tobie dałem ten numer – odparł, sprawiając, że dziewczyna odetchnęła głęboko. – Dlaczego do mnie dzwonisz?

– Wiesz dlaczego...

– Nie – wtrącił. – Chcę usłyszeć to z twoich ust.

– Dzwonię, ponieważ... – Uniosła powieki i utkwiła spojrzenie w martwym, zimnym kominku. – Ponieważ nie mam już nic do stracenia.





J.B.H

V I N C E N T [W SPRZEDAŻY]Where stories live. Discover now