09. I wciąż ją kocham.

13.7K 956 59
                                    

            Droga powrotna odbyła się w całkowitym milczeniu. Ja udawałam zafascynowaną widokiem za oknem, albo spałam. Nicholas przez cały czas miał słuchawki na uszach. Walczyłam ze łzami, nie mogąc znieść tej niezręcznej ciszy, ale też nic nie mogłam zrobić. Przekonywałam samą siebie, że lepiej będzie cierpieć teraz, niż rozwlekać to na kilka miesięcy w oddaleniu. Bo tak było, prawda?

            Samochód z piskiem zatrzymał się na podjeździe mojego domu. Nick pomógł mi wyciągnąć torbę z bagażnika, nie odzywając się jednak ani słowem. Staliśmy naprzeciwko siebie, niepewni co zrobić i jak się zachować.

- No to…ekhem…na razie – odwrócił się na pięcie, z zamiarem wejścia do samochodu.

- I co? Tak po prostu? – moje usta reagowały szybciej niż rozsądek. Nie chciałam tego powiedzieć, jednak słowa zatrzymały chłopaka i sprawiły, że po raz pierwszy spojrzał mi w oczy.

- To znaczy? – jego głos równie dobrze mógłby być soplem lodu.

- Na razie i tyle? To twoje pożegnanie? – uczucia ściskały mi gardło, a każde słowo paliło żywym ogniem.

- A jak miałem się pożegnać? I dlaczego? Przecież to wszystko nic nie znaczyło. Więc nie powinniśmy robić dramatu. Było fajnie, ale się skończyło. Sama dałaś mi to do zrozumienia.

            Zabolało. Ale miał rację. Byłam idiotką. Całkowitą.

- Masz rację. Cieszę się, że w końcu to zrozumiałeś. No to cześć. Szczęśliwej podróży do domu.

            O nie, proszę, powiedzcie, że tego nie było! A jednak… Nick spojrzał na mnie jakbym bardzo go zawiodła, poczym skinął głową.

- Dzięki.

            I tyle. Już go nie było. Został tylko kurz. Zacisnęłam dłoń na rączce od torby i zamknęłam oczy. Nie płacz. Nie wolno ci. Nie teraz. Zebrałam w sobie wszystkie siły, których, wierzcie mi, nie miałam zbyt dużo i weszłam do domu. Rodzice podskoczyli na kanapie i mocno mnie przytulili, zadając jedno pytanie za drugim.

- Jak było? – tata uśmiechnął się szeroko. – Opowiadaj!

- Jestem trochę zmęczona…- skrzywiłam się lekko. – Może jutro. Muszę odespać.

            Mama była czujna. Obdarzyła mnie poważnym spojrzeniem, ale tata tylko pokiwał głową.

- Pewnie, idź.

            Nogi same mnie poniosły. Czułam się jakby ktoś mnie przeżuł i wypluł, choć zdawałam sobie sprawę, że nie była to najładniejsza metafora. Rzuciłam się na łóżko, wiedząc, że mama nie odpuści i za chwilę pojawi się w moich drzwiach. Instynkt mnie nie zawiódł. Jedno spojrzenie wystarczyło by wiedziała co się stało. A ja już nie mogłam hamować łez. Spłynęły, kiedy tylko wtuliłam się w jej znajome, pachnące Chanel, ciało.

- Och, kochanie…

- Możesz śmiało powiedzieć „a nie mówiłam?” – uśmiechnęłam się przez łzy. – Zasłużyłam.

            Tuliła mnie i kołysała, jak wtedy kiedy byłam mała.

- Wiesz, przecież, że nie o to mi chodzi! Przykro mi, że cierpisz…

- Mi też…Ale tak jest dobrze. Poboli i przestanie. Ludzie przychodzą i odchodzą. Takie jest życie, prawda? – z wdzięcznością przyjęłam chusteczkę.

- Nie. Nieprawda. Ludzie powtarzają "takie jest życie", a nikt nie pamięta, że życie jest takie, jakie sami zbudujemy – mama pogłaskała mnie delikatnie po włosach. Jej dotyk był kojący.

Nie zakochaj się we mnie...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz