2. Jak poderwać kogoś na kota

8.9K 726 426
                                    

Piątek był moim dniem wolnym od pracy. W zasadzie wcale nie chciałam go brać, ale moja szefowa, Beatrice, włożyła mnie do jednego worka z całą moją rodziną i uznała, że na pewno będę chciała przygotować się na równonoc jesienną. A skoro i tak miałam zaległy urlop, kazała mi nie przychodzić do pracy i nie dała się nawet odezwać. Nie, żeby mi to specjalnie przeszkadzało. Nawet dzień wolny bez planów był lepszy od wstawania o siódmej, żeby na ósmą zdążyć do biblioteki.

Przedpołudnie postanowiłam więc wykorzystać na sprzątanie i gotowanie w oczekiwaniu na przyjście Charlie, a potem także na wizytę u miejscowego weterynarza. W zasadzie to ostatnie uczyniłam bardzo chętnie, mimo że szłam jedynie na okresowe szczepienie mojego kota, Chandlera. Zapakowałam kota do transportera i, jak zwykle pieszo, chociaż nadal mocno padało, udałam się do gabinetu weterynaryjnego.

Na szczęście znajdował się niedaleko, ledwie parę ulic od mojego domu. Niewielki, wciśnięty między dwa sklepy odzieżowe punkt składający się zaledwie z poczekalni i jednego gabinetu. Zielony szyld nad wystawą głosił, że w tym miejscu przyjmuje doktor weterynarii Ross Shepard. Zdjęłam z głowy kaptur bordowej kurtki przeciwdeszczowej i wkroczyłam do środka, niosąc przed sobą syczący cały czas transporter. Chandler bardzo nie lubił deszczu, nawet jeśli podróżował z dachem nad głową.

W poczekalni było zupełnie pusto; przechylony przez kontuar recepcji, doktor Shepard rozmawiał wesoło ze swoją recepcjonistką, Eleanor. Eleanor mieszkała dwa domy ode mnie i była bardzo sympatyczna: kiedy się wprowadziłam, przyszła nawet do mnie z ciastem. Zdaje się, że mieszkała sama ze swoimi czterema kotami i chyba widziała we mnie bratnią duszę. Mimo że wiedziała, z jakiej rodziny pochodziłam. Pewnie dlatego przefarbowała się na wściekle rudy kolor. Była jakieś dziesięć lat starsza ode mnie, miała nadwagę i najsłodszy uśmiech, jaki widziałam.

– Margo! – ucieszyła się na mój widok, uśmiechając do mnie szeroko. – Mam nadzieję, że Chandlerowi nic się nie stało?

Odpowiedziałam uśmiechem i ze stęknięciem postawiłam transporter na kontuarze. Skurczybyk ważył ładnych kilkanaście funtów.

– To tylko okresowe szczepienia – odparłam, po czym przeniosłam wzrok na weterynarza. – Dzień dobry.

Zaczęłam się trochę denerwować, ale niepotrzebnie. Doktor Shepard wyprostował się, włożył ręce do kieszeni białego kitla i posłał mi niebieskie, wesołe spojrzenie. Miałam wrażenie, że moje serce na moment przestało bić.

– Dzień dobry, panno McKenzie – odpowiedział, po czym zrobił zachęcający gest ręką. – Zapraszam do środka. Akurat nie mam żadnych innych pacjentów.

Kiedy sięgnęłam po transporter, ubiegł mnie i sam wziął go do ręki, za co podziękowałam nieco nerwowym uśmiechem. Podchwyciłam niedowierzające spojrzenie Eleanor, która kręciła głową z dezaprobatą (uważała, że dawno powinniśmy zacząć mówić sobie po imieniu), ale zignorowałam ją i poszłam przodem do gabinetu. Doktor Shepard szedł za mną, robiąc jakieś wesołe uwagi na temat pogody i mojej przemoczonej kurtki.

Problem w tym, że Ross Shepard miał dziewczynę. A szkoda, bo naprawdę mi się podobał. Jako jeden z niewielu facetów w Inverness zachowywał się wobec mnie całkiem normalnie, przyjaźnie, był też bardzo przyjemny dla oka. Miły uśmiech, regularne rysy twarzy, niebieskie oczy, zgrabny nos, nieco rozczochrane, jasnobrązowe włosy – to wszystko czyniło z niego mężczyznę przystojnego i o dużym powodzeniu wśród miejscowych samotnych kobiet. Poza tym miał też ujmujące, grzeczne usposobienie, był wysoki i szczupły, a starannie wyprasowane koszule zawsze świetnie na nim leżały. Może nie był to do końca mój typ, ale nawet na mnie robił bardzo pozytywne wrażenie.

Do zakochania jeden urok | ZOSTANIE WYDANEWhere stories live. Discover now