cz 2.7

193 22 0
                                    


Wchodzę do domu Louisa bez żadnego kłopotu. Jeden ochroniarz uśmiecha się na mój widok i po prostu mnie zaprasza. Cholera chyba będę musiała poruszyć ten temat z Louis'em. Jeśli chce przeżyć to musi być ostrożniejszy. W środku jest ciemno mimo że jest dopiero po jedenastej w nocy. Bardzo szybko chodzą tu spać.

Nagle idąc przez salon zauważam, że ktoś śpi na kanapie. Może to nie kulturalne, ale zapalam światło. Od razu widzę, że tą osobą jest Louis.

Cholera, widocznie na mnie czekał. Mogłam wysłać mu chociaż smsa, że będę późno

Spoglądam jednak na bok i widzę pustą butelkę po whiskey. W tym akurat wydaje się być podobny do mojego ojca. On także topi swoje smutki w alkoholu. Mam nadzieję, że to koniec z tymi podobieństwami, bo nigdy bym się nie związała z osobą podobną do mojego taty.

Siadam na brzegu kanapy i głaszcze go po ramieniu.

— Wstawaj kochanie — powinnam dać mu odpocząć, ale nie znam tego miejsca, poza tym nie mam też ochoty siedzieć i czekać aż sam się obudzi.

— Idź stąd Max — warczy i wzdryga ramieniem. Ma ciągle zamknięte oczy.

— Tylko, że ja nie jestem Max i nie sądzę byś chciał żebym sobie poszła — w jednym momencie jego oczy się otwierają. Widać po nim, że nie spodziewał się mojego widoku.

— Marcella — szepcze moje imię i gwałtownie się podnosi. Robi to zbyt szybko, bo od razu na jego twarzy pojawia się grymas bólu. — Bałem się, że już nie przyjdziesz.

— Przecież obiecałam — usadawiam się obok niego. — Jeśli nie masz nic przeciwko to zostanę u ciebie.

Na jego twarzy pojawia się radość. Od razu się nachyla w moją stronę przez co atakuje mnie odór alkoholu. Nie odsuwam się jednak od niego. Chce by mnie pocałował, muszę się upewnić, że nasze usta się znają, że jego bliskość na mnie działa.

Inicjuje więc nasz pocałunek, a dłońmi błądzę po jego ciele. Louis od razu się ożywia i wsuwa swój język do moich ust łącząc go z moim. Nasze wargi idealnie ze sobą współgrają, co do tego nie mam żadnych wątpliwości.

Teraz już wiem czemu z nim byłam. Znaczy jestem, bo ze sobą nie zerwaliśmy.

— Zrobię wszystko by cię tylko uszczęśliwić — mówi z uśmiechem na ustach jak już kończymy wspólne badanie wnętrza swój warg. — Jeśli tylko zechcesz to pojedziemy na jakąś wycieczkę, odetniesz się od tego wszystkiego. Na chwilę chociaż zapomnisz — kładę dłoń na jego buzi, bo za bardzo się rozgadał, a nie wiem jak w inny sposób go uciszyć.

— Po takiej długiej nieobecności mam sporo spraw do załatwienia. Nie mogę tak po prostu wyjechać, a tym bardziej na wakacje — marszczy brwi ze zdziwienia.

Nie podejrzewam go o szowinizm, lecz myślę, że nawet przez moment do głowy nie przyszedł mu pomysł, że pracuję. Jeśli ktoś widzi taką dziewczynę jak ja to od razu sobie wyobraża, że ona tylko leży i pachnie.

Ja od zawsze wybierałam działanie. Bierność mnie nudziła.

— Sądziłem, że skoro do mnie wróciłaś to przynajmniej na razie chcesz zerwać kontakt ze swoim ojcem.

— Mam wiele swoich spraw, w które nie jest zaangażowany mój ojciec i zamierzam do nich powrócić.

***

— Obiecałaś mi korzyści, a póki co mam same z tobą kłopoty — oznajmia Octtavio gdy siedzimy na tyłach klubu. Muszę sobie znaleźć jakieś sprawdzone miejsce, gdzie będę mogła pracować. Moje wcześniejsze biuro nie jest dla mnie zbyt wiarygodne, bo nie mam pojęcia czy w czasie, który nie pamiętam nie zostało przez kogoś odkryte.

— Nie przesadzaj, sporo ode mnie dostaniesz — blondyn prycha.

— Teraz są to zwykłe słowa.

— Jeszcze nigdy nikogo nie oszukałam. A tym bardziej kogoś takiego jak ty, nie jestem wariatką — Octtavio to naprawdę niebezpieczna osoba. Jeśli ktoś z nim zadziera to musi wziąć pod uwagę to, że któregoś wieczoru gdy położy się do łóżka to skończy z podciętym gardłem.

Ja nie mam na to ochoty, więc zamierzam się trzymać warunków.

— I dobrze — wstaje i odsuwa mój fotel. Nim mam szansę zareagować to on łapie mnie za szczękę i nakierowuje moją głowę tak, że jestem zmuszona mu patrzeć w oczy. — Naprawdę nie chciałbym ci zrobić krzywdy Marcello, ale jeśli mnie zmusisz — opuszcza swoją dłoń na moje gardło i delikatnie je uciska. — to uduszę cię gołymi rękoma.

— Nie próbuj mi grozić — staram się udawać, że jego atak nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Nie chce by wiedział jak jego siła mnie onieśmiela.

— Ale ja nie grozę, a obiecuję — jego stalowe spojrzenie mnie przeszywa.

Puszcza moje gardło i wraca na swoje wcześniejsze miejsce.

— Wszyscy teraz zajmują się narkobiznensem, więc najlepiej będzie jak teraz zajmiemy się handlem bronią. Jest sporo osób, które potrzebują kałacha, ale bez papierów.

— Okej — szybko się zgadzam. — Mogę się zajmować wszystkim oprócz handlem ludźmi. Od tej branży trzymam się z daleka.

Mogę zabrzmieć jak hipokrytka, ale to mnie brzydzi. Nie jestem jeszcze na tyle zepsuta żeby twierdzić, że mam prawo niewolić innych ludzi. A przeważnie ofiarami tego przestępstwa padają młode kobiety i dzieci.

Zresztą ja sama zostałam oddana niczym zwierzę. Nie pamiętam tego, ale sama świadomość boli.

— Można na tym nieźle zarobić, ale ja też wolę się w to nie babrać. To śliski temat — cieszy mnie jego odpowiedź. Lecz wiem też, że takie słowa trzeba traktować z przymrużeniem oka po moim ojcu także się nie spodziewałam, że mógłby oddać niewinną dziewczynę do burdelu.

A jednak to zrobił.

— To skupmy się na broni, ewentualnie nielegalnych walkach.

Liczę na waszą opinię.

Tajemnicza kochanka Where stories live. Discover now