Ogród

15 2 0
                                    

       Słoneczna pogoda, promienie gwiazdy kochanej opalały mi twarz. Wietrzyk wiał lekko dając ochłodzenie jakże przyjemne.

                 Ptaszki wesoło grały swą melodie na zieleniejących gałęziach.

                 Ach, wiosna pora życia i radości, szkoda tylko  że mi nie było szczęścia nie było.

                Spojrzałam na krzewy róż, symbol miłości. To przynosiło ukojenie, podziwianie kwiatów i ich piękna.

                 Przez drewnianą furtkę weszła wysoka szczupła kobieta, z czarnymi kręconymi włosami. Jej oczy były niczym trawa, tak samo intensywno zielone.

                W uszach miała swoje ulubione kolczyki - złote kółka.

               Lekko blada twarz z rumieńcami... bledsza niż ostatnio.

                 Ubrana w jasną - różową sukienkę w kwieciste wzroki.

                 Widziałam ją jak w zwolnionym tempie, uniosła na mnie swój cudowny wzrok. Jej kąciki ust się podniosły. Ja jak głupia odwzajemniłam uśmiech, zawsze tak było, jedno spojrzenie i lekki uśmiech a świat był lepszy.  

                  Podeszła do stolika przy którym siedziałam. Przysiadła na krawędzi czarnego, drewnianego fotela z różową miękką poduszką.

- Cześć Alic - odezwałam się pierwsza nie dając jej nawet szansy na otworzenie ust.

                    Lekko się zaśmiała

-Cześć Vanes - odpowiedziała jak zwykle melodyjnie.

                 Ona sprawiała że lubiłam moje imię, z jej ust brzmi ładnie. Zawsze miałam swoje imię za brzydki, "Vanes" co to za imię? Ona tak ładnie wymawia że zapomina jak jest brzydkie.

                 Lekko się nachyliła w moim kierunku poprawiając jeden niesforny kosmyk moich blond włosów.

- Powinnaś je sobie związać Vanes - odezwała się, lekko mnie głaszcząc kciukiem po policzku.

- Alic.. wiesz że nie lubię mieć ich związanych

- To może opaska?

               Westchnęłam, ona zawsze była uparta.

- Zastanowię się - odrzekłam spokojnie a ona zareagowała entuzjazmem

- Kupię ci jakąś! Na pewno ci się spodoba! -

             Westchnęłam, jej radość była nie współmierna do tego co ją wywołało.

*********************

           Prowadziliśmy rozmowy na prozaiczne tematy, uwielbiłam takie chwile. Są zwyczajne ale przyjemne i pełne szczęścia i spokoju.

          Alic zakaszlała w dłoń, zmartwienie mnie przepełniło. Doskonale wiedziałam że na jej dłoni mogę znaleźć krew, choć swych podejrzeń nie mogłam zweryfikować bo Alic  swą dłoń przede mną schowała.

- Znów klątwa? - Choć odpowiesz była oczywista i prosta to i tak zadałam pytanie zmartwiona. Skinęła lekko głową nie chętnie, nie chciała się do tego przyznać do tego przyznać.

              Żal mi, wiedząc że ma odejść raz na zawsze niebawem. Widząc że słabnie każdego dnia, więdnie jak kwiat przed zimą...

           Serce mi się kraja patrząc jak się uśmiecha choć w środku cierpi prze okrutnie. Skąd ona bierze ten entuzjazm? Nie boi się, że kiedyś nie wstanie?

               Mnie to przeraża. Co jest dalej? Co jest po drugiej stronie? Strach i niepewność czuję myśląc o tym, nie wiadomo czego się się spodziewać więc nie da się do tego przygotować.

               Alic złapała moją dłoń ostrożnie i delikatnie jakby była ze szkła. Uniosłam swe oczy i zerknęłam w jej. W nich była łagodność i troska.

- Nie przejmuj się, jest dobrze... -  rzekła powoli, podniosła swoją rękę i mnie pogłaskała po policzku. Chciałam się przeciwiść, chciałam powiedzieć że nic nie będzie dobrze...

              Zanim zdążyłam coś wymówić poczułam na swoich ustach, delikatne musknięcie słodkich i nieśmiałych ust Alic. 

                Moje wcześniejsze uczucia znikły a na nie pojawiły się nowe, cieplejsze i mniej skomplikowane. Żałowałam że nasze usta się spotkały tylko na moment.

- Kochanie, wiem się martwić ale bądź spokojna - powiedziała spokojnie i melodyjnie. Uwielbiałam jej słuchać jak mnie pociesza.

                 Nigdy nie mogłam uwierzyć że ją spotkałam, że jest moja. Kocham ją z całego serca i nie chcę jej stracić...

***************

                Słońce już zachodziło, ciemność powoli się rozchodziła po naszym ogrodzie, przy tym pochłaniając kolory dnia.

                 Poczułam dyskomfort, nie lubiłam ciemności. Chciałam by...  

                Zanim moja myśl została skończona Alic wstała i jednym klaśnięciem zapaliła światła które były na altance nie daleko, drugim sprawiła że talerze przyfrunęły z niej, a trzecim je napełniła, po kawałku ciasta truskawkowego z polewą czekoladową. Na górze były dojrzałe i słodkie maliny, pokryte cienką warstwą bitej śmietany.

                 Wpatrywałam się w nią oczarowana, powinnam być już do tego przyzwyczajona, ale jej umiejętności ciągle wywoływały u mnie zachwyt.

                  Skosztowałam kęsa, smakowało o dziwo jeszcze lepiej niż wyglądało, co było niezwykłe bo wygląda niesamowicie. Moja twarz wyraziła zachwyt co rozbawiło Alic.

- Widzę że ci smakuje - Powiedziała siadając spowrotem. 

                    Podczas jej krótkiej wypowiedzi znów wypełniłam usta ciastem, tym razem to nie był mały kęs, włożyłam do ust tak dużo ciasta jak mogłam, przez co wyglądałam jak chomik. Na potwierdzenie jej słów energicznie pokiwałam głową, przez co zareagowała kolejnym głośnym wybuchem śmiechu.

Martwy kwiatWhere stories live. Discover now