Cztery Szpitalne Ściany (1)

764 14 79
                                    


Szczerze mówiąc, to nie wiedziałam, co się dzieje. 

Wszystko było takie czarne, jak dupa murzyna. Nie wiedziałam, co się dzieje.

Myślałam, że ocknęłam się dopiero, jak moje ciało znowu obejmowane było przez cztery szpitalne ściany.

Byłam w błędzie.

Białe zamknięcia i szare kafelki dodawały temu miejsca więcej chłodu niż ten, który wszczepiony został w błękitne tęczówki najstarszego z moich braci.

Leżałam na łożu, okryta cienkim prześcieradłem koloru tego samego, co ściany.

Głowę umieszczoną miałam na wyjątkowo miękkiej poduszce, odcieniu mocnego różu, który ani trochę nie pasował do reszty.

Nie stał nade mną żaden z braci. Żaden z nich nie siedział obok mojego łóżka, ani żaden z nich nie był w tej sali.

- Kochanie - odezwał się głos, który byłam pewna, że znałam doskonale

- M...mama? - Mój zaś brzmiał niepewnie, a kobieta odpowiedziała 

- Tak, Hailiś

I po tych słowach obudziłam się z transu. Nie było już obok mnie sylwetki ukochanej mamy, a pięciu mężczyzn, których raczej nie kojarzyłam.

- Malutka! - odezwał się jeden z nich, gdy otwarłam oczy.

Zdziwiłam się na to zdrobnienie, padające z ust obcego mężczyzny do mnie. Nie wiedziałam, kim są, i co robią w mojej sali szpitalnej, ja teraz pragnęłam już tylko przytulić się do mojej ukochanej mamy, która jeszcze przed chwilą do mnie mówiła.

Kiedy nie odpowiedziałam na zaczepkę ani słowem, kolejny z nich zaczął mówić.

- Droga Hailie, opowiesz nam może, co się stało? - głos jego brzmiał dość lodowato, z nutką surowości w nim umieszczonym.

Chwila, moment. Skąd on wie, jak mam na imię? Skąd on wie, że coś się wydarzyło? 

A tak w ogóle, to czemu się tu znalazłam?

- Nie znam pana, ale chciałam zapytać, dlaczego leże w szpitalu - rozpoczęłam dialog

- Drogie dziecko, nie wydurniaj się - usta mężczyzny przejawiły się w ni komy uśmiech, rozluźniający jego surowość wrodzoną, i kontynuował - to ja, Vincent

"ViNcEnT" brzmiało jak jakiś kryminalista z filmu dla dorosłych. Takich, w którym główny bohater ma pierdyliony nielegalnych handlów narkotykami, nikotyną, i ch0j wie jeszcze czym.

- Dostałaś wypis, dzisiaj wracasz do domu, dziewczynko - odezwał się zaś, nowo poznany mi chłopak.

Sylwetka jego najbardziej wyróżniała się spod ich wszystkich innych. Wyglądał jak typowy paker zza bloków, który do każdego, kto krzywo na niego spojrzy, zaczyna gadkę, w stylu "Chcesz się bić?"

Jeden z pięciorga chłopaków, taki z tatuażami, wyglądający najmłodziej z nich wszystkich, wziął moją torbę, która nie wiedziałam, skąd tutaj się wzięła, i wyniósł ją z sali.

Kolejny zaś podał mi rękę i pomógł stanąć na równe nogi. Wyglądał jak tamten poprzedni, ale zamiast tatuaży, jego łuk brwiowy, po dokładniejszym przyglądnięciu, ozdabiał mały, czarny kolczyk.

Przecież to moi bracia! 


// Hejka! Mam nadzieję, że rozdział jest spoko. Sorki, że wczoraj się nie pojawił, ale czasu nie miałam. Dzisiaj za to miały być aż dwa, ale nie uda mi się tego zrobić, obiecuję, że kiedyś wstawie te dwa, ale przypomnijcie mi w komentarzu pod kolejnym rozdziałem! 

Jak myślicie, co jest z Hailie?  --------->

(Zainspirowałam się jednym z pomysłów czytającej, możecie dawać dalsze propozycje :))

Ocena -------------------------------------->

krytyka ------------------------------------>

błędy --------------------------------------->


Rodzina Monet - moja wersjaWhere stories live. Discover now