Rozdział 4

9.6K 336 33
                                    




Brandon

Zawsze sądziłem mi się, że jestem stworzony do pracy z ludźmi. Od dziecka jestem towarzyski, odnajduję się w grupie i potrafię dogadać się z każdym. Dosłownie z każdym. Nie znam nikogo, kto potrafiłby oprzeć się mojemu czarującemu uśmiechowi i pozytywnemu nastawieniu. Odkąd pamiętam, mam też talent do handlu. Kiedy moja siostra miała siedem lat i dołączyła do drużyny harcerek, to ja zajmowałem się rozprowadzaniem ciasteczek, rozplanowując wszystko tak, by wygrała rower w konkursie na największą ilość sprzedanych opakowań. Potrafiłem namówić każdą sąsiadkę, aby kupiła ich roczny zapas. Wydaje mi się, że już wtedy wiedziałem, że muszę rozwijać się w tym kierunku.

Zdarzają się jednak chwile, w których podważam wszystkie decyzje, które doprowadziły mnie momentu mojej kariery, w którym właśnie jestem. Jedna z nich ma miejsce właśnie teraz. Od trzech godzin oprowadzam mojego klienta, Michela Underwooda, po proponowanych dla niego apartamentach. Jego ciągłe uwagi spowodowały u mnie ból głowy już czterdzieści minut temu i sprawiają, że muszę się pilnować, żeby nie udusić go własnymi rękami. Przez moment zaczynam nawet rozważać zmianę pracy.

– Panie Collins, wydaje mi się, że nie zapoznał się pan z wymaganiami, które panu przesłałem – mówi starszy mężczyzna, przechadzając się po mieszkaniu z rękami zaplecionymi za plecami.

Mam wrażenie, że to ty się z nimi nie zapoznałeś.

– Panie Underwood, te wszystkie apartamenty spełniają wszystkie warunki, które zostały mi przedstawione. Lokalizacja, metraż i wyposażenie są dokładnie takie, jak pan sobie życzył – wyjaśniam, próbując nie brzmieć zbyt arogancko. Underwood mimo tego, że jest nieznośny, jest jednym z moich najbardziej dochodowych klientów, dlatego momentami muszę gryźć się w język, żeby nie zrezygnował ze współpracy ze mną. – Przepraszam, jeśli źle pana zrozumiałem. Co jest nie tak z tym mieszkaniem?

– Po prostu go nie czuję – rzuca swobodnie, a ja jego twarzy widnieje grymas. Mam ochotę krzyczeć, ale ściskam dłoń w pięść i liczę w głowie do dziesięciu. – To pan powinien wiedzieć, że to nie jest apartament dla mnie. Myślałem, że jest pan lepszy w swoim fachu.

Wdech i wydech, Collins.

Klient ma zawsze rację – powtarzam sobie w myślach. – Zwłaszcza wtedy, gdy jego zegarek jest droższy niż moje mieszkanie.

Biorę głęboki oddech, próbując nie wybuchnąć gniewem. Boże, ten facet ma tupet. Mam tysiące zadowolonych klientów, w tym jego, ale za każdym razem, zanim decyduje się na kupno, musi chwilę ponarzekać. Jeśli naprawdę nie spełniam jego wymagań, to dlaczego wraca do mnie zawsze, gdy chce kupić jakąś nieruchomość. Michael Underwood jest idealnym przykładem bogatego cwaniaka, który myśli, że każdy powinien mu usługiwać. Momentami odnoszę wrażenie, że od pewnej sumy na koncie, u ludzi zachodzą nieodwracalne zmiany w mózgu.

– Panie Underwood, jest mi niezmiernie przykro, że żadne z mieszkań nie spełniło pańskich oczekiwań – oświadczam, siląc się na profesjonalny ton, co wymaga ode mnie naprawdę wiele cierpliwości. – Niestety muszę wracać do biura na kolejne spotkanie, ale przejrzę ponownie oferty i wyślę panu mailowo moje propozycje nieruchomości.

– Tylko tym razem proszę bardziej się do tego przyłożyć – mówi lekceważąco, ściskając dłoń, którą wystawiłem w jego stronę. – Mój kierowca czeka już na mnie na dole. Do widzenia, panie Collins.

Kiedy mężczyzna wychodzi, wiązanka przekleństw momentalnie ucieka z moich ust. Opieram się o ścianę, wypuszczając z siebie głośne westchnienie. Michael Underwood wyprowadza mnie z równowagi przy każdej możliwej okazji, a mimo to ja muszę użerać się z jego irytującą dupą już od kilku dobrych lat. Gdybym mógł, już dawno usunąłbym go z grona swoich klientów, ale tak długo, jak wyrabiam dzięki niemu comiesięczne premie, nakładam na usta sztuczny uśmiech i obsługuję go z wymuszonym profesjonalizmem.

Take a chance on me [ZOSTANIE WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz