Rozdział 1

608 56 11
                                    

•Ashton•

Byłem zmęczony, ta codzienność mnie przytłaczała. Potrzebowałem odmiany, ale każdy głupi wie, że nie potrafię się zmienić. Moje życie to jeden wielki niewypał. Wszystko kręciło się wokół nocnych wypadów, kasyna i bólu głowy.

Wracałem środkiem pustej drogi do mojego mieszkania. Nie lubiłem tego miejsca. Chociaż może to wydać się śmieszne, czasami mnie przerażało. Puste, brudne i zimne. Nie było tam nikogo, kto by na mnie czekał. Kiedyś mnie to nie interesowało, szczególnie wtedy, kiedy wyprowadziłem się od rodziców. Teraz jednak czuję, że czegoś mi brakuje.

Szumiało mi w głowie od wypitego alkoholu, a kieszenie bluzy były puste. Przegrałem wszystko, zresztą jak zwykle. Musiałem z tym skończyć, problem w tym, że nie potrafiłem. Zdawałem sobie sprawę, że jestem uzależniony. Kiedyś nawet próbowałem przestać grać, ale wszelkie próby kończyły się niepowodzeniem.

Zirytowany kopnąłem średniej wielkości kamyk, który potoczył się w dół ulicy. Naciągnąłem kaptur na głowę, natomiast dłonie wcisnąłem do kieszeni spodni. Jedyne, czego teraz pragnąłem, to w końcu znaleźć się w mieszkaniu i położyć spać. Alkohol był nieodłącznym elementem hazardu, a ja znów wypiłem nieco za dużo.

Doszedłem do klatki schodowej i ostrożnie otworzyłem drzwi do mojego mieszkania. Zatrzasnąłem je za sobą i od razu poczułem ten nieprzyjemny odór. Płaciłem za nie małą cenę, co skutkowało tym, że nie dbałem o nie za bardzo. Właściwie, to ostatnio o tym zapomniałem.

Czym prędzej ściągnąłem ubrania i rzuciłem je w kąt. Nie dbałem o porządek, odnajdywałem się w tym wszystkim, więc po co? Rzuciłem się na dość wygodne łóżko i zamknąłem oczy. Potrzebowałem snu, aby jutro normalnie funkcjonować. Jednak, biorąc pod uwagę ilość wypitego alkoholu, było to niemożliwe.


•Abby•

Moje łóżko było idealnie zaścielone, na biurku nie było żadnego papierka. Nie mogłam zostawić po sobie bałaganu, to by było nie w moim stylu. Wygładziłam dłonią granatową spódniczkę i upewniłam się, że wszystkie guziki w mojej koszuli są dokładnie zapięte. Nie lubiłam tego oficjalnego ubioru, był niewygodny. Niestety moja szkoła tego wymagała i nic nie mogłam na to poradzić.

Po raz ostatni spojrzałam w lustro. Moje spięte, brązowe włosy, wyglądały dosyć dobrze. Mundurek nie miał żadnych zagnieceń, więc mogłam tak iść.

— Abby!

— Idę, tato! — odkrzyknęłam, nawet nie pytając, o co chodziło.

Po raz ostatni omiotłam wzrokiem pomieszczenie i zarzuciłam na ramię pasek czarnej torby. Miałam szczęście, że niepotrzebne książki mogłam zostawić w szkole. Inaczej mój kręgosłup byłby poważnie uszkodzony.

Po dwudziestu minutach jazdy samochodem, byłam już na miejscu. Zanim dostałam się do środka, musiałam przyłożyć swoja kartę do czytnika, aby wejść do budynku. Szkoła była bardzo dobrze strzeżona, zaś ja chodziłam do niej „w nagrodę". Dzięki mojemu stypendium, przyjęli mnie tu i zaproponowali dalszy rozwój. Czasami miałam tego dosyć. Ciągła nauka i dążenie do wyznaczonego  przez moich rodziców celu. To głównie przez nich byłam tutaj, w tym miejscu. To były ich marzenia, nie do końca moje. Mieszkałam pod ich dachem i nie byłam na tyle dojrzała, aby decydować o własnym życiu. Chciałam się im przeciwstawić, ale to nie miałoby sensu. Nie zniosłabym widoku zapłakanej twarzy mojej mamy i zawiedzionego wzroku taty.

Podążałam przez zatłoczony korytarz, nie spoglądając na innych. Nie lubiłam patrzeć na ludzi, którzy mnie olewają. To było dziwne. Zatrzymałam się obok mojej szafki i zaczęłam wyciągać książki, które przydadzą mi się podczas dzisiejszych lekcji.

Avalanche  • A.I.Where stories live. Discover now