Rozdział 4

17 2 0
                                    

-Przykro mi Tobiasie, że będziesz musiał spędzić trochę czasu w Siedzibie Rycerzy Zodiaku.- patrzyłem na czarnowłosego Rycerza Zodiaku, jaki prowadził mnie przez coś, w rodzaju korytarza.-Ale, sam rozumiesz, to dla twojego dobra.- dodał.

Po lewej stronie, kiedy tak szliśmy, podziwiałem niewielki ogród.
Na jego środku znajdowała się fontanna z delfinem wyskakującym z wody. Strzelające strumienie wody układały się w rozchodzące fale. Pomysłowe, nie powiem. Chcąc podejść bliżej, należało przejść przez dwa przejścia usytuowane na linii prostej z fontanną.

-Rozumiem. Poza tym, po tym co się stało, to sobie nawet nie wyobrażam, żeby wrócić do domu. -rozmasowałem kark lewą dłonią.-Mam nadzieję, że mojej siostrze nic nie jest. Martwię się o nią.- westchnąłem zmartwiony.

Zatrzymałem się.

-Avenath, boję się.-opuściłem głowę w dół.-Przecież nie mogę tutaj siedzieć cały czas. Co, jeśli wyjdę poza teren siedziby, bo zarabiać na mieszkanie z siostrą i opłaty musimy, a on znowu to zrobi?-przygryzłem dolną wargę.-Na samą myśl, że ten mógłby znowu zrobić to samo...Hmm?-spojrzałem na młodzika, kiedy ten podszedł do mnie i to tak dość bezszelestnie.

Zdziwiło mnie to nieco. Czy także był wampirem, czy może kotowatym?

-Nie mogę ci powiedzieć, żebyś się nie bał, bo to tak nie działa.- zaczął, patrząc mi prosto w oczy.-Mogę cię jednak zapewnić, że dowódca zrobi wszystko, aby Pride cię więcej nie skrzywdził, ani bliskie ci osoby.- uśmiechnął się do mnie szczerze.- A, o fundusze się nie martw.

-Jak to?- uniosłem brwi ku górze.

-Po prostu się nie przejmuj.- puścił do mnie oczko.-A teraz, rozchmurz się. Nie przystoi, żeby bard chodził ze spuszczonym nosem na kwintę.- wyszczerzył się, pokazując rząd białych zębów.

Wtedy, dostrzegłem, jak jego kły same się wysuwają. Wyprostowałem się, bo aż mnie ciarki przeszły.

-Um...twoje kły...ten no...-pokazał na swoje, poruszając palcem.

Przynajmniej teraz, wiedziałem kim jest Avenath. Wampirem.

-Hmm?-Ave uniósł jedną brew ku górze.-Ah!-zakrył dłońmi usta.-Wybacz! One tak same wyłażą! Nie chciałem cię wystraszyć!-zaczął się zabawnie tłumaczyć, a ja nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać.-To nie jest śmieszne!- Avenath zakrywał usta dłonią, a przy okazji nadymał policzki jak, jakiś chomiczek.

I jak tu się z niego nie śmiać? Sam się prosił!
Pomyśleć, że ten stojący przede mną młodzik nie dość, że był wampirem to jeszcze Rycerzem Zodiaku, któremu zawdzięczałem życie. Gdyby nie on i ten drugi, to nie byłoby mnie tutaj. Nadal, jak o tym pomyślę, moje serce zaczynało szybciej bić, a po ciele przechodziły ciarki. Jeszcze ten strach i zbliżający się atak paniki. Dobrze, że będę mógł spędzić tutaj trochę czasu.

-Avenath!- do moich uszu dobiegł przyjazny głos kobiety.-Avenath! Szukałam cię!-odwróciłem głowę, aby zobaczyć, kto nas swoją obecnością uraczył.

Przełknąłem ślinę, widząc. Jak urokliwa była blond włosa kobieta, jaka podeszła do nas takim szlacheckim krokiem. Koloru zboża włosy, splecione w gruby warkocz luźno opadały na ramiona i kontrastowały z brzoskwiniową cerą. Zielone oczy, przypominające oszlifowane szmaragdy spojrzały najpierw na towarzyszącego mi wampira, a potem na mnie. Widziałem w nich swoje odbicie. Lico kobiety powoli, zaczęło zdobić się delikatnym różem.

-Hav powiedział, że mam zająć się waszym gościem. - powiedziała, ale w jej głosie słyszałem nutkę stresu.

Przekrzywiłem lekko głowę w prawą stronę tak trochę na ptasią modłę. Była naprawdę ładna, do tego coś było w niej takiego, specyficznego? Nie byłem pewien co takiego, ale jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak bardzo zmieni się moje życie przez właśnie tę kobietę.

Kroniki Larnwick Serce BardaWhere stories live. Discover now