when we argue

340 36 18
                                    

Na początku było niewinnie. Drobne przytyki, niewinne żarciki.

"Oni się tylko droczą", mówili.

"Kto się czubi, ten się lubi", powtarzali jak mantrę.

Przestało już być tak niewinnie, kiedy cały ich związek polegał na krzykach i ciągłych wyzwaniach.

Ludzie, patrząc na nich widzieli parę zakochanych. To przecież Christian, ten przystojny kupiec. A to Celeste, ta piękna malarka. Christian i Celeste.

Dwie połówki zatrutego jabłka, które z wyglądu nie budziło zastrzeżeń. Trucizna przecież nie była widoczna.

Celeste wróciła z miasta zmęczona. Cały dzień sprzedawała obrazy i walczyła o swoją godność, nie zgadzając się na zaniżone ceny. Nie wszyscy brali ją na poważnie. Sprzedawała piękne obrazy jak jakaś żebraczka, mając na sobie piękną suknię i złotą biżuterię. Zasługa bycia narzeczoną kupca.

– Wróciłam – krzyknęła, do wydawać się było pustego domu.

– A ciebie jak zwykle nie ma – mruczała pod nosem, kładąc ciężkie torby na podłogę w wielkim holu. Nadal nie mogła przyzwyczaić się do wielkości i kosztowności tego budynku, którego z trudem nazywała domem.

Poprawiła czarne włosy związane w luźnego koka i zaczęła się zastanawiać, dlaczego w środku słychać było stukot butów służby i brzęk naczyń. Zawędrowała do salonu i wtedy musiała przyczepić do swoich pełnych warg sztuczny uśmiech, widząc, kto siedział na jednym z foteli.

Piękna blondynka siedziała dostojnie i zaczepiła jedną z pokojówek, trzymając w ręku filiżankę z herbatą. Jeszcze nie zauważyła Celeste.

– Margaret, jaka miła niespodzianka – odezwała się głośno zaciskając dłoń na sukni. Służąca słysząc jej głos wyprostowała się i lekko pochyliła głowę. Blondynka siedząca na fotelu, uśmiechnęła się zaskoczona, nie okazując skruchy, za przebywanie w nie swoim domu.

– Oh, Celeste. Nareszcie! Powiedziano mi, że nie ma nikogo w domu. Uznałam, że byłoby lepiej gdybym poczekała na ciebie lub Christiana.

"Pewnie na jego widok byłabyś bardziej ucieszona", odezwał się głos w głowie Celeste, ale ona go zignorowała i podeszła do młodej kobiety. Usiadła na kanapie obok.

Była w końcu narzeczoną szanownego Christiana Rogersona.

– Byłam na mieście. Długo czekałaś?

Margaret machnęła wypielęgnowaną dłonią.

– Z pół godzinki. Na moje szczęście masz bardzo miłe kucharki.

– Byłaś w kuchni?

– Nudziło mi się. Byłam też w gabinecie Christiana. Ależ z niego pedant.

Zaśmiała się, a Celeste już w głowie zanotowała sobie, aby sprawdzić czy czegoś tam nie poprzestawiała.

– Każdy ma jakieś wady – odparła wesoło Celeste w duchu przeklinając kobietę przed nią.

– Oczywiście! Gdyby jednak każdy zaprzątał sobie głowę wadami drugiego człowieka, nie byłabyś narzeczoną Christiana – rzekła Margaret rozbawiona i upiła łyka herbaty.

"Udław się nią".

Celeste nie dała się sprowokować, pamiętając złotą radę matki, aby na zniewagi reagować śmiechem.

Od zawsze jej zamiłowanie do malowania i książek było uznawane za wadę. Powinna umieć grać na pianinie, dobrze szydełkować, a nie chodzić w brudnej od farb sukni z głową w chmurach.

ToxicOnde histórias criam vida. Descubra agora