Coś więcej| Geralt x Jaskier

Door Mooramo

60K 5.4K 3.7K

|Zakończone| ,,Teraz to ja uratuję ciebie,, U Jaskra zjawia się ranny Geralt, a bard jest zmotywowany, by zro... Meer

1/11
2/11
4/11
5/11
6/11
7/11
8/11
9/11
10/11
11/11

3/11

5.4K 547 244
Door Mooramo

Jeszcze dobrze nie nastał świt, a Jaskier odprawiony przez barmankę wyprawką oraz dobrym słowem, zmierzał w stronę chaty tajemniczego znachora. Na odchodne doradziła mu jeszcze, żeby nie zbaczał z głównego traktu, ponieważ chata znachora leżała na uboczu, w okolicy pól bitewnych i poligonów, gdzie ciała zamordowanych do dziś zwabiały wygłodniałe Ghule.

Jaskier był mieszczuchem. Zanim w jego życiu pojawił się Geralt, ani myślał zapuszczać się za kamienne mury i głęboką fosę. Żyło mu się wesoło, ale raczej niestabilnie. Nie miał w życiu nic trwałego. Kochanki przychodziły i odchodziły, tak samo jak przyjaciele, powiernicy czy rozpoznawani jedynie z twarzy znajomi. Wszystko przemijało, a chwile stawały się ulotne i przestawały cieszyć. Czasem wydawało mu się, że te najpiękniejsze lata buntu i korzystania z wolności ma już za sobą i przydałoby się ustatkować, wrócić do domu i pokazać matce, że jednak nie miała racji, a on potrafi zrezygnować z rozwiązłego życia, a nawet sztuki, za cenę rodziny. Jak do tej pory nie udało mu się przekonać samego siebie, ale tłumaczył to różnymi wymówkami, których zebrał już cały arsenał.

Może jednak się do tego nie nadawał. Może miał pozostać błaznem, który jedynie z daleka ogląda ludzkie szczęście, a sam jest po to, by zabawiać i po chwilowej salwie śmiechu budzić w innych ludziach litość. Wszyscy i tak odchodzili, co za różnica jak go postrzegają?

Geralt wrócił. Może nie do końca świadomy, lub z braku innego wyboru, ale go wybrał. W jakiś sposób dodawało mu to wiary w siebie i odwagi. W końcu po raz pierwszy wyruszył w samotną misję w nieznane, ze swoim wiernym rumakiem, który zrzucił go w połowie drogi do karczmy. Dobrze, że stało się to w szczerym polu, bo inaczej wzięliby go za idiotę, jeszcze zanim otworzył usta. Był trochę zły na Szprotkę - jak nazwał swojego konia - ale już krótki czas po wypadku przepraszał go i przytulał się do brązowej grzywy. Wtedy rzeczywiście tutejsi patrzyli na niego z politowaniem.

Miał swojego konia, cel i osobę, dla której misji się podjął. Czy to oznaczało, że stał się w jakimś stopniu Wiedźminem? Chyba bardziej namiestnikiem, albo rycerzem.

Tak, rycerzem! Sir Jaskier - brzmi dumnie i wspaniale. Dużo dostojniej niż bard Jaskier. Że też wcześniej nie wpadł na pomysł, by się przekwalifikować. Miałby już teraz swoją zbroję i giermka, a bardowie na jego cześć tworzyliby chwalebne pieśni.

Wypiął dumnie pierś i uśmiechnął się pod nosem, kiedy coś twardego trafiło go w czoło tak mocno, że zachwiał się na koniu. Poczuł tylko jak zsuwa się z siodła, potem już tylko krótki lot i twarde spotkanie z żwirowym traktem. Zdążył zamortyzować się dłońmi, ale i tak zachrzęściło mu w kręgosłupie. Ból rozpłynął się wzdłuż jego ciała, musiał mocno zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć.

- Ani się rusz, pajacu. - Wycedził ktoś niebezpiecznie blisko. Szprotka zarżał niespokojnie, wyczuwając niebezpieczeństwo.

- Nawet, gdybym chciał, to nie mam za bardzo jak. - Jęknął obolały Jaskier.

Pył z suchego traktu wdzierał mu się do gardła i ciężko było wypowiadać słowa. Pozbawiono go jedynej broni.

- Gdzie trzymasz złoto? - Zapytał nieznajomy i zaszurał ciężkimi buciorami po żwirze. Gdyby nie idealny rzut kamieniem w czoło, to Jaskier pomyślałby, że ma do czynienia z drugorzędnym złodziejaszkiem, albo młokosem.

- Nie mam złota. - Powiedział zgodnie z prawdą.

- Paniczyk w takim wdzianku, na zdrowym, masywnym koniu nie ma złota... a ja jestem Emhyr var Emreis biały płomień tańczący na kurhanach kurwa wrogów. - Warknął.

- Za ten dodatek kurwy ścięliby ci głowę. - Ośmielił się zauważyć, żałując w przeciągu sekundy niewyparzonego języka, gdy agresor silną dłonią, brutalnie pociągnął go za włosy i przystawił zimną stal noża do krtani.

- Żartowniś...

- Taki się urodziłem. - Wydyszał Jaskier. W nozdrzach czuł zapach krwi.

- I taki umrzesz. - Nadal nie widział jego twarzy, za to czuł smród starych, sfermentowanych ryb i zwierzęcych odchodów.

- Jeśli jest taka sposobność, to omówiłbym z panem wszystkie za i przeciw tego pomysłu.

Mężczyzna poruszył się niespokojnie, najwyraźniej nie spodziewając się niczego innego niż błagania o litość, a zwłaszcza tak skomplikowanych słów. Szybko odpowiedział na próbę porozumienia swoim sposobem dyskusji - wbijając Jaskrowi kolano między łopatki.

- Słuchaj no, cwaniaku. I tak znajdę złoto, kiedy będziesz już zimnym trupem, więc może zaoszczędzisz mi tego i powiesz, gdzie je trzymasz?

- Mógłbym panu pokazać, aktualnie jestem jednak niedysponowany ruchowo. Gdyby był pan łaskaw...

- Nie będę łaskaw i przestań tyle gadać!

- To mam powiedzieć, gdzie jest złoto czy przestać gadać, bo czuję się odrobinę skonsternowany.

- Mów!

- Oczywiście, już. - Złapał oddech. - Tylko, nie tak łatwo to wytłumaczyć.

- A co w tym trudnego?

- Widzi pan, złoto trzymam w pewnym miejscu, które nie według każdego nadaje się na trzymanie takiego typu rzeczy.

- To znaczy? - Zapytał mężczyzna, brzmiąc na autentycznie zainteresowanego.

Jaskier nie wiedział czy granie na czas coś mu da, ale zawsze lepiej wejść w dyskusję niż unieść się honorem i zginąć z rąk przygłupiego złodzieja.

- Jest to miejsce dość intymne i...

- Co to znaczy intyme?

- W sensie, że osobiste. Nie znam pana za dobrze, ale wydaje mi się, że nie jest pan mężczyzną, który zagląda drugiemu mężczyźnie w takie miejsca. To mogłoby nasuwać pewne niestosowne myśli, a nie chciałbym narażać pana na ujmę na honorze. Jeszcze jakieś nieporządane spojrzenie ujrzałoby tę scenę i miałby pan zszarganą reputację, a przecież obaj byśmy tego nie chcieli, bo pomimo dość niehumanitarnych metod, wyczuwam w panu pokrewną duszę. Obaj szukamy lepszego życia, prawda? - Wyśpiewał na jednym wdechu.

- Ja szukam złota. - Odburknął mężczyzna pod nosem, ale przestał napierać kolanem na obolałe kręgi Jaskra.

- No właśnie, każdy czegoś szuka. Życie to jedno, długie poszukiwanie, ważne aby odnaleźć swój cel i do niego dążyć. Pan jak widzę ma swój cel.

- No złoto...

- Fantastycznie! Tak się składa, że ja szukam znachora.

- A po co ci znachor chłopcze? - Odezwał się drugi głos, na brzmienie którego serce Jaskra zabiło mocniej. Czyżby niezbyt mądry pan złodziej, którego tak ślicznie urabiał, miał mądrzejszego pomocnika?

- Pan Maure! - Krzyknął przestraszony rzezimieszek i oderwał się od obolałego Jaskra. - To nie tak jak pan myśli!

- Skąd możesz wiedzieć co myślę, Janie?

Jaskier przewrócił się na twarz, ponownie uderzając o ubitą ścieżkę, ale przynajmniej ból w kręgosłupie odpuścił.

- Ja tylko...

- Miałeś nie okradać podróżnych, taką mieliśmy umowę, prawda? Zaufałem ci. - Głos obcego mężczyzny był spokojny i głęboki, wręcz usypiający.

- To było silniejsze ode mnie, wybacz panie... - Jeszcze niedawno grożący mu śmiercią głos, wydawał się teraz tłumaczeniem dziecka.

- Odejdź Janie, porozmawiamy później.

Jaskier właśnie myślał, w jaki sposób wybrnąć z kolejnej niepotrzebnej gadki, kiedy stąpanie ciężkich buciorów zamieniło się w cichutki szelest. Coś jak wąż sunący między źdźbłami suchych traw.

- Może pomogę. - Delikatne dłonie podniosły zmaltretowanego barda do pionu.

- Dziękuję. - Powiedział Jaskier i wreszcie złapał oddech świeżego powietrza w płuca. - Nie zabije mnie pan? Błagam.

- Nie mam takiego zamiaru. - Zaśmiał się cicho pod nosem jego wybawca.

Był zwykłym i jednocześnie niezwykłym mężczyzną. Jego blade, przystojne lico szpeciła stara bruzda, coś jak blizna Geralta, tylko głębsza i bardziej rozległa. Aby choć trochę ją ukryć, zapuszczał perfekcyjnie przystrzyżony, ciemny zarost. Kruczoczarne włosy miał zawiązane czarną wstążką i ułożone na ramieniu. W połączeniu z błękitnym strojem Jaskra, jego czarny kaftan przypominał pogrzebowe odzienie, z tym, że pobrudzone gdzieniegdzie białymi piórkami dmuchawców i drobinami roślin. Wszystko co związane z jego wyglądem było połączeniem czerni i bieli. Jaskier skrzywił się bezwiednie na wspomnienie Yennefer i jej lekko garbatego nosa. Zawsze w myślach go wyśmiewał, lecz bał się napomknąć o tym Geraltowi, w końcu była ideałem. - Choć przyznam, że pański sposób na wydłużenie egzystencji był iście zabawny i aż szkoda, że musiałem przerwać te starania.

- Świetnie, że pan się pośmiał, bard Jaskier zawsze do usług, ale naprawdę muszę już iść. Czas i złodzieje mnie gonią, także tak... - Rozejrzał się w poszukiwaniu swojego wiernego rumaka. Szprotka skubał koniczynę u zboczu pagórka pod traktem. To tak się przejął rychłą śmiercią swojego jeźdźca.

- Podobno szuka pan znachora.

- Tak, tak i jeśli chcę go znaleźć zanim mój przyjaciel, albo co gorsza ja, zginę, to muszę się pospieszyć. - Mówiąc to zszedł w dół zbocza, by dosiąść Szprotki i sprowadzić go z uczty z powrotem na trakt.

- W takim razie nie traćmy czasu, co nie tak z przyjacielem?

Jaskier przestał siłować się z uprzężą i spojrzał znad grzbietu konia na mężczyznę.

- To pan?

- We własnej osobie. Przykro mi, jeśli pana zawiodłem.

- Nie, nie! Z niebios mi pan spadł! - Jaskier radośnie obszedł konia i stanął na przeciwko znachora. - Musi mi pan pomóc.

- Jeśli tylko będę potrafił.

- Chodzi o zatrucie. To prawdopodobnie jad, na jego skórze wyszły zielone plamy, miał wysoką gorączkę.

- Zielone plamy?

- Coś jak pod wpływem barwnika, nie umiem tego określić.

Mężczyzna spoważniał i zmarszczył brwi. Przysłuchiwał się, jak Jaskier z zapałem wymienia wszystkie objawy i tłumaczy każdy aspekt choroby. Jeszcze przez moment po zakończeniu opowieści stali w miejscu i patrzyli na siebie, jakby wspólnie czekali na odpowiedź drugiego.

- Co pan na to?

- Muszę wrócić do chaty po potrzebne składniki i jak najszybciej zobaczyć chorego.

- Czy jego życiu coś zagraża? - Ożywił się Jaskier i obiegł tym razem mężczyznę, który odwrócił się już w stronę kierunku podróży, oczekując szczerej odpowiedzi. Serce uderzało mu o piersi, czuł się o wiele gorzej niż przed chwilą, gdy ważyły się losy jego życia.

- Nie odrzucam takiej opcji.

- A-ale czarodziejka mówiła...

- Czarodziejki nie znają się na medycynie. - Warknął. - Pospieszmy się.

Bard pokiwał głową i starał się dotrzymać kroku długim nogom znachora, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że zostawił w tyle Szprotkę. Popędził po konia, potykając się o własne nogi.

Pod chatę znachora dotarł zlany potem, podczas, gdy nieznajomy nie miał nawet zadyszki. Wszedł do chaty, zatrzaskując Jaskrowi drzwi przed nosem.

- Yyy... panie znachorze! - Zapukał.

Ze środka dosłyszał stukot, szuranie, odgłos przeszukiwania i uderzania o siebie szklanych naczyń.

- To ja poczekam tutaj! - Powiedział i zdenerwowany chodził od jednego końca ganku do drugiego.

- Cholera... - Skulił się i odsunął z drogi potężnemu mężczyźnie, kiedy ten otworzył drzwi i wyszedł na ganek.

- Co się stało? - Zapytał przejęty.

- Po jeden składnik musimy iść na cmentarz. - Wyjaśnił, nie zatrzymując się.

- Jak to na cmentarz?

- Tam mam stare laboratorium.

- Na cmentarzu!?

- Stara kryjówka.

- A przed czym się pan ukrywał?

- Jak to przed czym? Przed ludźmi.

Jaskier zatrzymał się w pół kroku.

- Jestem wampirem wyższym. To jakiś problem?

Bard zbladł. Że też wcześniej nie zauważył zaczerwienionych białek i tej nieludzkiej bladości, bezszelestnych kroków, siły z jaką podniósł jego ciało z ziemi.

- Ja... to znaczy... nie jestem rasistą czy coś. Jestem bardzo tolerancyjny. Kiedyś spałem z facetem, który okazał się wilkołakiem... Nie! Nie powinienem o tym mówić, wy chyba się nie lubicie, co nie?

- To mit.

- O... - Odetchnął, ale szybko spiął się od nowa, gdy wampir zbliżył się do niego o kilka kroków. - Ale wolę wampiry jakby co, w prawdzie Bruxa kiedyś prawie odgryzła mi głowę, ale mogę jej to wybaczyć, jeśli to koleżanka. - Ściszał głos z każdym krokiem wampira. - Nie trzymam urazy, słowo. Po co komu głowa? - Zamilkł, pokryty cieniem potężnego mężczyzny i opuścił przerażony wzrok.

- Nazywam się Leon Maure i jestem wampirem wyższym. Leczę okolicznych ludzi, mogę pomóc również twojemu przyjacielowi, jeśli taka jest potrzeba. - Pochylił się i utkwił ciemne tęczówki w przerażonej sylwetce.

- Poproszę...

- Świetnie. - Odwrócił się i usłyszał huk uderzającego o ziemię ciała.

Jaskier zemdlał.

- Cofnij się! - Warknął Geralt, kiedy Jaskier znowu wychylił głowę, żeby zobaczyć jak Wiedźmin radzi sobie z Bruxą.

Naga, koścista sylwetka snuła się po krypcie. Źrenice barda nie nadążały poruszać się po jej zmieniającym co chwilę pozycję cieniu. W głowie pojawiły się jakieś dziwne myśli, żeby zagadać do wampirzej niewiasty, w końcu gadane miał wybitne i nawet do bezrozumnego potwora mógł spróbować przemówić, ale to byłoby jak uderzenie samego siebie obuchem w brzuch. Geralt sobie poradzi, przynajmniej na to liczył. On musiał się tylko ukrywać i nie zwracać na siebie uwagi.

Przycupnął pod pokrytą grzybem i mchem kolumną, gdzie czekał aż będzie bezpiecznie. Sekundy mijały, potem minuty, a jego aż nosiło. Niepewność rozrywała go od środka.

Co jeśli coś mu się stało...

W kucki przesunął się odrobinę w stronę światła pochodni. Najpierw ostrożnie, potem pewniej, aż w końcu na czworaka wymacał sobie drogę rękami po kamiennej podłodze przykrytej liśćmi. Wychylił się, tylko tyle, by mieć widok na to, co dzieje się w krypcie. Odskoczył natychmiast wstecz, widząc ślepia Bruxy, wlepione prosto w jego kryjówkę. Dopiero wtedy z przerażeniem zauważył na kolanie dziurę w spodniach i zakrwawione, postrzępione nitki. Przykrył ranę dłońmi, ale było już za późno. Przeraźliwy pisk odbił się echem od ścian krypty, poruszając ściany u fundamentów. Z sufitu opadł na Jaskra szary pył, gdy miażdżący uścisk wyrwał mu z płuc ostatni oddech, a ostre szpony rozwarstwiły skórę na szyi.

W oczach mu pociemniało, ale zdążył jeszcze zobaczyć jak rozdziawiona, wypełniona kłami szczęka Bruxy opada na bok, razem z głową. Ciężko było mu złapać oddech, gdy przystawił dłonie do broczącej rany, zaciskając tym samym krtań.

- Mówiłem, żebyś się nie ruszał. - Tylko warczenia było mu teraz potrzeba do pełni szczęścia.

Chciałem zobaczyć, czy żyjesz! Martwiłem się idioto. - Pomyślał, ale żadne słowo nie chciało wyjść z jego ust. Łapał tylko płytkie oddechy i starał się nie zemdleć.

Z obrzydzeniem kopnął głowę Bruxy leżącą mu u stóp.

- Pokaż ranę. - Rozkazał Geralt, klęcząc obok niego.

Jaskier ostrożnie zabrał dłonie, pokryte teraz krwią. Śledził żółte oczy, skupił się na ich ruchu, żeby nie odpłynąć w nieświadomość. Ich widok zawsze go uspokajał. Teraz mógł bezkarnie przyglądać się bez fukania i humorów Wiedźmina. I tak był skupiony na oglądaniu rany. Bez oporów przyłożył szorstkie, ciepłe palce do skóry pod raną.

- Wyjdźmy stąd, zrobię ci opatrunek. - Powiedział i wstał.

Bard próbował zrobić to samo, ale natychmiast obraz przed oczami rozmazał się i wstrząsnął nich odruch wymiotny. Lepiej odczuwał otaczający ich smród, a pozbawione głowy ciało Bruxy nie ułatwiało mu utrzymania zawartości żołądka. Złapał w płuca wilgotnego powietrza, a rana zapiekła go tępym bólem. Zachwiał się, ale złapały go silne dłonie. Zanim się obejrzał, Geralt wziął go na barana i przeszedł na ciałem Wampira. Chwilę szukał drogi do wyjścia, a w tym czasie Jaskier pół nieświadomie napawał się jego bliskością. Nigdy Wiedźminowi nie zdarzyło się, by pozwolił na dotyk ich ciał bardziej niż pięść spotykająca się z którąś częścią jego ciała. Zawsze, kiedy mdlał, albo nie był w stanie iść, Geralt odstępował mu Płotkę, lub rzucał go na grzbiet jak worek ziemniaków.

Yennefer opowiadała mu kiedyś o seksie na wypchanym jednorożcu. Miał ochotę wydłubać te fioletowe ślepia. Jej na pewno nie traktował w ten sposób.

Teraz czuł się dobrze. Pierwszy raz Geralt obchodził się z nim ostrożnie i dla takich chwil mógłby być atakowany przez Bruxy dzień w dzień. Gdy wyszli na cmentarz, Wiedźmin usadził go na jednym z nagrobków i zapytał, gdzie ma torbę. Jaskier zawsze trzymał tam bandaże i maści, na wszelki wypadek. Jemu zdarzały się wyjątkowo często.

Myślał, że mężczyzna po prostu poda mu bandaże i każe sam to zrobić, ale nie. Przykucnął i odchylił mu głowę, mrucząc coś pod nosem, kiedy syknął z bólu.

- Coś się stało? - Zapytał Jaskier, patrząc w niebo.

- Niby co?

- Mogę to zrobić sam...

- Nie gadaj, to będzie łatwiej.

- Ale...

- Powiedzmy, że to w ramach podziękowania.

Serce barda zabiło mocniej i obawiał się, że Wiedźmin mógł to w jakiś sposób usłyszeć.

- Za co? - Zapytał.

- Odwróciłeś uwagę tej dziwki.

Teraz Jaskier był autentycznie zszokowany.

- Mówiłeś, że miałem...

- Mówiłem. Bez tego ganiałbym się z nią do jutra.

- No cóż. - Uśmiechnął się do siebie. - Nie ma za co, Geralt.

- Nie przyzwyczajaj się. - Zawiązał koniec bandaża. - Rusz się, jeszcze musimy pogadać z sołtysem.

- Czy ja jestem już oficjalnie twoim pomocnikiem? - Zapytał wesoło, wstając za nagrobka.

- Zostawiam cię w najbliższej wsi.

- No weź! Chociaż odprowadź mnie do miasta!

- Nie jestem niańką. - Burknął Geralt i podszedł do czekającej na nich Płotki.

- A ja nie jestem przynętą na Wampiry.

- Dlatego wrócisz do domu.

- Do domu... - Mruknął pod nosem Jaskier.

Przy nim był jego dom. Cholerne serce.

Ga verder met lezen

Dit interesseert je vast

8.3K 738 23
Syriusz- rozpuszczony syn bogatych rodziców. Grożą mu odcięciem kasy i pracą... Ale nie byle jaką. Remus... -? Kultura przedstawiona w książce jest...
23K 3.8K 23
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
6.1K 435 13
(To czego jest cholernie dużo, ale ludzie to czytają, tylko, że w erze, która jest teraźniejsza) Czyli herosi w Hogwarcie! (Nie, nie będą nikogo o...
8.5K 781 37
Bycie władcą nie jest łatwym zadaniem. Tym bardziej, gdy jest się w trakcie kolejnej wojny o dominacje w świecie, prowadząc swoje wojska ku zwycięstw...