TIME of lies | ZOSTANIE WYDANE

Por autorkadalva

264K 7K 1.4K

Aurora Freeman, obiecująca lekkoatletka, za sprawą stypendium zyskuje możliwość wkroczenia w mury nowego lice... Mais

DEDYKACJA
Prolog
1. Wszystko ma swój początek
2. Upragniony spokój
3. Spływające krople piękna
4. Nowy niedźwiedź w głowie
5. Przyjemny krzyk zagłuszający nieznośną ciszę
6. Początek kształtującego dobra, a może...
7. ...Kształtujące zło
8. Zrób to, co potrafisz najlepiej
9. Nie wiesz, co narobiłaś, dziewczyno
10. Współczesna bitwa pod Saratogą
11. Przypadki losu zahaczające o głupotę
12. Odrobina prawdy
13. Zasady genialnych szaleńców
14. Przegrzany iloraz inteligencji
15. Słodko-gorzkie zwycięstwo
16. Upadek w przewrażliwienie
17. Sztuczna uprzejmość
18. Zaliczony dołek
19. Nietypowa piłeczka golfowa
20. Opady wylewające się spod powiek
21. Syndrom Matki Teresy
22. Wiara bywa zgubna
23. Pierwszy krok w stronę sukcesu
24. Czasami zastanawiamy się, dokąd zmierzamy
25. Bieg ognia w kałuży benzyny
26. Arogancja przysłaniająca prawdę
27. Dar przekonywania
28. Utracona cząstka siebie
29. Bolesność powrotów
30. Ślady niewłaściwych wyborów
31. Smak ekscytującego życia
32. Ludzie zakładają maski nie tylko w Halloween
33. Marzenie o prawdziwym domu
34. Strach ma postać wilków
35. Otchłań, w którą z czasem wpadłam
36. Czas spowity ogniem piekielnym
37. Trzepot skrzydeł motyla
38. Aura potrafi oślepić
39. Nadzieja jest okrutną bestią
41. Każde kłamstwo kiedyś się skończy
Epilog
OD AUTORKI, KTÓRĄ PRAWDOPODOBNIE MACIE OCHOTĘ ZABIĆ
TIME nie tylko w San Francisco, ale również na papierze

40. Bezkres między prawdą a kłamstwem

6K 139 45
Por autorkadalva

Możesz umrzeć i wciąż żyć. Kiedy ta jedna cząstka Ciebie umrze, życie nigdy nie będzie kompletne. Będzie tak bardzo inne. Gorzkie. A ty pusty. Pozostanie samo naczynie.

Jestem marnym naczyniem.

Codziennie staram się zasnąć, ale nie potrafię. Wyłącznie leżę. Egzystuję. Próbuję się przyzwyczaić do ciężaru swojego serca. Wciąż nie mam odpowiedzi, których szukam. Mam za to odpowiedzi, których nigdy nie chciałam usłyszeć.

Moje serce jest przygniecione wiadomymi i niewiadomymi. Wszystkim.

Uważałam swój żywot za marny. Niewiele znaczący, płytki, bezsensowny. Byłam w błędzie. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, czym jest marność.

Bo zabiłam człowieka.

Nie zasługuję na żadne życie, więc powinnam dziękować przynajmniej za marne.

Nie potrafię.

Nie potrafię pogodzić się z tym, jakim człowiekiem się stałam. Jedyne, czego oczekiwałam od samej siebie, bo bycie kimś dobrym. Abym postępowała przyzwoicie, zachowała choć odrobinę człowieczeństwa i moralności. Wszystko wyparowało w chwili, gdy odebrałam kogoś najcenniejszy dar.

Odebrałam komuś życie.

Skoro byłam w stanie kogoś zabić, może swoje życie również będę umiała skrócić? Czy nie na to teraz zasługuję? Powinnam ponieść konsekwencję swoich czynów. Powinien spotkać mnie ten sam los.

A jednak nie potrafię tego zrobić.

Wzięłam tabletki, ale jakimś cudem rano znów się obudziłam. Zabrałam do łazienki nóż, ale babcia Rose zapukała do drzwi. Stchórzyłam i odsunęłam ostrze od nadgarstka. Próbowałam zawiązać pętle wokół szyi, ale nie miałam żadnego miejsca, gdzie mogłabym przyczepić drugi koniec sznurka. Poprosiłam nawet Elliota, aby pożyczył mi swoją broń, tłumacząc, że chciałabym nauczyć się strzelać. Nie zadziałało.

Czy moją karą ma być zatem życie z poczuciem winy? Czy Clarissa miała rację? Jak długo wytrzymam ze swoim grzechem? Dlaczego nie mam odwagi, aby zrobić sobie taką samą krzywdę, jak komuś innemu?

– Halo! – Z zamyślenia wyrwał mnie jakiś krzyk. – Stoję tutaj i mówię od jakichś trzech minut. Czy ty mnie słuchasz!?

– Nie słyszałam – odpowiedziałam pustym głosem.

– Jak mogłaś nie słyszeć kogoś, kto stoi półtora metra od Ciebie w pustym i cichym pokoju!? – Oburzyła się Ruby.

Przeniosłam swój wzrok z sufitu na dziewczynę. Wymachiwała rękoma jak najęta, wydymając swoje usta w geście niezadowolenia.

– Wybacz.

– Robisz sobie wcześniejszą przerwę świąteczną, czy o co chodzi? – Zapytała nieco ciszej, kładąc się koło mnie na łóżku.

– Jestem chora – odparłam cicho.

Od kilku dni choruję na poczucie winy.

– Jesteś nienormalna, a nie chora. Skończ się zaszywać w pokoju i wyjdź w końcu do ludzi – zarządziła.

Minęło dopiero siedem dni. Siedem dni, odkąd zabiłam człowieka. Przestępcy za morderstwo otrzymują dożywocie. Nie mogę wyjść z pokoju, który ma mi posłużyć za celę.

– Nie chcę.

– Ja za to chcę iść się napić kawy z moją przyjaciółką.

– Idź z Emily.

– Okej, jak sobie życzysz – odparła zadowolona, biorąc głęboki wdech. – Emily, chodź mi pomóż! – Krzyknęła na całe gardło.

Niespełna minutę później dziewczyna pojawiła się w progu.

– Cześć, moja kanapko – uśmiechnęła się cierpko. – Może wstaniesz i spędzisz z nami trochę czasu? – Zapytała spokojnie.

Ruby była jak pirania, za to Emily jak plaster w serduszka próbujący naprawić rozerwaną dłoń.

Nie czekając na moją odpowiedź, która dla wszystkich była dość oczywista, Emmy podeszła do łóżka i chwyciła za moje dłonie. Zaczęła podnosić nędzne, zwiotczałe ciało. Posadziła mnie na łóżku, wciąż nie puszczając rąk, w obawie, że za chwilę znów się położę.

Zakręciło mi się w głowie. Zobaczyłam ciemne plamy przed oczami. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz wstawałam, jadłam lub piłam.

– Możecie mnie zostawić samą? – Wymamrotałam pod nosem.

– Nie możemy. Rusz w końcu dupę i zrób coś ze sobą – odburknęła Ruby, na co Emily zmierzyła ją złowrogo wzrokiem.

– Chodź, zaprowadzę Cię do łazienki. Prysznic postawi Cię na nogi – powiedziała łagodnie Hutson.

– Ja naprawdę nie chcę – jęknęłam, kiedy dziewczyna próbowała postawić mnie na nogi.

– Umyjesz się, przebierzesz w świeże ubrania, zjemy razem coś smacznego. Będzie lepiej, zaufaj mi – na jej usta wkradł się delikatny, pokrzepiający uśmiech.

Problem w tym, że nie ufałam już nikomu.

Kolejnym problemem było to, że Ruby i Emily nigdy nie dawały za wygraną. Niemal siłą wyciągnęły mnie z pokoju, prowadząc do łazienki jak szmacianą lalkę. Z ledwością zeszły ze mną po schodach, po których moje nogi jedynie się wlekły. Emily odkręciła i dostosowała temperaturę wody, Ruby ściągnęła ze mnie pierwsze warstwy ubrania, zostawiając mnie na środku łazienki w samej bieliźnie.

– Kocham Cię, ale nadal masz na tyle sprawne ręce, żeby samej ściągnąć majtki, także... Raz, raz, do roboty! – Zarządziła Torres, przyklaskując co jakiś czas w dłonie.

– Nie śpiesz się. Poczekamy tak długo, jak będzie trzeba – szepnęła przy moim uchu Emily, muskając moje gołe ramię.

Wyszły. Ja zostałam. Stałam nieruchomo. Nie wiedziałam, czy dalej stać, czy upaść. Czułam się tak bardzo bezbronna. Apatyczna. Nijaka.

Nie wiem, jak długo trwałam w martwym punkcie. W końcu zmusiłam swoje ciało do ruchu. Ściągnęłam bieliznę i weszłam pod ciepłą taflę wody. Całe moje ciało krzyczało. Łkało. Błagało, aby zostawić je w spokoju. Chciało znów się położyć.

A może to ja krzyczałam?

Upadłam na kolana, obijając je o płytki brodzika. To jednak nie miało znacznie. Żaden ból nie był w stanie przebić boleści mojej duszy.

Gdy przestałam czuć kolana, beznamiętnie opadłam na pośladki. Całkowicie bezsilna, skulona, siedziałam pod spadającymi kroplami wody. Otulały mojego ciało, spływały powolnie po twarzy, zatrzymywały się na kosmykach włosów, odbijały się od kafelków. Nie mogły ugasić pożaru w głowie. Nie były w stanie stłumić gonitwy myśli.

– Rory, wszystko okej? Puszczasz wodę już od godziny – Usłyszałam pukanie i głos Emily za drzwiami.

– Tak, wszystko okej – odpowiedziałam wybrakowanym głosem.

Straciłam poczucie czasu, dokładnie tak, jak straciłam poczucie prawości.

Znów zmusiłam ciało do ruchu. Chociaż od dawna leżałam w objęciach ciemnego dna, z ogromnym trudem podniosłam się i wyszłam spod prysznica. Chwyciłam pierwsze lepsze ubrania z kupki świeżo wypranego prania. Przeczesałam poplątane włosy i zignorowałam swoją okropną twarz. Skrzywiona wcześniejszym widokiem, wzięłam kilka głębokich wdechów i nacisnęłam klamkę. Skierowałam się do kuchni, skąd dobiegało ciche chichotanie i odgłosy żywej dyskusji.

Dlaczego ja nie mogę i nie potrafię być taka szczęśliwa?

– A kogo moje oczy w końcu widzą – powiedziała radośnie babcia Rose, trzymając w swoich dłoniach kubek gorącej herbaty.

– Wykąpałam się, zadowolone? – Zapytałam niezbyt przyjemnie.

– Tak. Przynajmniej teraz nie śmierdzisz, a Twoje włosy już nie są produkcją oleju – zaśmiała się Ruby, na co Emily szturchnęła ją łokciem w ramię. – Ała! Przecież powiedziałam tylko prawdę!

– Jesteś momentami równie nieznośna, co Elliot – zauważyła niebieskooka, karcąc Torres wzrokiem.

– Ci z latynoskimi korzeniami już tak mają – dodała babcia.

– I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – Brunetka otworzyła szerzej oczy, niedowierzając, że babcia Rose nie stanęła po jej stronie.

– Przecież powiedziałam tylko prawdę – odpowiedziała, naśladując głos mojej przyjaciółki.

Może w innym dniu, po innych okolicznościach, uśmiechnęłabym się na taką wymianę zdań, ale nie dzisiaj. Stałam jak słup soli, ze zwieszonymi przy ciele rękoma, jedynie obserwując otoczenie.

– To my już się będziemy zbierać – wtrąciła się Emily, wstając od stołu.

W jej ślady poszła Ruby. Ruszyły w moim kierunku, chwytając za moje nadgarstki. Zaczęły ciągnąć mnie w stronę drzwi wyjściowych.

– Ja naprawdę nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Nawet nie jestem pomalowana ani sensownie ubrana – wybełkotałam nieprzyjemnie.

– My też nie. To tylko babski wypad na kawę – odpowiedziała Ruby.

Miała rację. Dopiero teraz zauważyłam, że moje przyjaciółki nie miały na sobie ani grama makijażu. Nie miały też na sobie eleganckich i dobrze dobranych ubrań, jak to zawsze bywało w ich przypadku. Miały na sobie zwykłe dresy.

To miłe, że dzisiaj nie starały się wyglądać dobrze i równie przerażające, że wiedziały, w jakim stanie mnie zastaną.

– Mam po dziurki w nosie swojej pracy, więc nie chcę znowu przesiadywać w Fillings – spróbowałam innego zagrania.

– Nie idziemy do Fillings. Znalazłyśmy niedaleko centrum przytulną kawiarnię. Lokal jest raczej mniejszy, więc nie musisz się martwić o tłumy ludzi – odpowiedziała spokojnie Emily, wciągając na siebie kurtkę.

– Na każdą Twoją wymówkę znajdziemy wyjście, więc daruj sobie. Po prostu włóż buty, kurtkę i wyjdź z nami chociaż na godzinę – zarządziła brunetka.

– Tylko na jedną godzinę, jasne? – Odparłam po dłużącej się ciszy.

– Jasne – odpowiedziały jednocześnie z uśmiechami od ucha do ucha.

Od początku wiedziałam, że byłam na przegranej pozycji. Sportowcy już tak mają – doskonale zdają sobie sprawę, kiedy odstają od rywala i nie mają szans na wygraną. Tak było z moimi przyjaciółkami. We dwie zawsze miały nade mną przewagę.

Niespełna dwadzieścia minut później siedziałyśmy w rzeczywiście niezbyt zatłoczonej kawiarni. Jej wystrój był uspokajający – wszystko zachowane w orzechowym drewnie. Do tego świece pachnące cynamonem i świąteczny wystrój. Było spokojnie, cicho i melancholijnie. Dokładne przeciwieństwo mojej głowy.

Uwielbiałam zapach cynamonu.

– Skoro już wyszłyśmy, to mogłabyś z nami porozmawiać – zauważyła Ruby, zanim wzięła łyk swojej gorącej czekolady z piankami.

Wzruszyłam jedynie niedbale ramionami, ponownie zanurzając wzrok w swoim kawałku szarlotki, którą maltretowałam widelczykiem od kilku minut.

– Jak nie chce, to jej nie zmuszaj – wyszeptała Emily, najwidoczniej myśląc, że ich nie słyszę.

Tego też nie miałam ochoty komentować. Tak naprawdę nie miałam na nic ochoty.

– Po prostu wkurwia mnie to, że przez tego gnojka Janga, Aurora jest teraz w takim stanie, w jakim jest – brunetka odpowiedziała ostrzej, wpychając z nadmierną agresją kawałek sernika do swoich ust.

– O co Ci chodzi, Ruby? Czemu masz ciągle do niego problem? – Warknęłam, patrząc złowieszczo w kierunku dziewczyny.

– O, czyli jednak umiesz mówić – popatrzyła na mnie ironicznie. – Chodzi mi o to, że gdyby się do Ciebie nie przypierdolił, teraz nie musiałabyś cierpieć.

– Tylko się nie kłóćcie – wtrąciła się Hutson.

– To nie jego wina, że ma psychopatyczną matkę! – Wysyczałam, zaciskając mocniej trzymany sztuciec.

– Ale to on nie dał rady Cię przed nią uchronić – odpowiedziała równie ostro.

– Wystarczy! – Krzyknęła zirytowana Emily, na tyle głośno, że ludzie przy innych stolikach spojrzeli się w naszym kierunku. – Nie przyszłyśmy się tutaj kłócić, tylko poprawić sobie humor. Jutro lecę do Szwajcarii i nie będzie mnie przez trzy tygodnie. Chcę nacieszyć się moimi przyjaciółkami. Umiecie odłożyć swoją sprzeczkę na bok i spędzić czas w miłej atmosferze, czy proszę o zbyt wiele? – Zapytała stanowczo, patrząc to na jedną, to na drugą.

– Nieważne – odburknęłam, opierając się plecami o oparcie krzesła.

Ruby jedynie fuknęła, zakładając ręce na piersi i odwracając wzrok w bok. Zachowywała się tak, jak zawsze, czyli jak małe dziecko.

Jej postawa jednak szybko uległa zmianie. Jej ciało z obrażonego, stało się spięte. Speszone.

Powróciła wzrokiem do naszej dwójki, nerwowo się uśmiechając i drapiąc się przy tym po głowie.

– A tym razem co Ci się stało? – Zapytałam, patrząc na nią podejrzliwie.

– Co? Mnie? Absolutnie nic! – Zapiszczała, co było wyraźnym znakiem, że kłamie.

Nie spuszczałam wzroku z Torres. Dostrzegłam, jak stara się dyskretnie szturchnąć pod stolikiem Emmy. Szatynka obróciła głowę w tą samą stronę, co wcześniej Ruby. Równie szybko powróciła, wpatrując się przerażonym wzrokiem w moją twarz.

Szybko starała się ukryć swoją reakcję, nakładając na usta szeroki, sztuczny uśmiech.

– O co Wam chodzi? Co zobaczyłyście? – Zapytałam zdezorientowana.

Chciałam odwrócić głowę w tym samym kierunku i dowiedzieć się, co tak bardzo speszyło moje przyjaciółki, ale uniemożliwiły mi to. Złapały za moje ręce, ciągnąc w stronę stolika z taką siłą, że omal nie przywaliłam czołem w swój talerzyk.

– To może pogadamy o planach na Sylwestra? Macie już jakieś? Ja nie, ale możemy coś porobić razem. A nie, przecież Emily nie będzie. Rory, to porobimy coś we dwie, czy chcesz zapytać półgłówków? Pójdziemy na imprezę? Zostaniemy w domu? A może znowu na karaoke? Co ty na to? – Ruby zaczęła nadawać jak katarynka, co chwilę śmiejąc się nerwowo.

– Tak, koniecznie musicie coś razem zaplanować. Ja porobię coś ze znajomymi z Europy, więc na pewno nie będę się nudzić. Pogadajcie z resztą i zaplanujcie coś fajnego. Koniecznie powiedzcie Elliotowi, żeby zaprojektował jakieś fajerwerki, to potem wyślecie mi filmiki – Emily ciągnęła wątek, uśmiechając się nieswojo.

– Czego nie mówicie? – Zadałam kolejne pytanie, zrzucając ze swoich rąk ich dłonie.

Pewnym ruchem odwróciłam się w swoje lewo, obserwując uważnie lokal. Nie widziałam niczego podejrzanego. Tylko kilkanaście osób pijących gorące napoje, żywo rozmawiających, uśmiechniętych. Już miałam odwrócić wzrok i skarcić przyjaciółki za dziecinne zachowanie, jednak w ostatniej chwili coś przykuło moją uwagę. Ktoś. Osoba siedząca w niemal samym kącie kawiarni. Jedyny człowiek, oprócz mnie, który się nie uśmiechał i nie pałał dobrym humorem.

Moja matka.

Lily Freeman, która siedziała w kawiarni, popijając kawę podczas czytania książki. Pielęgniarka miejskiego szpitala, która podobno w tym czasie robiła nadgodziny, ciężko pracując na utrzymanie naszej rodziny.

Na siedzeniu w kawiarniach można teraz zarabiać? Pielęgniarki pracują nawet w takich miejscach? Coś mnie ominęło, czy może coś źle zrozumiałam?

A może znów zostałam okłamana? To dopiero niespodzianka.

Wstałam, dynamicznym, pewnym krokiem, podchodząc do brunetki z idealnie upiętym kucykiem.

Za swoimi plecami słyszałam donośne głosy przyjaciółek, które próbowały mnie powstrzymać, jednak w tamtym momencie nie miało to żadnego znaczenia.

– Cóż za niespodzianka, mamo – powiedziałam niezbyt miłym tonem, gdy znalazłam się obok jej stolika.

Kobieta najwyraźniej nie zarejestrowała, co przed chwilą powiedziałam. Leniwie przeniosła wzrok z książki na moją twarz. Orientując się, na kogo właśnie patrzy, wyraźnie się spięła, nerwowo poprawiając swoje ciało na fotelu. Na twarzy miała wymalowane zdziwienie i przerażenie. Zdała sobie sprawę, że jej kłamstwo ujrzało światło dziennie.

To trwało zaledwie trzy, może cztery sekundy. W zatrważającym tempie przywołała neutralny, ponury wyraz twarzy. Ten, który miała zawsze.

– Co ty tutaj robisz? – Wychrypiała, odkaszlując.

– Mogłabym zapytać o to samo – odparłam ze sztucznym uśmiechem.

– Piję kawę i czytam, przecież widzisz – przewróciła oczami, wracając wzrokiem do wcześniej czytanej strony.

– Nie chodzi mi o to, co robisz w tej chwili, tylko o to, co robisz w tym miejscu. O tej porze. Podobno masz dzisiaj nadgodziny – doprecyzowałam swoje pytanie, uważnie obserwując kobietę.

– Przeszkadzasz mi – odparła oschle.

– I będę przeszkadzać tak długo, jak nie dostanę odpowiedzi – założyłam ręce na piersi, a moja postawa stała się pewniejsza.

– Nie mam dzisiaj nadgodzin. Coś Ci się pomyliło – odpowiedziała, nie patrząc na mnie, a jedynie biorąc do dłoni kubek.

Kawa nie była już gorąca, bo nad naczyniem nie unosiła się para. To znaczyło, że musi siedzieć w tym miejscu dość długo. Na pewno dłużej, niż ja. Widziała nas i celowo zignorowała?

– Nic mi się nie pomyliło. Codziennie mówisz, że masz nadgodziny. Kiedykolwiek je miałaś? – Zapytałam bardziej zirytowana.

– Jak mówiłam wcześniej... Przeszkadzasz. Mogę chociaż w spokoju dopić kawę i doczytać rozdział, bez konieczności słuchania Twoich uwag i ingerowania w sprawy, które nie są Twoim interesem? – Zapytała ironicznie, również z bardziej zdenerwowanym tonem.

– Jestem Twoją córką, więc to jest mój interes. Powinnam wiedzieć, dlaczego nigdy nie widuję własnej matki w domu, albo chociaż gdzie jest, na wypadek, gdyby coś się stało – odpowiedziałam znacznie ostrzej, niż wcześniej.

– A ja jestem Twoją matką, więc trochę grzeczniej – zerknęła na mnie wkurzona znad książki – Nie muszę Ci się tłumaczyć, gdzie jestem, to po pierwsze. Po drugie, nie widujesz mnie, bo nie mam czasu, aby przesiadywać w domu – odparła nieprzejęta, opierając łokieć na fotelu, aby po chwili oprzeć głowę na dłoni.

– Zajęta przesiadywaniem w kawiarni i czytaniem książek, tak? – Zapytałam sarkastycznie, prychając.

– Zajęta wieloma rzeczami – odparła wymijająco.

– Wieloma rzeczami, z wyjątkiem dbania o własną córkę – zaśmiałam się gorzko. – Skoro jesteśmy tutaj razem, to może chciałabyś usiąść ze mną, Ruby i Emily. Spędziłybyśmy w końcu trochę czasu razem – zaproponowałam już nieco spokojniej, starając się schować dumę do kieszeni.

– Jesteś już duża, nie musisz w towarzystwie swojej matki wychodzić do koleżanek – zaśmiała się przelotnie.

– Chciałam tylko wypić kawę z moimi przyjaciółkami i mamą. To takie dziwne? – Zapytałam zdziwiona, jednak nie dostałam odpowiedzi – Czyli nie przyłączysz się do nas?

– Nie jesteś małym dzieckiem, nie potrzebujesz kogoś, kto się o Ciebie zatroszczy, więc nie widzę, sensu, abym miała do Was dołączyć – odpowiedziała spokojnie, rozsiadając się wygodniej w fotelu, co było wyraźnym znakiem oznaczającym, że nigdzie się nie rusza.

– Jak byłam małym dzieckiem, też się o mnie nie troszczyłaś – zauważyłam rozczarowana.

– Nie masz prawa odzywać się tak do swojej matki – powiedziała oschle.

– Nie mam prawa mówić prawdy? W porządku. Za to ty nie masz prawa do okłamywania rodziny i zaniedbywania córki – wychrypiałam, co w końcu sprawiło, że kobieta na mnie spojrzała. – Co tutaj robisz? Dlaczego nie ma Cię nigdy w domu?

– Dlatego, że nie chcę w nim być. Myślałam, że nie jesteś na tyle głupia, żebym musiała mówić Ci takie oczywiste rzeczy – prychnęła pod nosem.

– Co takiego zrobiłyśmy Ci z babcią, że nas unikasz? – Zadałam kolejne pytanie, opierając się na przedramionach o oparcie wolnego fotela.

– Nic. Po prostu nie chcę na Ciebie patrzeć.

Jedni łamią sobie nogi, inni mają złamane serca.

– Mówisz teraz poważnie? – Upewniłam się zdezorientowana, jednak kobieta nic nie odpowiedziała. – W takim razie, co takiego zrobiłam ja, że nie chcesz na mnie patrzeć? – Zapytałam ponownie z gulą w gardle.

– Nic nie musiałaś robić. Wystarcza sama Twoja obecność, która przypomina mi, jak beznadziejne stało się moje życie – odpowiedziała z typowym dla siebie, dwulicowym uśmieszkiem.

Gdyby tylko spróbowała zobaczyć naszą relację z mojego punktu widzenia, wiedziałaby, jak bardzo jej zachowanie bolało. A może nawet i wtedy nie miałaby pojęcia? Może osoby bez serca nigdy nie potrafią odczuwać empatii, współczucia i matczynej miłości.

Chciałabym powiedzieć jej tak wiele rzeczy. Chciałabym wytknąć jej wszystkie błędy, wykrzyczeć prosto w twarz. Ale nie zrobię tego. Jestem zmęczona ciągłym tłumaczeniem. Czekaniem na jakiekolwiek wyjaśnienia. Niedostrzeganiem mnie.

– Miał rację. Na miano matki trzeba sobie zasłużyć, Lily – powiedziałam stłumionym, wypranym z emocji głosem.

Tylko tyle. Zaledwie dwa zdania. Po nich zamilkłam. Odwróciłam się w stronę wyjścia. Zabrałam z wieszaka kurtkę i wyszłam z kawiarni, nie czekając nawet, aż dziewczyny do mnie dołączą. Wściekła i rozgoryczona, ruszyłam chodnikiem w nieznanym kierunku.

– Rory, gdzie idziesz!? – Za swoimi plecami usłyszałam krzyk Emily.

– Zaczekaj na nas! – Zakrzyczała kilkukrotnie Ruby.

– Muszę się przejść, wróćcie same – odkrzyknęłam, nie zwalniając tempa.

Nie posłuchały. Zawsze robiły to, co chciały, lub to, co uważały za właściwe i słuszne. Podążały za mna w ciszy, w odległości jakichś ośmiu stóp. Z moich obliczeń w głowie wynikało, że przeszłam około jednej mili, a one wciąż nie odezwały się słowem ani do mnie, ani do siebie. Stały się czymś w rodzaju mojego cienia.

– Przecież wiem, że za mną idziecie – westchnęłam głośno, zirytowana ich podchodami.

Zaraz po tym, obie znalazły się obok, każda z innej strony. Wymieniły się spojrzeniami, zerkając przez moje ramię.

– Jak opowiem swojej mamie, co zrobiła Twoja, to pewnie będzie kazać swojej wróżce, rzucić jakąś klątwę na kolejne tysiąclecia – odezwała się w końcu Ruby, w taki sposób, jakby już wyobrażała sobie wspomnianą sytuację.

– Może Twoja mama da mi namiary do tej wróżki? – Zapytałam, kiedy emocje zaczęły ze mnie nieco opadać.

Kątem oka spojrzałam na brunetkę, widząc, że dziewczyna robi dokładnie to samo. Przeniosłam wzrok w drugą stronę, widząc identyczny obrazek. Dziewczyny starały się zachować powagę, aż w końcu nie wytrzymały. Zaczęły się głośno śmiał, zaplatając ramiona na moich barkach, tym samym przytulając się.

– Mówię poważnie. Wiedźma zasługuje na klątwę.

***

23.12.2017 r.

Jak wiele rozczarowań, wyrzeczeń, upokorzeń i porażek będę musiała jeszcze znieść? Mam dopiero szesnaście lat. Czym sobie zasłużyłam, abym musiała znosić te wszystkie rzeczy. Co takiego złego zrobiłam lub czym zawiniłam? Dlaczego to akurat moje życie nie jest usłane różami? Gdzie się podziały te pieprzone kwiaty i dlaczego zastąpił je ból?

Od wczoraj niewiele się zmieniło. Wciąż z wyrzutami sumienia, wciąż mieszkająca z matką bez serca. Chociaż to ona mieszka z córką morderczynią, więc prawdopodobnie nie powinnam się wypowiadać o moralności i człowieczeństwie.

Jedyne, co się zmieniło, to pogoda w San Francisco. Został jeden dzień do świąt, a za oknem, zamiast śniegu, burza. Nie dosyć, że w grudniu, to na dodatek w środku dnia. Czyżby ktoś na górze podzielał moje uczucia?

– Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę – usłyszałam w odmętach rzeczywistości.

A może to tylko moja głowa lub wyobraźnia?

Potrząsnęłam głową, zastanawiając się, czy aby na pewno ktoś coś mówił. Zdezorientowana spojrzałam w stronę drzwi. Albo miałam bardzo halucynację przez brak snu w ostatnich dniach, albo Timothy naprawdę opierał się o futrynę.

– Co? – Zapytałam zachrypnięta, bo od wczoraj nie powiedziałam ani słowa na głos.

– Koreańskie przysłowie – wyjaśnił, odbijając się od ściany, aby podejść w moim kierunku.

– Co tu robisz? Jak wszedłeś?

– Twoja babcia mnie wpuściła. Dość niechętnie. Z naciskiem na niechętnie – pokręcił głową, wzdychając. – Czemu patrzysz w okno w czasie burzy? – Zmienił temat. – Podobno nie powinno się przez nie zaglądać, bo piorun może w Ciebie uderzyć. Nie boisz się? – Spojrzał na mnie uważnie, lustrując całe ciało.

Czyli naprawdę to on, a nie moja wyobraźnia. Ona nie potrafi odwzorować tego głębokiego, dociekliwego spojrzenia.

– Czuję się tak, jakby każdego dnia walił we mnie piorun, więc co za różnica? – przeniosłam wzrok z chłopaka na okno. – Poza tym wątpię, żeby błyskawica zainteresowała się tak mało istotną osobą, jak ja. A nawet jeśli, to w końcu zrobiłaby to, na co mi ciągle brakuje odwagi – poddana, bez jakichkolwiek sił, wsłuchiwałam się w stukot kropel deszczu i grzmoty.

– Żartujesz sobie teraz, czy o co chodzi? Przecież nie możesz tak mówić – powiedział z mocą, niskim, nieco zachrypniętym głosem.

– Oczywiście, że nie żartuje – przeniosłam swój mętny wzrok z okna na twarz stojącego tuż nade mną Timothy'ego. – Pioruny rozświetlają mrok, a burze są piękne i warte zobaczenia, nie to, co burza gówna w moim życiu.

Czułam baczne spojrzenie w każdym kawałku swojego ciała. Jego wahanie się i niepewność, które było rzadkością. W końcu zrobił jeszcze jeden krok. Rozchylił moje uniesione do klatki kolana, stając między nogami. Nachylił się, łapiąc z całej siły moje nadgarstki. Był na tyle szybki, że nie zdążyłam w żaden sposób zareagować. Nie mam pojęcia, kiedy podciągnął rękawy mojej bluzy.

– Rozumiem, że przechodzisz teraz gorszy okres, ale coś takiego? Zwariowałaś!? Jak mogłaś zrobić to swojemu pięknemu ciału!? Dlaczego to zrobiłaś!? – Wydzierał się wprost w moją twarz, coraz mocniej ściskając nadgarstki.

Nie udało mi się zakończyć swojego żywota, ale to nie znaczy, że nie potrafiłam zrobić sobie krzywdy.

W jego spojrzeniu można było dostrzec rozczarowanie.

– Chciałam sprawdzić, czy coś jeszcze jest w stanie sprawić mi ból, na który najwidoczniej zasłużyłam. I wiesz co? Nawet nie bolało – prychnęłam rozbawiona, wyrywając się z jego uścisku.

– Czy ty się słyszysz? Jak mogło nie boleć, skoro niemal połowa twojego przedramienia jest pocięta!? – Kucnął przede mną rozemocjonowany.

– Widocznie w ostatnich tygodniach tyle wycierpiałam, że już się uodporniłam. I naprawdę poczułam się lepiej. Nie sądziłam, że takie coś może pomóc się uspokoić – wyjaśniłam spokojnie, znów spoglądając w okno.

To była prawda. Naprawdę dzięki temu się uspokoiłam. Już nie panikowałam. Nie płakałam, nie krzyczałam, nie robiłam nic. Jedynie egzystowałam z pustką w środku. Wyprana z każdej możliwej emocji.

– Nie poznaję Cię. Przecież ty nie jesteś taką osobą. Nie jesteś kimś, kto skrzywdziłby mrówkę, a co dopiero siebie – powiedział półszeptem, jednak z taką mocną, że jego słowa brzmiały jak najgłośniejszy krzyk.

– Problem w tym, że ja już nie wiem, kim jestem – oparłam głowę o materac łóżka, patrząc na bruneta pustym wzrokiem.

– Przyjechałem, żebyś mogła się dowiedzieć, kim jesteś.

– Co masz na myśli?

– Znalazłem Twojego ojca.

Moje emocje się odnalazły. Strach i złość przede wszystkim.

– Naprawdę? Czyli dziwnym trafem nadal żyje? – Zapytałam szczerze zdziwiona.

– Żyje i ma się całkiem nieźle. O ile można tak powiedzieć o kimś, kto siedzi w Ośrodku Terapii Uzależnień – powiedział ostrożnie, obserwując moją reakcję.

A to dopiero niespodzianka. Taka, że wcale nie jestem zdziwiona. Dziwię się jedynie, że sama nie wpadłam na to, gdzie może być.

Nienawidziłam tego człowieka całą sobą, teraz nienawidzę go jeszcze bardziej, bo stał się jedynym powodem, dla którego chciałam wyjść z pokoju. Tylko on mógł mi pomóc.

Przerażało mnie to.

– Jedźmy tam – powiedziałam ze ściśniętym gardłem, po dłużącej się ciszy.

– W porządku – podniósł się, wyciągając w moim kierunku dłoń, aby pomóc mi wstać z podłogi. – Ale nie myśl, że nagle zapomnę, co zrobiłaś. Jeszcze wrócimy do tego tematu – powiedział tonem nietolerującym sprzeciwów.

W święta najczęściej odwiedza się najbliższą rodzinę. Ja swoją odwiedzę na odwyku. Cóż za radosna atmosfera. Aż poczułam świąteczny klimat.

Zignorowałam ostatnie słowa Timothy'ego i zabrałam się za doprowadzanie do względnego porządku swojej osoby. Zakryłam korektorem niedoskonałości i sińce pod oczami. Nieco tuszu, bronzera i błyszczyka. Na tyle było mnie stać. Ubrania też nie były niczym specjalnym – zwykłe, czarne jeansy i błękitny sweter. Włosy rozpuszczone, bo tylko takie nie wymagały wielu minut pracy.

Wzięłam pierwszą z brzegu torebkę, wkładając najpotrzebniejsze rzeczy. Wyszłam z pokoju, a na korytarzu przed drzwiami ujrzałam Timothy'ego.

– Jak miło się patrzy na Aurę, która nie wygląda jak półtora nieszczęścia – uśmiechnął się ironicznie, wskazując, abym pierwsza zeszła ze schodów.

Nawet nie chciało mi się kłócić albo komentować jego słów. Nie dzisiaj. Ignorując słowa chłopaka, ruszyłam w kierunku drzwi wyjściowych.

– Wychodzę! – Krzyknęłam, zapinając kurtkę.

– Dokąd idziesz!? – Usłyszałam słowa babci dobiegające z kuchni.

– Na długi spacer – Wymyśliłam na poczekaniu, wychodząc z domu.

Była dopiero piętnasta, ale na dworze panowała szarość spowodowana ustającą burzą i deszczowymi chmurami.W radiu leciały świąteczne piosenki, a na ulicach miasta można było dostrzec liczne, świąteczne ozdoby i przystrojone w lampki domy.

Nie mogę uwierzyć, że dopiero co zaczynałam drugą klasę w nowej szkole, a już są święta. Tak wiele rzeczy zmieniło się przez te kilka miesięcy.

Ja się zmieniłam.

Silnik samochodu zgasł zadziwiająco szybko. Nie sądziłam, że mój ojciec jest wciąż w mieście. Wysiadłam z auta, rozglądając się po okolicy. To zdecydowanie nie wyglądało jak ośrodek dla uzależnionych. Dlaczego?

Bo nim nie było.

Wchodząc do budynku, dostrzegłam przy drzwiach tabliczkę informująca o tym, że znajdujemy się w prywatnej klinice opieki zdrowotnej.

– Co tu robimy? Komuś się coś stało? – Zapytałam zdezorientowana, patrząc przez ramię na Timothy'ego.

– Chciałem Ci zaoszczędzić tego widoku, ale skoro dopiero po takim czasie dowiaduję się, że znowu mi o czymś nie powiedziałaś, a co gorsza, uwierzyłaś mojej matce, zamiast mnie... To widocznie musisz to zobaczyć – chwycił mój nadgarstek, szybkim krokiem prowadząc wzdłuż korytarza.

Szliśmy tak do samego końca, zatrzymując się przed salą po lewej stronie. Nic z tego nie rozumiałam. Czy ktoś z naszych przyjaciół leżał w szpitalu? Ktoś jest chory? O co chodzi?

Brunet jednym, pewnym ruchem, otworzył drzwi pomieszczenia, pchając mnie do środka. Wszedł zaraz za mną, zamykając za nami drzwi. Oszołomiona rozejrzałam się po sali.

– Czy to... – wyjąkałam, zauważając szpitalne łóżko, na którym ktoś leżał.

– Lynch. Może nie do końca żywy, ale z całą pewnością nie martwy – odpowiedział na pytanie, którego nie byłam w stanie wcześniej zadać.

Jak to możliwe? Dlaczego zwłoki leżały w łóżku, a nie w trumnie i były podłączone do tak wielu maszyn? Dlaczego byłam w stanie zobaczyć kogoś, kto nie żył od ośmiu dni? Czy to jednak nie rzeczywistość, a koszmar?

Oszołomiona, popatrzyłam na chłopaka stojącego tuż obok mnie. Otworzyłam nieco usta, z zamiarem powiedzenia czegoś, co się nie udało. Mrugałam szybko, starając się zapanować nad pieczeniem oczu. Starałam się pojąć obecną sytuację.

– Przestań widzieć we mnie wroga – zaczął cicho. – Nie każdy nim jest. Ja nim nie jestem. Ale jak mam to niby udowodnić, a ty, jak masz w to uwierzyć, skoro nie mówisz mi o wszystkim? Nie mówisz o tym, co Cię spotkało, nie mówisz o tym, co siedzi Ci w głowie, ani jakie rzeczy ciążą na Twoim sercu – popatrzył na mnie z góry nieprzychylnie.

– Nie potrafię się uzewnętrzniać, ani mówić o swoich problemach – wydusiłam z ledwością.

– Masz szczęście, że Emily była przy Waszej rozmowie i wczoraj głupotą się wygadała. Wyobraź sobie, w jakim byłem szoku, kiedy zaczęła opowiadać, że nie wyobraża sobie, jakie to uczucie żyć ze świadomością, że się kogoś zabiło i na dodatek być pomijanym przez własną matkę? Gdyby nie ona, nie miałbym pojęcia, co się stało i co powiedziała Clarissa – wciąż patrzył, tym razem bezwzględnie, niczym rodzic na karcone dziecko.

– Czyli to, co powiedziała Clarissa... To, że kogoś zabiłam... – zaczęłam oniemiała.

– Kłamstwa. Pierdolone kłamstwa. Stek bzdur, rozumiesz? – powiedział nieco ostrzej, jednak po chwili odchrząknął, zdając sobie sprawę, że stracił nieco panowania nad sobą. – Wiedziałem, że Clarissa jest podstępna i przebiegła, ale nie przypuszczałem, że zna się na ludziach. Doskonale to rozegrała. Wiedziała, że jej uwierzysz i nikomu nie powiesz o tym, co powiedziała, bo będziesz za bardzo pochłonięta poczuciem winy. Nie doceniłem jej – zaśmiał się gorzko.

– Czy on...

– Nie będę Ci opowiadał pięknych historyjek o tym, że na pewno się obudzi i wszystko będzie dobrze. Nie wiemy. Uderzył głową o kant ławki w szatni. Ma dość mocny obrzęk mózgu i uszkodzony ośrodkowy układ nerwowy. Nie wiemy, czy się obudzi, ale to nadal nie zmienia faktu, że żyje. Jest w śpiączce, ale nie zabiłaś go, więc przestań się w końcu nad sobą użalać, bo nie mogę dłużej na to patrzeć – westchnął zirytowany, przejeżdżając dłonią po twarzy.

– To po prostu nie patrz – odpowiedziałam wciąż oszołomiona.

– Będę patrzył – stwierdził pewnie, stając przede mną, po czym położył dłonie na moich ramionach i nachylił się, dzięki czemu nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie. – Opanuj się. Najwyższy czas przestać robić z siebie ofiarę losu. Możesz mnie znowu nienawidzić za te słowa, ale ktoś musi Ci to w końcu powiedzieć. Jak niby masz nie być męczennicą, skoro sama nadałaś sobie takie miano?

– Czytałeś mój pamiętnik? Tylko tam użyłam takiego określenia – popatrzyłam na chłopaka ze zbierającą złością.

– Nie. Nudziłem się, kiedy czekałem aż się obudzić po spotkaniu z Evansem, więc szukałem jakiejś książki. Otworzyłem tylko stronę tytułową. Nie chciałem naruszać Twojej prywatności, więc od razu go zamknąłem – wyjaśnił spokojnie, na co i ja nieco się uspokoiłam, bo naprawdę nie chciałabym, aby ktokolwiek przeczytał moje myśli. – Więc? Jesteś teraz dumna z tego, co sobie zrobiłaś? Z tego, że bez powodu zraniłaś swoje ciało? – Zapytał hardo, powracając do wcześniejszego tematu.

– Bez powodu? Zmieniło się jedynie to, że jednak nie jestem morderczynią. Ale co to zmienia? Jest w śpiączce i to przeze mnie. Skrzywdziłam człowieka, więc nadal zasługuję na potępienie – odpowiedziałam, patrząc zamglonym wzrokiem.

– Nie przez Ciebie, tylko przez Clarissę, która kazała mu to zrobić. To oni chcieli Cię skrzywdzić i prawie im się udało. Wciąż nie rozumiesz? Ty się tylko broniłaś. Zmusił Cię do takich, a nie innych czynów – patrzył już znacznie łagodniej, jakby było mu mnie żal. – Jesteś ofiarą, a nie sprawcą – dodał cicho.

Te słowa wystarczyły. Sprawiły, że znów coś we mnie pękło. Rozleciała się tama utworzona na moim sercu, a wraz z tym, zaczęły wypływać łzy. Całe hektolitry smutku. Bezsilna spuściłam głowę, opierając ją na ramieniu Timothy'ego. Gdy tylko moje ciało zaczęło poruszać się na skutek łkania, a cichy szloch przybierał na sile, chłopak zamknął mnie w szczelnym uścisku.

– Już dobrze, wypłacz się. Wypuść w końcu te wszystkie emocje – przytulił mnie jeszcze mocniej, gładząc moją głowę.

– Naprawdę nie chciałam tego zrobić – wyjękałam.

– Wiem. To nie Twoja wina. Oni są złymi ludźmi, nie ty – powiedział spokojnie, opierając podbródek o moją głowę.

– Musimy jechać do jeszcze jednego, złego człowieka – wydusiłam z siebie, gdy w końcu uspokoiłam swoje łkanie.

– Nie musisz tego robić. Nie musisz dziś.

– Wiem. Ale chcę.

Chciałam, chociaż cholernie się bałam. Byłam przerażona spotkaniem z mężczyzną, którego nie widziałam od niemal trzech lat. Z kimś, z kim wiązało mnie więcej złych, niż dobrych wspomnień. Musiałam to zrobić. Spojrzeć w twarz i zmierzyć się ze swoich strachem. Ze swoim ojcem, któremu tak wiele brakowało do bycia dobrym ojcem.

Ośrodek znajdował się ponad godzinę drogi od San Francisco. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Timothy obudził mnie, gdy byliśmy już na miejscu. Kiedy spałam, musiał najwidoczniej zadzwonić i uprzedzić nasze przybycie – gdy podeszliśmy do recepcji, jedynie podał nasze nazwiska, a starsza kobieta już wszystko wiedziała. Zaprowadziła nas do sali odwiedzin.

Cały budynek wyglądał przeciętnie, ale dość przytulnie. W pomieszczeniu, w którym siedzieliśmy przy jednym ze stolików, były gry planszowe, kącik do czytania, malowania, gry w szachy i strefa wypoczynkowa. Gdybym nie wiedziała, co to za miejsce, pomyślałabym, że właśnie jesteśmy w pensjonacie wypoczynkowym.

Timothy szturchnął mnie pod stołem, przywracając do rzeczywistości. Przestałam rozglądać się po pomieszczeniu i spojrzałam w kierunek, który wskazał mi głową. W stronę osoby, która właśnie weszła do sali i kierowała się wprost na nas z uśmiechem na twarzy.

Z uśmiechem. To dopiero trzeba mieć tupet. Chociaż będąc starszą, zrozumiałam, że Michael Freeman od bardzo dawna był człowiekiem pysznym.

– A to dopiero prezent świąteczny! – Zaśmiał się głośno, zajmując miejsce naprzeciwko nas. – Aleś wyrosła! Dopiero jak podszedłem bliżej, to Cię rozpoznałem, córeczko – uśmiechnął się szeroko.

– Dobrze, że przynajmniej rozpoznałeś z bliska – odpowiedziałam z szybko bijącym sercem.

Ja rozpoznałam go od razu. Co prawda, miał kilka kilogramów więcej, nieco dłuższą brodę i pierwsze, siwe włosy na czubku głowy, ale nie dało się go pomylić z nikim innym.

– A ten młody człowiek, to kto? – Zapytał, patrząc zafascynowanym wzrokiem na bruneta obok mnie.

– To... – zrobiłam krótką przerwę, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiem, kim dla siebie jesteśmy. – To Timothy – odpowiedziałam, wybierając najbezpieczniejsze rozwiązanie.

– Dzień dobry – włączył się do rozmowy Timothy, wyciągając w kierunku mojego ojca dłoń.

– Dzień dobry, ojciec Aurory. Możesz mi mówić Michael lub Mike, jak wolisz – uścisnął pewnie dłoń chłopaka. – Już myślałem, że nigdy nie przyjedziesz – stwierdził, patrząc na mnie.

– A miałam przyjechać? – Uniosłam zdziwiona brew.

– Mówiłem chyba ze sto razy Twojej babci i mamie, żeby przywiozły Cię ze sobą.

Co? Komu? Czy ja się przesłyszałam?

– Mama i babcia wiedzą, gdzie jesteś? – Zapytałam mętnym głosem.

– Jak miałyby nie wiedzieć, skoro same mnie tutaj przywiozły? – Odpowiedział pytaniem na pytanie wyraźnie zdezorientowany.

Nie. Przecież to niemożliwe. On nas zostawił. Porzucił naszą rodzinę. Odszedł.

Tak mówiła babcia i mama...

– Przecież... T-t-t-y nas zostawiłeś – wydusiłam z ledwością.

– Tak Ci powiedziały? A to podstępne babska – zaśmiał się pod nosem. – Kazały mi się z Tobą pożegnać i przywiozły mnie w to miejsce. Przyjeżdżają na zmianę, średnio raz na miesiąc – wyjaśnił, rozsiadając się wygodniej na krześle.

Nie mogłam pozwolić się wyprowadzić z równowagi. Mój ojciec już wcześniej używał różnych psychologicznych zagrań, kłamał i popełniał liczne błędy. Nie mogłam mieć pewności, że mówi prawdę. Nie mogłam mu ufać ani wierzyć.

– Nie przyjechałam w odwiedziny i na pogaduszki. Chcę Cię jedynie o coś zapytać – odchrząknęłam, starając się uspokoić swój ton głosu i szybko bijące serce.

– Pytaj śmiało. Ojciec jak zawsze postara Ci się pomóc – powiedział znów z ogromnym uśmiechem.

Pomóc? Jak zawsze? Ha! A to dopiero udany żart!

Próbowałam znaleźć odpowiednie słowa. Właściwie sformułować to, o co chciałam zapytać. Po dobrej minucie ciszy zdałam sobie sprawę, że nie ma na to idealnego sposobu.

– Naprawdę jesteś moim ojcem? – Wydusiłam w końcu.

– Tak, jestem Twoim ojcem – odpowiedział od razu.

– Naprawdę? Czyli nie jestem adoptowana? – Wyszczerzyłam oczy, czując napływającą ulgę.

– Ach, o to Ci chodziło? Oczywiście, że jesteś adoptowana – machnął ręką, jak gdyby nigdy nic.

Tyle z mojej ulgi.

– Przed chwilą powiedziałeś, że jesteś moim ojcem – zauważyłam, mrugając w niedowierzaniu.

– Ojcem adopcyjnym. Nie biologicznym – dopowiedział.

– Nie mogłeś od razu tak odpowiedzieć? Musiałeś mi robić jakąś złudną nadzieję? – Zapytałam z wyrzutem.

– Przecież to oczywista sprawa. Nie jesteś wcale do nas podobna, prawda Timothy? – Zapytał wciąż roześmiany, przenosząc wskazujący palec to na mnie, to na samego siebie.

Chłopak jedynie z arogancją wymalowaną na twarzy, opierał się o krzesło ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Nic nie mówił, wyłącznie słuchał i obserwował. Wiedział, że ta rozmowa go nie dotyczy i nie miał zamiaru się wtrącać, czy ingerować. Teraz też nie odpowiedział.

– Jestem bezpłodny. Pewnego dnia Twoja babcia przyszła do nas i powiedziała, że mamy adoptować jedną z dziewczynek – wyjaśnił.

– Dlaczego żadne z Was mi nie powiedziało? Dlaczego musiałam wszystkiego domyślać się sama? – Zadałam kolejne nurtujące pytania.

– A myślisz, że dlaczego tutaj siedzę? Chciałem Ci powiedzieć prawdę, więc znalazły sposób, abym tego nie zrobił – prychnął zirytowany.

– I myślisz, że zamknęły Cię tylko i wyłącznie z tego powodu? – Popatrzyłam z niedowierzaniem na ojca.

– A niby jaki miałyby mieć inny powód?

– Na przykład taki, że naprawdę byłeś alkoholikiem – bardziej zapytałam, niż stwierdziłam.

– Nie opowiadaj kłamstw przy tym młodym, eleganckim człowieku – oburzył się.

– Nie opowiadam. Nie było dnia, żebyś nie wypił piwa albo czegoś mocniejszego. Każde wspomnienie z Tobą, to jednocześnie wspomnienie alkoholu – powiedziałam znacznie ostrzej, czując wzbierającą złość.

– Byłaś mała, nie miałaś o niczym pojęcia i teraz wymyślasz własne wspomnienia – popatrzył na mnie karcąco, a jego uśmiech zniknął.

– To, jak biłeś mnie po pijaku paskiem, bo nie chciałam zakładać chłopięcych ubrań, jak krzyczałeś na mnie za każdym razem, kiedy byłam chora, albo to, jak nie raz, śmierdzący wódką, potrząsałeś moim ciałem w akompaniamencie przekleństw i obelg, że do niczego się nie nadaję i jestem problemem, też sobie wymyśliłam? – Pytałam gniewnie, z zaciśniętymi zębami, z ledwością będąc w stanie utrzymać nerwy na wodzy.

Już nie byłam małą dziewczynką, która kuliła się w kącie, ukryta pod kocem. Teraz miałam przynajmniej na tyle odwagi, aby wylać swoje żale.

Widziałam, jak ojciec zaczyna tracić nad sobą panowanie. W jego oczach pojawiła się agresja. Otworzył usta z zamiarem powiedzenia czegoś, jednak Timothy go uprzedził.

– My już pójdziemy – chłopak wstał z impetem z miejsca, łapiąc moją dłoń, aby podnieść mnie z miejsca.

Gdy już wstałam, pewnym ruchem obrócił nasze ciała w stronę wyjścia.

– Już idziecie!? Przecież dopiero co przyszliście! Mamy jeszcze tak dużo do omówienia! – Krzyczał za naszymi plecami.

Timothy zatrzymał nasze ciała, puścił moją dłoń i ponownie skierował się w stronę zajmowane wcześniej stolika. Podszedł bliżej mojego ojca.

– Naprawdę mamy zostać? Jeśli tak, to prawdopodobnie nie będę w stanie siedzieć bezczynnie i obiję Pańską twarz, dokładnie tak samo, jak obił Pan ciało Aurory – wysyczał prosto w jego twarz.

Całe jego ciało się spięło. Zacisnął zęby, eksponując tym samym żuchwę i żyły na szyi.

Mój ojciec patrzył z niedowierzaniem na czarnookiego. Z całą pewnością nie spodziewał się usłyszeć takich słów od nastolatka. Nic dziwnego. W końcu nie wiedział, że Timothy był kompletnym arogantem, który robił i mówił, co tylko chciał.

– Tak myślałem – odezwał się ponownie, gdy przez kilkanaście sekund nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

Nabuzowany niczym wulkan chwilę przed erupcją, odszedł od mężczyzny, zaciskając z całej siły dłonie w pięści. Do tego stopnia, że knykcie stały się wręcz białe. Jednak stając obok, rozluźnił jedną dłoń, łapiąc znów moją rękę.

– Pamiętaj, chłopcze. Kobiety Freeman potrafią zniszczyć człowieka doszczętnie. Jeśli nie chcesz skończyć tak, jak ja, albo jej dziadek, to lepiej sobie odpuść! – Wykrzyczał chłodno, kiedy znaleźliśmy się w drzwiach wyjściowych ze sali.

Te słowa jednak nie były w stanie zatrzymać Timothy'ego.

– Co się stało z Twoim dziadkiem? Trochę zacząłem się niepokoić – powiedział, gdy siedzieliśmy już w samochodzie, a chłopak odpalał silnik.

– Miał zawał. Ojciec cały czas twierdzi, że babcia Rose go wykończyła swoimi sprzeczkami i pretensjami o wszystko – wyjaśniłam, patrząc na budynek ośrodka odwykowego.

– I faktycznie tak było?

– No coś ty. Dziadek często chodził z kolegą łowić ryby. Raz złapał wielkiego miecznika, ale zerwał się prawie przy samym końcu wyciągania. Tak się zdenerwował, że dostał zawał. Udało się go przewieźć do szpitala, ale doszło do ostrej niewydolności serca. Zmarł tydzień później – wyjaśniłam spokojnie, lekko się uśmiechając na pojawiający się przed moimi oczami obraz uśmiechniętego dziadka Jacoba.

Paradoks losu – umrzeć przez coś, co sprawiało radość. Ale czy to nie oznacza przypadkiem całkiem niezłej śmierci?

– To dlaczego Twój ojciec twierdzi inaczej? – Zdziwił się, włączając się do ruchu.

– Bo alkohol wyprał mu wszystkie szare komórki? Całymi dniami chodził pijany, więc albo niewiele pamięta, albo fakty mu się mieszają – wyjaśniłam niechętnie, czując narastający wstyd.

– To by miało sens – przytaknął, jedną dłonią trzymając kierownicę, a drugą opierając na gałce zmiany biegów. – Twoja babka chyba naprawdę musiała nie przepadać za zięciem, skoro zamknęła go w zakładzie – stwierdził mimochodem, najwidoczniej próbując jakoś rozluźnić atmosferę.

– Jakim zięciem? – Popatrzyłam na chłopaka, jak na wariata.

– Twoim ojcem, a niby kim innym? – Bardziej stwierdził, niż zapytał.

– To jej syn, a nie zięć – zaśmiałam się pod nosem, chociaż wcale nie było mi do śmiechu.

– Jak to syn? Przecież Twoja matka i babka...

– Wyglądają podobnie? Tak, wiem. Każdy to mówi – przytaknęłam, czując lekkie rozbawienie na widok osłupiałej miny Timothy'ego.

– Ale mają nawet imiona oznaczające kwiaty...

– Zbieg okoliczności – wzruszyłam ramionami.

Do końca jazdy chłopak wciąż analizował moje słowa, a jego zdziwiona mina nawet na chwilę nie ustała. Tak, każdy reagował w ten sposób. Chociaż kobiety były do siebie podobne, nie łączyły ich więzy krwi, jednak miały ze sobą sporo wspólnego. Babcia Rose znacznie lepiej dogadywała się ze swoją synową, niż z własnym synem. I nigdy potrafiła tego zaakceptować.

Michael Freeman był jedną z jej nielicznych porażek.

Przejeżdżaliśmy przez Golden Gate Bridge i jeszcze nigdy dotąd nie czułam się tak obco w miejscu, w którym spędziłam całe dotychczasowe życie. Znałam San Francisco, ale go nie poznawałam. Podobnie jak ludzi wokół mnie. Równie wyobcowana czułam się ostatnio w swoim domu. W towarzystwie dwóch kobiet, których ani nie znałam, ani nie poznawałam.

– Wiem, że to dość nieprzyjemny temat, ale nie będę owijał w bawełnę – zaczął niepewnie Timothy, kiedy zamiast do domu, pojechaliśmy na punkt widokowy. – Powinnaś iść do specjalisty. Dużo się ostatnio działo i potrzebujesz rozmowy z kimś, kto Ci pomoże.

– Nie jestem jakimś psycholem. Nie mam zamiaru iść do specjalisty – odpowiedziałam pewnie, owijając się kocem.

– Nie tylko psychole chodzą do psychologów. Może iść każdy, kto potrzebuje rozmowy, wysłuchania i wskazania odpowiedniej ścieżki – wyjaśnił zaskakująco spokojnie, dokładnie tak, jakby mówił z własnego doświadczenia.

– Nie potrzebuję psychologa – upierałam się dalej przy swoim.

– Potrzebujesz. Znajdę Ci kogoś odpowiedniego. Możemy nawet pojechać razem – zaproponował, opierając się wygodniej o ławkę.

– Powiedziałam, wyraźnie, że nie potrzebuję tego. Wiem, co jest dla mnie dobre – warknęłam nieco zbyt ostro.

– Ale nie wiesz, co najlepsze. A ja nie mam zamiaru któregoś dnia znaleźć Cię w kałuży krwi, po tym, jak znowu zrobisz sobie krzywdę – warknął równie szorstko.

Jego słowa sprawiły, że automatycznie złagodniałam. Przeraziło mnie to, co powiedział, a jeszcze bardziej to, że naprawdę obchodziło go to, co się ze mną stanie.

– Jutro są święta, Timothy – westchnęłam zmęczona. – Możemy chociaż dzisiaj i do końca świąt nie rozmawiać o tym wszystkim? Możemy porozmawiać o czymś milszym?

– I tak nie odpuszczę tematu – stwierdził poważnie. – A jeśli chodzi o milsze rzeczy, to mam dla Ciebie prezent – wciąż opierając głowę o ławkę, obrócił ją w moim kierunku, patrząc spod rzęs.

Ten widok był jednym z najpiękniejszych, jakie widziałam. Nawet przebijające się w tamtej chwili słońce w poburzowych chmurach nie były w stanie konkurować z widokiem Timothy'ego z opadającymi na czoło kosmykami włosów i beztroskim wyrazem twarzy.

Był naprawdę piękny.

– Podobno nigdy nie robicie sobie prezentów – zauważyłam, niemal zahipnotyzowana jego osobą.

– Dla Ciebie mogę zrobić wiele wyjątków – stwierdził, uśmiechając się zalotnie.

Z kieszeni beżowego płaszcza wyciągnął niewielkich rozmiarów pudełeczko, które wysunął w moim kierunku. Niepewnie, z lekkim podekscytowaniem, otworzyłam prezent.

– Breloczek z motylem? – Uśmiechnęłam się szeroko, biorąc w dłoń brelok z błękitnym motylkiem, wpatrując się w nieco, jak w najcenniejszy skarb. – Jest piękny, dziękuję. Dlaczego akurat to?

– Breloczek, który jest jednocześnie pendrivem. A na nim są wszystkie niezbędne informacje o mnie. Pomyślałem, że skoro ja mam Twoje akta, to ty powinnaś mieć moje – wzruszył niedbale ramionami, przenosząc wzrok na zachodzące słońce. – Poza tym, ja mam stokrotkę, a każdy kwiat potrzebuje swojego motyla.

– A nie przypadkiem pszczoły? Przecież to one zapylają kwiaty – zauważyłam, przyczepiając prezent do swoich kluczy.

– Motyle są bardzo przydatne. Odżywiają się nektarem z kwiatów i przy okazji je zapylają. A to oznacza, że wzajemnie sobie pomagają. Bez jednego nie ma drugiego. Zupełnie tak, jak my. Daję Ci nektar potrzebny do przeżycia, a ja dzięki Tobie mogę rozkwitnąć. Uzupełniamy się w dość pokręcony sposób – uśmiechnął się pod nosem.

– Nie zauważyłam, żebyś przy mnie rozkwitał. Zawsze byłeś aroganckim dupkiem, który miał wszystko i robił, co tylko chciał. Ja nic nie zrobiłam – zauważyłam, wybijając co z mylnych stwierdzeń.

– Tak wielu rzeczy jeszcze nie potrafisz dostrzec – westchnął przeciągle, unosząc głowę w górę i przymykając oczy. – Myślałem, że się z tym pogodziłem. Robić to, co mi każą. Odziedziczyć firmę. Poślubić kobietę, która zostanie dla mnie wybrana. W końcu taki miał być mój los. Poddałem się i płynąłem z prądem. A potem Cię zobaczyłem. Wiedziałem, że coś się zmieniło. Zapragnąłem sam pokierować swoim losem. Dzięki tobie rozkwitła we mnie chęć pokierowania własnym losem – mówił spokojnie, a ja odwróciłam swoje ciało w jego kierunku, opierając łokieć o ławkę, a głowę podtrzymując dłonią.

Dlaczego był dla mnie miły? Powinnam się cieszyć, czy wręcz przeciwnie? Czułam o wiele mniejsze zmartwienie, gdy się na mnie wyżywał, niż jak był taki spokojny i delikatny. Robił to tylko po co, abym lepiej się poczuła?

Jeśli tak, czy mogę go wykorzystać, żeby faktycznie poczuć się lepiej?

Kiedy nie otrzymał odpowiedzi na swoje słowa i spojrzał w moim kierunku, ja, niewiele myśląc, odrzuciłam koc na bok, chwytając fragment jego płaszcza i i przyciągnęłam do siebie. Złączyłam nasze usta w pocałunku, z całej siły przyciskając swoje wargi. Jakby jego usta były jedyną deską ratunku. Jakby miały dać mi potrzebny tlen na wypłynięcie z dna na powierzchnię.

Nie musiałam długo czekać, aby poczuć, że Timothy odwzajemnił pocałunek. Jego wargi, jak zawsze, były delikatne. Miękkie i słodkie niczym wata cukrowa. Jednak jego pocałunki nie były wyłącznie czułe – były również zachłanne.

– Co robisz? – Zapytał, dysząc w moje usta, kiedy przeniosłam się z ławki na jego kolana.

Usiadłam okrakiem, przyciskając swoje ciało do jego. Dłonie ułożyłam na karku, zaciskając na ciepłej skórze paznokcie.

– Całuję Cię – odpowiedziałam między pocałunkami.

Nie przestawałam. Całowałam coraz szybciej. Łapczywie. Brakowało mi tchu, ale nie zważałam na to. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam zrobić coś, co skutecznie wyłączy moje myśli.

– Co robisz na mnie? – Zapytał ponownie, muskając opuszkami palców moje biodra.

Nie odpowiedziałam. Nie chciałam tracić czasu na rozmowę. Nie chciałam analizować jego kolejnych słów. Całowałam dalej, ale w pewnym momencie coś było nie tak. Jego usta przestały się poruszać.

Ja jednak nie miałam w planach przestawać. Zacisnęłam z całej siły oczy, a wargi przylgnęły jeszcze mocniej. Nie chciałam stracić ostatniej deski ratunku.

Poczułam, jak jego ciało się spina. Przeniósł dłonie z bioder na ramiona, a ja usilnie starałam się to zignorować. Dalej się od niego nie odrywałam.

– Cholera, Aurora! – Jednym, płynnym ruchem oderwał nasze wargi. Odsunął mnie na taką odległość, aby mógł dostrzec całą moją twarz. – Normalnie nie miałbym nic przeciwko, ale dziwnym trafem czuję się w tym momencie wykorzystywany. A jak doskonale wiemy, nie jestem Panem do towarzystwa – powiedział elokwentnie, z lekką irytacją.

– Nie raz sugerowałeś, że miałbyś na to ochotę. Więc co złego w tym, że chcę to robić akurat teraz? – Przechyliłam głowę w bok, patrząc na niego lekceważąco.

– Chcesz uprawiać ze mną seks nie dlatego, że chcesz przejść na kolejny poziom intymności, a jedynie dlatego, że szukasz sposobu na zapomnienie i wyłączenie głowy – wykonał identyczną minę, co moja.

– Nieprawda – skłamałam gładko, przewracając oczami. – Nie podobam Ci się, tak? Dlatego mnie odsunąłeś?

– Zwariowałaś? Oczywiście, że mi się podobasz. Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo Tego pragnę i jak wiele razy wyobrażałem sobie tę chwilę. Ale jestem przy Tobie po to, żebyś nie popełniała błędów i niczego nie żałowała. A oboje wiemy, że żałowałabyś, jeśli w tym momencie i w tym miejscu mielibyśmy swój pierwszy raz – powiedział pewnie, patrząc w moje oczy.

– Wiesz, czego w Tobie nie lubię? Że jesteś jednocześnie skurwielem i dżentelmenem. Zdecyduj się na jedno, będzie znacznie prościej – wydęłam wargi, robiąc minę niczym obrażone dziecko.

– Jeśli poczujesz się lepiej po tym, jak mi nawrzucasz, to proszę bardzo. Ulżyj sobie – przytaknął wskazując dłonią, abym kontynuowała swój wywód.

– Jesteś tak bardzo irytujący – jęknęłam.

– Przed chwilą chciałaś mnie wykorzystać seksualnie, więc lepiej nie mów nic o irytujących rzeczach – uśmiechnął się arogancko.

– Nienawidzę Cię...

– Uwielbiasz mnie – cmoknął mnie przelotnie w nos, sadzając z powrotem na ławce. – Mogę Cię o coś zapytać? – Zmienił temat, zaplatając ręce na karku.

– Jasne.

– Co chciałabyś robić w życiu?

Nie takiego pytania się spodziewałam. Chociaż czego właściwie powinnam się spodziewać?

– Nie mam pojęcia. Czuję się strasznie zagubiona w obecnym świecie. Nie interesuje mnie nic, oprócz biegania, ale nie mogę uprawiać zawodowo sportu przez całe życie. Nawet nie umiem sobie wyobrazić siebie w przyszłości – przyznałam szczerze.

– Nie miałem na myśli planów zawodowych. Co chciałabyś robić w wolnym czasie? Jakie masz marzenia i plany?

– Nie wiem – szepchnęłam zawstydzona. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, bo byłam zbyt zajęta zarabianiem pieniędzy, uczeniem się i treningami. Wychę z założenia, że biedni ludzie nie muszą mieć marzeń, bo i tak nie będą mieli możliwości ich zrealizować.

– A czy to nie tak, że Ci biedni ludzie powinni być przynajmniej bogaci w marzenia? – Znów spojrzał na mnie beztrosko. – Pomyśl, co chciałabyś zrobić i mi powiedz.

– Dlaczego chcesz wiedzieć takie rzeczy? – Zdziwiłam się, otulając się ponownie kocem, po czym przysunęłam się skulona do jego boku.

– Chcę Cię lepiej poznać. Nie z samych oficjalnych informacji, tylko to, jaka jesteś naprawdę – przyznał, obejmując mnie ramieniem.

– Na pewno chciałabym zapewnić babci Rose spokojną starość i...

– Co ty byś chciała. Dla siebie. Nie dla innych – przerwał mi, zanim zdążyłam się rozgadać. – Pomyśl jeszcze raz.

Myślałam i myślałam. Było jednocześnie tak wiele rzeczy, których nie chciałam i o których marzyłam. Nie raz wyobrażałam sobie siebie w innym miejscu.

– Chciałabym móc przynajmniej raz w miesiącu oglądać wschód i zachód słońca – zaczęłam niemal szeptem, dość niepewnie. – Każdy w innym miejscu. W innym mieście, kraju, kontynencie. Chciałabym zobaczyć kwitnące pole tulipanów w Holandii i ulice Japonii wypełnione kwiatami wiśni. Chciałabym mieć psa i chodzić z nim biegać codziennie rano, gdy ulice miasta są jeszcze spokojne. Chciałabym zaczynać dzień kawą i gorącymi, świeżymi wypiekami z kawiarni, a kończyć lampką wina i kolacją w jakimś ładnym miejscu. Chciałabym tańczyć w kroplach deszczu i pływać nago w oceanie oświetlonym księżycem. Chciałabym chodzić na koncerty ulubionych zespołów, jeździć na kempingi z przyjaciółmi i uczyć się miliona nowych rzeczy takich jak granie na gitarze, czy nauka nowego języka. Chciałabym cały dzień wygrzewać się w promieniach słońca na łące, popijając zimną lemoniadę i czytać romanse od ulubionej autorki. Chciałabym móc zamieszkać na wsi, gdzie w każdy niedzielny poranek wystawiałabym ciasto na parapet, którego zapach niósłby się po sąsiedztwie, a po południu urządzałabym wycieczki rowerowe i przywoziła w koszyku świeżo ścięte, polne kwiaty. Chciałabym gromadzić wspomnienia codziennymi i niecodziennymi czynnościami, nie będąc w żadnym stopniu ograniczaną – westchnęłam rozmarzona, wyobrażając sobie, że może kiedyś, za wiele lat, uda mi się zrealizować choć jedną z tych rzeczy.

– I to wszystko? Nie chciałabyś zostać milionerką, mieć własnego jachtu, skoczyć ze spadochronem, jeździć na dzikich słoniach albo zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych?

– Nie, ale jest jeszcze jedna rzecz, którą bym chciała.

– Co takiego? – Jego ciało lekko się uniosło, jakby w ekscytacji.

– Chciałabym być z kimś, z kim mogłabym rozmawiać, jak z najlepszym przyjacielem, bawić się jak małe dzieci, kłócić, jak stare małżeństwo, chronić, jak rodzeństwo i kochać, jakby jutra miało nie być – uśmiechnęłam się delikatnie na samą myśl o takiej osobie.

Na samą myśl o nim.

– Jeśli chodzi o wcześniejsze rzeczy, poczekaj jeszcze trochę, a dopilnuję, abyś mogła to wszystko zrobić. Jeśli natomiast chodzi o ostatnią kwestię, mogę być kimś takim. Chcę być dla Ciebie taką osobą, ale nie poproszę Cię teraz, abyś była moja. To byłoby zbyt proste i oczywiste. Nie w moim stylu – jego kąciki również delikatnie poszybowały w górę.

– Nie w Twoim stylu – powtórzyłam jego słowa. – W takim razie, co jest w Twoim stylu?

– Wkrótce się dowiesz – stwierdził pewnie, przyciągając mocniej do boku.

Nie miał pojęcia, że nawet bez jego proszenia, już od dawna byłam jego. W przeciwieństwie do osób, które oddały mnie do domu dziecka, Timothy chciał, abym była obecna w jego życiu. A ja chciałam, aby był w moim.

– Też mam dla Ciebie prezent – stwierdziłam, wyciągając z torebki małe, ozdobne pudełeczko.

Zdziwiony, puścił moje ciało, przyjmując prezent. Delikatnie rozwiązał kokardkę z pudełeczka, wyciągając jego zawartość. Wciąż milczał, przez co nie wiedziałam, czy był to dobry znak, czy wręcz przeciwnie.

– Nie podoba Ci się? – Zaczęłam niepewnie, widząc, jak w swoich dłoniach wciąż obraca srebrną bransoletkę z charmsem.

– Jeszcze nikt, nigdy, nie dał mi prezentu na święta – przyznał zachrypniętym głosem. – Bardzo mi się podoba – przyznał w końcu, a na jego ustach pojawił się ogromny uśmiech, którego jeszcze nigdy nie widziałam.

Wystawił w moim kierunku dłoń, abym zapięła na nadgarstku bransoletkę.

– Ale dlaczego, do cholery, na zawieszce jest siedmioro krasnoludków? – Zaśmiał się przelotnie, wciąż zerkając na swój nadgarstek.

– Bo cała nasza paczka jest jak siedmioro krasnoludków – powiedziałam rozbawiona.

I cała paczka dostanie ode mnie dokładnie ten sam prezent. Ale Timothy nie musiał o tym wiedzieć akurat w tym momencie. Nie musiał też wiedzieć, że na jego zawieszce znalazły się nasze inicjały, więc jednak jego prezent różnił się od reszty.

– Ach, tak? W takim razie, którym jestem krasnoludkiem?

– Oczywiście, że Gburkiem – powiedziałam, szczerząc się w jego kierunku.

– Pewnie powinienem być teraz obrażony, ale zadziwiająco mi to odpowiada – przyznał wciąż rozbawiony, przysuwając mnie do siebie.

– Powinniśmy jakoś nazwać to miejsce – powiedziałam spokojnie, po kilkunastu minutach wspólnego wpatrywania się w panoramę miasta.

– Powinniśmy. Może... – zaczął, patrząc przed siebie zamyślonym wzrokiem. – Wzgórze Bezkresnych Wyznań?

– Skąd ten pomysł?

– Bo w tym miejscu rozprzestrzenia się ocean, którego końca nie widać, a my zawsze wyznajemy sobie różne rzeczy i jesteśmy ze sobą szczerzy.

– Podoba mi się – uniosłam nieznacznie kąciki ust. – Masz zadatki na poetę.

– Wesołych Świąt, Aura – wyszeptał Timothy.

– Wesołych Świąt, Timmy – odpowiedziałam równie cicho.

***

Święta przebiegły poniżej przeciętnej. Matka zjadła z nami jedynie kolację wigilijną, znów wymigując swoją obecność nadgodzinami. Właśnie dlatego Wigilię spędziłam jedynie w towarzystwie babci, na którą ciężko było mi patrzeć po odkrytej prawdziwe. Nadal ją kochałam, ale nie potrafiłam widzieć w niej tego, co wcześniej. Boże Narodzenie, jak co roku, spędziłyśmy w domu Ruby. Wszyscy śpiewaliśmy kolędy, siedząc przy kominku, popijając przy tym gorącą czekoladę. Nie obyło się bez kłótni Ruby z Alexem, ciotki Nancy z Panią Andreą i żywej dyskusji babci Rose z ich długoletnią gosposią, Panią Penny. Cała siódemka spędzała święta na swój własny sposób.

Kolejne dni były równie zwyczajne. Tym razem spałam w każdej możliwej chwili. Starałam się też wychodzić pobiegać i nadrobić zaległości ze szkoły. Dzisiejszy dzień zapowiadał się jednak znacznie lepiej. Chociaż wcześniej nienawidziłam Sylwestra, ten wydawał się ekscytujący. Timothy zadzwonił do mnie wczoraj z informacją, że całą paczką pójdziemy na przyjęcie sylwestrowe pod maskami. Była to dość elegancka uroczystość. Chociaż nie w moim stylu, byłam zadziwiająco zadowolona. Do tego stopnia, że od dwóch godzin przebierałam się we wszystkie sukienki, które pożyczyła mi Ruby, a mój pokój mógłby zostać okrzyknięty mianem ekskluzywnego wysypiska śmieci. Wszędzie walały się ubrania, dodatki, kosmetyki i produkty do włosów, a była dopiero czternasta. Bal zaczynał się o dwudziestej.

– Cholerny kolczyk! – Warknęłam sama do siebie, kiedy wypadł z moich rąk i poturlał się pod łóżko.

Zirytowana nachyliłam się, próbując na oślep znaleźć biżuterię, jednak nic z tego. Wstałam po telefon, w którym włączyłam latarkę. Nachyliłam się ponownie, oświetlając przestrzeń pod materacem. Dostrzegłam zgubiony kolczyk, jednak obok niego było coś jeszcze.

Zdezorientowana chwyciłam w dłoń niewielkich rozmiarów kartkę, która, jak się okazało, wcale nie była kartką, a zdjęciem. Oszołomiona, usiadłam na łóżku, przyglądając się zdjęciu.

Żadnego podpisu, ani daty. Jedynie mała dziewczynka o złotych włosach. Tą dziewczynką, byłam ja. Od razu rozpoznałam swoją szopę na głowie i kolor oczu. Oprócz mnie, na fotografii była jedynie maskotka.

Przysunęłam zdjęcie bliżej twarzy, dokładnie mu się przyglądając. Gdzieś widziałam już taką maskotkę.

Zaczęłam myśleć, intensywnie szukając jakiegoś wspomnienia z pluszakiem. Na pewno go widziałam.

I w końcu mnie olśniło. Rok temu, kiedy robiłam porządki na strychu, który wtedy jeszcze nie był moim pokojem, w jednym z kartonów był taki sam pluszak.

Wybiegłam z pokoju, wchodząc na drugi strych. Zaczęłam jak szalona przeglądać wszystkie pudła w poszukiwaniu pluszaka. Na zdjęciu mam jakieś dwa, trzy lata, czy to możliwe, że maskotka jest pozostałością po moich biologicznych rodzicach? Prezentem od nich?

Po trzydziestu minutach poszukiwań w końcu się udało. Znalazłam.

Wybiegłam ze strychu prosto do pokoju babci Rose.

– Skąd mam tego królika? – Zapytałam zdyszana, wysuwając maskotkę w jej kierunku.

– Gdzie go znalazłaś? Przecież... – zaczęła zestresowana.

– Przecież go przede mną schowałaś? – Dokończyłam za kobietę. – Dlaczego?

– Nie schowałam. Myślałam, że go gdzieś zgubiłaś – nie potrafiła spojrzeć mi w twarz, co było wyraźnym znakiem, że kłamała.

– Był na strychu. Znalazłam go w tamtym roku, kiedy remontowałam pokój. Więc skąd go mam? – Ponowiłam pytanie.

– Jak to skąd? Ze sklepu, głuptasie – roześmiała się zestresowana.

– Kto mi go dał?

– To było tak dawno, że już nie pamiętam – machnęła niedbale ręką.

– To spróbuj sobie przypomnieć. Skoro zapamiętałaś, że go miałam, to z całą pewnością przypomnisz sobie, od kogo Twoja wnuczka dostała pluszowego królika – stwierdziłam pewnie.

– Dostałaś go od taty na urodziny.

Nigdy w życiu nic mi nie dał. No, może oprócz darmowych siniaków.

– Ach, tak? Na które urodziny? – Dopytywałam dalej.

– Sama powinnaś pamiętać, byłaś już duża.

– Gdybym pamiętała, to bym nie pytała. Więc na które urodziny dostałam pluszaka?

– Siódme albo ósme. Już nie pamiętam – odpowiedziała speszona, siadając na fotelu.

Na zdjęciu z całą pewnością nie miałam tylu lat.

– Dzięki, babciu – odpowiedziałam z gorzkim uśmiechem, wracając do swojego pokoju.

– Wyrzuć go, jest już stary i zakurzony – powiedziała, gdy stałam już w korytarzu.

– Zostawię go. Znów mi się spodobał – przyznałam mimochodem.

Usiadłam na podłodze, opierając się o łóżko. W jednej ręce trzymałam pluszowego królika, w drugiej fotografię. Wciąż coś mi nie pasowało. Czułam, że coś jest nie tak i coś mi umyka.

Patrzyłam i się zastanawiałam. Minęła minuta, pół godziny, godzina. Kiedy chciałam się już poddać i zignorować swoje przeczucie, usłyszałam dźwięk powiadomienia na telefonie.

Timothy: Gotowa na noc pełną wrażeń?

Timothy.

Cholera, Timothy!

W jego pokoju był dokładnie taki sam królik. Ale jakim cudem? Jak to możliwe? Czy to ma sens? Może coś mi się pomieszało.

Ja: Wiem, że to dziwna prośba, ale możesz mi wysłać zdjęcie swojego pluszaka z biurka?

Kilkanaście sekund później na ekranie telefonu pojawiło się zdjęcie. Identyczny królik.

Coś nam umknęło.

Ja: Możemy się spotkać przed balem?

Ja: To ważne

Timothy: Będę za trzydzieści minut na Wzgórzu Bezkresnych Wyznań

Cała roztrzęsiona, zabrałam telefon, zdjęcie, królika i swój pamiętnik.

Zanim postanowiłam wyjść, znów weszłam do pokoju babci.

– Nie lubisz Timothy'ego, bo coś przed nami ukrywasz, prawda? Bo jakimś cudem poznałam go wcześniej i doskonale o tym wiesz, ale nie chcesz mi tego powiedzieć – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – kontynuowała dalej swoje kłamstwa.

– Wiesz co, babciu? Mam Cię serdecznie dość – uśmiechnęłam się gorzko, powstrzymując łzy. – Mam dość Twoich kłamstw, tajemnic i zapisywania wspomnień w pierdolonym pamiętniku, który mi dałaś. Wszystko, co powiedziałaś, o dobrych wspomnieniach, to gówno prawda. Wiesz dlaczego? – Zapytałam, nie czekając na odpowiedź. – Bo znam prawdę. Wiem wszystko.

Ruszyłam pewnie do korytarza, pośpiesznie zakładając buty i kurtkę. Cały czas słyszałam krzyki babci. Wołanie mojego imienia. Już mnie to nie obchodziło. Mnie też nikt nie słyszał, kiedy krzyczałam.

Każdy chciał ich dotknąć. Uchwycić. Mieć przynajmniej na sekundę. Ale nikt nie był w stanie. Każdy próbował, miał ich niemal na wyciągnięcie ręki. Brakowały zaledwie cale. Wciąż czegoś brakowało. Nikt nie mógł się do nich dostać. Nikt z wyjątkiem mnie.

Wszyscy twierdzą, że członkowie Stowarzyszenia TIME, są jak cztery główne żywioły i przez to niszczą wszystko, co napotkają na swojej drodze. Ja mam nieco odmienne zdanie.

Elliot Wood jest niczym wiosenna gleba, dopiero co użyźniona przed sadzeniem plonów. Otula bliskich ludzi ciepłem właśnie tak, jak glina otula swoim ciepłem rośliny. Kiełkują. Ludzie kiełkują i kwitną dzięki ciepłu i serdeczności Elliota. Chociaż czasami zapominamy, że cały czas stąpamy po ziemi, ona jest zawsze blisko. A kiedy upadniesz, przypomni Ci, że musisz się podnieść, bo jej podłoże dla ludzi jest przeznaczone wyłącznie do ciężkiego i pewnego stąpania, nie do wegetowania.

Chociaż żywiołem Masona Davisa jest woda i to w niej najlepiej się czuje, dla mnie zawsze będzie letnim powiewem wiatru. Ludzie mogą nienawidzić wiatru w innych okresach, ale kiedy przychodzą ciepłe miesiąca, wprost go uwielbiają. Masona można kochać i nienawidzić, ale z pewnością nie jest złą osobą. Kiedy czujesz, że zaczynasz się parzyć, od zjawia się i owiewa Twoje rozgrzane policzki. Ale potrafi wpaść do kogoś życia również niczym huragan, który wszystko zniszczy i zmusi Cię do stworzenia nowego porządku, czego przykładem jest Ruby.

Ivan Kelly to Ocean Spokojny. Jest i zapewne zawsze będzie jedną z największych zagadek, dokładnie tak jak wodne odmęty. Na co dzień spokojny i łagodny, jednak tylko dla tego, kto wybierze dobry moment na żeglugę. Jednak wbrew pozorom w duszy Ivana dochodzi do trzęsień ziemi, erupcji podwodnych wulkanów, które przyczyniają się do powstania groźnych fal i tsunami. A jak dobrze wiemy, takie wody są niebezpieczne. W mgnieniu oka mogą Cię wciągnąć głębiej, niż byśmy tego chcieli. Ivan Kelly jest wciąż, ale rzadko kiedy podchodzi. Obserwuje i spokojnie czeka, aż sam podejdziesz. A kiedy już to zrobisz, w końcu cały zanurzysz się w wodzie.

Ciemność oczu Timothy'ego Janga jest definicją jego całego. Jest nocą z pełnią księżyca. Przeraża, ale jednocześnie hipnotyzuje. Niezliczone zagadki w ciemnych uliczkach, czyhające niebezpieczeństwo na ulicy, potwory pod Twoim łóżkiem. Tylko nieliczni odważą się ruszyć samotnie w ciemne odmęty, bez odrobiny oświetlenia. Jednak Ci, którzy się tego podejmą, mogą być pewnie, że noc ich otuli. Bo gdy wyrzucisz pozorny strach ze swojej głowy, uświadomisz sobie, że podnosząc głowę, widzisz ogromny księżyc będący Twoim światłem i czuwające miliony gwiazd. I właśnie to staje się powodem zarwanych nocy – koniecznie chcesz znów zobaczyć odurzające światło księżyca i poznać każdą historię, której świadkami były małe światełka na niebie. Gdy przestajesz żyć dniem i zaczynasz trwać w nocy, uświadamiasz sobie, że ciemność pochłania, ale wcale nie chcesz zostać wyciągnięty.

A ja jestem jedynie malutkim światłem znikającym w objęciach nocy. Przez wielu niedostrzeżona, przez innych zapomniana. Pojawiam się w nielicznych miejscach, po zaledwie jednym mrugnięciu wracając do ukrywania się przed światem. Bo świat jest przerażającym miejscem, na którego działania nie byłam i jestem przygotowana.

*******

Cześć gwiazdeczki!

Tym razem niczego nie powiem. Później zamieszczę osobną notkę. Teraz po prostu przejdźmy do ostatniego rozdziału.

Dalva 🌙

Continuar a ler

Também vai Gostar

458K 24.2K 47
Zachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i reprezentacja łyżwiarzy figurowych. Nie...
1M 39.5K 35
Życie pisze różne scenariusze. A najciekawsze są te, których nie planujemy. Jak dziewczyna poradzi obie z niechęcią chłopaka. Jak chłopak poradzi sob...
2.6K 279 24
„Zniknąłeś, a razem z tobą zniknął cały mój świat." BLOOD DYLOGY #2 Melody Coleman wraz z rodzicami przeprowadziła się do Olympii, czyli stolicy sta...
CZARNA OWCA Por Sue Valentino

Ficção Adolescente

593K 17.7K 70
Ta książka była pisana for fun, co oznacza, że nie przywiązywałam ogromnej wagi do realizmu, trochę dystansu, dobra? Dziewczyna, która urodziła się...