Till the Last Breath / ZOSTAN...

Door KarolinaZ_autorka

32.9K 2.7K 875

W powieści występują brutalne sceny przemocy seksualnej, przemocy fizycznej oraz plastyczne opisy morderstw... Meer

Wstęp
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział drugi (dokończenie)
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział trzynasty (II)
Rozdział trzynasty (dokończenie)
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty I
Rozdział dwudziesty piąty II
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci (część I)
Rozdział trzydziesty trzeci (II częśc)
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
*
Rozdział trzydziesty siódmy
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Rozdział czterdziesty pierwszy
Rozdział czterdziesty drugi
Rozdział czterdziesty trzeci
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty piąty
Rozdział czterdziesty szósty
Rozdział czterdziesty siódmy
*
Rozdział czterdziesty ósmy
Rozdział czterdziesty dziewiąty
Rozdział pięćdziesiąty
Rozdział pięćdziesiąty pierwszy
Rozdział pięćdziesiąty drugi (OSTATNI)

Rozdział dwudziesty

583 43 7
Door KarolinaZ_autorka

                                               Rozdział dwudziesty

                                                              LUCILLE

Kawiarnia do której mnie zabrał jest przytulna. Ściany w kolorze pudrowego różu i kwiaty. Mnóstwo różnych kwiatów. Wpatrzona w wazon z ogromnym bukietem peonii nie mogę przestać zastanawiać się nad tym skąd, o tej porze, właściciel lokalu wytrzasnął tak pięknie i delikatne rośliny. To absolutnie niewiarygodne lecz, gdy siedzę na miękkim (także różowym) fotelu i jestem otoczona pięknem na moment zapominam o wszystkim co złe. Moja głowa blokuje traumy, wyobraźnia odsuwa rozsądek. Spoglądam na zamyślonego, znacznie starszego ode mnie mężczyznę. Kim dla siebie jesteśmy? Żadne z nas nie wypowiada żadnych słów, a mimo to, czuję... Czuję bliskość. Mam ochotę, by chwycić go za dłoń, która spokojnie spoczywa na blacie stolika tuż obok talerzyka z filiżanką. Jakby się zachował? Nie wiem na ile mogę sobie pozwalać. Między nami jest tak wiele niedopowiedzeń. Tak wiele luk, które wymagają uzupełnienia. Próbuję zrozumieć lecz ilekroć zbliżam się do rozwiązania, on robi krok w tył niszcząc wszystko nad czym tak długo pracowałam. Ufam mu, choć to decyzja mojego serca, nie rozumu. Rozsądek nadal podpowiadał, że powinnam trzymać się od niego z daleka. Tylko dokąd miałabym pójść? Wciąż są we mnie lęki. Duszące obawy, że wspólnota nie spuszcza ze mnie oka, a jedyną obroną przed nimi jest ten mroczny mężczyzna sączący swoje cappuccino.

Życie, co poszło nie tak?

– Podoba ci się tutaj? – Milczenie przerywa jego głęboki baryton.

– Tak. – Uśmiecham się do niego. – Nie miałam pojęcia, że w Skagway istnieje takie miejsce.

– Niedawno otworzyli. – Odpowiada, a jego oczy suną po mojej twarzy. – Cieszę się, że jesteś zadowolona.

Doprawdy? Cieszy się?

– Za co ci wiszą pieniądze?

Wiem, że to dość ryzykowne, ale nie mogę odpuścić tematu. Mam wrażenie, że Thorena i sektę łączy znacznie więcej niż rzekomo pożyczona kasa. Gdy tylko wypowiadam ostatnie słowo, szare oczy posyłają mi złowrogi błysk ostrzenia. To jak stąpanie po cienkiej linie nad przepaścią z nadzieją, że ta nie pęknie. Nabieram powietrza, moje dłonie powoli owijają się wokół kubka z flat white.

– Nie powiesz mi? – Ciągnę wmawiając sobie, że wcale nie przejmuje się tym wściekłym spojrzeniem.

– Nie wiem.

– Nie wiesz? – Dziwię się. – Jak to?

– Takto. Nie obchodziło mnie na co potrzebowali, bo z reguły mam w dupie sprawy, które mnie nie dotyczą, ale spisaliśmy umowę, której warunki teraz lekceważą. A ja, kurewsko nie lubię być lekceważony.

– Zatem...albo oddadzą ci kasę albo ich wykończysz? Wszystkich?

– Co do jednego. – Potwierdza z przerażającą stanowczością.

Zimne dreszcze skuwają mi kręgosłup. Nie mam wątpliwości, że mówi prawdę. Jest w nim coś złowieszczego, coś co naprawdę sieje we mnie panikę. Kolejny raz zaczynam wyrzucać sobie, że zaufałam wilkowi w przebraniu owcy. Siedzę jak struta analizując każde jego słowo, a między nami pojawia się ciężkie milczenie. Nagle Thoren wstaje i jestem przekonana, że za chwilę każe mi zrobić to samo i wrócimy do domu. Nawet powoli godzę się z tą myślą, gdy on znika. Co jest? Rozglądam się dookoła. Czyżby o mnie zapomniał? Nie, to niemożliwe. Co się stało? Wtem niespodziewanie czuję na karku lekkie muśnięcie. Wzdrygam się, instynktownie odwracając głowę i zamieram. Za mną stoi Thoren. Pochylony w moją stronę, trzyma w dłoni różową różę, której kruche płatki delikatnie dotykają mojej skóry. Brakuje mi tchu, nie wiem co mam powiedzieć ani jak zareagować. To doznanie jest niebywale przyjemne, ale czy rzeczywiście powinnam czerpać z tego tak wielką radość?

– Wydajesz się spięta. – Mówi wręczając mi kwiat. – To przez wcześniejszą rozmowę?

To przez Ciebie. Wysyłasz mi sprzeczne sygnały.

Nie chcę jednak wymawiać swoich myśli na głos. A przynajmniej nie teraz, więc cicho przytakuje obserwując jego zachowanie.

– Nie musimy do niej wracać.

Najbezpieczniej byłoby się zgodzić, temat wspólnoty jest niczym trucizna powoli rozchodząca się w moim krwiobiegu lecz z drugiej strony sporo ryzykuję. Muszę znać prawdziwy powód, dla którego Thoren poluje na członków sekty.

– Co teraz będzie? – Pytam opuszkami palców dotykając płatków róży. Mężczyzna milczy, więc kontynuuję: – Co dalej? Zostanę u ciebie na kolejny tydzień? Miesiąc?

– Widzisz w tym coś złego? – Nadal stoi pochylony.

– Czy to nie dziwne?

– Zależy kogo o to spytasz. – Jego dłoń ląduje na mojej głowie i pieszczotliwie gładzi mi włosy. – Dlaczego sobie utrudniasz? Przyjmij życie jakim jest, Lucille.

I w tym cały szkopuł. Nie chcę tego robić, nie chcę akceptować tego, co się obecnie dzieje, bo to zwyczajna niewiadoma. Wkurza mnie fakt, że wciąż tak mało wiem, o człowieku, który z przedziwną czułością dotyka mojej szyi. Thoren mówi mi tylko tyle ile sam uważa za stosowne. Wiem to, czuję dystans i rozwagę w każdym jego słowie. Uśmiecham się słabo, przekonana, że on sam tkwi w przeświadczeniu iż naiwnie nabieram się na jego gierki. Bawię się różą i zastanawiam, czy nie powinnam pójść w jego ślady. Może także należałoby stworzyć jakąś grę pozorów?

Może mogłabym... Przygryzam wargę, a na moich policzkach pojawiają się czerwone rumieńce. Czy naprawdę pomyślałam, że mogłabym go uwieść? Moje ciało, w jednej sekundzie, staje się boleśnie nadwrażliwe. Skąd u licha wziął mi się ten durny pomysł?

– Drżysz. – Niski pomruk dolatuje do moich uszu i niech mnie, ale jestem pewna, że słyszę w nim pewną nutkę zadowolenia. – Co zajmuje twoją małą główkę, Lucille? Powiedz mi.

– Nie umiem cię rozgryźć. – Wypalam bez zastanowienia, czego natychmiast żałuję słysząc gardłowy śmiech mężczyzny. Rozbawiłam go swoją niewiedzą? Na pewno.

– Masz ochotę na jeszcze jedną kawę lub deser? – Pyta opierając swoje dłonie na oparciu mojego fotela. Niewiele brakuje, aby ten zaczął się odchylać.

– Nie. – Szybko tracę apetyt i raczej nie byłabym w stanie wmusić w siebie choćby łyka kawy, choć ta, była niewiarygodnie pyszna. Thoren bez trudu odsuwa fotel od stolika, a potem podaje mi dłoń. Waham się, ale ostatecznie chwytam ją i pozwalam, by pomógł mi wstać. Jego ręka jest ogromna i przeraża mnie świadomość, że gdyby tylko chciał mógłby bez problemu połamać moje knykcie.

– Odwiedzimy kogoś. – Mówi tajemniczo. W moim umyśle pojawia się mnóstwo różnych scenariuszy i chyba zauważa mój strach, bo zaraz potem dodaje, że tym kimś jest nasz wspólny znajomy. Zakładam kurtkę myśląc kogo, u licha, ma na myśli. Nasz wspólny znajomy? Vince? Nie, to raczej nie on. Po co mielibyśmy do niego jechać? I wtem przypominam sobie o Ezekielu. Postać starszego mężczyzny łączy się z wieloma wspomnieniami. Minęło tak wiele czasu, choć moje ciało nadal pamięta fizyczny ból po dotkliwym pobiciu przez nieznajomego chłopaka, gdy okradłam sklep jego matki.

– Co masz zamiar mu zrobić? – Pytam chłodno, spinając się. – Czemu chcesz do niego jechać?

– Szybko dodałaś dwa do dwóch. – Uśmiecha się. – Jestem zaskoczony, brawo.

– Nie możesz zostawić go w spokoju? – Denerwuję się i przypadkowo wbijam sobie w opuszkę palca kolec. Niech to szlag! Z zranionego palca wypływa cienka strużka krwi lecz zanim robię cokolwiek, by ją zetrzeć, Thoren bez słowa wyjmuje z kieszeni paczkę chusteczek higienicznych i marszcząc groźnie brwi owija nią czubek mojego palca.

– Bądź bardziej uważna. – Mamrocze pod nosem. – To róża, do cholery. Nie powinnaś trzymać jej jak źdźbła trawy.

– Nie trzymałam jej jak źdźbł... – Urywam widząc jego karcące spojrzenie.

– Nie martw się o starego, nie jadę do niego po to, żeby go dekapitulować.

– W takim razie po co? – Zadzieram buntowniczo podbródek.

– Ezekiel posiada sporo informacji, jestem pewny, że dzięki tobie mógłbym je uzyskać.

Zaraz, zaraz DZIĘKI MNIE? Co to ma znaczyć? Czy ten człowiek musi być tak tajemniczy? Thoren nie spuszczając ze mnie oczu, unosi swoją dłoń i delikatnie dotyka mojego policzka, a potem zsuwa ją na ramię i łapie za dłoń. Nie mam zbyt wiele do powiedzenia, właściwie wszystkie słowa, które miałam w zanadrzu rozpłynęły się. Pozwalam mężczyźnie, żeby wyprowadził mnie z kawiarni, a potem otwiera przede mną drzwi od samochodu. Wsiadam z nadzieją, że wyczerpałam limit paskudnych sytuacji i cokolwiek się stanie u Ezekiela nie dorowadzi mnie do rozpaczy.

– Pasuje ci. – Odzywa się uruchamiając silnik.

– Co takiego?

– Ta róża. – Odpowiada przyłączając się do ruchu. Ulice nie są szczególnie zatłoczone lecz zalegające hałdy śniegu skutecznie utrudniają jazdę. Moszczę się wygodnie w fotelu, zerkam na kwiat, którego ostre podmuchy wiatru pozbawiły kilku płatków. Wiem, że to głupie i najpewniej Thoren ją ukradł nie mając wobec mnie żadnych ciepłych uczuć, ale rozkoszuję się pięknem tej kruchej rośliny, która podobnie jak ja musi przetrwać w niesprzyjających warunkach. Przygrywam wargę. Nie powinnam dodawać, że róża jest jedną z nielicznych? Dawniej nikt nie trudził się z kupnem kwiatów. Może raz czy dwa tata kupił mi niewielkie bukiecik na zakończenie szkoły lecz to raczej był wymóg dyrekcji niż własna inicjatywa. Pamiętam jak zwykł mawiać „kwiaty raz są, raz ich nie ma, ale puszka rybną znajdziesz zawsze" Nie lubiłam, gdy to robił. Te słowa budziły we mnie jakąś przedziwną pustkę. Wyznaczały granicę. Zabraniały czerpać radość z czegoś tak prostego jak kwiaty. A teraz trzymam tę lichą łodygę i przypatruje się kolcom. Palec już mnie nie boli i powoli odwijam chusteczkę. Nie jest mocno zakrwawiona. Przez chwilę zastanawiam się co z nią zrobić, aż wsuwam ją do kieszeni spodni. Skupiam się na drodze. Odjechaliśmy od miasta, krajobraz zmienia się na bardziej surowy. Wszystko wokół jest białe i pokryte lodem. Zaczynam tęsknić za wiosną i roztopami. Byłoby miło znów poczuć delikatne promienie słońca na zziębniętej twarzy. W oddali widzę pędzące psie zaprzęgi. Psy biegną coraz szybciej, jakby próbowały się z nami zrównać, ale wówczas samochód skręca i nagle, przy chacie Ezekiela zauważam czterech mężczyzn w czarnych płaszczach. Strach ściska mnie za gardło. Thoren również ich spostrzegł, bo szybko wyjął ze schowka broń. Mój boże, co oni tutaj robią? Serce wali mi tak mocno, że obawiam się zawału. Nie widzą nas. Są zaledwie parę metrów przed maską, ale z jakiegoś powodu nawet nie spoglądają w naszą stronę. Nie wiem co mam robić, moje dłonie są przerażająco mokre. Dopiero po kilku minutach udaje mi się zobaczyć dwa całkiem nowe mercedesy.

Cholera, cholera, cholera.

– Uważaj na siebie. – Z ust Thorena wydobywa się groźny pomruk, a potem wysiada z auta.

Prawie mdleję, jestem do bólu przerażona. Nie rozumiem dlaczego zostawił mnie samą. Nie powinien tego robić! Odpinam pas bezpieczeństwa, rzucam różę gdzieś...nawet nie wiem gdzie. Zsuwam się z fotela, chcę być niewidoczna. Nie mieszczę się, nie daję rady wpełznąć pod deskę rozdzielczą i zaszyć się niczym mysz pod miotłą. Biorę drżący oddech, gdy widzę jak Thoren podbiega do mężczyzn. Skrada się na lekko ugiętych kolanach, a jego ciało, tak silne i zwarte sprawia wrażenie niezwykle gibkiego. Każdy krok, który wykonuje jest przemyślany. Robił to. Jestem przekona, że wiele razy w ten sposób atakował swoje ofiary. Mam ochotę krzyczeć, kiedy Thoren z całych sił kopie przeciwnika w lędźwie, a ten upada twarzą w śnieg.

– Ezekiel! – Wyrywa mi się, w chwili gdy mężczyźni w płaszczu wyprowadzają staruszka. Thoren strzela do leżącego napastnika, jego krew rozpryskuje się na białym puchu. Zamykam oczy nie mogąc znieść widoku lecz kiedy je otwieram wszystko ulega zmianie na gorsze. Złapali Thorena. Dwóch rosłych facetów przytrzymuje go w miejscu, a kolejni dwaj ładują pięści w jego brzuch. Ezekiel ma na głowie czarny wór i dygocze na mrozie. Thoren szarpie się coraz gwałtowniej, a furia wymalowana na jego twarzy aż poraża. W pewnym momencie udaje mu się zebrać siły i kopnąć w pierś nadchodzącego agresora. To trochę dezorganizuje resztę, co natychmiast wykorzystuje. Uwalnia się z ich łap, podbiega do drani, którzy wywlekli Ezekiela i wymierza cios w szczękę jednemu, a potem drugiemu i trzeciemu. Jestem tak skoncentrowana na jego walce, że prawie nie oddycham. I wówczas nadbiega kolejny, jest znacznie niższy od Thorena lecz to nie powstrzymuje go, by zadać mu mocne uderzenie w kręgosłup. Ze łzami w oczach patrzę jak mężczyzna klęka na śniegu i próbuje wstać ale grad ciosów z każdych możliwych stron osłabia go w okrutnie szybkim tempie. Niespodziewanie udaje mi się dostrzec jego twarz. Usta ma wykrzywione w grymasie, a po czole i policzkach spływa krew. Stara się. Widzę, jak za każdym razem zaciska zęby i atakuje przeciwników. Ezekiel zaczyna krzyczeć, jego liche ramiona unoszą się i próbują odepchnąć wysłanników wspólnoty.

Przegrywają.

Thoren znowu się przewraca i nagle przed oczami błyska mi coś...nóż! Napastnik, który obalił mężczyznę, trzyma w dłoni nóż. Krzyk staruszka niesie się echem, obręcz strachu zaciska się na moim sercu. Boję się, tak bardzo się boję! Agresor unosi ostrze, a dwaj pozostali trzymają Thorena jak jagnię podczas składania ofiary. Jest mi niedobrze. Nóż wbija się w materiał jego kurtki i przecina skórę uwalniając krew. Thoren krzyczy, wierzga. Wciąż walczy. Jednak jego opór pęka pod naporem trzech żądnych jego cierpienia facetów. Przestaję myśleć, wyłączam wszelkie analizy. Wystraszona zaczynam przeszukiwać wszystkie schowki i w jednym znajduję czarny pokrowiec z nożem myśliwskim. Chwytam przedmiot, ważę go w dłoniach. Waham się, a tymczasem pozorną ciszę przerywa ryk Thorena. Moje dłonie trzęsą się tak mocno, że nie mogę wyjąć noża. Stresuję się, a ból żołądka napędza mdłości. Gorycz napiera na cienkie ściany gardła i jestem pewna, że zwymiotuję lecz jakimś cudem udaje mi się wygrzebać z samochodu. Nóż ciąży w moich dłoniach, przypatruję się krzywiźnie i grubemu ząbkowanemu ostrzu. Naśladując jego wcześniejszy, pochylony chód zbliżam się do pola walk. Śnieg w tym miejscu zmienił swoją barwę. Ciemny szkarłat przysłonił biel dając dowód na bestialstwo, które rozgrywa się tuż przed moim nosem. Wystawiam przed siebie dłoń, której palce kurczowo zaciskają się na rękojeści noża i przyspieszam.

Boże, wybacz mi to co teraz zrobię.

Moje kroki giną w krzykach Ezekiela i ryku Thorena. Z oczu kapią mi łzy, ale nie zwalniam. Zaczynam biec. Rozpędzam się i wówczas facet, który dociskał Thorena do ziemi odwraca się i nasze spojrzenia się krzyżują. W ciągu sekundy widzę szok i zdenerwowanie malujące się na jego pociągłej, obitej twarzy, a potem ostrze wbija się prosto w nieosłonięte gardło. Mężczyzna upada na plecy i charcząc próbuje zatamować krwawienie. Stoję jak zahipnotyzowana, gapię się na tryskającą krew i płaczę. Pełen strachu, bólu i niemocy płacz wybrzmiewa z samego środka pokaleczonego serca. Z rąk duszącego się agresora wypada nóż, którego Thoren, mimo poważnych obrażeń, natychmiast przechwytuje. Dygocząc patrzę jak wbija go w brzuch kolejnym i w końcu podnosi się z śniegu.

Chcę myśleć, że to koniec kłopotów. Że to co złe, już za nami. I nagle grube ramię owija się wokół mojej szyi niczym wąż. Panikuję zapominając o tym, że trzymam w dłoni broń. Obce dłonie chcą odciąć mi dopływ powietrza, moje ciało spina się i wykonuję zamach w tył. Ostrze napędzone moją siłą, mknie na oślep ku napastnikowi. Znów czuję lepką, gorącą krew, a zduszony szept wypełnia mi głowę.

– Bądź przeklęta – Mamrocze zasysając powietrze. – Zabiją cię, dziwko. Wypatroszą i powieszą na ścianie jako swoje trofeum.

Ciężka łapa puszcza moje gardło, mężczyzna opiera na mnie cały swój ciężar i wtedy podbiega Thoren. Bez słów chwyta mnie za rękę, która nadal trzyma nóż i jednym, zdecydowanym ruchem pcha ostrze głębiej. Facet w płaszczu trzęsie się w konwulsjach, a z jego rozchylonych warg wpływa krew, która ląduje za kołnierz mojej kurtki.

Nie mam sił na łzy. Nie mam sił na krzyk. Moje nogi uginają się pod naporem martwego ciała lecz zanim upadam, Thoren łapie go za poły płaszcza i krzywiąc się z bólu odrzuca zwłoki.

– Daj mi nóż. – Mówi wciągając gwałtownie powietrze do płuc. Podaję mu broń, dzięki czemu teraz w jego rękach błyszczą dwa groźne ostrza. – Trzymaj się blisko.

Ledwo rejestruję jego słowa. Moja obolała głowa nie chce przyjąć do wiadomości, że to jeszcze nie jest koniec.

– Lucille! Za mną! – Wściekły, ociekający męką głos przywraca mnie do rzeczywistości i prawie przylegam do mokrych od śniegu i krwi pleców Thorena. Nie wiem jaki plan pojawił się w umyśle mężczyzny ani czy uda nam się przeżyć lecz stosuję się do jego poleceń i kiedy on atakuje napastników, ja wiruję pomiędzy ostrzami pokładając w nim całą nadzieję. Staram się nie myśleć jak nauczył się posługiwać w walce dwoma nożami, skąd czerpał tę wiedzę ani ile ciał już upadło na śnieg. Zaciskam zęby podążając za nim krok w krok aż nagle słyszę słaby głos Ezekiela:

– Kostucho, nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale...zawdzięczam ci życie.

Delikatnie dorywam się od pleców Thorena i wyglądam zza jego ramienia. Wokół nas leżą martwi ludzie kilkukrotnie ugodzeni nożem, ich puste oczy spoglądają w moim kierunku, a kiedy odwracam głowę widzę krew. Mnóstwo krwi wsiąkniętej w śnieg.

– Drobiazg. – Thoren próbuje udawać niewzruszonego lecz ból szybko daje o sobie znać i jego usta zaciskają się w wąską kreskę.

– Trafili cię. – Staruszek powoli zbliża się do sapiącego mężczyzny.

– A co z tobą? – Odbija piłeczkę patrząc na posiniaczoną twarz Ezekiela.

– Dobrze. – Wzdycha. – W każdym razie lepiej od ciebie.

– Kurwa mać. – Szepcze zaciskając powieki.

– Nie chcieli mnie zabijać tylko przestraszyć. – Staruszek spogląda na mnie z dziwnym skupieniem, ale zaraz wraca do Thorena. – Kostucho, wyglądasz mizernie.

– Czuję się nader zajebiście. – Cedzi z trudem. – Lucille. – Wsuwa dłoń do kieszeni spodni. – Lucille, chodź tu. – Wyjmuje pęk kluczy i pokazując mi jeden z wielu srebrnych mówi: – To od wejścia, trzymaj go na wypadek gdybym zemdlał.

Patrząc prosto w niepokojąco mętne szare oczy, ściskam mocno klucz i kiwam posłusznie głową.

– Zabierz nas stąd. – Ma słaby i drżący głos, który powoduje u mnie kolejną falę histerii. Nie dam sobie rady bez niego!

– Thoren – Jęczę przerażona, kiedy ten wbija palce w moje ramię.

– Musisz zadzwonić do Vi – Wciąga mocno powietrze. – Vincenta.

– Zadzwonię. – Niemal mu to przyrzekam! – Błagam, nie mdlej. Pomogę ci dojść do auta, tylko nie mdlej, błagam, kurwa, nie zostawiaj mnie tutaj samej!

– Jest takie powiedzenie „dopóki masz broń, nie jesteś sam"

Co?

– Thoren, proszę cię!

– Nauczyłem się tego od kapitana Harrisa, gdy walczyliśmy w Afganistanie. – Mężczyzna znów zasysa powietrze. – Ja pierdolę, dlaczego ten samochód jest tak daleko?!

– Jeszcze kawałeczek.

– Co z Eze?

– Idzie za nami. Trzyma się.

– Dobrze. – Pochyla głowę, a jego gorący oddech owiewa mi policzek. – Chcę ci coś powiedzieć, bo później mogę zapomnieć.

– Jeszcze parę kroków, za chwilę będziesz w samochodzie i...

– Byłaś wspaniała. – Szepcze przymykając z bólu powieki

– Już prawie jesteśmy. Ezekielu, wszystko okej? – Mimo przedziwnej ciepłoty, staram się kontrolować sytuację.

– To nie o mnie powinnaś się martwić, Lucille.

Wiem! Rany boskie, wiem! Przerażona dopadam do otwartego samochodu. Chcę pomóc Thorenowi zająć miejsce pasażera, ale surowo się sprzeciwia dając mi jeden niepodważalny argument; nie potrafię jeździć autem. Czuję się podle, ale nie mamy wyjścia. Mężczyzna wsiada za kierownicę, a ja siedząc tuż obok pochylam się w jego kierunku sprawdzając czy krwawienia się nasila. Ezekiel mamrocze coś z tyłu i im dłużej słucham tego mruczenia tym bardziej nabieram pewności, że to jakaś modlitwa.

– Nie panikuj, Lu. – Thoren łypie na mnie okiem. – Drugi raz nie mam zamiaru umierać.

Drugi raz?

– Cholera. – Spinam się. – Nie bredź mi tutaj, proszę, nie rób tego!

– Jestem żołnierzem. – W jego głosie mimo cierpienia wyczuwam dumę. – Najpierw walczyłem na lądzie, ale potem wstąpiłem do sił powietrznych i... jakiś irański chuj zestrzelił mój samolot.

Kręci mi się w głowie. Thoren co chwilę łapie się za obojczyk, a każdą nierówność okrasza pełnym męki grymasem. Nie wiem czy powinnam mu wierzyć w to opowiadanie o wojsku, martwię się, że to jakiejś halucynacje.

– Mówię prawdę. – Dodaje jakby odgadł moje splątane myśli. – Czemu mi nie ufasz? Do cholery, uratowałaś mnie. Po co miałbym kłamać?

– Nie wiem.

– Już nie mam interesu, żeby to robić. – Nagle odrywa drżącą dłoń od kierownicy i kładzie ją na moim kolanie. – Zadzwoń po biały kitel.

Thoren ze wszystkich sił stara się skupić na jeździe, wcześniejsza rozmowa tylko na chwilę pomogła mu się uspokoić. Wpadając w dziurę z jego ust wyrywa się okrzyk bólu. Chcę mu pomóc, ale poza poinformowaniem Vincenta o ranach obu mężczyzn niewiele mogę zrobić.

I to dręczy mnie najbardziej. 

Ga verder met lezen

Dit interesseert je vast

82.8K 4K 92
Narzeczony Veriny umiera kilka tygodni przed ślubem, dziewczyna nie posiada się z radości, że uwolniła się od tego niechcianego obowiązku. Jej radość...
299K 14.5K 46
Zapanowała noc, kiedy odebrałam telefon, w którym zostałam poinformowana o przeprowadzce. Wszystko zapowiadało się dobrze, ale musiałam się tam prze...
280K 10.5K 54
Larissa Wolf to prosta, nic nie znacząca, nieśmiała dziewczyna. Niefortunnie zakochana w najpopularniejszym chłopaku w szkole. Była zdziwiona jak po...
100K 12.4K 88
Ja tylko tłumaczę! Jest to kontynuacja po przedniego tłumaczenia. Zaczyna się od 62 rozdziału Serdecznie zapraszam ❤️