Burned Layout [ZAWIESZONE]

By anonimowa20021

12.3K 391 1.4K

„Ona pokochała go zbyt późno, żeby mógł podjąć inną decyzję." II tom trylogii Układ More

Zapowiedź
Prolog
1. Czwarty listopad, cztery kule, czarny worek.
2. Piekielna ścieżka.
3. Wolałabym, żebyś nie żył.
4. Jedno wielkie kłamstwo.
6. Może jakoś się wyliżę.
7. I niby, kurwa, Lucas-kutas jest ode mnie w czymś lepszy?
8. Nie wiedziałem, że tak na mnie lecisz.
9. Szyfr Cezara
10. Wyglądasz dobrze w moich koszulkach.
11. Osiem minut i czterdzieści jeden sekund.
12. Nie łatwo mnie zabić.

5. Nie wnoszę sprzeciwu, panie prezydencie.

793 27 101
By anonimowa20021

Można by powiedzieć, że modliłam się nad szklaneczką z alkoholem, bo wypiłam go już tyle, iż gdybym pewnie opróżniła jeszcze jedną, to pewnie doprowadziłabym się do takiego stanu, że zgonowałabym w zlewie barmana.

Wplątałam palce we włosy, kołysząc bursztynowym płynem, który równomiernie rozlewał się po ściankach, a później leniwie
z powrotem spływał na dno. Było mi niedobrze, a jeszcze gorsze było to, że nawet nie czułam się rozluźniona, ani wesoła czy cokolwiek miałby
pozytywnego wywołać u mnie najmocniejsze whiskey dostępne w karcie alkoholi. Szumiało mi lekko w głowie, która robiła się trochę ciężka, ale nie chciałam pójść spać, bo wiedziałam że jak tylko się obudzę wszystko uderzy we mnie ze zdwojoną siłą i poczuję się jeszcze gorzej niż bez procentów.

Barman patrzył na mnie litościwie nawet nie wyjmując mojej karty kredytowej z terminala, bo tak szybko opróżniałam kieliszki, czy tam
szklanki, że nie było sensu co dwie minuty wyjmować karty, a potem znowu pobierać z niej pieniądze. Dlatego tylko co jakiś czas widziałam kątem oka jak nabija kolejne rachunki skąd wysunęło się kilkanaście, albo i kilkadziesiąt paragonów. Wciąż jednak nie byłam usatysfakcjonowana tym w jakim stanie jestem i po co musiałabym sięgnąć, żeby poczuć to, czego chciałam. Byłam gotowa na wszystko. Mogłam się naćpać, przelizać, czy dać się przelecieć jakiemuś pierwszemu lepszemu gościowi, byleby tylko móc sobie w jakiś sposób ulżyć i poczuć się na chwilę lepiej.

Podwinęłam rękawy swetra do łokci, bawiąc się swoją bransoletką na nadgarstku, którą dostałam od Lucasa na urodziny. Parsknęłam mimowolnie na wspomnienie mojego partnera, która zapewne już mnie znienawidził za to że urwałam z nim kontakt, chociaż obiecałam że będę posłusznie pisać równiusieńko co kilka godzin. Pokierowana tak naprawdę... trudno
było mi określić czym, czy złością, chęcią zemsty, czy może rozżalenia, owinęłam wokół palca sznureczek zaciskanej bransoletki ze znakiem nieskończoności, po czym zerwałam ją z ręki. Pozostawiła na mojej skórze czerwony ślad, ale nie przejęłam się tym ani trochę, tylko jakby tego było mało wrzuciłam resztki biżuterii do szklanki z colą, która stała obok mnie, służąc za popitkę, chociaż w ogóle nie upiłam ani kropli.

Czerwony sznurek z resztą srerbnego znaku powoli opadał na dno, a gaz z napoju zaszumiał, kiedy pochłonął ją w swojej czerni. Potarłam swoje skronie, mocniej zaczepiając obcasami botków o podnóżek, chcąc gdzieś rozładować swoje napięcie i irytację. Wywróciłam mimowolnie oczami, wypuszczając zdruzgotane westchnienie. Podniosłam głowę, aby napotkać spojrzenie barmana, który polerował wysoką szklankę
szmatką i jakby wyczuł na sobie mój wzrok, zerknął w moim kierunku. Wyglądał jakby posyłał mi współczujący wyraz twarzy, chociaż tak naprawdę miałam głęboko w dupie to, co sobie myślał i co chciał mi przekazać.

Ja natomiast jedyne co zrobiłam powtarzając tą
czynność któryś raz z kolei przechyliłam resztę alkoholu do gardła z trudem powstrzymując
odruch wymiotny przez moc szkockiej i odstawiłm ją z hukiem na blat, podsuwając ją znacząco w kierunku barmana, aby dolał mi coś jeszcze.

Odstawił szklankę na suszarkę, po czym podszedł do mnie, odgarniając w tył swoje kasztanowe włosy, a następnie zerknął na mnie z pobłażaniem.

— Posłuchaj, nie chcę ci przeszkadzać w opijaniu, ale...

— Nalej mi czystej. - rzuciłam niezobowiązująco, nieco przeciągając samogłoski, bo ciężko było mi się mimo wszystko składnie wysłowić.

— ... może już powinnaś przystopować, co? Dziewczyno, zaraz opróżnisz mi połowę barku, może chciałabyś żebym do kogoś zadzwonił...?- zaoferował.

Rzuciłam mu przelotne spojrzenie, a następnie roześmiałam się wesoło, kręcąc głową w rozbawieniu, gdy uświadomiłam sobie jakie pytanie mi zadał. Brew mu drgnęła, jednak nie odpowiedział, a badawczo mi się przyglądał. Jedyne jaka zmiana we mnie zaszła to moment w którym moje oczy zaszły gęstą powłoką łez, aż młody barman stał się rozmazany
i zniekształcony.

— Do kogo ty chcesz dzwonić?- żachnęłam kpiąco, przecierając usta z kropelek alkoholu, a następnie przebiegłam językiem po jej dolnej
partii. — Wiesz na co byłoby stać tylko moich "bliskich?" - zacytowałam mu palcami w powietrzu. Gdy posłał mi zagadkowe spojrzenie wychyliłam się nieco zza kontuaru i podparłam łokcie o bar, blokując z nim kontakt wzrokowy. — Na to, żeby potraktować mnie jak najgorszego śmiecia, a później okłamać mnie i zniszczyć mi całe życie. - wykrzywiłam lewy
kącik ust w krzywym uśmieszku, odsuwając się z powrotem, aby móc opaść swobodnie na krzesło barowe. — Więc nalej mi, albo oddaj mi
kartę, żebym mogła pójść gdzieś indziej... - bąknęłam niezadowolona.

— Okej, okej... - uniósł ręce w geście obronnym, jakby mój szantaż na niego zadziałał. — Co chcesz?- zapytał z westchnieniem, patrząc na mnie litościwie.

— Czystą.

— Wyglądasz jakby przeleciło cię życie, moja droga.

Praktycznie jak zza grubej szyby usłyszałam męski głęboki barytonowy głos tuż po mojej lewej, który pobudził zaskakująco moje zainteresowanie. Odkleiłam zmęczone i zmarnowane spojrzenie od szkła i po raz pierwszy zwróciłam uwagę na coś więcej niż własne myśli przelatujące po mojej głowie. Obróciłam się na kręconym krześle, by odnaleźć mężczyznę, który do mnie zagadał. Napotkałam wkrótce po tym niebieskie, porażająco błękitne soczewki, które bacznie mnie obserwowały, a zaraz po nich powędrowałam wzrokiem nieco wyżej. Był dość wysoki, ale dość mocno szczupły. Jego policzki nie pokrywało żadne źdźbło szczeciny, tylko był
perfekcyjnie ogolony, a na głowie miał tylko krótki buzz cut. Byłam w stanie stwierdzić, że był całkiem przystojny, bo mimo niewielkiej wagi sylwetki miał na sobie kurtkę w stylu moro, czarne spodnie cargo, oraz ciężkie martensy na nogach.

Podparł ramię o kontuar baru, przekrzywiając
głowę z nieznacznym uśmieszkiem, który poruszył jego pełne wargi. Próbowałam przez tą chwilę przypomnieć sobie co powiedział, ale mój umysł został jakoś wyjątkowo przyćmiony i kompletnie wybiłam się z rytmu. Ściągnęłam brwi ku sobie, pomrugałam kilka razy i dopiero wtedy odzyskałam pełną świadomość, a niebieskie tęczówki wciąż cierpliwie się we mnie wpatrywały.

Co on powiedział...?

Ach, no tak...

— Spadaj stąd, Omar. - fuknął do niego barman, który postawił przede mną kieliszek szota, a jemu posłał groźne spojrzenie, mówiące mu, aby faktycznie lepiej się stąd wynosił.

— Och, Josh, jak zwykle uprzejmy... - mruknął drwiąco, wywracając oczami, a po chwili powrócił do mnie swoją uwagą.

— Mówię poważnie, albo cię stąd wypierdolę. - ostrzegł go, próbując przekrzyczeć głośną, intensywnie duduniącą muzykę, która od wejścia rozrywała mi bębenki w uszach, mimo że już zdążyłam się do tego przyzwyczaić.

— Zluzuj gacie, J. Chcę się tylko zapoznać z piękną koleżanką. - błysnął do mnie niesamowicie pociągającym uśmieszkiem, dlatego z zainteresowaniem zaczęłam skupiać na nim swoją uwagę.

— To spore niedopowiedzenie, jeśli miałabym odpowiedzieć na twoje stwierdzenie. - krzyknęłam mu do ucha, gdy pochylił się zauważając że chcę coś mu powiedzieć. Męskie słodkie perfumy przyjemnie zawirowały mi w nozdrzach, sprawiając że poczułam jak na policzkach wypełzają mi krwiste rumieńce. — Ono mnie przerżnęło. - dodałam.

Omar, ponieważ takie imię padło z ust barmana, wzniósł bardzo powoli jedną brew w górę, jakby niesamowicie zaciekawiły go moje słowa, a bynajmniej wyglądał jak gdyby chciał ciągnąć tą rozmowę.

— Ale nienawidzę o tym mówić. - zastrzegłam, zanim zacząłby drążyć i chciałby dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej. Sama moja głowa
tego nie potrafiła przetworzyć, a co dopiero, kurwa, mówiąc, że miałabym to komuś tłumaczyć krok po kroku.

Oblizał niezwykle kusząco usta i... jezu podobał mi się, albo całkowicie wódka odebrała mi zdrowy rozsądek. Cień złowieszczego uśmiechu
przebiegł mu po wargach, dlatego podparłam podbródek o zwiniętą pięść, wpatrując się w niego w oczekiwaniu na odpowiedź.

— Wiesz kto jest najlepszym spowiednikiem i słuchaczem? Diler i Barman. Kogo ty byś wybrała?

— Kogokolwiek. Byleby by był skuteczny. - odważyłam się przyznać, błądząc spojrzeniem po twarzy Omara.

— Pijąc wódkę nie dość, że napierdolisz się w trzy dupy, zaśniesz, to jeszcze obudzisz się z jeszcze gorszym mentalem. - pstryknął do mnie palcami w porozumiewawczym geście. — Mam rację?

— Nie znam cię, więc nie wiem. - odparłam, wzruszając ramionami. — Ale jeżeli zamierzasz pieprzyyć tylko o durnych filozofiach, czy mądrościach, to nie zawracaj mi dupy. - prychnęłam, doskonale wiedząc jak to się miało skończyć, po czym zeskoczyłam ze stołka, kołysząc się na wszystkie strony.

— Zaczekaj. - chcąc mnie zatrzymać pochwycił moje ramię, pomagając mi przy okazji utrzymać równowagę. Mam coś, co pomoże ci oczyścić głowę i będziesz czuła się jak pierdolony Bóg, ale mam jeden warunek.

— Jaki?

— Pójdziesz ze mną i potowarzyszysz mi tego wieczoru.

— Sugerujesz, że dasz mi ćpanie za to, że mnie przeleciesz?- zaśmiałam się bezemocji, po czym wyrwałam rękę. — Znajdź głupszą od siebie.

— Skąd to podejrzenie? Gdyby tego chciał wyrwałbym jakąś dupę z parkietu, przeruchał w męskim kiblu. - oznajmił, jak gdyby robił to na codzień. — One nie grzeszą inteligencją, a ty na pierwszy rzut oka, owszem.

— Czyli czego chcesz?- zmrużyłam konspiracyjnie oczy.

— Twojego towarzystwa, to wszystko.

— Przekonałeś mnie... ale potrzebuję czegoś tak mocnego, że zapomnę jak się nazywam.

— Nie widzę przeszkód, żeby dać ci tego, czego chcesz. Nie zamierzam cię umoralniać. Co powiesz na rozgrzewkę?- zaoferował i nie spuszczając mnie z oka wsunął palce w kieszonkę kurtki na piersi i wyjął stamtąd
foliowy woreczek z kilkoma niebieskimi tabletkami.

— Nie widzę przeszkód. - zbliżyłam się do niego o krok.

— Nie tutaj. - pochylił się nad moją twarzą, owiewając mnie ciepłym, słodkim oddechem. W następnej chwili złapał mnie za rękę, pociągając mnie w nieznanym kierunku.

***

Przymknęłam powieki z esktazy, jaka zrodziła się w moim ciele, kiedy brunet wsunął dłonie pod moje pośladki, wciągając mnie na swoje
kolana. Otarłam się o jego udo, przez co warknął wyczuwalnie podniecony, kiedy wbił swoję erekcję pomiędzy moje nogi. Zamknął moje usta szybkim, chaotycznym i brudnym pocałunkiem, wpychając mi tabletkę do gardła,
która miała dziwny, ale słodki i rozkoszny smak. Odetchnęłam, czując jak po prostu wszystko stało się tak niesamowicie lekkie, a w dodatku nawet samo oddychanie sprawiało że czułam się jak nie ja. Jakbym unosiła się na kolorowej chmurce nad ziemią, nad problemami i byłam ponad wszystko. Lecz ja... ja nawet nie wiedziałam czym są problemy!

O mamusiu! Nie miałam pojęcia dlaczego nigdy wcześniej tego nie próbowałam, dlaczego nigdy nikt mi tego nie zaoferował, a wręcz odciągał mnie, wmawiając mi że to coś złego, ba! To było coś fantastycznego, jezu! Ja, kurwa, pierdolę! Byłam w jakiejś pieprzonej kolorowej krainie, gdzie widziałam śmieszne, a zarazem dziwne zniekształcone kolorowe historie, jakbym miała halucynacje, ale im więcej tego brałam, tym lepiej się czułam, aż wreszcie miałam zupełnie czystą głowę. To niesamowite!
To uczucie było takie jakby ktoś wymienił mi mózg włożył nowy, czysty, egzotyczny i tak zajebiście odjechany. Musiałam przyznać, że Omar był zajebisty. Dostarczał mi wszystkiego. Dosłownie, tylko w zamian za to że spędzałam z nim wieczór, to niemożliwe, prawda?

Kurwa, przecież gdyby to było złe, to Bóg by tego nie stworzył... no nie? No jasne, że
nie!

Owinęłam dłonie wokół karku chłopaka, którego chude palce zacisnęły się na moich biodrach, nabijając mnie na swoje krocze, jezu... Chciało mi się pieprzyć. Tu... i teraz. Nawet wśród publiczności, byłam gotowa
na wszystko... może nawet chciałam poeksperymentować, bo czemu by nie? Czułam się prze-prze-bosko! Wszystko było proste, bez uciążliwych myśli, bez bólu, bez cierpienia, takie...

Idealne.

Wyczuwałam jak jego penis drga, zapewne chcąc wyjść na wolność, a ja cóż, chciałam tego samego i nie miałam ku temu nic przeciwko.
Zachichotałam rozbawiony, gdy wplątał palce w moje włosy i mocno za nie szarpnął od nasady, sprawiając że przyjemny ból rozszedł się po moim ciele. Tłumiłam w sobie tyle emocji, począwszy od smutku, kończąc na śmiechu. Nie żałowałam niczego, w tamtej chwili byłam spełniona i chciałam po prostu więcej, żeby móc pozostać w tym stanie
choćby na zawsze. Spojrzałam na jego kolorowe buty, które magicznie zmieniły kolor bo na początku były czarne, wzruszyłam ramionami i zaczęłam głupkowato rechotać.

Przygryzłam mocno jego wargę, gdy jego język z nieobliczalną siłą wbił się w moje gardło. Może i tego nie chciałam, może i zdawałam sobie sprawę że zachowuje się jak puszczalska dziwka, ale w tamtej chwili nie miałam siły, aby go odepchnąć ani chęci.

Bo było zbyt dobrze, by to teraz zakończyć.

Lorenzo

(Dwie godziny wcześniej)

Postukałem skuwką od długopisu w biurko, bładząc zmęczonymi oczami po tysięcznej kartce z drobną czcionką na której znajdowały się jakieś durne zapiski, które miałem przeczytać, zanim zostawiłbym na samym
dole podpis. Przetarłem twarz, wzdychając ciężko na widok drugiej niesprawdzonej
jeszcze teczki, po czym chwyciłem za energetyka w puszce, opróżniając go do końca. Zgniotłem metal w zbitą kulkę, którą rzuciłem prosto do śmietnika, aż Lord leżący na kanapie naprzeciwko biurka, poderwał łeb ze snu.

Przyjrzałem się białemu niedźwiedziowi, który gapił się na mnie jakby widział mnie pierwszy raz na oczy. Rozpierdolił się jak król na mościach, chociaż nie pozwalałem mu wskakiwać na moją skórzaną kanapę, ale
wiedziałem że nie da mi żyć, jeżeli będzie dzielić nas cienka płyta drzwi.

Odkąd wróciłem na Sycylię... obsesyjnie mnie pilnował. Łaził ze mną jak pies za suką, nie dając mi nawet samemu wyszczać się w kiblu. Nie byłem w stanie zliczyć ile razy przez jego deptanie mi po piętach wywinąłem orła i jakim opierdolem to się dla niego skończyło, tak on non stop za mną dreptał. O samotnym pobycie w sypialni mogłem zapomnieć. Również postanowił się do mnie wyprowadzić i spać przy moim łóżku, nawet, kurwa, po tej samej stronie. Zastanawiałem się czy ten pies miał na
moim punkcie jakąś niezdrową obsesję, czy może... obawiał się, że znowu zniknę?
Podgryzłem wnętrze policzka, orientując się że być może to było tym powodem.

Ten pies teoretycznie był jedyną osobą, która
mnie lubiła, chociaż czasami ludzie zbyt bardzo mnie wkurwiali, żebym miał na niego narzekać.

— Co się gapisz?- zapytałem go z pretensją w głosie, praktycznie w pustą przestrzeń, bo nikogo innego wokół nas nie było. Potarłem swój zarost, odsuwając się od biurka na kręconym krześle i zerknąłem na psa z pod
byka. Cicho zaskamlał, chociaż jego puszysty ogon bujał się leniwie na boki choć z dozą niepewności i oparł pysk na przednich łapach, nie przestając mi się przyglądać. — Chodź tutaj. - poklepałem dłonią w kolano.

Pies jak z procy wystrzelił w moim kierunku ledwie co zdołając wyhamować zanim nie przywaliłby w biurko. Zaczął dyszeć, wiercić się i kręcić jakby opętała go jakaś niemoralna radość, a na dodatek... zaczął ocierać się o moje spodnie od garnituru. Przebolałem to jednak, bo jego szczęście wprawiało mnie w nieznaczny uśmiech, który praktycznie w ogóle nie widniał ostatnio na mojej twarzy. Podrapałem go za uchem, tam gdzie najbardziej lubił, a on był tak wniebowzięty, jakbym dotknął go kiełbasą.
Piszczał, skakał jak na sprężynie, przez co ledwo nadążałem go głaskać, jednocześnie czując ścisk w klatce piersiowej.

Wyrwałem go z lasu podczas jednej wędrówki dwa lata temu. Znalazłem go przywiązanego do drzewa, co zrobili jego biestalscy skurwysyni właściele, na dodatek nastawiając na niego wnyki w miejscu, kiedy próbował się wyrwać.
Zasypano je śniegiem, więc kiedy Lord się wyrwał z uwięzi nie widząc wnęk wszedł prosto w nie, przez co wdepnął przednią łapą w pułapkę. Kilka godzin odkąd to się tylko wydarzyło słyszałem wycie z nieopodal mojego domu lasu, więc byłem pewien że to wilki, albo jakaś dzika zwierzyna, ale gdy postanowiłem przejść się by to sprawdzić, znalazłem go na łożu śmierci zźiębniętego i cudem nie zżartego przez jakieś zwierze, zakrwawionego z łapą w wnęce. Zabrałem go wtedy ledwo żywego w zasadzie nie licząc nawet na to że przeżyje, a co dopiero mówiąc że go do siebie przygarnę, zabrałem go do weterynarza. Sądziłem, że
amputują mi kończynę, lecz podobno w ostatniej chwili uchroniłem go od kalectwa, zabierając go z tego lasu. Czasem kuśtykał, jednak gdy stwierdziłem że nie mogę go oddać do schroniska, bo te maślane oczyska wywołały we mnie zbyt wiele empatii w ostatniej chwili zawróciłem samochodem i zapakowałem go ze sobą.

Od tamtej pory grzał dupę w moim domu, ale nie żałowałem, że go ze sobą zabrałem. Przyzwyczaiłem się do tego szczyla, który może i mnie wkurwiał, ale był częścią tego
domu i rodziny. Byłem na siebie zły, kiedy po powrocie uświadomiłem sobie że zostawiłem go samego prawie jak jego pierwsi właściele, lecz on gdy tylko po raz pierwszy mnie zobaczył myślałem że wyjdzie z siebie i stanie obok.

W przeciwieństwie do reszty, on ucieszył się na mój powrót. Wskoczył mi na kolana, przez co ledwo go utrzymałem bo trochę ważył. Biały puch zasłonił mi widok na biurko wypełnione papierami, lecz on najwyraźniej miał to gdzieś, bo odwrócił się i polizał mnie po twarzy.

— Kurwa, co ty gej jesteś?- powiedziałem, odsuwając się od niego, by wytrzeć policzek. Lord szczeknął na mnie w odpowiedzi, dlatego uniosłem złowrogo brwi. — Szczeknij jeszcze raz, a cię wykastruję i nie będziesz biegał na panienki. - zagroziłem mu śmiertelnie poważnie.

Pies jakby zrozumiał co do niego mówię, bo od razu się uspokoił układając się wygodnie na moich kolanach. Nic sobie nie robił z faktu,
że moje spodnie były już białe, a nie czarne, tylko zamknął oczy. Podrapałem się po policzku, wzdychając głęboko i opierając się wygodniej na skórzanym fotelu, zacząłem rozmyślać nad tym wszystkim. Wszystko było tak dobrze zaplanowane, wszystko zrobiłem po to aby ją odnaleźć i wytłumaczyć jej co tak naprawdę zaszło czwartego listopada dwa lata wstecz.

Byłem chujem, wiedziałem.

Złamałem dla niej zasady. Chociaż nie chciałem jej zostawiać, to to zrobiłem, wiedząc że jeżeli się na to nie zdecyduję, skrzywdzę ją jeszcze
bardziej, a nie chciałem tego.

Bo Anastasia Mckelmerg nie zasługiwała na takie życie, jakie zgotował jej los.

A tym losem byłem w pewnym sensie ja.

Spodziewałem się, że mnie znienawidzi. Wiedziałem, że podczas pierwszego dnia zapiecze mnie morda jak mi przypierdoli. Ale nie miałem pojęcia, że ta mała świruska cokolwiek do mnie czuła.

Bo jak mogła poczuć coś do kogoś takiego jak ja?

Ona miała się mną brzydzić. Krzywić się na mój widok, mieć mdłości tak jak chciałem na początku naszej znajomości.

Ale sprawy odwróciły się w zupełnie innym kierunku, gdy wszystko nie potoczyło się jak potoczyć powinno.

Jednym z tych problemów był Lucas-pierdolony-kutas.

Kurwa, chciałem mu przypierdolić.

Chciałem go zniszczyć, zrównać z pierdoloną ziemią, za to że kiedykolwiek odważył się ją dotknąć.

Powoli i niezwykle boleśnie go torturować.

Aż zacznie wyć i błagać o śmierć.

Nie jestem w stanie zliczyć ile razy wykreowałem sobie w głowie metody, oraz sposoby tortur na nim wytestuję.

Kurwa, aż na tą myśl robiło mi się lżej na sercu.

Wyrywanie paznokci, może nakarmienie go kwasem?

Zakopanie go żywcem... albo jednak podanie mu kolacji z dodatkiem dobrego środka przeczyszczającego rury kanalizacyjne?

Albo nie... najlepiej byłoby nakarmić nim pierdolone goryle w klatkach.

O, tak.

A może nawet wypróbować na nim to wszystko?

Kurwa, ociekał takim jebanym ego, że byłem pewien, że miał małego i nie potrafił mu nawet stanąć.

Cóż, ja miałem duże ego i dużego.

Zabębniłem palcami w blat biurka.

Oddychaj, Lorenzo, oddychaj... nie próbuj nawet zabukować lotu do Nowego Jorku, znalezienia go i zabicia....

Jestem jebaną oazą.

Na zajebiście spokojnej tafli.

Zorientowałem się, że tak mocno zacisnąłem palce na szklance, że ta pękła pod moim naciskiem. Cóż, tak, spokój był moim drugim imieniem. Otworzyłem wnętrze dłoni, gdzie dostrzegłem niewielki odłamek szkła. Wyjąłem go palcami, sprawiając że zaczęło się ze mnie lać jak ze świniaka, więc wlałem sobie z gwinta do gardła szkocką.

Ta... teraz na pewno będę mniej krwawić.

A zresztą... może nie tylko ja niebawem będę krwawić, hm?

Dobra, koniec tych sadystycznych myśli, do chuja. Przecież nie jestem psychopatą.

Ale, nie zaprzeczę że nie posiadam dwubiegunowości.

Pozbyłem się Lord z kolan, który i tak nie gardząc wykładziną ułożył się na podłodze jakby był zmęczony całym swoim życiem. Otrzepałem spodnie, które były calutkie w sierści, po czym podwinąłem rękawy koszuli na wysokość łokci i rozpiąłem kilka pierwszych guzików przy szyi, poluźniając sobie kołnierzyk.

Pierdolona robota.

I tak mi nie zapłacą, bo to ja jestem szefem.

Furnąłem papierami, które wylądowały
na jasnych panelach i zdmuchnąłem niepotrzebne gadżety z biurka.

Od razu lepiej.

Wziąłem paczkę czerwonych marlboro, przez chwilę się w nią wpatrując, jednak zdecydowałem się końcowo wyjąć jednego i odpaliłem go zapalniczką. Wciągnąłem tytoń, bawiąc się zapalarką pstrykając, po czym rzuciłem nią w oddali stołu i przysunąłem glinianą popielniczkę. Strzepałem popiół, wciągając ponownie smog do swoich płuc, usłyszałem wibracje, dochodzące z mojego czarnego iPhone'a, którym miałem ochotę pierdolnąć o ścianę, przez całodniowe połączenia od tych Nowojorskich skurwysynów.

Coś mi jednak podpowiadało, żeby odwrócić urządzenie, leżące etui do góry. Złapałem je w dłoń, kończąc swojego szluga i spojrzałem na wyświetlacz.

Devil

A czego ten chujek może ode mnie chcieć? Pieniędzy, kokainy? W ogóle ten skurwiel wie, że żyję? Ciekawe kto mu powiedział że jestem w kraju. Wywróciłem oczami, odrzucając połączenie.

Dogasiłem peta o popielniczkę, jednak komórka ponownie zaczęła dzwonić, wyświetlając jego numer. Mocno uderzyłem pięścią w biurko, aż zapalniczka spadła na podłogę.

Nie, nie jestem agresywny, gdyby ktoś pytał

— Czego się dobijasz?- warknąłem chłodno, odbierając połączenie.

— Nie dzwoniłbym do ciebie, gdyby coś się nie działo. - odparował obrończo. — Słuchaj, jest u ciebie, może Anastasia? - zabrzmiał jakby był nerwowy.

— Skoro już wiesz, że żyję, to raczej nie mi powinieneś zadawać to pytanie.

Po drugiej stronie nastała cisza, więc czekałem aż się odezwie.

— Kurwa. – zaklął, szurając czymś.

— Ty mi powiedz, co za kurwa, że dzwonisz i zawracasz mi gitarę.

— Wyszło strasznie chujowo... - sapnął do słuchawki. — Przylazła ta ciotka, no wiesz, Joseline czy jak jej tam... powiedziała trochę za wiele...powiedziała parę rzeczy, a ona...

Zerwałem się tam gwałtownie z krzesła, powodując że upadło za mną.

— Co powiedziała ciotka?! Gdzie ona do, kurwy jasnej jest?!- krzyknąłem, zaciskając wściekle pięści... jeszcze chwila a wpierdolę mu
przez telefon.

— Właśnie w tym tkwi problem... cała zapłakana wybiegła z domu... wsiadła w samochód i gdzieś pojechała...

— I ty na to pojebie pozwoliłeś?! Z chujem na rozumy się zamieniłeś?! Ja pierdolę, co za cipa!- warknąłem na pożegnanie, rozłączając się i wrzucając telefon do kieszeni spodni.

Co za kurwa, niedojebany skurwiel.

Nie zastanawiając się dłużej niż kilkanaście sekund, wyszedłem żwawo z gabinetu trzaskając z całej siły drzwiami. Oczywiście nie obyło się bez pytającego wzroku od Fabio, który jak zwykle przyprowadził sobie jakąś panienkę i wymieniał z nią płyny ustrojowe. Ja jednak nie miałem czasu zaglądać mu w usta co robią i co zamierzają, bo aktualnie miałem coś ważniejszego na głowie. Złapałem za czarną skórę, niemal zrywając ją z wieszaka w korytarzu, zgarnąłem pierwsze lepsze kluczyki do samochodu, jak w tym wypadku padło na maserati i rzuciłem się w kierunku wyjścia,
łomocząc za sobą drzwiami. Pobiegłem w stronę auta, które stało zaparkowane nieopodal szerokich wrot i władowałem się od razu do
samochodu, nie myśląc nawet o czymś takim jak zapięcie pasów. Wyjechałem z posesji w międzyczasie wybierając numer do brunetki, który miałem zakopany gdzieś daleko, ale wciąż był.

A cyferki jego znałem na pamięć.

Gdzie jesteś żmijo?

— Poczta głosowa, zostaw wiadomość po usłyszeniu...

— Spierdalaj. - warknąłem do automatycznej sekretarki.

Mocno wcisnąłem pedał gazu przez co auto
wydało z siebie głośny ryk z silnika. Jak najprędzej wyjechałem z pod posiadłości. Cały czas dzwoniłem pod jej numer, jednak włączała się tylko ta pierdolona sekretarka. Przetarłem twarz by się skupić, była rozstrzęsiona...
mogłaby chcąc sobie ulżyć, więc albo poszła do pierwszego lepszego klubu się najebać... co by było nie w jej stylu a zatem...

Klub w którym pierwszy raz razem byliśmy, co za tym idzie klub Banacher Discoteca.

Uderzyłem ręką w kierownicę, mając szczerą nadzieje że nie zastanę ją zlaną i zaćpaną, co było prawdopodobnie z jej pomysłami. Pomasowałem skroń, próbując skupić myśli...

Myśl, kurwa, myśl. Myślenie nie boli.

Oświecony, niczym nowo powstana epoka odszukałem w trybie natychmiastowym znajomy kontakt do striptizerki, która tam
pracowała i dobrze ją stamtąd kojarzyłem. Niecierpliwie stukałem w kierownicę, czekając na nadchodzące sygnały. Zacisnąłem mocno
palce na kierownicy, odczuwając dawno zapomniane uczucie niepokoju, kiedy zerkałem w lusterko, próbując skoncentrować się nad tym co powinienem zrobić. Chciałem już pozbyć się tego pierdolonego telefonu od którego nikt nie odbierał, ale we wnętrzu samochodu rozległ się kobiecy głos.

— Carter? No proszę... gdzieś ty był jak cię nie było?- zapytała ciekawsko, a w tle połączenia pobrzmiewały głośne bity puszczane z klubowych głośników.

— Ta... tu i tam. - mruknąłem nie chcąc się za bardzo nad tym rozwodzić. — Posłuchaj... mam do ciebie pewną prośbę, a raczej potrzebuję kurewsko ważnej informacji.

— No... dobrze, postaram ci się pomóc, tylko nie mam zbyt wiele czasu, bo za chwilę mam pokaz. - wtrąciła. — Więc o co chodzi?

— Szukam swojej zguby. - przetarłem twarz dłonią, czując jak na czole wypłynęły mi kropelki potu ze zdenerwowania. — Na dziewięćdziesiąt pięć procent jest na dole przy barze i coś pije. Ciemno-kasztanowe włosy, nie za wysoka, szczupła z ciemnymi oczami. - wymieniałem.

— Carter, w ciągu godziny takich piękności przewija się sto. - westchnęła ciężko, lecz zamilkła jakby zaczęła nad tym rozmyślać. — Na dole przy barze, tak? Tak, coś kojarzę. Mniej więcej dwie godziny temu weszła tu jakaś cała zapłakana i zdenerwowana, która była zgodna z twoim opisem. Nie przyglądałam się jej za bardzo, ale piła tak dużo, że chwilę jej się przyglądałam, ale potem miałam klienta. Aha i co jeszcze pamiętam, to kiedy schodziłam na swoje piętro, widziałam jak zagaduje ją Omar,
a potem zaprowadził ją do swojej loży, więc możesz się domyślić jak się to skoń...

— Kurwa, to na pewno ona. - wypuściłem wstrzymywane powietrze z płuc, czując jak po moim ciele spływa fala ulgi. — Dzięki wielkie, mam u ciebie dług wdzięczności. - powiedziałem, w tej samej chwili wjeżdżając
na dyskotekowy parking.

— No mam nadzieje, dobra kończę bo mam klienta.

Zakończyłem połączenie i uderzyłem płasko dłonią w kierownicę, dostając furii na samą myśl, że ten jebany Omar wziął ją sobie na cel i jeżeli nafaszerował ją jakimś syfem, to nie ręczyłem za siebie, czy nie skończy dzisiaj martwy. Ja pierdolę, naprawdę sądziłem że skończy się tylko na pijaństwie, a teraz się bałem w jakim stanie ją zastanę. Przerażające
wizje zaczęły wytwarzać się w mojej głowie takie jak Anastasia leżąca na ziemi z pianą w ustach w reakcji na przedawkowanie, albo zupełnie odcięta od rzeczywistości i nie zdolna do życia.

Potrząsnąłem szybko głową, zaciskając powieki aby wymazać ten obraz z głowy. Musiałem
jak najszybciej ją odnaleźć i zabrać gdziekolwiek w bezpieczne miejsce, bo wiedziałem, że jeżeli bym tego nie zrobił, nie dość że miałbym ją na sumieniu, to jeszcze ponownie pokazałbym że nic dla mnie nie znaczy i zostawię ją dokładnie tak, jak dwa lata temu.

A ona znaczyła dla mnie coś więcej niż wiele.

Zacząłem świrować na myśl co mógł z
nią zrobić, więc nie chcąc nawet sobie tego wyobrażać czym prędzej zaparkowałem samochód mając w dupie że blokuję komuś wyjazd i wysiadłem z maserati. Wrzuciłem kluczyki do wewnętrznej kieszonki kurtki, wpakowałem glocka za skórzany pas od spodni i upewniając się że jest bezpiecznie zakryty kurtką, potruchtałem w stronę głównego wejścia. Przepchnąłem się przez tłum ludzi, którzy zachowywali się co najmniej jak dzika zwierzyna, taranując przy okazji jakiegoś łysego
palanta, któremu wbiłem łokieć w brzuch, gdy nie chciał się przesunąć. Obrzuciłem spojrzenie oblegany bar, ale nigdzie nie dostrzegłem małej
brunetki, więc przypuszczenia striptizerki się sprawdziły, dlatego od razu wyruszyłem w miejsce gdzie znajdowały się prywatne loże. Przeskakiwałem co drugi stopień po schodach, nie chcąc tracić czasu, który jak przewidywałem był o wiele cenniejszy niż mogłoby się wydawać.

Chciałem wejść do wydzielonych stref, ale nagle wyrósł przede mną jakiś goryl, który zapewne był ochroniarzem tego całego zoo.

— Przesuń się, naprawdę nie chcę ci wpierdolić. - przyznałem z westchnieniem,
próbując przesunąć tego dzika, ale on tylko stanął ze mną twarzą w twarz, widocznie zamierzając się sprzeciwić.

— Wynoś się stąd, lalusiu. - parsknął rechotem, popychając mnie.

O nie, kurwa.

— Sam tego chciałeś, gogusiu. - kiwnąłem głową w potwierdzającym geście, a następnie zerknąłem gdzieś w bok i kiedy tak jak sądziłem spojrzy tam gdzie ja, wtedy zamachnąłem się i przypierdoliłem mu czołem
w nos.

Trochę zakręciło mi się we łbie, ale napewno nie tak jak ochroniarzowi, który runął jak kłoda na ziemię, aż musiałem postawić krok w tył, aby nie obślinił mi butów. Wyminąłem go z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, a następnie rzuciłem okiem na zegarek, cmokając zuchwale.

— No, Carter... robisz zajebiste postępy. Minuta i osiem sekund. - wymamrotałem sam do siebie pod nosem.

Wyrwałem przed siebie, zanim goryl zdążyłby się ocknąć, po czym wszedłem w pomiędzy rząd loży, uważnie rozglądając się za dziewczyną.

Kurwa, kurwa...

Spanikowałem na świadomość, że nie widziałem znajomej czupryny
w zasięgu wzroku. Zatrzymałem się na samym końcu, orientując się że stanąłem przed pustą ścianą, dlatego zdesperowany wplotłem palce
we włosy, oddychając nienaturalnie szybko i głęboko, gdy zalała mnie fala przerażenia, że nigdzie jej nie było. Poczułem niewyobrażalny
ścisk w żołądku, który przypominał kopniaka w brzuch, chociaż starałem się uspokoić i na pierwszym miejscu postawić rozsądek. Przetarłem twarz, kiedy obraz zaczął mi się rozmazywać wzbierającej się we mnie paniki od której zrobiło mi się gorąco jakby ktoś wylał na mnie wrzątek. Zaciskałem pięści, stojąc pośrodku tak naprawdę pustych loży, będąc
co raz bardziej wystraszony.

Boże, jeżeli istniejesz, błagam, kurwa, nie rób mi tego znowu.

Oblany zimnym potem wciąż w towarzystwie dreszczy zmusiłem swoje nogi do ruchu, aby nie poddawać się i szukać jej dalej. Opuściłem lożę, prawie wypierdalając się o leżącego gościa w przejściu, zbiegłem po schodach prosto na dół. Zatrzymałem się w niezbyt obleganym miejscu, gdzie zauważyłem wyłożone płytki prowadzące do zaplecza baru, skąd wychodziły co jakiś czas kelnerki z tacami w rękach wypełnionymi alkoholem. Przystanąłem z boku, udając że podpieram poręcz od schodów,
kiedy po mniej niż pięciu minutach wysoka blondynka wyszła z pozłacaną tacą, gdzie dojrzałem rozsypany proch i kilka woreczków. Odbiłem się od ściany, dopadając blondynkę w drodze do klientów, chwyciłem ją za ramię i odciągnąłem na bok, aż nie napotkałem jej przerażonego spojrzenia, jakbym co najmniej miał ją zaraz zamordować bez świadków.

— Skąd wyszłaś?- obrzuciłem ją uważnym spojrzeniem, nie chcąc by cokolwiek mi umknęło.

— J-ja... - dukała, jakbym przystawił jej nóż do gardła.

— Prochy. - wskazałem brodą na tacę z resztkami narkotyków. — Dla kogo je
zaniosłaś?

— Ja nie mogę powiedzieć...

— Możesz. Albo powiesz i cię nie wydam, albo nie powiesz i cię zabiję. - zaoferowałem z diabolicznym uśmieszkiem.

Przełknęła ślinę, po czym zamrugała gdy jej oczy zaszły łzami.

— O-omar... Omar ma tam swoją lożę.

Wiedziałem, kurwa.

— Dzięki ci, koleżanko.

Puszczając wolno blondynkę sam udałem się we wskazane przez nią miejsce. Oczywiście. Ten jebany szczur zawsze chował się po kątach,
skradał się do drinków dziewczyn, gdzie wrzucał między innymi GHB, albo jakieś inne gówna odurzające, a gdy tylko widział biedną nieprzytomną laskę, zabierał ją ze sobą a później jak można było się domyślić robił
za bohatera.

Przedostałem się przez wąski korytarz a moje nozdrza od razu zaatakował słodki zapach ziołowego dymu, który prowadził, aż do przeszklonych drzwi na końcu. Pchnąłem je gwałtownie nie zbaczając nawet na to co moje oczy ujrzą, tylko wparowałem do środka natychmiast odnajdując spojrzeniem długie kasztanowe kosmyki spływające kaskadowo po plecach, kiedy... siedziała na tym skurwysynie okrakiem. Zagotowałem się i byłem pewien, że z paniki nie zostało mi nic, a jedynie zastąpiona
została ona podłą chęcią zemsty, aż w oczach ujrzałem piekielną czerwień. Czerwone ledy rozświetlały ciemną poświatą pomieszczenie przypominające ustronne miejsce do pieprzenia się, co z pewnością zamierzał zrobić,
ponieważ jego łapy, które już za chwilę odetnę tępym nożem wsunęły się pod sweter brunetki. Mieli taki odlot od ćpania, że nawet żadne
z nich nie usłyszało, że ktokolwiek tutaj wszedł i ktoś ich obserwuje.

Czym prędzej dopadłem chudego szczura, łapiąc go za kołnierz koszulki od przodu tyłu, by z całej siły go od niej odciągnąć. Zanim zdołałby zorientować co się dzieje, pchnąłem go przeciwległą ścianę, przypierdalając z całej siły jego tyłem głowy w beton. Zacząłem go okładać pięściami bez opamiętania czy zdrowego rozsądku, kalecząc sobie knykcie.

— Ty skurwielu... - warknąłem, przypierdalając mu prosto w nos.

— Co jest, kurwa?!- zawołał, chwiejnie odsuwając się od ściany, kiedy postawiłem dwa kroki w tył.

— Jakim prawem ją tknąłeś?!- ryknąłem wściekle, dysząc przez zaciśnięte zęby.

— A co? To twoja cipka? Jakoś nie była podpisana, gdy sprawdzałem. - zarechotał wesoło, przewracając się na bok na podłodze, aby splunąć krwią.

Złapałem go za gardło, podrywając go z podłogi i zacisnąłem na nim palce tam mocno, aż miałem wrażenie że niemoralną siłą miażdżę
jego krtań. Zaczął charczeć, dusić się i walczyć o oddech, lecz ja zamiast go puścić pchnąłem go prosto na szklany stół gdzie znajdowały się
pozostałości ze skrętów i tabletek.

— Co jej, kurwa, dałeś?- pochyliłem się nad nim jakbym był ostatnim człowiekiem, którego zobaczy na oczy i puściłem jego szyję, chcąc
aby złapał oddech i mi odpowiedział.

Podniosłem się z klęczek, aby zobaczyć gdzie jest właściwie Anastasia. Ku mojemu zdziwieniu była przytomna, a żeby było lepiej siedziała po turecku na kanapie z półlitrem w ręku, zupełnie uradowana i szczęśliwa swoim stanem. Potrząsnąłem głową, wiedząc że tym zajmę się za chwilę. Musiałem jednak wiedzieć co jej podał, aby móc odpowiednio zareagować
i uratować ją, a nie doprowadzić do tragedii. Narkotyki miały tryliard rodzai, działań i mocy, a jak sądziłem ten diler miał wszystko co tylko oczy widziały. Wychudzony i z bladą mordą, która teraz była nieco obita dzięki moim pięściom, podjął próbę wstania na którą mu pozwoliłem, licząc że powie mi to, czego oczekiwałem.

— Ćpanie jak ćpanie. - wzruszył ramionami kompletnie beznamiętnie. — Chciała spróbować, to dałem jej wszystkiego po trochu. - zarechotał. — A teraz wybacz, ale muszę się nią zająć, bo jak widzisz... - kiwnął głową na Anastasie, która rozmarzonymi oczami wpatrywała się w sufit, jakby widziała tam coś niesamowitego. — Jest całkiem chętna, więc muszę skorzystać, póki jest okazja. - mruknął na odchodne, patrząc na mnie wielkimi
źrenicami.

Zanim zdążyłby chociażby postawić krok w jej kierunku, szarpnąłem go za bark, wybijając mu go ze stawu, aż wydał z siebie pełen bólu
wrzask, opadając bezwiednie na podłogę. Złapałem go za rękę, dosiadając go okrakiem, aby mi nie spierdolił, po czym wyjąłem świeży czyściutki scyzoryk i wystawiłem siłą jeden jego palec.

— To co, od którego zaczynamy?- zapytałem, przekrzywiając głowę w bok. — Znaj łaskę pana, że pozwalam ci wybrać. - mrugnąłem do niego porozumiewawczo.

— Pierdol się. - nabrał śliny w usta, a następnie splunął mi prosto w twarz.

Odwróciłem twarz profilem do niego, czując jak po policzku spływa mi stożek śliny. Z pieniącą się złością, która rozsadzała mnie jak aktywny
wulkan przegubem ręki przetarłem smugę, a następnie powróciłem do niego spojrzeniem i wygiąłem usta w złowieszczym uśmieszku, szczerząc się psychopatycznie.

— Jak wolisz, szczurze. - skinąłem głową, a zaraz po tym umościłem nadgarstek nad jego potylicą i przytrzymując go, aby się nie wyrywał, przystawiłem ostrze do palca wskazującego. — Zostawię ci go na pamiątkę,
nie martw się, będziesz mógł oprawić go w ramkę.

Zwinnym nie wymagającym zbyt dużo wysiłku ruchem odciąłem mu palca, a na wydźwięk gruchotu kości, aż wzdrygnąłem z podniecenia
i rozkosznego wycia, które z siebie wydał. Poczekałem aż się jeszcze trochę wydrze i rozpłacze, a następnie złapałem kolejny palec.

— Ostatnia szansa, bo później opierdolę ci wszystkie. - ostrzegłem go.

— Powiem... powiem, kurwa!- zapłakał, próbując nieumiejętnie zatamować krwawienie.

— Gadaj, bo poprzestawiam ci wszystkie narządy.

— Dobra, dobra! Już!- uniósł ręce w geście kapitulacji, szlochając jak małe dziecko. - Dałem jej kilka działek... trochę amfy, dokładniej dziesiątkę. Wypaliła cztery skręty z marysi, ale dalej jej było mało... - zastanawiał się dalej, więc złapałem go za szyje i przyszpliłem go z powrotem do ściany.

— CO JESZCZE?!– huknąłem, aż muzyka zaczęła się ściszać, która była dotychczas dwa razy głośniejsza.

— MDMA... cztery te różowe... - wykrztusił, wskazując na różowe tabletki w kształcie uśmiechniętej buźki.

Puściłem go z impetem, aż ponownie poleciał na szklany stół, jednak tym razem rozbryzgał się on w drobny mak, aż Omar stracił przytomność.

Wyminąłem leżącego dilera, który zapewne przy dobrych wiatrach obudzi się może jutro rano, po czym skierowałem spojrzenie na brunetkę, którą zostało mi teraz doprowadzić do człowieczeństwa. Kurwa, poczułem
niemoralny i skryty dotychczas głęboko we mnie ból, kiedy widziałem ją w takim stanie. Rozanielona, wesoła i energiczna, chociaż jej oczy były kompletnym przeciwieństwem, przepełnione pustą, oraz obojętnością.

Wyszczerzyła się wesoło od ucha do ucha na mój widok, aż byłem w stanie stwierdzić, że nigdy w życiu nie ucieszyła się tak na trzeźwo, gdy mnie zobaczyła. W spowolnionym tempie podniosła się z kanapy, marszcząc sama do siebie brwi jakby nie rozumiało skąd wzięło się u niej to zaburzenie ruchowe. Zatrzymała się w półkroku, jakby jej ciało przestało współpracować, albo sprzeciwiło się jej planom. Podszedłem do niej, zanim runęłaby
prosto na twarz, a ona roześmiała się kompletnie szczęśliwa.

— Czeeeść. - zamachała mi palcami, przeciągając samogłoski. — Łuuup!- burknęła pod nosem, zanim nie runęła prosto na mnie, dlatego złapałem ją pod ramionami, powstrzymując ją przed upadkiem. — Ojej... to było takie niespodziewane... - zachichotała.

Zacisnąłem z całej siły mięśnie szczęki, szarpnąłem ją hardo za przegub i wyprowadziłem ją z tej przeklętej loży w której nawet mi robiło się już niedobrze i słabo, po czym zaprowadziłem ją w ustronne miejsce.

— Co ty, kurwa, robisz?! Możesz mi powiedzieć, dlaczego jesteś do, kurwy jasnej, naćpana?- wydarłem się na nią, dopiero po upłynięciu kilku sekund orientując się że zabrzmiałem zbyt ostro. — Popatrz na mnie. - warknąłem, łapiąc ją hardo za brodę, gdzie mocno zacisnąłem palce, chcąc aby zwróciła na mnie uwagę.

— Wow... Lorenzo... - otworzyła usta w szoku, a następnie wyszczerzyła zęby w formie radości. — ... t-ty żyjesz?!- zapytała oszołomiona, przykładając zimne dłonie do moich policzków, jakby musiała sprawdzić czy jestem prawdziwy.

— Żyję, a teraz skup się, Anastasia. - nakierowałem jej głowę, aby patrzyła
mi w oczy. — Dlaczego jesteś naćpana?

— Nie wiem... zapomniałam. - zachichotała. — Ale jesteś groźny... będziesz mi teraz tatusiował?- zadrwiła.

— Wychodzimy stąd. - postanowiłem bez cienia zawahania, łapiąc ją za rękę, aby jej nie zgubić po drodze i opuściliśmy w dwójkę lokal.

Zszokowała mnie tym, że nie ociągała się a szła razem ze mną w towarzystwie chichotu z niewiadomo w sumie czego. Wyminęliśmy jakąś parę, która prawdopodobnie kierowała się do klubu, lecz Anastasia ich zaczepiła, a następnie krzyknęła:

— BU!

Straciłem nadzieję na uratowanie jej godności, więc postanawiając uchronić swój wizerunek zabrałem ją prosto do samochodu, posyłając
młodej parze krzywe spojrzenie. Zatrzymaliśmy się obok mojego maserati, gdy zacząłem przetrzepywać kieszenie, aby znaleźć kluczyki,
a Anastasia zamiast stać spokojnie zaczęła się kręcić wokół własnej osi jakby była na placu zabaw na karuzeli.

Japier-kurwa-dolę.

Kiedy przestała się kręcić, zakołysała się prawie wypierdalając się na chodnik, dlatego w ostatnim momencie chwyciłem ją w pasie, przyciągając ją do siebie.

— Nie wkurwiaj mnie. Naćpałaś się i napierdoliłaś, jesteś, kurwa, dumna?-obrzuciłem ją wściekłym spojrzeniem, zaciskając palce wokół jej nadgarstków. — Myślisz, że nie mam nic innego do roboty, tylko nieustanne ratowanie ci dupy?

— Ja pierdolę. - sarknęła odpychając mnie od siebie. — Nawet jak wzięłam to nie mogę słuchać twojego jebania na mnie. - nie zarejestrowałem momentu w którym zaczęła od mnie uciekać. — Adios, pierdollo się!-
zarechotała, wiejąc.

Pieprzona...

— Anastasia, nie chcę być w twojej skórze jak cię złapię!- warknąłem, z niepokojem zauważając że biegnie w kierunku ulicy. — Ty mała...

— Cóż, szkoda że nie będę!- wykrzyczała z niemożliwym napływem energii. Tak właśnie zachowywali się ludzie pod wpływem. — Spróbuj mnie dogonić!

— Zatrzymaj się, do chuja!- wrzasnąłem, gdy stanęła na krawężniku przed asfaltem.

Zacząłem biec w jej kierunku ile sił w nogach zanim zdążyłaby wyjść na ulice. Ona jednak dzięki moim modłom zatrzymała się i zaczęła
tańczyć...

Kurwa, macarenę?

Dale a tu cuerpo alegria Macarena Que tu cuerpo es pa' darle alegria cosa buena Dale a tu cuerpo alegria, Macarena Hey Macarena!- zawołała chórem, tańcząc jakiś układ, który bardziej przypominał odganianie muchy niż cokolwiek logicznego. - Heeeey Macarenaaa!

Podbiegłem do niej, kończąc jej dzikie tańce i odciągnąłem ją za nadgarstek na bezpieczny grunt. Dysząc ciężko od biegu spojrzałem na wesołą Anastasie.

— Kurwa, czy ty jesteś normalna?!- zawołałem zdyszany. — Mogłaś wpierdolić się pod samochód!- warknąłem, miażdżąc palcami jej ramię.

— Puść mnie, to boli!- zakwiliła jakby odzyskała na chwilę rozsądek, a jej oczy się zaszkliły, dlatego uświadomiłem sobie że zdecydowanie robiłem to za mocno.

— Nie chciałem, żeby zabolało, ale mnie zmusiłaś. - rozluźniłem uścisk.

— Spierdalaj.

— Uspokój się już, wystarczy szaleństw. - uciąłem i zanim zdołała otworzyć usta schyliłem się, aby złapać ją za biodra, po czym przerzuciłem sobie lekkie ciało przez ramię.

— O Boże... O Boże, ja latam!- zapiszczała z ekscytacji, uderzając mnie w plecy. — Jak to w ogóle... ale śmiesznie, matko, mamo... zawsze chciałam tak o...!- mamrotała nieskładnie, gdy prowadziłem ją prosto do maserati.

Postawiłem ją na ziemi chwilę przed tym jak otworzyłem drzwi z jej strony. Przytrzymałem ją za rękę, wiedząc że pewnie znowu podejmie
próbę ucieczki i owszem, tak jak przewidziałem zanim posadziła tyłek na fotelu, już wyrwała przed siebie.

— Wsiadaj, kurwa mać. - pchnąłem ją z powrotem na siedzenie, wciskając kolano pomiędzy jej nogi, aby móc zapiąć pasy bezpieczeństwa.

— Zmuś mnie, jeśli potrafisz. No dalej. - prowokowała mnie.

— Przestań. - złapałem ją ostrzegawczo za przegub.

Pochyliłem się nad nią, by sięgnąć po pas, bo nastała chwil a w której nie wierciła się jakby miała owsiki. Kliknąłem metalową końcówką w
wejście i chciałem się odsunąć, ale brunetka zbliżyła się tam bardzo, aż otarła się swoimi ustami o moje.

Odsunąłem się gwałtownie na bezpieczną odległość, wiedząc do czego to wszystko zmierza. Nie skomentowałem jednak tego, tylko upewniłem się że dobrze ją zapiąłem i wyjąłem z bagażnika koc, którym ją okryłem
bo była w samym cienkim swetrze. Westchnęła ciężko widocznie zmęczona, ale złapała mnie za rękę, zanim się odsunąłem.

— Gdzie mnie porywasz?- poruszyła zawadiacko brwiami, wyraźnie rozbawiona całą sytuacją. Przykucnąłem przed drzwiami, aby poluzować jej pas, lecz nagle poczułem jak wsuwa palce w moje włosy, wywołując u mnie dreszcz, który rozpłynął się po całym moim ciele. Zamruczała, drapiąc moją skórę głowy długimi paznokciami, a przez to jak blisko
mnie była wyczułem kwiatową woń wznoszącą się nad jej ciałem.

Inaczej było czuć jej perfumy, które zresztą wciąż trzymałem przy sobie, a inaczej na niej.

Kurwa, ogarnij się, chociaż ty myśl rozsądnie.

— Mmm.... - westchnęła z rozkoszą, owiewając moją twarz którą nad nią pochyliłem słodkim oddechem wymieszanym z wonią alkoholu. — Boże, masz takie miękkie włosy i w ogóle... - rozmarzyła się, oblizując subtelnie swoje pełne malinowe wargi. Na ten gest poczułem, że spodnie przy rozporku stały się ciaśniejsze, gdy krew napłynęła mi falą tam, gdzie ie powinna. — ... jesteś taki przystojny i kurewsko gorący. - powachlowała się z napływu ciepła. — Jak ty to robisz? Masz jakies lifehacki, żeby zawsze wyglądać tak seksownie?

Life... co?

— Sądzę, że twój chłopak nie byłby raczej zadowolony, że coś takiego nie mówisz mu, tylko mi. - prychnąłem z niedowierzaniem, podnosząc się do pionu.

Odwróciła głowę w moim kierunku z opóźnionym refleksem. Zlustrowała mnie spragnionym spojrzeniem, językiem oblizując górny szczyt zębów ze smakiem. Parsknęła wesoło, kręcąc głową z niedowierzaniem na
moje słowa.

— Szczerze mam go w dupie. - oznajmiła bez emocji, wzruszając ramionami. — Pierdolony idealista. - wywróciła oczami, jakby mówiła
o tym nie pierwszy raz.

— To powiedz to jemu, a nie mi. - stwierdziłem (nie oszukujmy się, że
poczułbym z tego pierdoloną satysfakcję.)

Chciałem zatrzasnąć przed nią drzwi, aby wsiąść wreszcie za kierownicę, ale ona w ostatniej chwili złapała za klamkę, powstrzymując ją od zamknięcia. Wzniosła na mnie swoje bursztynowe spojrzenie. Ledwie,
ale jednak zauważyłem że przebiegł po nich cień żalu, zawodu, albo coś w tym stylu... tak czy owak zakończyło się to napłynięciem łez do
rozszerzonych źrenic.

— Nie łechtam twojego ego? Przecież lubisz komuś dowalać i czerpiesz przyjemność z porażki innych. - odgryzła się.

Nie odpowiedziałem jej, bo zdałem sobie sprawę że jakakolwiek z nią dyskusja w tym momencie nie będzie miała najmniejszego sensu, ani logiki, bo nie będzie tego nawet pamiętać. Trzasnąłem drzwiami i pospiesznie
obszedłem maserati, by jak najszybciej zająć miejsce za kierownicą i nie pozwolić jej znowu spierdolić. Odpaliłem silnik, kiedy tym razem
dla własnego bezpieczeństwa zapiąłem pasy, przy okazji blokując drzwi, żeby nie wpadło jej do głowy wyskoczyć z samochodu w trakcie jazdy. Anastasia siedziała naburmuszona, jakby odebrał jej wszystko co miała, wtulając się ramieniem w drzwi samochodu.

Zaciskała usta w wąską linię, podgryzając co raz wnętrze swojego policzka, jakby się stresowała, chociaż nie wiedziałem czy moją obecnością, czy może zaczynała trzeźwieć. Skuliła się na siedzeniu, jak gdyby nagle dopadły ją jakieś ciężkie przemyślenia, a policzek oparła o zimną szybę. Wyglądem nie
zmieniła się prawie w ogóle. Nie miałem okazji przyjrzeć się jej wcześniej, bo kiedy byliśmy w samolocie była gotowa wydłubać mi oczy plastikowym widelcem za spoglądanie w jej kierunku. Cóż, Mcklemerg nigdy nie
była przeciętna, ona była ponad przeciętna. Mały, zadarty nos, wyraziste kości policzkowe, pełne wargi, dużo bledsza cera niż w czasach, gdy mieszkała na Sycylii, ale co przede wszystkim rzucało się w oczy to fakt, że była o wiele szczuplejsza niż kiedyś. Od zawsze była niska i drobna, ale teraz zdawało się, że ważyła tyle co piórko, albo i mniej.

Kościste ramiona, odstające obojczyki odkryte przez materiał wiszącego na niej swetra, szczupłe długie palce u dłoni, a zarazem chude nadgarstki, które bez problemu mógłbym zmiażdżyć lekkim zaciskiem na jej ręce. Teraz zauważyłem, że pojawia się na nim czerwono-śliwkowy siniec, który zrobiłem nie do końca świadomie, a w dodatku nie w momencie,
gdy zaalarmowała mi, że robię to zbyt mocno. Nie byłem specjalistą, ale mogłem już na pierwszy rzut oka stwierdzić, że nie jadła regularnie i była bliska niedowagi. Wzbudziło to we mnie niepokojące myśli, ale zamiast się na nich skupić, obserwowałem kątem oka jak okrywa się szczelniej kocem. Wyjechałem na główną drogę, zwalniając nieco prędkość, gdy spojrzałem na nią bez skrycia.

— Z jakiego powodu się wzięłaś?- zapytałem, próbując podjąć jakiś temat rozmowy, bo nie przestawała milczeć. Jej oko ledwo drgnęło
na zadane przeze mnie pytanie, więc wypuściłem zgromadzone powietrze
przez nos. — Będziesz teraz obrażona?- przemówiłem raz jeszcze, lecz ona ponownie nie odpowiedziała.

Potarłem swoje skronie, które od tego wszystkiego zaczęły mi pulsować. Zdałem sobie sprawę, że krzyczenie na nią nie ma sensu, bo i tak była ledwie świadoma tego, co się wokół niej działo. Wpatrywała się tępym wzrokiem w boczną szybę, jakby odcięło ją na dobre. Pstryknąłem jej palcami przed twarzą, ale ona uparcie zamykała się w sobie nie reagując
nawet mrugnięciem.

— I co ja mam teraz z tobą zrobić?- zastanowiłem się cicho na głos, rolując językiem wnętrze policzka w napięciu.

W milczeniu prowadziłem pojazd do momentu aż Anastasia nie wybudziła się z jakiejś innej gęstości i ponownie się uśmiechnęła, zanim dopadła ją głupawka śmiechu. Chociaż ten widok mógł być nawet dla mnie zaraźliwy, to musiałem zachować kamienną postawę.

— Gdzie jedziemy?- zagadnęła zaciekawiona, rozglądając się wokół własnej osi. Skupiła oczy na desce rozdzielczej, jakby zobaczyła tam coś
niemożliwego, więc nie będąc w stanie przewidzieć co może jej odbić za dziesięć sekund uważnie śledziłem co robiła.

— Do mnie. - odparłem spokojnie.

— Ach, tak? Czyli chcesz mnie wykorzystać?- miauknęła, wznosząc kąciki ust w lubieżnym uśmieszku.

— Nie. - potrząsnąłem głową. — Nie dotknę cię wbrew woli, ani tym bardziej, gdy nie jesteś świadoma i jesteś pod wpływem.

— Jestem świadoma. - odpowiedziała buntowniczo. — Jadę samochodem marki maserati z Lorenzo Carterem. Jestem doskonale wszystkiego świadoma, a to że bez niczego jestem cichą myszką, nie oznacza że
jestem święta.

— Dobrze wiedzieć.

— Wiem czego chcę. - ciągnęła, przysuwając się bliżej mnie na swoim siedzeniu. — Nie traktuj mnie jakbyś się mną interesował i jakbym cię jakkolwiek obchodziła. I ja i ty dobrze wiemy, że gdyby tylko naszła okazja znowu byś mnie zbrukał, nie pytając nawet czy bym tego chciała.

— Gdybyś mnie nie obchodziła, nie przyjechałbym po ciebie w środku nocy, a ty leżałabyś w jakiejś melinie naćpana, zgwałcona przez tego fiuta.

Zaśmiała się i przewróciła oczami ze znudzeniem.

— Pan Maruda Niszczyciel Dobrej Zabawy. Dobrze się z nim bawiłam, wiesz? Przynajmniej nie był takim gburem i zrzędą jak ty. Potrafił się dobrze zabawić dokładnie tak jak chciałam, a ty? Ty tylko jeszcze bardziej dołujesz mnie swoją obecnością i jesteś taki... taki, kurwa, nudny.

Gdybyś nie była naćpana pokazałbym ci jaki jestem "nudny".

— Mówisz to tak, jakbyś sam był święty. Sam pewnie chowasz coś po schowkach i bierzesz jak nikt nie patrzy. - ciągnęła, podwyższając mi co raz bardziej ciśnienie. Kurwa, tak ciężko było zachować mi powagę i spokój, kiedy jej słowa tak naprawdę miały w sobie ziarno prawdy. — Może znajdę coś dla siebie?- powiedziała sama do siebie i dopadła do szuflady, otwierając schowek, aby zacząć grzebać w moich dokumentach i innych pierdołach. — Nie podzielisz się? Jesteś taki właśnie samolubny?- kontynuowała, odnajdując paczkę papierosów.

Widząc że chce odpalić jednego z nich nie mogąc się powstrzymać zjechałem na pobocze, bo jazda w taki sposób robiła się co raz bardziej
niebezpieczna. Wyrwałem szluga z pomiędzy jej palców, którego chciała odpalić, po czym otworzyłem szybę i wyrzuciłem go.

— Wyrzuciłeś mojego ostatniego papierosa!- wykrzyczała załamana.

— Wystarczy, Mckelmerg, uspokój się już!- ryknąłem na nią, nie będąc w stanie dłużej być spokojny. — Siedź spokojnie i nie odwalaj, bo inaczej wsadzę cię do bagażnika, albo przywiążę. - ostrzegłem ją.

— Ach, tak?- przeciągnęła z lekkim bełkotem w głosie. Odwróciła się w moją stronę i znowu zbliżyła się do mnie, aż czułem jej każdy oddech na ustach, bo była tak blisko.

W ostatniej chwili odchyliłem głowę do tyłu, bo inaczej by mnie pocałowała.

Złapałem ją za nadgarstki, chcąc wyznaczyć odległość między nami, a ona w reakcji zmarszczyła brwi w niezrozumieniu.

— Nie chcesz tego, Nati. Gardzisz mną i mnie nienawidzisz, dlatego nie możesz tego robić, a ja nie mogę ci na to pozwolić. Nie chcesz, nie zbliżyłabyś się do mnie nawet na milimetr, chociaż teraz myślisz, że byś tego chciała.
Jesteś nieświadoma tego co robisz, ale ja nie zamierzam tego wykorzystać dla swojej przyjemności, rozumiemy się?- potrząsnąłem delikatnie za jej ramiona, chcąc aby zrozumiała co do niej mówię. — Jeśli będziesz trzeźwa, okej. Jeśli kiedykolwiek będziesz tego chciała, okej. Ale nie kiedy jesteś pod wpływem, bo jestem pewien że będziesz tego jutro żałowała. Jesteś z kimś. Jesteś z nim szczęśliwa i już niedługo do niego wrócisz jak tylko załatwisz to co musisz. Teraz się przeprowadziłaś. Jest ci lepiej z dala ode mnie, żyjesz normalnie tak jak na to zasługujesz z właściwą osobą, która cię szanuje. - wypowiadałem te słowa jakbym
kompletnie postradał rozumy, czując ścisk w piersi na myśl, że moje słowa były niczym innym jak prawdą.

Twarz brunetki opuścił uśmiech i jakakolwiek możliwa radość, czy konkretne emocji. Całkowicie zbladła, jakby dotarł do niej sens moich słów. Odsunęła się ode mnie w milczeniu a w jej oczach zagościł ból, który nie tylko przemknął, a zamieszkał tam tak, jakby wrócił na właściwe miejsce. Wargi jej zadrżały, jakby była bliska płaczu, ale zaskakując nawet mnie cofnęła ręce, dlatego puściłem nadgarstki, przez co ponownie się ode mnie oddaliła. Wtuliła plecy w fotel, kuląc się jakby z zimna,
albo przytłoczenia wewnętrznym ciężarem. Przeczesałem nerwowo swoje włosy i korzystając z momentu że się uspokoiła, z powrotem włączyłem się do ruchu.

Starałem się już nie zerkać w jej kierunku, chociaż czułem pieprzone przyciąganie, jakby połączyła się ze mną umysłem prosząc abym na nią spojrzał. Zacisnąłem kurczowo palce na kierownicy, myśląc co powinienem zrobić. Przyspieszyłem nieco, wciskając nerwowo plecy w fotel, jednocześnie próbując nie zmiażdżyć
kierownicy, której skóra zatrzeszczała groźnie pod moimi opuszkami.

(skyfall- adele)

Jechałem zgodnie z przepisami zbliżając się co raz bardziej do swojego domu. Skupiłem się na drodze nie dostrzegając kątem oka żadnych
ruchów, dlatego uznałem że zasnęła z przemęczenia. Sądziłem tak, dopóki nie usłyszałem jak z jej ust ulatuje głośny szloch, który poruszył nawet moje lodowate serce, roztrzaskując je o podłogę. Zacisnąłem zęby, robiąc wszystko żeby wyciszyć sobie umysł, ale jej płacz rozrywał moją pierś do tego stopnia że nie mogłem swobodnie oddychać, tylko dławiłem się własnym oddechem. Pociągnęła nosem, jakby próbowała się uspokoić, ale zaraz po tym wykrztusiła następną falę łez, płacząc
tak, jakby nie robiła tego od dłuższego czasu i chciała pozbyć się tego co w niej siedziało. Zagryzłem wnętrze policzka, ledwo widząc na oczy drogę przez szum pracującej krwi w uszach, bo nie byłem w stanie skupić uwagi na czymś innym niż na kobiecym płaczu. Napiąłem wszystkie mięśnie, byleby nie odwrócić w jej stronę oczu, ale samochód dosłownie drżał wraz z nią, wzmacniając jeszcze bardziej napięcie niczym burzowa chmura.

— Nie jestem z nim szczęśliwa. - wykrztusiła ledwie słyszalnie, chociaż te słowa odbiły się w mojej głowie jak niekończące się echo. — Nigdy
nie byłam. Bo w każdej spędzonej chwili z nim myślałam o tobie, a nie o nim. Myślałam jak... jak było z tobą i jak byłoby gdybyś... żył. -
załkała, przyciągając kolana do piersi a na jednym z nich ułożyła swój policzek. — Po co ty to robisz... - wybełkotała, patrząc na mnie zaszklonymi oczami. — Czemu zawsze ty... czemu nie ma jego, tylko jesteś ty...? Czemu
to ja muszę być taka jak on chce... a nie taka jak ja chcę?- zapytała samą siebie, wznosząc oczy ku sufitowi maserati. — Nie chcę tam wracać...

Wciągnąłem powietrze przez nos, odtwarzając sobie jej słowa w głowie.

Nie jestem z nim szczęśliwa. Nie jestem z nim szczęśliwa. Nie jestem z nim szczęśliwa. Nie jestem z nim szczęśliwa. Nie jestem z nim szczęśliwa. Nie jestem z nim szczęśliwa.

— Boże... ty tak o mnie dbasz, a oni... wszyscy?- zaciągnęła nosem, upuszczając głośne parsknięcie, jakby to wszystko ją bawiło. — Jak to jest, że gdy pakuje się w jakieś gówno każdy udaje że nie istnieję?- prychnęła, ścierając łzy przegubem ręki. — Ale co ja przejmuję... mówiłam ci już jak fajnie być na haju? Wszystko jest takie ładne... takie kolorowe. Króliczki... widziałeś kiedyś niebieskie króliczki z biedronkami na uszach? O, tam! Szybko patrz zanim uciekną!- zapiszczała, potrząsając za moje ramię, dlatego zerknąłem w kierunku w którym wbiła palce w szybę, stukając w nią paznokciem i chichocząc na widok... niczego, bo gdy zerknąłem w tamtą stronę zobaczyłem tylko ciemność.

Nie wiedziałem czy lepiej się śmiać, czy płakać na to co wyczyniała przez resztę drogi do domu, ale uznałem że wybiorę milczenie. Anastasia
na moment zamilkła, dlatego byłem pewien że koniec przedstawienia, ale gdy usłyszała pojedyncze nuty jakiegoś utworu, podskoczyła na siedzeniu jak na sprężynie.

— O Boże! To moja ulubiona piosenka!- zawołała z ekscytacją, dopadając do radia, które przygłośniła prawie na maksa, aż zabolały mnie uszy.

— To piosenka o tobie Lorenzo. - wskazała na mnie palcem, po czym odchrząknęła przystawiając pięść do ust jakby miała zaraz zaśpiewać przed liczną publicznością. — He is a hustler, he's no good at all He is a loser, he's a bum, bum, bum, bum He lies, he bluffs, he's
unreliable He is a sucker with a gun, gun, gun, gun I know you told me I should stay away I know you said he's just a dog astray He is a
bad boy with a tainted heart And even I know this ain't smart!- wskazała na mnie palcem.

Poderwałem brwi w górę, kiedy dotarł do mnie sens słów piosenki, aż spojrzałem na nią z dystansem.

But mama I'm in love with a criminal And this type of love isn't rational, it's physical Mama please don't cry, I will be alright
All reason aside, I just can't deny, love the guy!- zaklaskała rękoma, ciesząc się jak małe dziecko na przedszkolnym przedstawieniu.

He's got no conscience, he got none, none, none, none All I know should let go but no 'Cause he is a bad boy with a tainted heart
And even I know this ain't smart! Boże, Britney Spears napisała o tobie piosenkę, czy to nie wspaniałe?!- przyłożyła dłonie do swoich policzków, jakby była tym faktem wniebowzięta.

Dzięki siódmym niebiosom dotarliśmy na miejsce bez większych szkód, pomijając moje uszy po jej wydzieraniu się. Przejechałem żwirową drogę na której nieco trzęsło, aż Anastasia podskakiwała na siedzeni

— Ja pierdole!- krzyknęła, niemalże podskakując pod trzęsieniem samochodu.

Zaczęła mówić coś do siebie, prowadząc ze sobą jakieś dialogi i odpowiadając sobie na pytania. Poczułem niemożliwą ulgę, gdy znaleźliśmy się pod moim domem. Zostało tylko zaprowadzić ją na górę do sypialni i zamknąć na klucz, żeby nie zrobiła niczego głupiego. Szczerze mówiąc, miałem trochę doświadczenia co do naćpanych ludzi i jak się zachowywać w ich stosunku. Ludzie na haju czy też po jakiś innych środkach zazwyczaj byli nadpobudliwi, tak jak Anastasia i wydawało im się że wszystko jest wspaniale bez problemów. Wyjąłem kluczyk ze stacyjki i spojrzałem na złą dziewczynę, jej nastroje zmieniały się ze smutku w złość ze złości w
uśmiech a z uśmiechu w śmiech. Wyszedłem z samochodu, trzaskając głośno drzwiami i okrążyłem pojazd, znajdując się obok niej. Otworzyłem jej drzwi i ukucnąłem przed nią aby odpiąć jej pasy, zaczęła wplątywać w moje włosy palce jęcząc coś pod nosem.

— No hej, przystojniaku... - zamruczała z chichotem.

— Cześć, wariatko. - odpowiedziałem na odczepnego. — Gdzie jest twój telefon?- zapytałem, lustrując ją uważnym spojrzeniem.

Brunetka wzruszyła niewinnie ramionami i uśmiechnęła się, obejmując moją szyję ramionami.

— Okej... - westchnąłem skapitulowany. - Chodź tu, koniec podróży.

— Och... nie mam pieniędzy, wydałam wszystko w barze... - zacmokała ze smutkiem, gdy złapałem ją pod ramię, aby utrzymać jej równowagę. — Ale mogę zapłacić w naturze.

Zignorowałem jej zaczepki, po czym puściłem ją na wolność, wiedząc że ucieknie co najwyżej za dom. Zamknąłem bramę na pilot, aby nie
wybiegła gdzieś przed siebie jak wściekła antylopa, ale ku mojemu zdziwieniu zaczęła iść w miarę spokojnie.

— JEZU, KURWA, KOCHAM ŻYCIE!- wydarła się, okręcając się wokół własnej osi. — JESTEM KRÓLOWĄ TEGO JEBANEGO IMPERIUM!!!!!- roześmiała się wesoło, aż obudziła Lord, który wyskoczył z budy, by zobaczyć co się dzieje.

Na widok psa, który podbiegł do niej, wyraźnie ciesząc się na jej widok, jakby ją rozpoznał, zaczęła cofać się do tyłu. Uciekała od niego, aż nie wpadła na mój tors. Owinęła dłonie wokół mojego karku i wskoczyła na mnie, aż prawie wypierdoliłem się z nią na trawniku.

— Lorenzo! Jezu, to... t-to goryl!- zapiszczała mi do ucha, gdy z warknięciem złapałem ją pod udami, unosząc ją w górę, by uchronić ją od biednego psa. - Zabierz go, bo mnie zgwałci!- krzyknęła panicznie, gdy pies do nas podbiegł i merdał wesoło ogonem.

Podrapałem go za uchem, a ten zadowolony szczekał i ocierał się o moje nogi.

— Jesteś jednak pojebany! Żeby goryla ukraść z zoo? Przecież to trzeba mieć jakieś pozwolenie i w ogóle... - posmutniała, gdy samojed na widok tej wariatki spierdolił gdzie pieprz rośnie.

— Jak on jest gorylem, to ja jestem surykatką. - wywróciłem oczami.

— A jakiego gatunku?

— Pospolitego. - westchnąłem. - Ucisz się już, złap się mojej szyi. - rozkazałem, gdy byliśmy już pod drzwiami stojąc na ganku.

— Przeniesiesz mnie przez próg jak Pannę młodą? Nie wnoszę sprzeciwu, panie prezydencie. - wyszczerzyła swoje zęby i
posłusznie złapała się mojej szyi, więc bez problemu uniosłem ją w górę. — Wohoooo!- zawołała, machając nogami.

Otworzyłem cicho drzwi, zdając sobie sprawę że wszyscy domownicy już śpią. Zamknąłem drewnianą płytę, przekręcając dwa razy zamek w drzwiach. Zapaliłem światło i zobaczyłem
śpiącego na kanapie Fabio, w koszulce i dresach. Obok niego stały na stole dwie butelki piwa i popielniczka z papierosami. Dziewczyna
ocudziła się i zaczęła mknąć spojrzeniem po wnętrzu domu. Dotknęła po drodze obrazka, aż prawie spadł na podłogę, więc w ostatniej chwili go przytrzymałem.

Modliłem się, aby nie zobaczyła Fabio, ale oczywiście tak jak się spodziewałem, na jego widok otworzyła szeroko usta.

— Fabio!- krzyknęła dziewczyna na rękach, przez co mój przyjaciel od razu zerwał się z kanapy.

— Czego mnie kurwa... c-co... Anastasia... c-co jej się stało?- zapytał, podnosząc się z mebla i idąc w naszym kierunku.

Anastasia zeskoczyła z moich ramion i padła w ramiona zdezorientowanego, zaspanego Fabio. Ten natomiast, nie zareagował gdy ona mocno wtulała się w jego ciało. A ja zacisnąłem palce na grzbiecie nosa, ledwo powstrzymując się od wyjścia z siebie.

— Fabciuś, jak ja cię dawno nie widziałam!- zawołała wesoło, całując go uroczyście w policzki. — Boże, jesteś jeszcze bardziej przystojny niż byłeś!- skomplementowała go, na co on uniósł brwi. — Tak się stęskniłam!

— Ile ona wzięła?- dopytał, wiedząc już co jest grane.

— Za dużo. - odpowiedziałem, kręcąc głową.

— Dobra chodź, pomogę ci ją zaprowadzić na górę. - stwierdził, wiedząc że lepiej nie pytać a pomóc mi z nią.

Całą drogę do sypialni opowiadała jakieś cytaty z Shakespeare'a, na co przyjaciel odpowiadał tylko uśmiechem. Zaprowadziliśmy ją do mojej sypialni, gdzie trochę już ostudziła swoje emocje. Położyłem ją na miękkim materacu i ściągnąłem jej nike ze stóp, odstawiając je
na bok. Mckelmerg z cichym stęknięciem ułożyła się na łóżku, wtulając w pościel i zamknęła oczy.

Zostawiłem na chwilę Anastasie samą, gdy mężczyzna powiedział że chce zamieniać ze mną słowo.

— Nie pierdol, że to ty jej coś dałeś. - warknął, zaciskając pięści.

— Popierdoliło cię? Bo mnie nie aż tak. Wybuchła jakaś afera pomiędzy Devil'em, a jej ciotką i wybiegła z domu, po czym pojechała do klubu się najebać, ale nie spodziewałem się że będzie coś brała. Omar czymś ją nafaszerował i teraz jest... - zacisnąłem usta w wąską, słysząc jakieś dźwięki zza drzwi. — Dobra muszę iść, bo zaraz coś odpieprzy.

Wróciłem do sypialni, widząc że już nie śpi, tylko siedzi na krańcu łóżka i wesoło macha nogami, ciesząc się sama do siebie.

Przymknąłem cicho drzwi, podchodząc ostrożnie do brunetki. Ukucnąłem przed nią
w akompaniamencie strzelających kości i położyłem dłonie na jej kolanach, delikatnie je ściskając.

— Możesz mi teraz to wyjaśnić? Co się stało, zanim pojechałaś do klubu?- zapytałem spokojniej.

— Ja... - ucięła w połowie, jakby się zdenerwowała, marszcząc charakterystycznie
czoło, a zaraz po tym zaczęła nerwowo bawić się palcami. — N-nie wiem. Ktoś przyszedł, coś mi nagadał i wyszedł. - mruknęła ze łzami w oczach.

Nie byłem człowiekiem który pomaga ludziom, zazwyczaj miałem wszystkich w dupie i nie obchodził mnie los ludzi. Jeśli chciałem zabijałem, jeśli chciałem pobiłem albo torturowałem, nie sprawiało to dla mnie problemu. Jednak po dłuższej znajomości z Anastasia stała się dla mnie ważna, mimo że wkurwiała mnie czasami czy robiła jakieś głupie rzeczy jak teraz. Nie miałem pojęcia, czego się dowiedziała od tej popieprzonej Joseline, ale chyba musiało być nieźle skoro wzięła tyle prochów. Zazwyczaj zatapiała smutki w jednej butelce alkoholu i na końcu zasypiała z płaczem na kanapie.

Zatopiła twarz w dłoniach chwilę później, zaczęła głośno płakać i się śmiać. Uśmiechnęła się podejrzliwie, po czym podtrzymując się
moich ramion, wstała z łóżka, stając ze mną twarzą w twarz, aż jej zapach otoczył mnie ze wszystkich stron. Uciekła na chwilę spojrzeniem, rozglądając się po sypialni, do momentu aż jej palce nie powędrowały do krańców swetra. Zanim pomyślałbym co chce zrobić, podwinęła swój sweter do góry, zrywając go z siebie, aż została w samym białym koronkowym staniku. Opinał ciasno jej idealnych rozmiarów piersi, które błagały o dotyk. Liznęła kokieteryjnie swoje usta, a następnie zsunęła dłonie w dół, docierając do mojego skórzanego pasa, który zaczęła odpinać. Szarpnęła za metalową klamrę, wyrywając go z dziurek, dlatego w ostatniej chwili zareagowałem, odpychając ja od siebie.

Kurwa, Lorenzo myśl głową, a nie chujem.

Posadziłem ją z powrotem na łóżku i wyszedłem pospiesznie z pokoju, zamykając drzwi na klucz. Wplotłem palce we włosy, pociągając za nie z frustracją i złością na samego siebie, że ledwo co się opamiętałem.
Oddychając ciężko opadłem na fotel, zapinając z powrotem pas od spodni.

— Lorenzo, otwórz, no!- zawołała z lamentem, uderzając pięścią w drzwi. — Nie uciekaj! Ja chcę się z tobą pieprzyć, błagam cię! Naprawdę muszę błagać cię o to, żebyś mnie przeleciał?!

— Jutro będziesz tego żałować i nic nie pamiętać. - warknąłem, gdy
traciłem cierpliwość.

Co jak co, ale nie zamierzałem jej pieprzyć, gdy jest pod wpływem i nie wie co robi. Po narkotykach zawsze niby się wie co robi, pieprzy się, czy robi jakieś popierdolone rzeczy. Później by tylko tego żałowała, a wiedziałem że nawet nie chciała być przeze mnie dotykana w żaden sposób. W samolocie była niedostępna i nawet jak złapałem ją za rękę, to to odtrącała. Gdybym pozwolił na to mógłbym zapomnieć, że kiedykolwiek mi wybaczy.

— Nudziarz!- fuknęła, zjeżdżając plecami po drzwiach. — Laurencjusz! Chodź tutaj no prooooooszę!- przeciągnęła, bełkocząc.

— Nie przyjdę, dopóki się nie uspokoisz. Nie masz pojęcia co robisz.

— Aha! Mówiłam, że znowu mnie zostawisz, ale ja sobie poradzę. - odpowiedziała pewnie, wstając z paneli.

Po drugiej stronie nastała przepełniona niepokojem cisza, obawiałem się że może coś odwalić podczas, gdy była sama w pokoju ale nasłuchiwałem uważnie, siedząc w korytarzowym fotelu, by w razie czego przyjść. Usłyszałem jak otwiera drzwi balkonowe i
od razu się zerwałem, przekręcając klucz.

— Kurwa.

Mckelmerg chwiejnym krokiem przekroczyła próg wejścia na balkon. Śmiało wyszła na zewnątrz, wyrzucając wesoło ręce w górę. Podeszła do metalowej poręczy, a gdy zarzuciła jedną nogę na zewnątrz, rzuciłem się biegiem w jej kierunku. W mgnieniu oka znalazłem się obok niej, wciągając jej ciało z powrotem na ląd. Gdy była już na sztucznej trawie, przytrzymałem mocno jej ramię, zatrzaskując drzwi balkonowe aby już nie wyszła.

— Ciebie, kurwa, do reszty pojebało!- wydarłem się, łapiąc jej szczękę aby na mnie popatrzyła.

W jej oczach kryła się radość, przepełniona żalem.

— No wiem. - zaczęła skręcać się ze śmiechu. Chciałam być no... jak
ta... - pstryknęła palcami jakby szukała na coś określenia. Zmarszczyła brwi. — Miała takie dłuuuugie włosy! Miała kochanka i zrzucała mu włosy, a matka ją przetrzymywała w wieży...

Nie mogłem się już dłużej powstrzymywać od uśmiechu pchającego się na moje usta. Chociaż jej zachowanie nie było godne śmiechu, to
to wszystko już chyba doprowadziło mnie do białej gorączki.

— Roszpunka?- podsunąłem z rozbawieniem, sadzając ją na fotelu.

— Niezła z niej suka była, no nie?

— Mhm... - przytaknąłem, z powrotem chcąc żeby założyła swój sweter. — Powiedziałem twojemu bratu, że trochę wypiłaś i zawiozłem cię do siebie do domu. Teraz idź spać.

— Nie chce mi się spać, nie będziesz mi mówić co mam robić. - oburzyła się podnosząc się z fotela i odrzucając sweter.

— Ubierz się, bo się przeziębisz.

— Nie martw się, mam dobrą odporność. - machnęła ostentacyjnie ręką.

— Ubieraj się.

— A co rozpraszam cię?

Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

— Tak mi się odwdzięczasz? Sama byś się nigdzie nie doczołgała w takim stanie. - stwierdziłem, gdy w końcu zlitowała się i położyła na łóżku. Moje oczy zatrzymały się na jej rozciętej ręce, która już nie była
zabandażowana. Złapałem ją za dłoń i obejrzałem ją. — Co ty sobie robisz?

— Dam radę. Nie jesteś pierwszym, który pierdolnął moimi uczuciami o ścianę. Dam radę, to tylko kwestia przyzwyczajenia. - mruknęła niewzruszona i teraz zrozumiałem o co jej chodzi.

Chociaż była nie do końca świadoma to czułem że jej słowa mają trochę wspólnego z prawdą, ale wiedziałem że nie było sensu teraz drążyć tego tematu. Ułożyła się na boku w samym biustonoszu i spodniach, dlatego z westchnieniem udałem się do garderoby, aby znaleźć jej jakąś koszulkę. Odszukałem czarny całkiem długi t-shirt i powróciłem do brunetki, która wpatrywała się we mnie z zaciekawieniem, leżąc na boku.

— Chodź, zdejmę ci spodnie. - zachęciłem, przysiadając obok niej, dlatego przysunęła się do mnie o dziwo posłusznie.

— A po co?

— Żeby było ci wygodnie spać. - ukróciłem możliwe domysły, rozpinając guzik od jej jeansów i zsunąłem je z jej ud.

Złożyłem je w kostkę na komodzie podobnie jak sweter, gdy czekała na mnie w białej, niezwykle kuszącej bieliźnie.

— Ręce do góry. - poleciłem, przekładając koszulkę przez jej głowę.

— Będziesz do mnie strzelał?

— Nie. - sarknąłem, odkrywając skrawek pościeli, dlatego wsunęła się pod pierzynę.

Przygotowałem jej wodę, spodziewając się że rano czeka ją rzyganie z powodu mieszanki alkoholu i prochów.

— Lorenzo... - wymamrotała z pod pościeli.

— Co?

— Tylko zabierz te kolorowe ptaszki, co latają po tej komnacie, bo spać nie mogę. - jęknęła ze zmęczeniem, błądząc oczami po suficie.

Gdy przygotowałem jej picie i tabletki, udałem się na fotel naprzeciwko niej zajmując go. Zobaczyłem jak podnosi się na łokciach
na łóżku i uważnie mnie obserwuje.

— Śpij, księżniczko. Wystarczy wrażeń na dziś.

Jej twarz zdecydowanie posmutniała, a w jej oczach zamigotały łzy.

— Ja... możesz tu na chwilkę przyjść?- zapytała niepewnie.

Ściągnąłem brwi ku sobie, ale kapitulując skierowałem się do niej do łóżka. Przysiadłem na brzegu materaca, gdy przyglądała mi się, jakby chciała coś powiedzieć.

— Przepraszam... - wyszeptała niesłyszalnie, po czym położyła się wygodniej na łożu.

— Nie musisz mnie przepraszać. - odparłem łagodnie, sięgając dłonią do jej kosmyków przy skroni.

To ja powinienem przepraszać.

Byłem na tyle zamyślony, że zapomniałem o bożym świecie, kiedy Anastasia podniosła się nieco chwiejnie i usiadła okrakiem na moich kolanach.

Wciągnąłem powietrze do płuc, a ona wtedy mnie, kurwa, pocałowała.

Przywarła wargami do moich obejmując dłońmi mój kark, jakby nie chciała, abym ją odepchnął. Przycisnęła swoje piersi do mojego torsu, wzdychając cicho, gdy posmakowała moich ust. Zapominając co właściwie sobie obiecałem nie mogąc dalej zwlekać wplątałem palce w miękkie długie pasma, oddając pieszczotę, której tak bardzo pragnęła. Wypuściła zbolały jęk, jakbym uśmieżył jej ból i pociągnęła to dalej, wtulając się we mnie, nie chcąc się odsunąć. Pocałunek zaczął nabierać tempa, a ona nie zamierzała go zwolnić... zresztą ja również. Pchnęła mnie na materac, dlatego opadłem na niego plecami, kiedy pochyliła się nade mną, atakując łapczywie moje wargi. Podgryzła dolną partię, na co warknąłem w odpowiedzi, zsuwając dłonie na szczupłą talię. Stęknęła z rozkoszy gdy zassałem jej wargę, a następnie wślizgnąłem język w wolną przestrzeń, odnajdując się od razu w parze z jej. Zjechałem dłońmi w kierunku pośladków, po czym zwinnym ruchem odwróciłem nas tak, że znalazła się pode mną. Ułożyłem dłonie na chłodnych policzkach Anastasi, która nie chciała zatrzymać pocałunku, lecz ja w porę się
opamiętałem.

— Anastasia. - wyszeptałem cicho prosto w usta. — Nie chcę, żebyś była na mnie o to zła.

— Nie jestem. - mruknęła buntowniczo, całując mnie jeszcze raz w wargi.

— Jeżeli kiedyś mi wybaczysz... - szepnąłem muskając mokre wargi od śliny po raz ostatni. — ... wtedy zrobię dla ciebie cokolwiek będziesz
chciała. — A teraz musisz iść spać. - poleciłem, powoli się z niej zsuwając dlatego po jej twarzy przemknął cień bólu.

Westchnęła z niezadowoleniem, ale położyła się na boku, kiedy pomogłem jej wejść z powrotem pod pościel. Odgarnęłam włosy z jej twarzy
patrząc jak równomiernie oddycha. Kiedy zorientowałem się, że zasnęła trzymając moją dłoń, musnąłem ją wargami we włosy, a po chwili skierowałem się do drzwi. Zanim jednak wyszedłem gapiłem się na nią przez dłuższy moment, aż wreszcie odchyliłem głowę w tył, szepcząc w głuchą przestrzeń:

— Może dasz mi jeszcze kiedyś drugą szansę...

Lucas do wora a wór do jeziora

dajcie znać jak się podobało —->>>

Continue Reading

You'll Also Like

37.7K 87 9
🔥
54K 4K 35
Spin-off dylogii układ ARES HERMAN Trzydziestosześcioletni Ares Herman poszedł w ślady ojca, Victora Hermana i założył własną firmę graficzną. Jego ż...
345K 23.8K 169
❗️NIE jestem autorem, ja tylko tłumaczę❗️ Alternatywny tytuł: „I Will Politely Decline The Male Lead" AUTOR: Yehwon, 예훤 ARTIST: Harara, 하라라, Salaman ...
316K 12K 37
William Edevane, świeżo upieczony młody miliarder z wpływowej rodziny próbuje utrzymać swoją pozycję. Jednak jego burzliwa dotychczas reputacja go wy...