wolves of shadow and fire...

De AnabelleNoraColdwell

6.4K 484 55

'wszystkie twoje koszmary są prawdziwe' Siedemnastoletnia Lorelai Montgomery jest kimś, a raczej czymś, zupeł... Mai multe

Część Pierwsza
Prolog
1. Rodziny i inne zjawiska tragiczne
2. Zapadanie w ciemność
3. Oczy Alfy
4. Achilles. Parys. Brett.
5. Płomień i pieśń
6. Nemeton
7. Kwestie ludzkie i nadludzkie
8. Jesteśmy tylko nastolatkami
9. Strzała
10. To, co ogień pochłonął
11. Rzeczy obce
12. Prawda
13. Stawianie warunków
15. Konsekwencje naszych wyborów
16. Specjalność: Ratowanie Życia
17. Plagi
18. Droga w jedną stronę
19. Feniksy nie mają stad
20. W obcym mroku
21. Cadan i synowie Maellana
22. Matka. Ona. Obca.

14. Pragnienia

254 26 8
De AnabelleNoraColdwell


Lorelai balansowała na jednej nodze i wkładała na drugą wiosenny kozak na obcasie. Lydia w tym czasie malowała się błyszczykiem, jednym z wielu z kolekcji Lorelai. Wybrała sobie wyjątkowo błyszczący egzemplarz z Anastasia Beverly Hills, ale wyglądał na niej świetnie.

Martin poprawiła gęste loki i przyjrzała się przyjaciółce w odbiciu lustrzanym. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć w pokoju rozległo się pukanie i głowa ojca Lor pojawiła się w drzwiach. Winston wyglądał na rozluźnionego i pełnego optymizmu. Od kiedy udało mu się znaleźć dwa inne kozły ofiarne za Bretta i Lorilee chodził w lepszym humorze.

- Nie wracajcie zbyt późno, dobra? Lor i pamiętaj że...

- Przy lekach które dostałam nie wolno pić alkoholu? Zanotowane. I tak biorę auto – Lorelai chwyciła szczotkę i zabrała się do rozczesywania i tak gładkich włosów. Pachniały jej szamponem – wybrała go tylko dlatego, bo pasował do jej perfum. – Nie musisz się martwić. Poradzimy sobie.

Winston przytaknął i wyszedł w roztargnieniu. Po chwili z dołu usłyszały tylko urywki Filku z Van Dammem. Ojciec posiadał całą kolekcję wątpliwej jakości filmów z tym gościem i Lor nigdy nie mogła pojąć o co z nim facetom chodziło.

Klub Sinema okazał się być umiejscowiony w wielkim budynku z czerwonej cegły postawionym kawałek od centrum, zapewne żeby nie przeszkadzał mieszkańcom. Lorelai wysiadła jako pierwsza z samochodu i już w tej samej chwili dwóch chłopaków, na oko dwudziestokilkuletnich, zagwizdało z podziwem.

Miała na sobie sukienkę w stylu Brigitte Bardot z tego zdjęcia, kiedy Brigitte stoi w ogrodzie w czarnej, prostej sukience uwydatniającej wszystkie jej atuty. Lorelai miała gdzieś to zdjęcie, na pewno wisiało w jej sypialni w New Haven. Sukienka Lor jest jednak krótsza, ale też na ramiączkach. Na nią narzuciła skórzaną kurtkę i zamiast szpilek niczym Brigitte, założyła kozaki na obcasie.

Lorelai jednak nienawidziła, i nienawidzi, kiedy obleśni faceci na nią gwiżdżą, dlatego zebrawszy torebkę wieczorową z tylnego siedzenia, chwyciła Lydię pod rękę i pociągnęła ją do wejścia.

W drzwiach upychała jeszcze kluczyki do samochodu w malej torebce, chociaż nie sposób było nie zauważyć niesamowitości tego klubu. Kiedy już udało im się przekonać bramkarza, że przecież obie mogą wejść, bo mają osiemnaście lat (co za bzdura), znalazły się w ogromnym pomieszczeniu poprzecinanym płachtami srebrnego materiału na których wyświetlano czarnobiałe nieme filmy. Od ścian odbijała się muzyka, faceci i dziewczyny przyglądały im się badawczo.

Lydia chwyciła nadgarstek Lorelai i pociągnęła ja w stronę baru.

- Dwa razy... Manhattan – rzuciła Lydia do kelnera.

Facet zabrał się do przygotowywania drinków zbyt onieśmielony urodą Martin, żeby w ogóle zapytać, czy ma dwadzieścia jeden lat. Kiedy wzięły drinki zaczęły przeciskać się w kierunku wolnych hokerów przy barze.

- Gdzie reszta? – przekrzyczała muzykę Lorelai.

Lydia wzruszyła ramionami.

- Nie jestem pewna. Mówiłam, że tu będziemy, gdyby się zdecydowali, ale Liam nie ma nawet osiemnastki.

- My też nie – zauważyła Lor.

- Ale on wygląda jakby do osiemnastki brakowało mu jeszcze sześć lat – Lydia wyszczerzyła do przyjaciółki zęby i popijając powoli swojego drinka mówiła dalej. – Wiesz, jaki mam pomysł?

Lorelai nauczyła się już kiedyś, że to pytanie padające z usta dziewczyny pijącej Manhattan może prowadzić tylko do dwóch scenariusz. Scenariusz pierwszy – seks z przypadkowym gościem z baru. Scenariusz drugi – seks z Lor i przypadkowym gościem z tego baru. A Lor nie jest pruderyjna. Jednak kilka łyków pierwszego drinka to zbyt mało, by którykolwiek ze scenariusz się sprawdził, dlatego Lorelai pochylając się oparła brodę na dłoni i dała do zrozumienia, że słucha.

Lydia z szerokim uśmiechem zaznajomiła ją ze scenariuszem trzecim i Lorelai na serio wolałaby już jeden ze znanych.

- Zadzwonisz do Bretta i powiesz mu, żeby przyjechał.

- Wow, to cholernie gówniany pomysł – Lorelai roześmiała się.

- Myślę, że spodobałby ci się Isaac – wypaliła Lydia. Wodziła palcem po rancie kieliszka zapatrzona w drinka, jakby skrywał całą głębię tego świata.

- Kim jest Isaac? Ciągle coś o nim słyszę.

Lydia uśmiechnęła się bardziej do swoich wspomnień.

- Isaac był betą Dereka. Miał trochę problemów w domu, ale problemy skończyły się, kiedy Derek go ugryzł. Był jednym z nas, należał do watahy.

- I gdzie teraz jest?

- Wyjechał, kiedy zginęła Allison wyjechał z jej ojcem do Paryża. Nie chciał tu zostawać. Nawet uważam, że nie do końca miał po co. Nie miał nikogo.

- Miał stado – zauważyła Lorelai. – To już coś.

Lydia jedynie potrząsnęła głową.

- Nie wystarczyło. Chyba potrzebował Allison, jak my wszyscy. Ja, Scott... Allison była Łowcą, ale należała do stada. Scott ją kochał i Isaac też – Lydia nagle spojrzała na Lorelai bardzo poważnie. – A potem umarła. Zginęła, właściwie. Całkiem niedawno, w poprzednim semestrze.

Lorelai przypomniała sobie o swetrze przewieszonym przez ramę łóżka. Swetrze Isaaca. Nie powiedziała już nic. Powędrowała wzrokiem po sali wypełnionej tańczącymi ludźmi. W środku Sinemy panowała okropna duchota.

Zamówiły jeszcze dwa drinki i Lor była w połowie drugiego, kiedy Lydia szturchnęła ją w żebra i wskazała coś w tłumie.

- Nawet nie musiałyśmy dzwonić.

Lorelai dostrzegła wysokiego chłopaka tańczącego na środku parkietu. Mimo swoich gabarytów poruszał się zwinnie i płynnie. Kiedy odchylał do tyłu głowę krzywizna jego szczęki wyostrzała się nadając mu żywszego, mocniejszego kształtu. Urealniała go.

Lorelai wstrzymała oddech. Obok Bretta pojawił się drugi chłopak z krótkimi, czarnymi włosami nastroszonymi w stylu późnych lat dziewięćdziesiątych. Z początku wydawało się, że obaj tańczą z kimś innym, ale Brett nachylił się do tego drugiego i po chwili wpił w jego usta z taką żarliwością, że Lorelai uderzyła gorąca fala.

- Wow. Nie miałam pojęcia, że on... A ty... Nie mówił nic?

Lorelai pokręciła głową nie mogąc oderwać wzroku od Bretta całującego tamtego chłopaka. Sposób, w jaki ręka czarnowłosego przesuwała się po klatce piersiowej Bretta, wodziła po jego ramionach i w końcu jak palce chłopaka dotknęły jasnej skóry Talbota ponad kołnierzykiem T-shirtu.

Lorelai nie mogła powstrzymać myśli, że chciałaby zrobić to samo, z tym samym gościem. Z Brettem Talbotem. Wlała w siebie drinka na raz, alkohol połaskotał jej gardło, ale nie dał jej niczego więcej. Zaczęła podejrzewać, że ogień Feniksa spalał alkohol jaki w siebie wlewała nim zdążył przedostać się do krwioobiegu. Cholerny Feniks.

- Wiesz, zawsze był zbyt słodki na zwykłego hetero gościa – Lydia wzruszyła ramionami.

- Co ty nie powiesz – mruknęła Lor podciągając rękawy skórzanej kurtki. – Ale nie jest gejem?

W tej samej chwili Brett jakby zaalarmowany przestał całować tamtego gościa i odwrócił głowę w ich stronę. Cholerny, musiał podsłuchiwać. Spojrzenia Lorelai i Talbota zwarły się przez całą długość parkietu i żadne z nich nie odwróciło wzroku nawet kiedy Brett powiedział coś do czarnowłosego chłopaka (przygryzając przy tym płatek jego ucha), ani kiedy szedł pomiędzy ludźmi w kierunku baru.

- Nie jestem gejem – powiedział Brett.

- Ciebie też miło widzieć. I doceniłabym, gdybyś nie podsłuchiwał moich rozmów.

- Jestem zobowiązany podsłuchiwać rozmowy na mój temat. Czyjekolwiek by nie były – Brett mrugnął do Lorelai. – Jest Bi.

- Przyszedłeś tutaj powiedzieć tylko to? – Lorelai kątem oka dostrzegła jak Lydia zbiera się do ucieczki, więc chwyciła ją za rękę.

- I zapytać jak się czujesz – twarz Bretta rozpromienił jasny uśmiech.

Iskra przeskoczyła między nimi i serce Lorelai znów pominęło dwa uderzenia. Miała nadzieję, że przynajmniej to muzyka zagłuszyła.

Cwaniakowaty uśmiech wpłynął na twarz Bretta. Ujął dłoń Lorelai nagle, nawet nie zdążyła zaprotestować. Miał miękkie dłonie, ciepłe i przyjemne w dotyku. Jak wtedy w Venue. To jednak nie było jak uścisk dłoni. To było coś innego, dotyk zupełnie innego rodzaju. Dotyk, który absolutnie mógłby ją zniszczyć, rozwalić jak domek z kart, gdyby tylko Brett tego chciał i był tego świadomy.

- Nie obrazisz się, jak ją porwę? Przyślę kogoś ze stada, żeby dotrzymał ci towarzystwa – Brett zwrócił się do Lydii cały czas trzymając dłoń Lorelai.

- Lepiej żeby był przystojny, Talbot. Wparowujesz nam w babski wieczór.

- Zrobię co w mojej mocy.

Prowadząc Lor przez parkiet Bret pochylił się do wysokiego, opalonego chłopaka mniej więcej w tym samym wieku i coś do niego powiedział. Tamten kiwnął głową. Już po chwili był przy Lydii.

Muzyka dudniła. Lorelai robiła to, co umiała najlepiej. Niejednokrotnie tańczyła z facetami, tańczyła w klubie czy na imprezie. Muzyka zawsze dawała jej większą swobodę i świadomość swojego ciała. Wiła się w jej rytm, odrzucała włosami i cały czas patrzyła na Bretta a on patrzył na nią. Skupione, czujne oczy onieśmielały. Lorelai czuła się jakby wszystko na tym świecie nagle oddzielone zostało jakąś niewidzialną barierą.

Ciepłe ramię Bretta chwyciło Lor w talii i chłopak przyciągnął ją mocniej do siebie. Cichy pisk uleciał z jej ust, ale absolutnie mu się poddała. Coś w nim sprawiało, że mu ufała. Po chwili jej serce znowu zgubiło uderzenie, tym razem jedno. Przywierała całym ciałem do ciała Bretta Talbota choć był wyższy, większy i silniejszy. Bez trudu nagle chwycił ją i odwrócił tyłem do siebie. A Lor wiedziała co robić i wiedziała jaką ta sukienka daje jej władzę nad facetami.

Odrzuciła głowę do góry opierając ją na torsie Bretta i po chwili wyciągnęła do tyłu ręce. Wodziła paznokciami po ładnym rysie szczęki, i mocnej szyi chłopaka. Albo jej się wydawało, albo jego ciało napięło się nagle w kompletnej świadomości. Ręce Bretta błądziły po talii Lor, jej skromnych, ale nadal, biodrach. Z ust dziewczyny uleciało ciche westchnienie.

Nagle duże dłonie Bretta powędrowały w górę. Po żebrach i ramionach Lorelai. Cholerny dupek sam nakierował jej dłonie do jego ust. Wodziła palcami po jego miękkich wargach niczym niewidoma, próbująca zapamiętać ich kształt.

W ułamku sekundy Brett odwrócił ją z powrotem, chwycił mocno i podniósł do góry. Lorelai w oczach chłopaka, teraz znajdujących się na wysokości jej oczu dostrzegła coś, czego do tej pory tam nie było. Nie było tam tego w jego spalonym domu, kiedy przyszedł szukać Lorilee, ani kiedy siedział sobie w szpitalu. Mrok, pożądanie, bolesny ogień.

Oplotła jego biodra nogami. Sukienka podjechała do góry ale Brett był o dwa kroki przed nią. Chwycił materiał w miejscu na tyle bezpiecznym, by nikt nie mógł zobaczyć majtek Lorelai.

- Brett Talbot to dżentelmen? – Lorelai uśmiechnęła się sarkastycznie. Uniosła do góry jedną brew.

- Nie mogę pozwolić, żeby wszyscy zobaczyli tyłek córki dyrektora mojej szkoły – odparł. – Dbam o reputację.

Lorelai odrzuciła głowę do tyłu. Mogła zrobić teraz to, co tamten chłopak. Mogła pocałować Bretta i skończyć swoje męczarnie. Niech świat się pali, ona ma to gdzieś. Brett najwidoczniej wyczytywał pragnienie z jej oczu. Jedną ręką cały czas podtrzymując ją w miejscu, drugą przesunął wzdłuż kręgosłupa i zatrzymał dopiero na karku Lor.

Poczuła jedynie delikatny nacisk na kark i po chwili, zaledwie krótkiej chwili, kiedy usta Bretta były zaledwie kilka cali od jej ust, kiedy tak niewiele brakowało, by zrobiła to, czego chciała i co sprawiało jej taki okropny ból, odwróciła głowę i usta Bretta napotkały jej policzek.

- Nie jestem aż tak łatwa, Talbot.

- Tak się nie robi – Brett odsunął rękę z jej karku i przeniósł ją na plecy. Jego dotyk aż palił.

- Możesz spróbować jeszcze raz – wyzywające spojrzenie i głos, kuszący głos, którego wiedziała jak używać wywołał w oczach Bretta jakąś zmianę.

Zdobywca, pomyślała Lorelai. Kiedy dostanie to, czego chce, absolutnie straci zainteresowanie. Obserwacja przypieczętowała sprawę. Lorelai odepchnęła się od niego, rozplotła nogi i wylądowała miękko na parkiecie przed zdziwionym Brettem.

- Do zobaczenia, Talbot – mruknęła, chociaż wiedziała, że usłyszy. – Bo pewnie jeszcze się zobaczymy.

I pozwoliła by oddzielił ich tłum tańczących ludzi.

- Co to było?! Jezu, jak seks na parkiecie – piszczała Lydia.

Siedziała na bocznym fotelu w lexusie i zdążyła już zrzucić niewygodne buty. Lor z resztą też prowadziła boso, jej botki walały się po podłodze z tyłu samochodu. Ekscytacja sięgnęła zenitu w momencie, w którym Lydia przeszła do opisywania tego, jak płynnie i jednym ruchem Brett posadził Lor na swoich biodrach.

- Tak, to było super.

Już wcześniej ustaliły, że będą nocować u Lorelai. Zawiadomiły o tym także Winstona. Zostawił im kolację w kuchni, gdyby były głodne po nocy tańczenia, a sam poszedł spać. Lydia usadowiła się wygodnie przy stole kuchennym i niczym w pięciogwiazdkowej restauracji i czujnymi oczami wodziła za Lorelai próbującą odgrzać im ryż curry z warzywami. Lor wstawiła także wodę na herbatę.

- Czemu ostatecznie go nie pocałowałaś? To by dopiero było coś – Lydia bębniła palcami w blat stołu.

- Bo już odkryłam jaki jest. Typ zdobywca.

- Ale po tym wszystkim? – jęknęła zawiedziona Martin.

Lor postawiła przed nią talerz z jedzeniem i kubek z herbatą.

- Tak, po tym wszystkim – sama Montgomery zaczęła rozgrzebywać swoją porcję jedzenia. – Dostałby to, czego chciał i by się znudził.

Uznała, że to dobre wytłumaczenie. Nie mogła i nie chciała mówić, że trochę się boi co wydarzyłoby się później. Czy ich więź nagle by wybuchła, czy na zawsze coś by ich łączyło... Albo bała się, że nie wydarzyłoby się nic równie magicznego i otoczka, którą stworzyła, posypałaby się. Brett okazałby się najzwyczajniejszym facetem na świecie.

Wpadła do swojego pokoju przed Lydią i zdjęła z ramy łóżka sweter Isaaca. Wcisnęła go do szafy kiedy Lydia była w łazience. Odgłos wody i mycia zębów dochodził zza zamkniętych drzwi łazienki Lor. Ona natomiast zapaliła lampkę przy łóżku i podeszła do okna by zaciągnąć zasłony.

Jakiś kształt w ogrodzie poruszył się nagle. Po chwili zbliżył się do domu i w świetle wypadającym przez jej okno na trawnik dostrzegła znajome, mocne rysy po których jeszcze kilka godzin temu wodziła dłońmi.

Brett uniósł do góry komórkę z rozświetlonym ekranem. Lorelai wyciągnęła swoją z kieszeni kurtki.

Jedna wiadomość.

Brett: Sprawdzam tylko, czy wróciłyście do domu. Zamknij okna, dziwne typy kręcą się po okolicy.

Za chwilę pojawiła się kolejna.

Brett: Tak się nie robi, Montgomery, ale doceniam twoje umiejętności stratega.

Lorelai poczuła, że się uśmiecha. 



OKAY, CZTERNASTKA. 

TAK SIĘ NIE ROBI, MONTGOMERY 

Continuă lectura

O să-ți placă și

171K 13.4K 126
Oryginalny tytuł: "사실은 내가 진짜였다" (czyt. "Sasil-eun Naega Jinjjayeossda") Tytuł angielski: "Actually, I Was The Real One" Polski tytuł: "Prawdę m...
10.4K 1.1K 18
Cztery nacje, które żyją ukryte w cieniu ludzi od wieków: Wampiry, Wilkołaki, Syreny i Czarodzieje. Wszyscy kryją się za woalem normalności. Ale jest...
189K 8.6K 147
To nie moja manhwa, ja tylko tłumaczę dla fun :) "Córka księcia, jąkająca się Maksymilian, pod przymusem ojca poślubiła rycerza o niskim statusie. Po...
41.1K 3.1K 62
Od dwudziestu lat wampiry muszą żyć w ukryciu, ponieważ moc czarowników się rozwinęła i stała na tyle potężna, że zdołała pokonać krwiopijców. Króles...