I to było w tym piękne.

- Ni kar'tayli gar darasuum - wyszeptała Ursa, patrząc w oczy mężczyzny. Alrich uśmiechnął się lekko, po czym ściągnął ciepłą kurtkę, zakładając ją na jej ramiona. Choć nie żałował, że go dogoniła i zatrzymała, to wiedział, że oboje przez ten incydent nabawią się choroby. Był środek nocy w najmroźniejszym miesiącu w roku, a ona postanowiła powiedzieć to, na co czekałam od bardzo dawna. Nic nie miało teraz znaczenia. Tylko ona i tylko on.
- Ni kar'tayli gar darasuum, cyar'ika - odszepnął, kładąc dłonie na jej policzkach i łącząc ich usta w ciepłym, delikatnym pocałunku. Przymknął powieki, czując jak po jego ciele przechodzą przyjemne dreszcze.

Pragnął tyle jej. Chciał kochać ją do końca życia. Chciał być powodem jej uśmiechu, jej szczęścia. Chciał zapewnić jej miłość, bezpieczeństwo oraz wszystko, na co zasługiwała.

Nie miało znaczenia, że współpracowała z Watahą Śmierci, ani to, że była prawą ręką Bo-Katan, walcząc w szeregach Nocnych Sów. Dla niego była zwyczajną dziewczyną, która któregoś dnia wpadła do jego galerii sztuki, by ukryć się przed mandaloriańską policją. Była dziewczyną, która wyszła z ukrycia, gdy jego galeria sztuki opustoszała, by popatrzyć na jego obrazy.

Była dziewczyną, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia.

- Ursa, wszystko w porządku? - zapytał, zaglądając do ich wspólnej sypialni. Wcześniej próbował skontaktować się z nią przez komunikator, jednak nie odpowiedziała. Postanowił sprawdzić to osobiście.

- Tak, w porządku - odparła bez wyrazu, nawet nie podnosząc na niego wzroku. Wpatrywała się we własne dłonie, położone na kolanach. Jej przygarbiona sylwetka nie wróżyła niczego dobrego. Rzadko cokolwiek sprawiało, że czuła się źle. Była twarda i byle sprawa nie mogła jej złamać.

- Na pewno? - Alrich postanowił nie odpuszczać. Wszedł do sypialni, zamykając za sobą drzwi, po czym podszedł do żony i usiadł obok niej na łóżku.

- Wszystko gra - powiedziała, choć zabrzmiało to mało wiarygodnie. Jej wzrok wędrował po pomieszczeniu, jednak ani na moment nie zatrzymał się na jego oczach. On wręcz przeciwnie, przyglądał się jej z uwagą. Miała na sobie koszulę i wygodne spodnie, strój w niczym nie przypominał tych mandaloriańskich, jednak żadne z nich nie przepadało za spaniem w zbroi. Cóż, mity należało obalać - Mandalorianie nie sypiali w zbrojach.

- Wiesz, że mi możesz o wszystkim powiedzieć - zagaił kolejny raz, nieco mniej pewnie, przekonany, że Ursa zaraz się zdenerwuje i ich rozmowa spłynie na niczym. Jednak tak się nie stało.

Alrich na moment odwrócił wzrok, a gdy znów spojrzał na jej twarz, dostrzegł na policzkach łzy. Nic nie powiedział, ujął jedynie jej dłoń w swoją własną, gładząc jej skórę kciukiem. Czuł jak jej ciało drży pod wpływem emocji, które nagle przepłynęły przez nią. Potrzebowali kilku minut ciszy, przerywanej cichym cierpieniem Ursy.

- To głupie, Alrich - powiedziała w końcu, zbierając się na odwagę, by na niego spojrzeć.

- Co takiego? - zapytał cicho.

- Wiesz, że nigdy nie zwracałam uwagi na wygląd. Prawdziwa wojowniczka ma być silna, nie musi być piękna, jednak teraz... ja nie czuję się z tym wszystkim dobrze. Wyglądam okropnie - wyznała.

Alrich wiedział o czym mówiła, jednak milczał.

- Źle się z tym czuję. To tak strasznie głupie. Zachowuję się jak dziecko - powiedziała, obwiniając samą siebie za poruszenie tego tematu. Odwróciła głowę, nie spodziewając się jednak, że jedna z dłoni Alricha skieruje ją z powrotem w jego stronę. W jego oczach ujrzała jedynie troskę. Nie zamierzał się z niej śmiać i wcale nie uważał, że Ursa przesadza lub próbuje zwrócić na siebie uwagę. Może zbyt rzadko mówił jej jak piękna jest i jak bardzo ją kocha.

- To nie jest głupie - powiedział szczerze, po czym przeniósł dłoń na jej brzuch. Wiedział, że właśnie tej części ciała najbardziej w sobie nie lubiła. Szczególnie teraz, gdy ostatni poród poszedł nie po jej myśli. Operacja pozostawiła po sobie rany na jej nieskazitelnym ciele, czego jakimś sposobem nie potrafiła zaakceptować. Była pokryta mniejszymi i większymi bliznami, jednak ta rana była zupełnie inna. I nie chodziło tylko o wygląd zewnętrzny. - Podjęłaś najlepszą decyzję, Ursa. Nasz synek urodził się cały i zdrowy. Naprawdę nie ma znaczenia w jaki sposób przyszedł na świat. Najważniejsze jest to, że oboje żyjecie. - Alrich uśmiechnął się lekko, po czym starł łzę z jej policzka. - Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejszą kobietą w galaktyce. Zawsze. Bez względu na wszystko.

- Nawet jeśli będę już starą, zrzędliwą jędzą? - uśmiechnęła się.

- Nawet wtedy.

Zaśmiał się, po czym objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Ich usta spotkały się w delikatny pocałunku, podobnym do tego, gdy marzli w środku nocy na mrozie. Podobnym do tysiąca innych składanych każdego dnia, a jednak zupełnie innym. Wyjątkowym.

- Jesteś piękna. Jesteś ważna. Jesteś tylko moja - wyszeptał, zatapiając dłoń w jej włosach. Ich czoła dotknęły się, a powieki przymknęły ciesząc się ciszą i spokojem nocy. Przynajmniej do czasu.

Nagle w pokoju obok rozległ się głośny płacz. Ursa westchnęła cicho, jednak na jej usta wkradł się uśmiech.

- Nie jestem tylko twoja - zaśmiała się, wyplątując z jego ciepłych ramion.

- Nie, już nie - odparł, po czym wstał i podał jej dłoń. - Pójdę sprawdzić czy Sabine również się nie obudziła.

- Alrich - powiedziała, sprawiając, że spojrzał w jej stronę. - Dziękuję, za wszystko.
- Nie ma za co - odpowiedział z uśmiechem, patrząc jak odchodzi. Zniknęła nagle za drzwiami w tylnej części jego galerii sztuki, ukryta w cieniu przed tymi, którzy jej szukali. Bezpieczna. Przynajmniej miał taką nadzieję.

Było w niej coś, co sprawiało, że serce miękło mu w piersi. Spotkał ją zaledwie trzy godziny temu, jednak pragnął poznać ją bliżej. Tę tajemniczą, wojowniczą, niezwykle piękną Mandaloriankę, która nagle wparowała do jego prostego życia.

- Alrich - szepnęła, zanim rozstali się przy drzwiach, prowadzących do pokoiku ich synka. - Dziękuję, za wszystko.

- Nie ma za co - odszepnął, składając na jej skroni czuły pocałunek. Uśmiechnęła się, a chwilę później zniknęła za drzwiami. On sam ruszył w kierunku kolejnego pokoju.

Ursa Wren była jak obraz pełen zagadek. Alrich mógł wpatrywać się w niego godzinami, próbować odgadnąć co w sobie ukrywa, by po czasie zrozumieć, że skrywał skrawki wspomnień, przeżyte bitwy i dziwny rodzaj ukrytego głęboko cierpienia. Obraz zawierał maleńkie zadrapania, jakby doświadczył więcej, niż mogłoby się początkowo wydawać, jednak to ta czerwona kreska, przechodząca przez sam środek była źródłem problemu.

Dla Alricha obraz był dziełem sztuki, choć krytycy mogliby okrzyknąć go tandetnym.

Ursa była dziełem sztuki, pięknem w czystej postaci.

part 2/5
of
definition of beauty

I'll show you the stars || star warsحيث تعيش القصص. اكتشف الآن