Prolog: Zmrożona

Magsimula sa umpisa
                                    

-E tam. – zaśmiała się.

-Tak swoją drogą... na czym to ma polegać? – spoważniała

- Hm... co masz na myśli?

-Mowie ogólnie o tej podróży...

-Cóż... Lecimy Arką kolonizować Lucernę na układzie Proxima Centauri.

-Tyle to ja wiem. – oburzyła się Alice chodzi mi o całą logistykę... Wy będziecie tam lecieć przypięci do fotelików czy jak? – gdy Anna usłyszała to pytanie, zaśmiała się

-No co ty. Ta podróż zajmie szesnaście lat, więc to byłoby niemożliwe. Będziemy zamrożeni w specjalnych kapsułach, to bardzo obniża koszty podróży... i ułatwia logistykę... bo nie dało by się wykonać tej misji bez hibernacji

-A to kto was wybudzi z tych kapsuł?

-Osoby o statucie „ważny" budzą się automatycznie, jak jeszcze jesteśmy w kosmosie. Gdy już wylądujemy, a oni wcześniej sprawdzą kilka rzeczy i ostatecznie decydują czy rozmrażają nas i tworzą tę kolonię, czy zabijają wszystkich włącznie z sobą. – uśmiechnęła się.

Na twarzy Alice pojawił się szok - Możesz zginąć... czemu mówisz o tym z takim spokojem? - spytała

- Bo dzisiaj praktycznie zostałam zmuszona przez ojca do wzięcia najsilniejszych leków uspokajających świata. – zaśmiała się – nawet ja nie jestem taką optymistką, by z samej siebie śmiać się gdy wiem, że jutro zostanę zamrożona bez pewności że kiedykolwiek się obudzę – zaśmiała się. Alice nie wiedziała do końca jak zareagować, z jednej strony wiedziała, że jej przyjaciółka jest bardzo radosną osobą i że znając ją, możliwym byłoby zachowywała się normalnie w takiej sytuacji. Z drugiej, nie miała pewności, czy dziewczyna nie płakała właśnie w środku oraz czy leki nie pozwalały jej na okazanie prawdziwych uczuć. Wiedziała też że nigdy się nie dowie. Sama Anna nie wiedziała, czy bez leków była by radosna, czy przerażona.

- Więc.. rozumiem że to ostatni raz jak się widzimy?– Spytała Alice

-Dokładnie. – zaśmiała się - gdy się obudzę, ty będziesz już dorosłą kobietą... a patrząc na to, że z uwagi na prędkość światła, wiadomości lecą cztery lata, to po SMS'owym przywitaniu się, byłabyś już czyjąś mamusią.

-Przestań.. nie chce być niczyją matką. Po co rozmnażać się, na umierającej planecie? Prawdę mówiąc, twoja szansa na przyszłość jest większa niż moja – odpowiedziała dziewczyna

­- E tam... - na tym zamilkły na dłuższy czas, potem rozmawiały już tylko o wszystkim  i o niczym, jakby to spotkanie było całkowicie normalne. A to wszystko tylko dzięki lekom uspokajającym.

Wspomnienie Alice, wywołuje uśmiech na twarzy umierającej Anny. Było to takie zwyczajne... tak bardzo, że nikt nie był by wstanie ocenić że ta sytuacja mogła by się tak rozwinąć. Anna próbuje zaśmiać się tak jak wcześniej, skutek jest mizerny. Mortem już zbyt mocno zniszczył jej struny głosowe. Dziewczyna poddaje się i wraca w świat swoich wspomnień, jedynego co jej pozostało.

Wieczorem Anna kończyła pakowanie się na wyjazd. Nie wierzyła, że lecąc na kolonizacje nowego układu gwiezdnego, będzie pakować się jak na wyjazd na wieś. Smuciło ją to, że jej bagaż podręczny, mógł mieć połowę wagi bagażu do samolotu, a najgorsze było to, że nie wiedziała czemu tak. Gdy dopakowywała się, do pokoju zapukał jej ojciec.

-Proszę – zaprosiła go Anna.

-Jak nastrój córko? – spytał się mężczyzna. Ojcem Anny, był pięćdziesięciodwuletni
  letni naukowiec Gerald Anderson, był także jedną z najważniejszych osób z całej misji kolonizacyjnej, tylko dzięki niemu Anna mogła wyjechać na Lucernę. Jego siwiejące brązowe włosy, odbijały jarzeniowe światło pokoju Anny. Mężczyzna przyglądał się swojej córce i dodał -och. Widzę że kończysz się pakować.

Obiecana ziemiaTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon